lenovo legion go zdjęcie
Źródło: Katarzyna Pura | Tabletowo.pl

Recenzja Lenovo Legion GO. Najlepsza zabawka dla graczy

Najlepsze RPG roku, najlepsza klawiatura, najlepszy laptop. Grudzień to coroczna okazja do podsumowania, co najlepszego firmy miały nam do zaserwowania. Lenovo w moim osobistym rankingu wygrało w kategorii… zabawki dla graczy.

„Rywale” Switcha

25 lutego Valve zaryzykowało po raz kolejny. Nie wszystkie próby zrewolucjonizowania rynku przez Amerykanów odnosiły sukces – Steam Machines, Steam Controller czy Steam Link (nie jako funkcja, a mały komputer do streamowania) są dziś gratką dla kolekcjonerów, a nie rozwijanymi co roku projektami. Valve Index wciąż jest oferowany, ale branża VR stoi obecnie nieco z boku gamingowego świata.

Steam Deck w 2022 roku odmienił wszystko. Udowodnił, że gracze wciąż łakną mobilnego grania, które nie kojarzy się z zakupem Switcha lub pacaniem w ekran smartfona. Mamy rok 2023, a na rynku zdążyło wyrosnąć trochę mniej lub bardziej bezpośrednich rywali handhelda Valve – ASUS ROG Ally czy testowany przez mnie jakiś czas temu Logitech G Cloud. Co więcej, bohater akapitu otrzymał już usprawnioną wersję z ekranem OLED.

Lenovo poczuło, że też warto wejść w ten rynek i zaprezentowało Legion GO. Po ponad dwóch tygodniach testów mogę śmiało powiedzieć, że to najlepsza zabawka dla graczy, jaka wyszła w 2023 roku. Dlaczego nie najlepsza konsola lub handheld? Przeczytajcie recenzję, aby się dowiedzieć.

Specyfikacja techniczna Lenovo Legion GO:

ModelLegion GO
CPUAMD Ryzen Z1 Extreme
GPUzintegrowane z CPU, oparty na architekturze RDNA
RAM16 GB LPDDR5X 7500 Mhz
SSD512 GB PCIe 4.0 NVMe
Wyświetlacz8,8 cala, IPS, QHD+ (2560×1600 pikseli), Częstotliwość odświeżania 144 Hz, 97% DCI-P3, dotykowy
Głośnikistereo, 2×2 W
Mikrofontak, dwa
Akumulator49,2 Whr (2-komorowy); obsługa Super Rapid Charge; pojemność baterii kontrolerów – 900 mAh
Wi-Fi 6Etak
Bluetoothtak, 5.2
GniazdaMinijack 3,5 mm, USB-C 4.0, czytnik kart microSD (do 2 TB)
Gniazda u dołuUSB-C 4.0
Wymiary (z kontrolerami)298,8 x 131 x 40,7 mm
Wmiary (bez kontrolerów)210 x 131 x 20,11 mm
Waga (z kontrolerami)854 g
Waga (bez kontrolerów)640 g
KolorShadow Black
Sugerowana cena detaliczna3799 złotych
Opracowano na podstawie: Lenovo

Co skrywa karton?

Coraz większa liczba producentów zapomina o tym, że produkty z najwyższej półki powinny kojarzyć się z pewnym slangowym wyrażeniem – pełen wypas. To z droższych zestawów smartfonowych najpierw zniknęły ładowarki czy małe komplety słuchawkowe, nie z tanich.

Po otwarciu pudełka skrywającego Legion GO widać, że Lenovo przemyślało sprawę i pierwsze, co ukazuje się oczom kupującego, to solidne, grube etui. Może i sprzęt w środku nie przetrwa wybuchu atomówki, ale przypadkowe upuszczenie z niemałej wysokości nie powinno uszkodzić urządzenia, a obowiązek zakupu ochrony nie spada na barki kupującego. Firma była nawet na tyle sprytna, że urządzenie można ładować wrzucone w etui – znajduje się w nim zaślepka, która po odchyleniu umożliwia dostęp do dolnego złącza USB-C.

