Recenzja Logitech G Cloud. Świetna konsola, ale ta cena…

Lubię pozytywne zaskoczenia w życiu – kiedy gra okazuje się lepsza, niż wskazywały na to zapowiedzi, lub kiedy moje sceptyczne nastawienie do sprzętu zamienia się w mikrozachwyt. Tak właśnie było w przypadku przenośnej konsoli Logitech G Cloud.

Z głową w chmurach

Wykorzystanie rozwiązań chmurowych w gamingu nie jest niczym nowym. Pamiętam, jak nadmierni branżowi optymiści ogłaszali koniec tradycyjnego kupowania kolejnych generacji konsol i wymieniania komponentów w PC-ach ponad dekadę temu, kiedy na horyzoncie pojawiały się rozwiązania pokroju OnLive czy Gaikai.

Rzeczywistość okazała się jednak bardzo surowa dla gier w chmurze i projekty po kilku latach upadały lub były wykupywane przez molochów branży. Wykorzystanie know-how zespołów odpowiedzialnych za ww. usługi z pewnością opłaciło się w dalszej perspektywie Sony, które – na podwalinach OnLive i Gaikai – opracowało własne PS Now.

Mamy 2023 rok. Sceptycyzm graczy zdążył przerodzić się w zainteresowanie technologią, a może nawet na ogólną pochwałę. Logitech postanowił, że to dobry moment, aby dołączyć do grona producentów konsol. Jednak – zamiast pójść w potężne podzespoły, jak Valve, ROG czy Lenovo – zdecydowali się na sprzęt skupiający się głównie na rozwiązaniach chmurowych.

Czy to był dobry ruch, a gracze polubią się z Logitech G Cloud?

Specyfikacja Logitech G Cloud

ModelLogitech G Cloud
CPUQualcomm Snapdragon 720G
GPUAdreno 618 GPU
RAM4 GB
Pamięć wewnętrzna64 GB
EkranIPS LCD, 7-cali, 60 Hz, FullHD, jasność 450 nitów
System OperacyjnyAndroid 11
Bateria23,1 Wh
microSDtak
Łączność i komunikacjaWi-Fi 802.11 a/b/g/n/ac 2,4 i 5 GHz; Bluetooth 5.1
Głośnikistereo
Gniazdaminijack 3,5 mm, USB-C
Wymiary256,9 x 117,2 x 32,95 mm
Kolorbiały
Waga 464 gramów
Sugerowana cena detaliczna1599 złotych
Opracowano na podstawie: Logitechg.com

Pierwsze wrażenia? Jest solidnie

Producent dobrze opracował wszelkie wypełnienia oraz kartoniki z akcesoriami, więc całość jest tak kompaktowa, jak tylko może być. W moim egzemplarzu nie udało mi się namierzyć ładowarki sieciowej, ale w zestawie sprzedażowym powinniście mieć już komplet.

Nie uważam jednak, aby był to idealny ruch ze strony Logitecha. Zakładam, że kupujący taki sprzęt ma pod ręką jakąś ładowarkę z kablem, bo otrzymał akcesoria wraz ze smartfonem lub musiał je do niego dokupić. Dzięki temu firma mogłaby nieco zejść z ceny zestawu – aż sam nie wierzę, że to sugeruję.

G Cloud już od pierwszego chwytu sprawia wrażenie porządnej zbitki plastiku, gumy i elektroniki. Nieważne jak bardzo „miętosiłem” w rękach konsolę, ta nawet nie śmiała wydać ani jednego trzasku czy skrzypienia. Pod moje ręce uchwyty są niemal idealne (drobna dłoń, cienkie palce i nieco dłuższe niż u przeciętnego faceta), a niepokryte gumą żebrowanie gwarantuje, że całość nie będzie za kilka lat brzydko „obłazić”.

Trudno też zakryć sobie niechcący głośniki czy porty, gdyż te znajdują się przed nami, pomiędzy dłońmi. Wyjątkiem jest zaślepka na gniazdo na kartę microSD, którą wkomponowano w czarny pasek biegnący wraz z tylnymi guzikami i spustami.

Układ X/Y/A/B łatwo skojarzyć z Xboxem, choć tył podpisano jak w PlayStation (L1/L2, R1/R2). Analogi to trochę taki „sweet-spot” pomiędzy mało precyzyjnym rozwiązaniem z Joy-Conów, a dużymi gałkami np. z DualSense’a. Dolne spusty, przez swoją mocno podłużną konstrukcję, wymagają chwili przyzwyczajenia się, ale szczęśliwie nie okazały się niewygodne przy dłuższych sesjach.

