smartfony smartphones fot. Tabletowo.pl
fot. Katarzyna Pura | Tabletowo.pl

Zmieniłem smartfon. Coraz mniej widzę w tym sensu

Jako entuzjasta technologii zmiana sprzętu zawsze powinna być dla mnie podszyta nutą ekscytacji. Choć smartfon zmieniłem już dawno, to dopiero teraz widzę, jak bardzo ten zakup był wymuszony.

Zamienił stryjek Huawei na…

Być może część z Was pamięta tekst związany z okrągłymi, 5. urodzinami Huawei P30 Pro. Wtedy to przyznałem się, że byłem bliski wymiany prywatnego egzemplarza na Xiaomi 13T, jednak po pewnych perturbacjach, Huawei został ze mną jeszcze kilka miesięcy. Przy okazji rzuciłem również hasło o dojrzałości branży, w której coraz trudniej znaleźć powód do zmiany urządzenia.

P30 Pro to też znak „dorosłości” branży smartfonów. Od lat mówi się, że nowe urządzenia to już tylko gonienie cyferek i dorzucanie funkcji, z których skorzystamy kilka razy w trakcie całego cyklu użytkowania smartfona. Flagowy Huawei z 2019 roku nie ma funkcji zasilanych AI, ekranu o rozdzielczości 8K i 2 milionów punktów w syntetycznych testach.
Huawei P30 Pro (fot. Katarzyna Pura | Tabletowo)
Ma za to zadowalający zestaw aparatów, jest wodoodporny, dobrze wygląda (chyba, że ubrudzimy plecki lub stłuczemy je przez przypadek ;)), przez większość czasu działa bezproblemowo i nie rujnował budżetu domowego. Ujmując to najkrócej jak się da – wzór smartfona.

W tym samym, 2024 roku, ostatecznie Huawei P30 Pro przestał być moim prywatnym urządzeniem. Powód był prosty – miałem okazję przesiąść się na Motorolę Edge 50 Pro w bardzo korzystnej cenie. Sprzęt nie tak bardzo flagowy jak P30, jednak wydawało mi się wtedy, że będzie to dobra decyzja.

Cena jednak nie była jedynym powodem zmian. Plecki mojego Huawei postanowiły pewnego razu pęknąć, a mi jakoś nie chciało się kombinować z wymianą w autoryzowanym serwisie lub kupieniem i samodzielną naprawą z pomocą zamienników – to raz. Dwa – mam słabość do ekranów o wysokiej częstotliwości odświeżania. Jeżeli tylko specyfikacja techniczna na to pozwala, to płynność ekranów 120 Hz sprawiała, że z P30 Pro czułem się jak z zamulonym smartfonem.

Często po jakimś czasie spędzonym z jakimkolwiek sprzętem – samochodem, słuchawkami, smartfonem – zastanawiam się, jaki będzie jego następca. Niedawno dotarło do mnie, że w przypadku Motki w ogóle nie nachodzą mnie takie myśli. I to wcale nie dlatego, że jest to perfekcyjny smartfon.

To, że moja motka Edge 50 Pro ma ten sam kolor, to dzieło przypadku – serio. (fot. Jakub Kordasiński | Tabletowo)

25 lat zmian

Gdybym miał opisywać z grubsza każde urządzenie mobilne, które mogłem traktować jako własne i którego używałem relatywnie długo, najprawdopodobniej można by o tym napisać małą antologię. Skupię się zatem na dwóch erach – przed- i posmartfonowej i zaledwie kilku urządzeniach.

Era przed pierwszym urządzeniem z Androidem kojarzy mi się głównie z trzema urządzeniami – Nokią 3310, Sony Ericcsonem K750 i Nokią 6300. W takiej kolejności trafiały do moich rąk, niekoniecznie w momencie premiery – warto bowiem w tym miejscu zaznaczyć, że tę erę cechuje również fakt, że były to zawsze urządzenia z drugiej ręki, po członkach rodziny.