W środku ochraniacza czeka na nas oczywiście konsola oraz „magiczna podkładka”, o której opowiem w stosownym momencie, a na zewnątrz – zasilacz. Czy jest to pełen wypas? Nie sądzę, aby wrzucenie do kartonu słuchawek TWS czy kompaktowej klawiatury miało sens – z drugiego akcesorium wielu graczy mogłoby w ogóle nie korzystać, a to, jakich słuchawek będziemy ewentualnie używać, to kwestia osobistych preferencji.

Ale bydle!

Jeżeli jesteście posiadaczami Switcha Lite lub wersji z panelem LCD to z pewnością interesuje Was, jak się mają wymiary tegorocznych handheldów do konsoli Nintendo. Co innego bowiem przeczytać wymiary z kartki, co innego zobaczyć skalę. Proszę bardzo:

fot. Bartosz Kaja | Tabletowo.pl

Cała konstrukcja sprawia wrażenie solidnej. Podstawa jest gruba i przy ściskaniu i wykręcaniu nic nie skrzypi, podobnie jak po podpięciu kontrolerów. Dobrze, że większość powierzchni jest matowa i pedanci nie będą zmuszeni przecierać konstrukcji co pięć minut. Połysk pozostawiono zaledwie na kilku przyciskach – padzie kierunkowym czy programowalnych guzikach z tyłu kontrolerów. Niegumowane, ale za to fakturowane kontrolery to zawsze dobry wybór. Choć mogą się one wytrzeć z czasem, to przynajmniej nie będą się paskudnie łuszczyć.

Ambiwalentne odczucia mam natomiast co do stopki podtrzymującej konstrukcję. Jest ona duża i można ją ustawić pod dowolnym kątem od 0 do lekko ponad 90. Całość jednak stawia duży opór, więc nie odchylicie jej małym palcem. Brakuje też jakiegoś wyraźnego kliku na końcu pracy zawiasu, który ostrzegałby właściciela, że bardziej wychylić już się nie da. Jeżeli ktokolwiek wyłamie w swoim Legion GO zawias – nie zdziwię się.

Lenovo Legion GO
fot. Katarzyna Pura | Tabletowo.pl

System operacyjny

„Legionista”, jak nazwałem pieszczotliwie swój egzemplarz, pracuje oczywiście pod kontrolą Windowsa 11. W przypadku konsoli przenośnych jest to zarazem błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Dlaczego?

screen: Bartosz Kaja | Tabletowo.pl

Z jednej strony urządzenie nie jest wtedy wyłącznie maszynką do grania. Można przecież przeglądać internet, odpisywać na e-maile czy używać niektórych programów. Problem w tym, że „okienka” nie są skrojone pod korzystanie z nich za pomocą ekranów dotykowych, a konstrukcja ze zintegrowanymi kontrolerami w przypadku małych konsolek nie ułatwia zadania.

Odczepiane kontrolery Lenovo Legion GO częściowo rozwiązują problem. Nie każdemu przypadnie do gustu fakt, że taki „tablet” waży tyle, co iPad Pro, a oferuje ekran wielkości wersji mini. Nie jest to oczywiście powód do dyskwalifikacji – bardziej ostrzeżenie.

A jeżeli zastanawiacie się, jak to wygląda z perspektywy bardziej benchmarkowej, poniżej znajdziecie odpowiedź w postaci wyników PCMark 10, przeprowadzonych zarówno w trybie oszczędzania energii, jak i Performance.

A skoro już przy benchmarkach jesteśmy, wyniki z 3DMarka przedstawiają się następująco:

Gaming

Do Windowsa jeszcze wrócimy. Czas na to, po co część z Was tu przyszła, czyli test, jak Lenovo Legion GO sprawuje się podczas zabawy. Przez handheld przewinęło się kilka, możliwe że nawet kilkanaście tytułów z różnych okresów i gatunków.

Współpracy z „legionistą” nie mogłem zacząć inaczej niż instalując Cyberpunka 2077. Choć dzięki Edycji Kompletnej Wiedźmin 3 to wciąż tytuł warty uwagi, to podejrzewam, że po premierze Widma Wolności i aktualizacji o numerze 2.1, wiele osób bardziej zainteresowanych jest ogrywaniem przygód V.

Night City można śmiało zwiedzać na handheldach. Tryb Performance w połączeniu z dedykowaną konfiguracją „Steam Deck” oferuje w rozdzielczości 1920×1200 średnią na poziomie 35 kl/s, co stanowi idealny kompromis pomiędzy jakością grafiki, a płynnością zabawy.

