Recenzja OnePlus 10T. Ładowanie w 20 minut i… (zbyt) wysoka cena

Moja relacja z OnePlusem jest… żadna. Nigdy nie było mi z ta marką po drodze. Mogę ze spokojem stwierdzić, że do smartfonów jej autorstwa mam ambiwalentny stosunek. I dokładnie takie też było moje podejście, gdy do testów przywędrował najnowszy sprzęt z jej portfolio – OnePlus 10T. Od początku miał trudne zadanie przekonania mnie do siebie, zwłaszcza, że jego cena wcale tego nie ułatwia. Czy mu się to ostatecznie udało?

Wątpliwości od samego początku

OnePlus 10T to smartfon, który w testowej wersji (16 GB RAM / 256 GB pamięci wewnętrznej) wyceniony został na 4199 złotych. Wystarczy szybki rzut oka na sklepy elektroniczne, by dostrzec, że w podobnych pieniądzach można kupić właściwie tylko mniejsze flagowe smartfony, ale za to najwyższej ligi – w tym iPhone’a 13 128 GB, Samsunga Galaxy S22 (8/256) czy też Sony Xperia 5 III; wszystkie z ekranami o przekątnej 6,1”. Coś dla fanów większych konstrukcji? No właśnie… kiepsko. I to stawia OnePlusa 10T teoretycznie na całkiem dobrej pozycji. Teoretycznie, bo…

Jeśli chodzi o samego OnePlusa, w sprzedaży aktualnie dostępnych jest wiele modeli – OnePlus 8 Pro 5G (12 / 256), którego cena jest o stówkę wyższa niż testowanego dziś modelu – 4299 złotych, ale jest też model nowszy, OnePlus 9 Pro (12 / 256), który kosztuje… sporo mniej, bo 3799 złotych. Dla większej referencji dodam jeszcze, że w sklepach można wciąż znaleźć OnePlusa 10 Pro, który kosztuje 5199 złotych.

Nie wiem, jak Wy, ja się pogubiłam. Ale spróbuję się odnaleźć i pod koniec recenzji dać znać czy najnowszy OnePlus – 10T – jest warty zainteresowania.

Specyfikacja OnePlusa 10T:

Cena OnePlusa 10T w momencie publikacji recenzji: 4199 złotych (16/256)

OnePlus 10T – młodszy brat OnePlusa 10 Pro

Na pierwszy rzut oka trudno jest odróżnić OnePlusa 10 Pro od OnePlusa 10T – wszystko za sprawą tego, że oba modele wyglądają właściwie bliźniaczo podobnie. Model droższy (Pro) od 10T różni głównie umieszczenie diody doświetlającej w dolnym rzędzie wyspy aparatów, a nie w dolnym, jak również napis sugerujący współpracę przy strojeniu aparatu z marką Hasselblad, z czym nie mamy, rzecz jasna, do czynienia w testowanym dziś sprzęcie.

Różnicy można dopatrzeć się jeszcze jednej – OnePlus 10 Pro ma fizyczny przełącznik trybu głośności na prawej krawędzi, natomiast w 10T producent z niego, z niewiadomych przyczyn, zrezygnował. Jest jeszcze jedna kwestia – otwór na przedni aparat umieszczony jest na środku w 10T, a nie w lewym górnym rogu, jak w 10 Pro.

Piszę o tym wszystkim ze względu na to, byście nie dali się zwieść pozorom – na pierwszy rzut oka oba modele są do siebie bardziej podobne, niż ma to miejsce w rzeczywistości. Warto znać te detale, by nie dać się podejść. Lub też by wykazać się w towarzystwie lepszą znajomością portfolio OnePlusa ;)

Oczywiście pod względem parametrów oba modele się od siebie różnią – przy czym to OnePlus 10T ma Snapdragona 8 Plus Gen 1 i obsługuje ładowanie 150 W, a 10 Pro – 8 Gen 1 i 80 W. Z kolei ten drugi ma ekran o wyższej rozdzielczości – 1440×3216 vs 1080×2412, nieco pojemniejszy akumulator (5000 vs 4800 mAh) czy aparaty o wyższej rozdzielczości. Wciąż jednak nie rozumiem aż tak wysokiej różnicy w cenie.