Pomiędzy Nokią 3310 a 6300 jest 7 lat różnicy, a w środek tego wszystkiego częściowo wpisuje się SE K750, który zadebiutował w 2005 roku. Różnice pomiędzy tymi urządzeniami były kolosalne. W szkole podstawowej miałem w pewnym momencie telefon z monochromatycznym ekranem, czterema grami wbudowanymi w urządzenie i numerami telefonów, zapisywanymi na karcie SIM, a już w połowie gimnazjum nosiłem sprzęt z z kolorowym panelem TFT, z wbudowanym slotem na kartę pamięci, kamerą 2 Mpix i możliwością przesyłania plików znajomym przez Bluetooth.

Nokia 6300 (fot. GSMarena)

Pod koniec ery gimnazjalnej w kieszeni wciąż nosiłem tradycyjną „cegłę”, jednak widziałem już w różnych magazynach przedsmak rewolucji. Z chęcią poszpanowałbym na szkolnych korytarzach Samsungiem Corby czy LG Cookie, a małym marzeniem był wtedy Samsung i900 Omnia czy Nokia 5800.

Nie dałem się porwać – czy może raczej portfel moich rodziców 😅 – pierwszej fali telefonów z dotykowymi ekranami i wytrzymałem ten okres, aż na początku liceum stałem się posiadaczem Samsunga Galaxy i5700 Spica. Nomen omen, był to wtedy kosmos – sklep z aplikacjami, ekran na tyle duży, że można było bez cienia żenady oglądać na nim wideo z YouTube’a, gry wykorzystujące ekran dotykowy, GPS. A jeszcze kilka lat temu trzymałem telefon w jednej linii z urządzeniem znajomego, żeby przesłać przez port na podczerwień śmieszny dzwonek polifoniczny.

W ciągu pięciu lat zmieniałem urządzenia wielokrotnie i za każdym razem był jakiś efekt „wow”. Sony Xperia Neo V miała wbudowane gniazdo mini HDMI, a Xperia L straciła fizyczne guziki i oferowała śliczną diodę powiadomień na dole urządzenia. Po 6 latach od pierwszego smartfona w moich rękach, korzystając z Xiaomi Redmi 4 Pro, widziałem, że przeskok nie był może tak gigantyczny jak ten dekadę temu, ale wciąż zauważalny.

Sony Ericsson xperia neo v smartfon
Ulubiony smartfon z pierwszych generacji Androida? Zdecydowanie Sony Ericsson Xperia Neo V – opływowa i urocza bryła, wymienna bateria, gniazdo mini HDMI i ciekawa nakładka producenta.(Źródło: Imageuploader2614 | Wikipedia)

Era, w której nic się nie dzieje

Przechodząc do współczesności – po sprzedaży Redmi 4 Pro w 2019 roku do dziś miałem jeszcze Xiaomi Mi Mix 2S, wspomnianego Huawei P30 Pro i obecną Motorolę Edge 50 Pro. Częstotliwość zmiany urządzeń mocno wyhamowała (co akurat uważam za spory plus), jednak zawsze podyktowana była „czymś”. A to większy ekran, a to nowszy, bardziej dopracowany Android czy drugie oczko aparatu.

Kiedy porównuję na papierze Samsunga Galaxy S20 z Galaxy S25… z mojej perspektywy nie widzę sensu zmiany urządzenia. Panele OLED, choć o wiele jaśniejsze, mają tak samo głębokie czernie jak w 2020 roku. Nie potrzebuję też najnowszego Snapdragona, ponieważ rzadko wykorzystuję pełnię możliwości takiego układu mobilnego. Lubię za to aparaty tele, choć nie robię zdjęć na tyle często, żeby mówić pod nosem „kurde, gdybym tylko miał 6-krotny, a nie 3-krotny zoom”.

samsung galaxy s25 plus smartfon
Samsung Galaxy S25+ (fot. Jakub Kordasiński | Tabletowo.pl)

Żeby nie było, że patrzę wyłącznie na flagowce, które rokrocznie powinny prześcigać się na specyfikację – porównajcie sobie specyfikację Galaxy A51 i Galaxy A56. Widać różnicę w zastosowanych materiałach, 2 megapiksele więcej w głównym aparacie, wsparcie Wi-Fi 6 i ekran o przekątnej 6,7 zamiast 6,5 cala. Czy to idealny powód, żeby po 5 latach usilnie zmieniać telefon? To zależy wyłącznie od właściciela.