Najświeższym ogrywanym tytułem było natomiast Lies of P. Tutaj liczyło się dla mnie uzyskanie jednak co najmniej 60 FPS-ów. Nic tak nie frustruje w soulslike’ach, jak uczucie, że właśnie zostaliśmy wymłóceni przez przeciwnika przez brak płynności animacji, utrudniające skupienie spadki FPS-ów czy co tam sobie jeszcze soulsiarze wymyślą, zamiast nauczyć się grać.

Wynik? Średnie ustawienia grafiki z AMD FSR w trybie wydajności i przekraczamy barierę nie tylko 60, ale też 90 kl/s. Przypominam – wciąż jedziemy na rozdzielczości 1920 x 1200 pikseli. Jeżeli poszarpane krawędzie przy technologii AMD to dla Was za dużo, możecie zamienić tryb na zrównoważony. Klatkaż spada do 60 FPS-ów, ale grafika zyskuje na soczystości.

Na dłuższe sesje wziąłem na tapet RIDE 2 i Naruto x Boruto Ultimate Ninja Storm: Generations. Była to oczywiście formalność – pierwszy tytuł ma już swoje lata na karku, drugi natomiast nie powstał po to, aby wyciskać z GPU siódme poty. Oba natomiast nie oferują dopalacza w postaci AMD FSR, więc mogą służyć jako wskaźnik, jak zachowywać się będą gry niewspierające tej technologii.

W przypadku Lies of P czy Cyberpunka 2077 wiadomo było, że tryb oszczędzania energii mija się z celem – nie korzystając z pełnej mocy APU trudno było wyciągnąć z tytułu CD Projekt Red więcej niż 25 kl/s. Podobnie było z dziełem NeoWiz. Tutaj możemy pokusić się o sprawdzenie, jakie efekty przyniesie tryb oszczędzania energii w połączeniu z RIDE 2 lub nową bijatyką z blondwłosym ninją.

Obie gry obroniły honor Legion GO – 40 lub 60 FPS-ów w zależności od obranego trybu bez zbyt długiego grzebania w ustawieniach to niemalże minimum, jakiego spodziewałem się po handheldzie. I to minimum otrzymałem.

Współczesne giereczkowanie kończę deserem w postaci benchmarku Assetto Corsa i dwoma zrzutami ekranu z Dirt Rally 2.0, które – pomimo kompatybilności z kontrolerami – miało problem ze sterowaniem zarówno za pomocą padów, jak i klawiatury.

Bariera kompatybilności

Uprzedzę osoby chętne do opieprzenia mnie, że jak to tak – „Civilization V ujęte w części o starych grach? Przecież tytuł ma „tylko” 13 lat!”. Trzymam się póki co opinii, że era PlayStation 3 i Xboxa 360 to jeszcze nie retro, ale już nie świeżynki nieodróżnialne od gier z lat 2014-2023.

Piąta Cywilizacja, choć mogłaby pewnie ruszyć dziś na budżetowym smartfonie, wybrałem jako sprawdzian dla obsługi za pomocą touchpada. Tytuł nie wspiera sterowania kontrolerem, więc liczyłem na wyzwanie zarówno dla „legionisty”, jak i prawego kciuka.

No i się połowicznie wkopałem. Okazało się, że w grze jest już zaimplementowane sterowanie dotykiem. Mizianie touchpada ograniczało się więc do przesuwania kursora tam, gdzie chciałem uzyskać więcej informacji z okienek. Pojawił się natomiast inny problem, który z pewnością może rzutować na wiele starszych tytułów.

Chodzi o rozmiar interfejsu. Ten nie został opracowany z myślą o 9-calowych ekranach, więc nie zawsze dobrze się skaluje. Wybór, jaki staje przed graczem, to mikroskopijne ikony lub postrzępione i mało czytelne napisy. I tak źle, i tak niedobrze.

Podobne cuda dzieją się, jeżeli zdecydujecie się na sesję z Heroes of Might & Magic III. Żeby ułatwić Wam zadanie podpowiem, że najpierw trzeba zainstalować HD Mod, aby gra w ogóle się odpaliła. Kiedy już uruchomi się menu zarządzania modyfikacją – nie wymuszajcie dużych rozdzielczości. W przeciwnym razie z kursora będziecie celować do ikonek wielkości pcheł.