No nic, skupmy się wreszcie na bohaterze niniejszej recenzji.

Wzornictwo, jakość wykonania

Są takie smartfony, o których z miejsca mówię, że są eleganckie, przyjemne dla oka czy wreszcie – po prostu ładne. Z wzornictwem OnePlusa 10T mam jakiś problem. Trudno powiedzieć czym jest to spowodowane – może po prostu wygląda zbyt tanio, jak na kwotę, którą trzeba wydać? A może irytuje błyszczące wykończenie, które jest dość śliskie i zbiera odciski palców?

Dodatkowo potęguje to fakt zastosowania nie aluminiowej, a… plastikowej ramy wokół konstrukcji, co osobiście mocno mnie zdziwiło. Sama obudowa telefonu jest z kolei szklana (pokryta Gorilla Glass 5) i ma zastosowany całkiem fajny efekt wizualny, gdzie wyspa z aparatami wylewa się na krawędź urządzenia – trochę wygląda jak połączenie konceptu z Samsunga Galaxy S21 Ultra i Oppo Find X5

Jakkolwiek jakość wykonania wygląda na pierwszy rzut oka solidnie i nic nie ugina się pod palcami, tak przy mocniejszej próbie wygięcia go w rękach proponowałabym uważać… Jasne, JerryRigEverything robi to z premedytacją, ale warto być świadomym, że dość łatwo złamać ten sprzęt:

Spójrzmy jeszcze na krawędzie telefonu. Na prawym boku mamy włącznik, natomiast na lewym, na podobnej wysokości, regulację głośności (+ / -). Na górnej krawędzi umieszczono jeden mikrofon, a na dolnej – slot kart nanoSIM, drugi mikrofon, USB typu C oraz jeden z głośników – drugi znajduje się nad ekranem.

Konstrukcja oficjalnie nie jest wodoszczelna, faktem jest jednak, że sam slot kart nanoSIM jest uszczelniony – chociaż tyle.

Wyświetlacz

Wyświetlacz jest najważniejszą częścią składową każdego smartfona – w końcu o ile na obudowę możemy właściwie nie patrzeć w ogóle, tak na ekran jesteśmy skazani. W przypadku OnePlusa 10T mamy do czynienia z płaskim panelem Fluid AMOLED o przekątnej 6,7”, rozdzielczości 2412×1080 pikseli (Full HD+) oraz częstotliwości odświeżania 120 Hz (możemy ustawić stałe 60 lub 120 Hz, nie ma wartości pośredniej ani inteligentnego przełączania się pomiędzy nimi).

Czego mi w tym ekranie brakuje? Może nieco sprawniej działającego czujnika światła – odniosłam wrażenie, że nie spieszy mu się z dostosowywaniem automatycznie jasności do panujących warunków. Sama jasność, zarówno maksymalna, jak i minimalna, jest w porządku.

Dodam jeszcze, że domyślnie na ekranie znajduje się folia ochronna, którą warto zostawić dopóki się dobrze trzyma – spełnia swoją rolę bardzo dobrze.

W ustawieniach wyświetlacza znajdziemy takie opcje, jak komfort oczu (filtr światła niebieskiego), tryby kolorów (żywy, naturalny, Pro – kinowy lub olśniewający), jak również możliwość zmiany temperatury barwowej. Do tego są też mniej standardowe funkcje, jak zwiększanie ostrości obrazu, korektor kolorów wideo czy wreszcie jasny tryb wideo HDR.

Możemy też korzystać z Always on Display, które tutaj znane jest jako Ekran zawsze aktywny. Do wyboru mamy zegar cyfrowy, wskazówkowy i tekstowy, jak również inne opcje – insight, bitmoji czy kontury naszych zdjęć. Naprawdę fajnie to wygląda.

AoD wyświetla godzinę, datę, dzień tygodnia, poziom naładowania baterii i ikony aplikacji, z których oczekują powiadomienia.