Nie dziwi mnie, że producenci smartfonów z Androidem proponują akurat teraz 7-letnie wsparcie aktualizacjami. Mamy do czynienia z dojrzałą branżą, w której oprogramowanie jest bardzo dopracowane, a zmiany pomiędzy kolejnymi generacjami urządzeń niejako symboliczne. Jeżeli nie ma sensu zmieniać urządzenia z powodu szybszego procesora czy lepszego aparatu i wszyscy oferują w przedziale cenowym podobne sprzęty w kwestii specyfikacji, to może obietnica długowieczności przyciągnie nowych fanów.

Oczywiście biorę pod uwagę, że wrażenie „końca czasów” może potęgować w moim przypadku bycie częścią redakcji Tabletowo. W ciągu roku opisuję dziesiątki smartfonów i mam okazje przetestować kilka z nich, więc przez moje oczy i ręce przewija się wystarczająco dużo urządzeń, żeby zauważyć, że „coraz trudniej jest coś zauważyć”. Gdyby pominąć „rewolucję AI” to wiele urządzeń jest dzisiaj dostatecznie dopracowanych, aby niewymagającego użytkownika zadowolić. Wszystko zostało sprowadzone do ekranów w przedziale 7,5-7,9 cala (wyjątkiem są niektóre, bazowe flagowce), konstrukcji z wcięciem „O” na kamerkę selfie, a największym wyróżnikiem zostaje kształt wyspy na aparaty i kolor plecków.

Samsung Galaxy A56
Samsung Galaxy A56 (fot. Jakub Kordasiński | Tabletowo.pl)

Nie liczę tutaj wyjątków pokroju Oppo z mikroskopem czy LG z ekranem rozkładanym na kształt litery „T”, bo w przeszłości mieliśmy Samsunga z projektorem czy LG z opcją robienia stereoskopowego wideo – nietypowe telefony zawsze towarzyszyły branży, jednak nie notowały one rekordowej sprzedaży.

Składaki nadzieją rynku?

Zanim przypieczętowałem swój los na najbliższych kilka lat z Motorolą (a przynajmniej mam taką nadzieję), moje myśli o następcy dla P30 Pro najczęściej orbitowały wokół składanych smartfonów. Wchodząc sporadycznie do sklepów z elektroniką zawsze szukałem nowego Samsunga Galaxy Z Fold lub Motoroli Razr, żeby zobaczyć, jak tym razem wyglądają od zewnątrz i czy – oraz jak bardzo – zniknęła bruzda po środku w porównaniu z zeszłorocznym modelem.

Dlaczego więc tytuł nie brzmi „Zmieniłem smartfon, a mogłem wziąć składaka”? Pierwsza kwestia dotyczy zmiany charakteru – kiedyś chciałem wymieniać urządzenia częściej nie tylko ze względu na szybko zachodzące zmiany, ale też ze względu na niekontrolowane „znudzenie” sprzętem. Zamiana Sony na LG, a tego na Xiaomi tylko po to, żeby przejść za kilka lat na Huawei, było cyklicznym łechtaniem mojego ADHD. Teraz staram się to lepiej kontrolować i wyczekiwać, aż przesiadka będzie bardziej wyczuwalna niż o 10% wyższy wynik w benchmarkach.

W parze z moją cierpliwością łączę natomiast drugi powód i jest to obserwacja, jak dynamicznie zmienia się rynek składanych urządzeń, przypominając poniekąd to, co tak bardzo jarało mnie jeszcze dekadę temu.

Pierwszego Galaxy Z Folda można pamiętać m.in. za falstart, do którego przyznał się sam producent, śmieszne proporcje ekranów i zaporowy sposób sprzedaży – tylko odbiór osobisty w wybranych punktach. Sześć lat później nie dość, że Galaxy Z Fold 7 nie wygląda jak eksperyment, a jak pełnoprawny smartfon, to jeszcze obrósł on w konkurencję pokroju Honor Magic V5 czy Google Pixel 10 Pro Fold. Niestety, tego typu składańce wciąż nie należą do tanich zakupów.