Myszkontroler

Tak się akurat złożyło, że w trakcie testów Lenovo Legion GO ogrywałem też Gothic II: Noc Kruka na Nintendo Switch. Idealna okazja, aby sprawdzić wersję PC-ową, pozbawioną wsparcia dla kontrolerów. Niestety, po uruchomieniu źle zeskalowany interfejs, brak możliwości wykorzystania ekranu dotykowego i mój brak doświadczenia w obsłudze touchpada sprawiły, że już miałem spisywać misję na straty.

Lenovo Legion GO
fot. Katarzyna Pura | Tabletowo.pl

Wtedy przypomniałem sobie o „magicznym krążku” wewnątrz etui. Popatrzyłem, obejrzałem dookoła i… oczywiście! Przecież to podstawka do trybu „FPS”. O grafikach i wideo na stronie produktu zdążyłem zapomnieć po kilku dniach zachwytów nad handheldem. Nazwa też nie zdradza, o co dokładnie chodzi i byłem święcie przekonany, że efektem przesunięcia suwaka na padzie jest niższy input lag i większa czułość analogów.

Wsadzam zatem kontroler w płytkę, przełączam tryb, et voila! Pionowa myszka gotowa. Jeżeli użytkownik ma możliwość przysunięcia ekranu blisko siebie i kawałek wolnego blatu, to jest to najbardziej precyzyjna forma sterowania kursorem w strategiach czy hack n’ slashach na Legion GO. Całość wymaga chwili przyzwyczajenia, ale lepsze to, niż dwieście przesunięć palcem wskazującym, żeby trafić w ikonkę w grze.

Tak łatwo nie obejdzie się jednak ograniczeń 20-letniego kodu Piranha Bytes, więc na pomoc rusza bezprzewodowa klawiatura, którą paruję w dwie – trzy chwile. Czy Lenovo Legion GO z wpiętą klawiaturą mechaniczną i „myszkontrolerem” to jeszcze handheld czy już mikrokomputer?

Ergonomia na czwórkę

Żeby nie było tak różowo – tryb FPS ma swoje ograniczenia i nieprzyjemności. Po pierwsze, sensor przestaje wychwytywać ruch nawet po minimalnym podniesieniu kontrolera, więc wymaga to przyzwyczajenia. Po drugie, przycisk „M1”, dublujący się z „RB”, utrudnia zaznaczanie zmian w nakładce Lenovo (o której za chwilę), choć winnym jest tu raczej oprogramowanie.

Po trzecie – ta nieszczęsna rolka! Rozumiem poziom trudności zadania, jakie stanęło przed projektantami. Patrząc na ułożenie dłoni w typowych myszkach pionowych, scroll powinen znaleźć się pomiędzy lewym, a prawym przyciskiem. W takiej konfiguracji w Legion GO rolka mogłaby wbijać się w dłoń w trybie handheldowym. Można było przesunąć ją tam, gdzie kładziemy kciuk w trybie FPS – jednak w układzie mobilnym tam ląduje środkowy palec. Dlatego ostatecznie znajduje się ona pomiędzy „RT” i „Y3”, co jest marnym kompromisem. Moja partnerka, właścicielka mniejszych dłoni, może obsługiwać rolkę opuszkiem kciuka. Ja do wygodnego scrollowania muszę korzystać z miejsca pomiędzy paliczkami – tam, gdzie zgina się palec.

W trybie zdemontowanych kontrolerów zaskakuje mnie rozkład masy. Pojedynczy pad waży niemalże dwa razy tyle, co Joy-con (51 vs 113 gramów), jednak nie czuć tego nawet po dłuższej sesji z Legion GO.

Zdziwił mnie również czas pracy na akumulatorach. Pewnego dnia próbowałem jak najbardziej zużyć ogniwa, a te jak na złość osiągnęły ok 60-70% stanu baterii po kilku godzinach grania.

Wynik imponujący, choć zamontowanie mniejszych ogniw nie byłoby wcale takim złym pomysłem. Szansa, że ktoś zorganizuje 20-godzinną sesję z Wiedźminem 3, pod koniec której będzie musiał podpiąć kontrolery, to na tyle mało prawdopodobny scenariusz, że chętniej przywitałbym niższą masę padów, a – co za tym idzie – całego urządzenia.