Działanie i kultura pracy

Smartfony OnePlus od zawsze znane są z tego, że jeśli chodzi o ich działanie i kulturę pracy, właściwie trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. I dokładnie tak samo jest w przypadku OnePlusa 10T, o którego pracy na co dzień można spokojnie powiedzieć, że stoi na flagowym poziomie. Ale w tym nie ma nic nadzwyczajnego, patrząc na parametry techniczne.

OnePlus 10T skrywa przecież pod maską aktualnie najbardziej potężny procesor Qualcomma – Snapdragon 8+ Gen 1 z układem graficznym Adreno 730, 16 GB RAM LPDDR5, pamięć UFS 3.1 i system Android 12. Połączenie tych komponentów ze sobą musiało poskutkować świetnym przełożeniem na działanie zarówno podczas codziennego, typowego użytkowania, jak również w bardziej wymagających zadaniach, jak chociażby mobilny gaming. Gdyby było inaczej, naprawdę mocno bym się zdziwiła. 

Dodam jeszcze, że korzystając z WiFi nie zdarzyło mi się, by obudowa telefonu stała się ciepła, ale już przy dłuższych sesjach na danych mobilnych – jak najbardziej tak. Przy czym nie były to temperatury tak wysokie, o jakich wspomnę za moment.

Świetną wydajność smartfona potwierdzają również wyniki uzyskiwane w testach syntetycznych. Oto najpopularniejsze benchmarki: 

Testy obciążeniowe:

Testy wydajnościowe i obciążeniowe pokazują jeszcze jedną rzecz – że przy większym i dłuższym obciążeniu, OnePlus 10T staje się wyraźnie ciepły i z każdą minutą nieco traci na wydajności za sprawą throttlingu – ale w standardowym (domyślnym) trybie działania nie jest to aż tak odczuwalne.

Co się bowiem okazało, w trybie wysokiej wydajności OnePlusowi 10T nie udało się wykonać najbardziej wymagających testów obciążeniowych przez wzgląd na przegrzanie. Obudowa telefonu uzyskiwała wtedy do nawet 47 stopni i była nieprzyjemna dla użytkownika. Po pięciu minutach obudowa powoli wracała do normy, a do normalnej temperatury – po kolejnych pięciu.

Oprogramowanie

Ostatni raz z interfejsem OxygenOS miałam do czynienia przy okazji testów OnePlusa Nord dwa lata temu. Od tego czasu oprogramowanie to przeszło spore zmiany, również wizualne, które po części przypadły mi do gustu, a po części nie.

Fajnie, że kwadratowe ikony szybkich ustawień, wysuwanych z górnej belki systemowej, zastąpione zostały okrągłymi, ale dlaczego takie same nie zostały ikony aplikacji na ekranie domowym czy na ich liście (były okrągłe, są kwadratowe z zaoblonymi krawędziami)? Ta zmiana spowodowała, że szybko przerzuciłam się z domyślnego wyglądu ikon na “styl materiału” – lżejszy i przyjemniejszy dla oka.

Jeśli chodzi o sam interfejs, poruszanie się po nim jest intuicyjne, choć nie do końca. Domyślnie procent naładowania baterii jest wyłączony i, aby go włączyć, nie trzeba wcale przechodzić do ustawień baterii – logiczne, nie? Trzeba poszukać ustawienia zwanego “pasek stanu” i to tam ukryty jest procentowy wskaźnik baterii.

Podobnie trzeba nieco pogrzebać w ustawieniach poszczególnych aplikacji tak, by otrzymywać z nich powiadomienia na bieżąco. Niestety, domyślnie powiadomienia z wielu programów nie przychodziły mi na czas, a ze sporym opóźnieniem. Pomogło przeklikanie się do użycia baterii każdej z apek i zezwolenie na aktywność w tle i automatyczne uruchamianie. Co ciekawe, opcja ta nie jest dostępna w przypadku np. Gmaila.

Co mi się natomiast mocno nie podoba, to… sposób ustawiania alarmu. Zamiast standardowego rozkładu godzinowego po kole, jak w każdym zegarku, tutaj mamy rozkład 24-godzinny, przez co – zwłaszcza korzystając z niego za pierwszym razem – można się zdziwić, ustawiając budzik na… 18 ;) Na szczęście można się też przełączyć na inny widok zegara i po problemie. Pierdoła, wiem, ale wbrew pozorom ma znaczenie.