W kwestii ułożenia przycisków mam zaledwie dwie uwagi. Po pierwsze, nie do końca rozumiem ideę usypiania konsoli za pomocą suwaka wracającego na swoje miejsce – nie można było zrobić zwykłego guzika? Po drugie, sięgnięcie do przycisku znajdującego się za analogiem jest nieco upierdliwe, ponieważ łatwo zahaczyć wtedy o gałkę. Jeżeli chcemy zrobić zrzut ekranu (dwa położone najwyżej guziki) to łatwo wtedy ruszyć postacią i nieco zmienić ułożenie w kadrze.

W konstrukcji samej konsoli nie do końca przekonują mnie dwie rzeczy – nieproporcjonalne ramki wokół ekranu i zastosowanie białego koloru. Nie jestem jakimś wielkim fanem idei, aby wszystkie urządzenia elektroniczne były wyłącznie czarne. Doświadczenia z białym padem od PlayStation 5 i innymi elektrosprzętami każą mi jednak podejrzewać, że całość w przyszłości może nieco zżółknąć, a na teksturze plastiku z łatwością będzie widać zabrudzenia przenoszone z rąk.

Android + Chmura = Logitech

Odpalając po raz pierwszy G Clouda ten nie próbuje udawać, że nie jest oparty o system Android. Sama konfiguracja na pewnym etapie pyta użytkownika, czy chce skorzystać z układu dedykowanego tabletom, czy woli autorską nakładkę firmy. Korzystałem głównie z tego drugiego wariantu, gdyż okazał się całkiem wygodnym rozwiązaniem.

Zaczynając od góry – tam znajdziemy wąską linię ze skrótami do rzeczy niezwiązanych stricte z grami, czyli powiadomienia, dostęp do konta, albumy ze zrzutami ekranu czy ikonka przenosząca nas do sekcji „prezentów” dla właściciela konsoli. Warto bowiem w tym miejscu wspomnieć, że wraz z Logitech G Cloud możemy skorzystać z m.in. darmowego miesiąca GeForce NOW w pakiecie Priority, miesiąca usługi Shadow PC i trzech miesięcy w Xbox Game Pass.

Główna belka składa się z ostatnio używanych aplikacji z możliwością rozwinięcia i sprawdzenia wszystkiego, co mamy zainstalowane. Domyślnie po wyjęciu z pudełka mamy dostęp m.in. do Steam Link, Xbox Cloud Gaming i GeForce NOW, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby doinstalować co nieco ze sklepu Play. Na dole jest natomiast szybki dostęp do oprogramowania od Google oraz szybki skok do wyszukiwarki.

UI jako całokształt prezentuje się nieźle. Opcje personalizacji nie są może porażające (dwa motywy i kilkanaście tapet), ale animacje prezentują się płynnie i przyjemnie dla oka, ikonki są czytelne. Nie uświadczyłem też jakiejkolwiek zadyszki ze strony systemu. Jedyne, co nieco kłuło w oczy, to rozjechany napis pod ikonką usypiającą konsolę – mam nadzieję, że łatka pojawi się szybko.

To co, gramy?

Trudne początki

Nie zaczęło się zbyt przyjemnie. Zacząłem bowiem testy od Steam Linka. Samo parowanie z komputerem zajęło kilka minut, jednak do tego doszedł niefortunny dobór gier – nie mając zainstalowanego żadnego „niszczyciela GPU” wybrałem coś na szybko, czyli Torchlighta II i Terrarię.

Niestety, nie udało mi się uruchomić ich metodą Plug and Play – okazało się, że nie wszystkie gry tak ochoczo przełączają się w tryb gry na kontrolerze, a otwierające się i zamykające w tle okienka wyglądały koślawo. Postanowiłem przenieść swoje wysiłki gdzie indziej i przeszedłem do następnej aplikacji, czyli „zielonej chmury” Microsoftu.

Tu było już o wiele lepiej. Nawigacja po aplikacji Xbox Cloud Gaming dla osób, które choć raz korzystały ze sklepu Xboxa – czy to na PC, czy poprzez smartfon – nie powinna sprawić problemu. Choć miałem kilka rozpoczętych pozycji na komputerze stacjonarnym, postawiłem na tytuł, przy którym spędziłem nieco czasu w przeszłości i wydawał mi się idealnym kandydatem do chmurowych testów, czyli Forzę Horizon 5.