Honor Magic V5 (fot. Jakub Kordasiński | Tabletowo)

Prawdziwy przedsmak przyszłości widać jednak w dwóch alternatywach – flip phone’ach oraz urządzeń z dwoma zawiasami. W pierwszym przypadku chodzi nie tyle o funkcjonalność (bo ta wypada porównywalnie do klasycznych smartfonów), co o cenę zakupu urządzeń. Co prawda Nubia Flip 2 nie budzi aż takich skojarzeń z wieloletnim wsparciem i bezawaryjnością co Samsung czy Google, ale dzięki takim urządzeniom widać, że składaki nie muszą być wyłącznie drogą zabawką.

Patrząc na Huawei Mate XTs i Samsung Galaxy Z TriFold widzę natomiast obietnicę, którą przed laty składali niektórzy producenci smartfonów, twierdząc że staną się one przenośnym centrum biurowo-rozrywkowym. Urządzenie, które w złożeniu mierzy nieco więcej niż typowa cegiełka z ochronnym etui, a po rozłożeniu powierzchnia rodem z typowego tabletu. W teorii czekam więc, aż smartfony z podwójnym zawiasem będą powszechne i w zasięgu mojego budżetu.

W praktyce, aby taki scenariusz się spełnił, nie wystarczy dać dużego ekranu OLED i podzielić go zawiasami. Przechodząc z telefonów na smartfony zmieniła się cała koncepcja, do czego może służyć telefon. Jak to ujmują perfekcyjnie 50-latkowie „kiedyś telefon służył tylko do dzwonienia i SMS-ów”. Oczywiście taka Nokia 6300 oferowała dostęp do internetu, gier i odtwarzacza muzyki oraz robiła zdjęcia, ale każde z tych zadań lepiej robiło dedykowane urządzenie. Smartfony z czasem wygryzły cyfrówki czy iPody, a na iOS-ie i Androidzie zagramy w tytuły z „prawdziwych konsol” – pokroju Red Dead Redemption, Zenless Zone Zero czy Balatro. Wciąż oczywiście nikt nie potraktuje równo smartfona i Switcha czy PS5, ale o problemie z rozkręceniem mobilnego gamingu na poważnie pisałem już jakiś czas temu.

Jeżeli Apple czy Google chcą smartfonowej rewolucji na miarę tej sprzed dwóch dekad, muszą sprawić, że składane urządzenia zmienią to, jak postrzegamy sprzęt mobilny. Gdybym miał odpalić „tryb marzyciela” widziałbym za kilka lat, jak telefon po rozłożeniu ekranu przypomina przestrzeń roboczą mojego laptopa. Nie androidowy pulpit z większymi ikonkami, tylko system z perfekcyjną obsługą wielu aplikacji w okienkach; z oprogramowaniem, którego UI w locie zmienia się pomiędzy szybkim i mobilnym doświadczeniem na kombajn przypominający desktopową wersję programu.

smartfon Samsung Galaxy Z TriFold
Samsung Galaxy Z TriFold – czy tak wygląda kolejny krok w ewolucji telefonów? (fot. Samsung)

Czekając na kolejny krok

Czy Motorola Edge 50 Pro zostanie ze mną aż do momentu, kiedy składane smartfony staną się równie dobre w mobilnej pracy co laptopy i wygryzą z rynku tablety? Taki dzień może nigdy nie nadejść, więc niespecjalnie się na niego nastawiam. Chciałbym jednak spróbować używać urządzenia tak długo, aż ulegnie nienaprawialnej awarii lub degradacja baterii nie pozwoli używać go w komfortowy sposób.

Wcześniej taka wstrzemięźliwość była dla mnie nie do pomyślenia – smartfony za bardzo zmieniały się w ciągu dwóch lat, żeby odpuścić sobie coś ładniejszego i bardziej wydajnego. Teraz zmiana telefonu według starych ram czasowych – co 2 lub 3 lata – nie ma dla mnie nie tylko uzasadnienia logicznego, ale też ekonomicznego czy ekologicznego.

Na przełomie dziejów Nokia pokazała, że nawet gigant może wypaść z obiegu. Microsoft nie poradził sobie w erze nowej mobilności, a zaufanie do Windowsa maleje coraz bardziej. A rewolucja ma to do siebie, że często nie nadchodzi z wyczekiwaną zapowiedzią. Mam zatem nadzieję, że uczucie, które towarzyszyło mi w 2010 roku, wróci szybciej, niż się spodziewam.