Taką pierdołą jest też zresztą animowana tapeta, która domyślnie jest ustawiona na ekranie głównym – bardzo fajna rzecz, która zwraca na siebie uwagę.

Zaplecze komunikacyjne

Tu bez zaskoczeń. Mamy wszystkie moduły łączności, których trzeba oczekiwać od smartfona za (wciąż trudno przechodzi mi to przez palce) ponad cztery tysiące złotych. A zatem na pokładzie OnePlusa 10T nie zabrakło 5G, dual SIM (2x nanoSIM), Bluetooth 5.2, NFC, dwuzakresowego WiFi w standardzie ax oraz GPS. Żaden z modułów nie zawodzi podczas użytkowania, więc właściwie nia ma sensu rozwijać tego akapitu.

Do jakości rozmów telefonicznych nie mam żadnych zastrzeżeń – nie narzekali też na nią moi rozmówcy.

OnePlus 10T dostępny jest w Polsce w dwóch wersjach, spośród których przyszło mi testować droższą z nich, a – co za tym idzie – tą bardziej wypasioną. Oznacza to, że do mojej dyspozycji oddana została przestrzeń na pliki wynosząca 256 GB. Co ważne, jest to pamięć UFS 3.1. Jej szybkość przetestowałam z użyciem CPDT:

Szkoda, że producent nie umożliwia użytkownikowi korzystania z kart microSD, ale wbudowanej pamięci jest na szczęście sporo. Z drugiej strony – nie zastąpi to osobom, przyzwyczajonym do przetrzymywania kopii multimediów na fizycznym nośniku – czytnika kart.

Głośniki

OnePlus 10T nie jest dla mnie jakimś szczególnym zaskoczeniem, jeśli chodzi o dźwięk. Przypomnijmy na początku, że ten telefon kosztuje ponad cztery tysiące złotych, a przecież od wysokiej ceny wymaga się więcej niż gdy coś kosztuje mniej. 

Mamy tu do czynienia z systemem stereo – głośniki działają 50 – 50, jeżeli chodzi o rozłożenie mocy. Dolby Atmos tu znajdziemy, ale… w jakiejś dziwnej formie, bo dźwięk, który wydobywa się z urządzenia, jest po prostu płaski, brakuje mu głębi. Brakuje tu również basu. 

Tony średnie, jak i wysokie, grają bardzo przyzwoicie, czysto, ale jednak to za mało, jak na tę klasę telefonu. Mówiąc ogólnikowo, jest poprawnie, ale jednak brakuje tej kropki nad i.

Zabezpieczenia biometryczne

Standardem stało się już, że większość smartfonów, niezależnie od półki cenowej, oferuje rozpoznawanie twarzy i czytnik linii papilarnych – ten ostatni, zwłaszcza w średniej i wyższej półce, umieszczony jest pod ekranem i dokładnie tak jest w przypadku OnePlusa 10T.

Odnośnie działania skanera odcisków palców mam pewne zastrzeżenia. Bo choć najczęściej jest szybki i nie sprawia problemów, tak potrafi działać w kratkę. I nawet nie wiem od czego to zależy – przez kilka dni sprawnie odblokowuje dostęp do zawartości telefonu, by później przez pół dnia prosić o ponowne przyłożenie palca do czytnika. Ten jest chyba po prostu dość kapryśny, co wcale mi się nie podoba. Faktem jest jednak, że przez większość czasu jest ok.

Dla osób, które nie lubią czytników odcisków palców w ekranie, jest też opcja rozpoznawania twarzy, która z kolei działa bezproblemowo. Musicie jednak pamiętać, by najpierw podświetlić ekran, bo inaczej nic z tego nie będzie – wystarczy kliknąć we włącznik, by kamerka rozpoczęła skanowanie twarzy. Lub też włączyć w ustawieniach opcję wybudzania ekranu po podniesieniu telefonu – wtedy problem z podświetlaniem ekranu odpada.