Nie wiem, kto zaopatruje Lenovo w silniki wibracyjne do kontrolerów, ale lepiej poszukać innego dostawcy. Bez względu na wybrany tryb wibracje były dla mnie bardzo dziwne, wręcz nieprzyjemne słabe. Kojarzyły mi się nie ze sprzętem za niemal 4000 złotych, a jakimś zabawkowym przewodowym padem za 50 złotych, kupowanym do konsoli jako „opcja ostateczna”.

Szkoda, że aby korzystać z touchpada, trzeba inaczej chwycić prawy kontroler, co nie dla każdego może być wygodne. Trzeba bowiem cofnąć dłoń, aby kciuk nie był cały czas dziwnie wykrzywiony. Jako okazjonalna pomoc przy niektórych tytułach, połowicznie kompatybilnych z kontrolerami, spoko. Do dłuższych sesji w strategie itp. lepiej skorzystać z dotykowego ekranu lub trybu FPS.

Lenovo Legion GO
fot. Bartosz Kaja | Tabletowo.pl

Zanim przejdę do ostatniego trybu, kilka zdań na temat wpinania i wypinania kontrolerów. To nie jest ikoniczne wsuwanie rodem z Joy-Conów i pierwsze naście (dziesiąt?) podpięć dla fana Nintendo może być irytujące. Trzeba bowiem wycelować w małe wpustki, dociągnąć pady i nieco podtrzymać palcami główną konstrukcję, aż usłyszy się ciche kliknięcie.

Najmniej zastrzeżeń mam do trybu z wpiętymi kontrolerami, choć i on nie jest idealny. Winowajcą jest tylko jeden element – triggery. Osobom z krótkimi palcami, takimi jak moja partnerka, może przeszkadzać ich kształt. Przez brak zaokrąglenia i dużą szerokość sterowanie, „LT” i „RT” nie należy do najwygodniejszych. Dodatkowo odskok wydaje się delikatnie zbyt silny – porównuję to z doświadczeniami z DualSense.

Na plus – właściwy ruch triggera na całej długości przy wciskaniu jest przyjemny i jednostajny, więc w grach wyścigowych wygodnie możemy dozować gaz i hamulec.

Lenovo Legion GO
Pogoda nie sprzyja jeżdżeniu jednośladem. Na szczęście jest kanapa i Legion GO. fot. Bartosz Kaja | Tabletowo.pl

Przestrzeń Legionisty

Aby ułatwić kontrolę nad handheldem, Lenovo wyposażyło Legion GO w nakładkę Legion Space. Dedykowany guzik z lewej strony nad gałką odpala duże menu, z którego sprawdzimy pobierane pliki, uruchomimy gry bez szukania launchera lub przejrzymy zrzuty ekranu. Prawy przycisk nad sekcją guzików wysuwa menu do wybierania trybu, ustawienia rozdzielczości czy podświetlenia analogów.

Zaczynając od użyteczności tego drugiego rozwiązania – doceniam, że tylko kilka kliknięć dzieli mnie od włączenia oszczędzania baterii czy przejścia do instrukcji handhelda. Czuć jednak, że na obecnym etapie firma pracuje niejako na „żywym organizmie”.

W trakcie jednej z aktualizacji przycisk od zrzutu ekranu przesunął się o jeden kafelek w prawo. Najprawdopodobniej dlatego, że pojawił się nowy kafelek – nie udało mi się jednak ustalić, czy chodzi o skrót do menedżera zadań, czy „kombo” Alt+F4.

Zerkając na inne recenzje widzę, że jeszcze miesiąc temu w tej sekcji w ogóle brakowało ustawień kontrolerów, a sam kojarzę, że po wyjęciu z pudełka, menu nakładki nie podawało poziomu naładowania Legion GO i kontrolerów w procentach w prawym górnym rogu.

Dużej nakładki używałem natomiast sporadycznie. Doceniam pomysł na zagregowanie różnych cyfrowych platform w jednym miejscu i „ukonsolowienie” obsługi handhelda, jednak całość wydawała mi się koślawa. Główny ekran, zamiast być skrótem do ostatnio ogrywanych gier, kieruje nas do sklepu z grami zarządzanego przez Lenovo. Górna sekcja to natomiast „rekomendowane odnośniki”, które kompletnie mnie nie interesują.