Warto też mieć na uwadze w kwestii bezpieczeństwa to fakt, że rozpoznawanie twarzy jest podstawowe, oparte na kamerce przedniej, a nie skanie przestrzennym. Na uspokojenie dodam, że zdjęcie wyświetlane na drugim telefonie nie odblokowało OnePlusa 10T.

Czas pracy

Akumulator o pojemności 4800 mAh w OnePlusie 10T spisuje się poprawnie. Na WiFi telefon potrafił przepracować 5h SoT i mieć o północy jeszcze 35% zapasu. W trybie mieszanym SoT na poziomie 4-5 godzin to raczej standard, a w przypadku samego LTE – 4-4,5 godziny.

Najbardziej wymagającym sprawdzianem dla testowego modelu był przejazd autem z wykorzystaniem go w roli nawigacji z praktycznie cały czas włączonym ekranem w górnych rejestrach. Telefon rozładował się wtedy po 5 godzinach pracy na ekranie – to bardzo sensowny wynik. Jednocześnie mam świadomość, że większość z Was nie zamierza go powtarzać, zwłaszcza mając w samochodzie Android Auto czy Apple CarPlay.

W zestawie ze smartfonem otrzymujemy 150-Watową ładowarkę, która stanowi bardzo mocny punkt specyfikacji OnePlusa 10T. Dzięki niej, gdy już nadejdzie nas potrzeba naładowania telefonu, zrobimy to w zaledwie 20 minut (!).

Jednocześnie szkoda, że OnePlus 10T nie wspiera ładowania indukcyjnego (bezprzewodowego). W tej cenie aż się o to prosi…

Aparat

Smartfony OnePlus nigdy nie kojarzyły mi się z super rewelacyjnymi możliwościami fotograficznymi. Z tym większą ciekawością postanowiłam sprawdzić, co tam w trawie piszczy, zwłaszcza, że OnePlus 10T nie jest flagowcem, przy którym majstrował coś Hasselblad, jak to ma miejsce w OnePlusie 10 Pro.

W OnePlusie 10T mamy do dyspozycji potrójny aparat: główny 50 Mpix f/1.8 z OIS, ultraszerokokątny 8 Mpix 119,9° f/2.2 oraz makro 2 Mpix (2-4 cm). Jak sprawdzają się na co dzień?

Główny aparat OnePlusa 10T naprawdę lubię za naturalny bokeh – zdjęcia obiektów na pierwszym planie mogą się podobać. 

To, na co musicie zwrócić szczególną uwagę, to automatyczny HDR, który ma tendencję do zbytniego rozjaśniania kadrów, ale w sumie lepiej w tę stronę ;). Oprócz tego jest po prostu poprawnie, choć jak na smartfon za cztery tysiące złotych brakuje mi wyższej szczegółowości i poziomu detali, jak również większej przestrzeni tonalnej.

Maksymalny dostępny zoom jest 10-krotny, ale jest to wyłącznie przybliżenie cyfrowe – optycznego zoomu w OnePlusie 10T brak. Niestety, powoduje to mocną degradację jakości zdjęcia i jego szczegółowość – o ile 2-krotny zoom wygląda jeszcze w porządku, choć bez większego szału, tak większe krotności są nie do przyjęcia w smartfonie za tyle pieniędzy. 

Ultraszeroki kąt w dzień prezentuje się z dobrej strony, choć widoczny jest bardzo znaczny spadek detali względem głównego obiektywu oraz zmiana odwzorowania barw – choć nie w aż tak dużym stopniu, jak to potrafi występować w tańszych modelach.

Z bardzo dobrej strony pokazuje się tryb portretowy, który pozwala fotografować z rozmyciem nie tylko osoby, ale też naturę czy wszelkiego rodzaju przedmioty. Rzeczywiście radzi sobie bardzo fajnie z odcinaniem fotografowanych obiektów od tła – zwróćcie uwagę, jak sprawnie wybrnął w przypadku zdjęcia drzewa na tle katedry; pomiędzy liśćmi przestrzeń jest odpowiednio rozmyta. W nocy tryb nocny również spisuje się bardzo dobrze. 

A skoro już przy nocnych zdjęciach jesteśmy – z nimi ogólnie jest ciekawa historia. W bardzo wielu przypadkach (ale nie we wszystkich) zdjęcia zrobione w trybie automatycznym i dedykowanym trybie nocnym są dokładnie takie same – nie różnią się pod względem jasności czy ostrości. To z kolei sugeruje bardzo dobrze zaimplementowane algorytmy sztucznej inteligencji w trybie automatycznym. Uważam, że aparat w smartfonie ma być idiotoodporny – ma wymagać jak najmniej kliknięć w celu uzyskania jak najlepszego zdjęcia w rękach amatora. I dokładnie tak jest tutaj. 

Bardzo rzadko zdarza się, by dedykowany tryb nocny nieco dłużej naświetlał zdjęcie, dzięki czemu efekt finalny minimalnie różni się względem trybu automatycznego. Największą różnicę można zauważyć, gdy pod ręką jest jakieś źródło światła, jak chociażby latarnie uliczne (tryb nocny podnosi wtedy nasycenie barw i zdjęcie wygląda ciut lepiej). W przeciwnym razie, gdy jest zmroku i do matrycy dochodzi minimalna ilość światła, efekt jest różny. A fotografować ultraszerokim kątem w takich warunkach nie polecam – nic dobrego z tego nie wynika.

Zapomniałabym o makro… ale sami wiecie, jaka jest moja opinia na temat aparatów makro o marnej rozdzielczości 2 Mpix. Jest, bo jest, ale czy komukolwiek się to przyda do czegoś więcej, niż robienie zdjęć robaczków i kwiatków dla własnej przyjemności, to już inna kwestia.

Aparat przedni ma rozdzielczość 16 Mpix i jasność f/2.4. Brakuje mu optycznej stabilizacji obrazu (OIS), ale zamiast tego producent uraczył nas elektroniczną stabilizacją (EIS). Na co dzień sprawuje się poprawnie, podobnie jak tryb portretowy, który jednak np. kotu potrafi rozmyć ucho, uznając, że nie jest na pierwszym planie.

Odnośnie wideo:

Tym, co może się podobać osobom, które często sięgają po smartfon w celu nagrywania wideo, jest dedykowany tryb wideo. Z jego poziomu nie dość, że mamy podgląd kadru na całym ekranie, to jeszcze możemy włączyć tryb LOG, HDR, jak również zmieniać poszczególne parametry – ISO, migawkę, ekspozycję, focus czy balans bieli.

Podsumowanie

Jestem rozdarta w ocenie OnePlusa 10T. Odnoszę wrażenie, że ktoś w OnePlusie nie do końca przemyślał jego wycenę i z naprawdę fajnego średniaka zrobił się fajny średniak z wyższej półki, pretendujący do miana flagowca. A już na pewno pretenduje do tego miana ceną, która wynosi przecież 4199 złotych.

OnePlus 10T flagowo działa i oferuje flagową szybkość ładowania – tego odmówić mu nie można. Z drugiej jednak strony pozostałe aspekty pozostawiają nieco do życzenia, jak chociażby plastikowa ramka, jakość zdjęć z zoomem i z ultraszerokiego kąta czy brak ładowania indukcyjnego, a – przyznajcie – w tej cenie aż się prosi, by sprzętowi niewiele brakowało. Niewiele, bo przecież trzeba pozostawić pola do popisu jeszcze droższym flagowcom.

Jeśli macie nieograniczony budżet i jesteście w stanie przełknąć listę wad czy braków, OnePlus 10T odwdzięczy Wam się świetną wydajnością. To nie jest zły smartfon, ale przydałaby mu się znaczna obniżka ceny.

Recenzja OnePlus 10T. Ładowanie w 20 minut i… (zbyt) wysoka cena
Zalety
flagowa wydajność i kultura pracy
ładowanie 150 W
ekran 120 Hz
16 GB RAM
dual SIM
5G
głośniki stereo, ale bez głębi
Wady
zdjęcia z zoomem i ultraszerokiego kąta
brak ładowania indukcyjnego
brak wodoszczelności
brak 3.5 mm jacka audio
brak slotu kart microSD (choć 256 GB to usprawiedliwia)
plastikowa ramka
cena
7.7
Ocena
Exit mobile version