Podejrzewam, że większość graczy chciałaby, tak jak na Switchu czy PlayStation 5, po prostu wybudzić urządzenie i móc od razu przejść do zabawy. To nie jest takie trudne do wywnioskowania podczas analizowania konsolowych UI. Do tego dochodzi kwestia, że nie wszystkie gry są wykrywane z automatu i trzeba wprowadzać je ręcznie.

Akumulator w proporcjach 50:50

W dniu premiery Legion GO imponował łączną pojemnością ogniw. Zastosowanie akumulatora 49,2 Whr zwiastowało dłuższy czas pracy niż Steam Decka czy ROG Ally. Wersja OLED sprzętu Valve rzutem na taśmę podbiła stawkę do 50 Whr i Lenovo musi się zadowolić drugim miejscem na podium. Jak to wygląda w praktyce?

Ze względu na szereg warunków, jakie mogą wpłynąć na długość działania Legion GO i indywidualne preferencje każdego z Was uznałem, że podawanie czasu pracy co do minuty pod każdą grę, tryb jasność ekranu i liczbę podpiętych urządzeń Bluetooth mija się z celem.

Doświadczenie z kilkunastu sesji wygląda tak, że Cyberpunk 2077 i inne tytuły, od których będziecie oczekiwali fotorealistycznej oprawy, mogą zacząć wołać o kontakt z ładowarką po około 1,5-2 godzinach zabawy. Jeżeli przestawimy się na tytuły 3D, ale takie, które mogą korzystać z TDP w okolicach 10 W i okazjonalnie uruchamiają wentylatory, to zyskujemy przedział 2-2,5 godziny.

2,5 do 3 godzin nieustannej zabawy Legion GO jest w stanie wytrzymać na niskiej jasności ekranu i pod warunkiem, że gra nie przeciąża handhelda w trybie cichym. Dobrym przykładem są wszelakie dwuwymiarowe platformówki, pixel-arty i 20-letnie starocie, które chciało się komuś kalibrować pod handhelda.

Dzięki technologii Super Rapid Charge pełne ładowanie niemal pustych ogniw do pełna trwa około 120 minut. Stąd tytuł akapitu w proporcjach 50:50. Zakładam bowiem, że na dwie godziny grania będzie przypadać, u większości z Was, dwie godziny ładowania.

Lenovo Legion GO
fot. Katarzyna Pura | Tabletowo.pl

Głośno i ciepło

Legion GO potrafi przygrzać. Wykresy zarówno z zewnętrznego oprogramowania, jak i wbudowanych liczników, przy intensywnej zabawie mogą skoczyć nawet do 86C. Na szczęście to nie smartfon, który trzymamy za plecki – czyli tam, gdzie chowa się cała elektrociepłownia. W handheldzie Lenovo Wasze palce powinny być bezpieczne. Jedynie od strony lewego kontrolera przesuwając palce na obudowę czułem, że konstrukcja się nagrzewa.

W teście Fire Strike na 25 pętlach wynik ustanowiony przez handheld wynosił 79,3%. 20 pętli w Time Spy przekroczyło granicę stabilności, dzięki wynikowi 97,6%. Oczywiście to, jak całość przełoży się na klatkaż w grach, zależy od tego, czy gramy po kablu, w jakim trybie i jak długo, więc nie traktowałbym wyników jak wyroczni.

Gdybym miał wskazać rzecz, która najbardziej męczyła mnie podczas testów, to praca wentylatorów. Rozumiem, że trzeba wypchnąć jak najwięcej powietrza poza obudowę, aby nie przerobić „legionisty” w piekarnik. Rozumiem, że wysokie obroty łopatek muszą generować jakiś świst. Ale fakt, że przy głośności poniżej 40/100 trudno jest w niektórych grach coś usłyszeć to już lekka przesada. Myślałem, że moje referencyjne GPU w komputerze stacjonarnym, RTX 3060 Ti jest hałaśliwe, ale Legion GO okazał się w tej kwestii negatywnym zaskoczeniem.

Płytki hałas

Co do jakości samych głośników – jest akceptowalnie. To nie audiofilski sprzęt do delektowania się strzałami w Night City czy ryczącym V8 w Forzy Horizon 5. Bas pracuje tu płytko, szczegółowość wysokich tonów gdzieś ulatuje, ale na szczęście środkowe rejestry nawet na maksymalnej głośności nie charczą i nie generują przesterów.

Pewnie dlatego, że nie jest to najgłośniejszy zestaw grający na rynku. Porównałbym to do smartfona ze średniej półki. I tak zasady dobrego wychowania podpowiadają, żeby w poczekalni czy autobusie podpiąć słuchawki.

Lenovo Legion GO
fot. Katarzyna Pura | Tabletowo.pl

Ekranowy overkill

Do większej od konkurencji wagi urządzenia trzy grosze dorzucił również niemalże tabletowy ekran. Konkurencja w postaci ROG-a, Valve czy Logitecha walnie uznała, że rozmiar przekątnej z siódemką z przodu wystarczy. Lenovo postawiło na 8,8-calowy panel i uznało, że warto przy okazji zagęścić piksele, więc ekran, w nietypowych dla gamingu proporcjach 16:10, oferuje również rozdzielczość 2560×1600 pikseli.

Czy czuć różnicę? Jak najbardziej. Krzywe linie przy literach z bliska wydają się gładsze, a grafika mniej rozmazana. Oczywiście z matematycznego punktu widzenia niemalże dwa razy wyższa rozdzielczość oznacza, że chipset dostaje mocniej po tyłku, więc to od Was zależy, czy zdecydujecie się na mniejszą rozdziałkę z lepszą grafiką, czy na odwrót. A może skorzystacie z Legion GO do ogrywania tytułów, które tak czy siak będą trzymać się 60 FPS-ów nawet w tak wysokiej rozdzielczości?

Lenovo Legion GO
fot. Katarzyna Pura | Tabletowo.pl

Podsumowanie

Jeżeli gdzieś w pamięci zapisaliście sobie „O co mu chodziło w końcu z tym wstępem?”, to nie będę Was już trzymał w niepewności. Czym jest Lenovo Legion GO? Można by powiedzieć, że przenośną konsolą – jednak jego kompetencje daleko wykraczają poza tę klasyfikację. Tabletem? Windows 11 nie jest tak wygodny w obsłudze za pomocą ekranów dotykowych, choć od biedy możemy odpiąć kontrolery i wziąć do ręki główną jednostkę. Czy włączenie trybu FPS i podpięcie klawiatury Bluetooth zamienia „legionistę” w minikomputer? Niewykluczone.

„Zabawka” to dla mnie słowo-wytrych. Bo to tylko od nas zależy, jak bawimy się figurkami, piłką nożną czy lalkami. W tym przypadku to od gracza zależy, czy Legion GO będzie idealnym powodem, aby zamienić posiadówy przy biurku na wygodne leżenie na kanapie, czy może gamingowym tabletem, o którym kupujący zawsze marzył. Nie jest idealnym zastępstwem laptopa czy przenośnego handhelda pokroju Switcha. Dla mnie, „legionista” gra w innej kategorii i nie ma tam sobie równych.

Lenovo Legion GO
Kupujcie Lenovo Legion GO – Wasz kot będzie zadowolony ze spędzonego wspólnie czasu. ;) (fot. Bartosz Kaja | Tabletowo.pl)

Do Lenovo Legion GO pasuje mi też inne określenie – diament do oszlifowania. Ergonomia kontrolerów, jakość głośników, nakładki systemowe – to wszystko mogło być o wiele lepsze. Jeżeli jednak producent planuje kiedyś wydać następcę i poprawi pierwsze dwa elementy (nakładka jest cały czas aktualizowana), zaoferuje jeszcze lepsze APU i czas pracy na baterii oraz nie zepsuje nic po drodze – nie będę wahał się z wystawieniem dziesiątki.

lenovo legion go zdjęcie
Recenzja Lenovo Legion GO. Najlepsza zabawka dla graczy
Zalety
Ekran 8,8"
Cyberpunk 2077 w 40 fps-ach na kanapie
odpinane kontrolery
sprytne połączenie kontrolera z myszką
kompletny zestaw z etui i zasilaczem
Wady
Ergonomia kontrolerów mogła być lepsza
Nakładka Legion Space wymaga jeszcze dopieszczenia
Głośniki grają cicho i płytko
9
Ocena