Ujmę to tak – skoro zawsze udawało mi się dojechać do mety, a nawet skończyć na podium w kilku wyścigach, to z pewnością sprzęt radzi sobie z dynamicznymi wyścigówkami. Zdarzały się przycięcia, które momentami irytowały, ale udało mi się je ograniczyć, dzięki zmianie ustawień grafiki w opcjach z „jakość” na „wydajność”.

Do Foraz Horizon 5 wracałem jeszcze kilka razy w trakcie testów i, jak tylko przymykałem oko na obraz, który nie był „jak żyleta” i przycięcia raz na jakiś czas, to bawiłem się świetnie.

Nieco zawiodły mnie natomiast testy, gdzie za materiał źródłowy posłużył streaming Lies of P. Okazało się, że gra poprzez chmurę nie jest dobrym rozwiązaniem dla każdego nowego tytułu o oszałamiającej grafice. Pomijając już fakt, że ruch postacią generował wrażenia, jakbym oglądał YouTube’a w 360p, to za pomocą „zaawansowanych” narzędzi pomiarowych w postaci drugiej osoby i stopera wyszło, że input lag wynosił w sesjach ok. 120-140 milisekund.

Spędziłem też kilka godzin przy różnych prostych grach niezależnych (You Suck at Parking, LIMBO, Dead Cells) i tu wrażenia były takie, jakbym grał natywnie na konsoli lub PC. Brak artefaktów obrazu, szybka reakcja na przyciski i analogi nastrajały optymistycznie na dalsze testy.

Dwa obozy pod jednym dachem

Mieliśmy już próbkę umiejętności chmurowych Xboxa – czy dałoby się zatem zrobić podobne testy z wykorzystaniem konsoli Sony? I tak, i nie. Na Androida nie trafiła bowiem aplikacja skupiona wokół PlayStation Now, czyli usługi umożliwiającej grę w chmurze.

Jest jednak inne rozwiązanie – PlayStation Remote Play. Za jego pomocą to Wasza uruchomiona konsola staje się serwerem, z którego sygnał leci do smartfona czy, tak jak w naszym przypadku, do Logitech G Cloud.

Niestety, nawet z wyłączonym HDCP nie udało mi się nagrać działania PS Remote z Logitech G Cloudem. (Bartosz Kaja | Tabletowo.pl)

Tu bardzo pomocna okazała się funkcja producenta, umożliwiająca mapowanie guzików – PS Remote nie wykrywał bowiem przycisków dostępnych na konsoli. Trzeba było zatem pozaznaczać strefy na ekranie odpowiadające fizycznym guzikom, co zajęło mi 1-2 minuty. Półprzezroczysta nakładka musiała pozostać aktywna, co nie wyglądało może najpiękniej, ale najważniejsze, że działało.

Odległość od serwera sprawiła, że obraz był niemal identyczny z tym, jaki moglibyśmy zobaczyć na telewizorze, a input lag bardzo niski. Podczas jednego testu postanowiłem włączyć TV i patrzeć wyłącznie na niego. Jakby to ująć – przy takiej zabawie Logitech G Cloud mógłby Wam równie dobrze zastąpić kontroler.

Sekcja mapowania przycisków w praktyce (Źródło: Bartosz Kaja | Tabletowo.pl)

Czy gra w chmurze w sieci komórkowej jest możliwa? Oczywiście, nikt nie broni Wam zrobić hotspota ze smartfonu, jednak musicie pogodzić się ze sporymi opóźnieniami. Ogrywanie np. LIMBO poprzez Xbox Cloud Gaming w trasie w moim przypadku nie było w ogóle responsywne – input lag sięgał już nie 100-120, a 200-400 ms. Do tego należy doliczyć niższą jakość obrazu, po której gry stają się animowaną papką. Jedynymi grami, które przychodzą mi do głowy, które będzie w stanie ogrywać bez rzucania mięsem, to gry turowe – strategie, karcianki itp.

Z pewnością rozwój aplikacji (stabilność, wykorzystanie łącza) i rosnący zasięg sieci 5G pomoże urządzeniom pokroju Logitech G Cloud, aby działały lepiej w innym miejscu niż dom lub kawiarnia. Szkoda też, że konsola nie została wyposażona w moduł Wi-Fi 6.

Nie tylko na obłoczku

A co jeżeli akurat nie mamy dostępu do szybkiego internetu? Czy nagle konsola staje się bezużyteczną zabawką? Oczywiście, że nie. Qualcomm Snapdragon 720G nie należy do najświeższych układów mobilnych – montowano go jeszcze w 2021 roku w smartfonach pokroju Oppo Reno 6 czy realme 7 Pro, czyli urządzeń ze średniej półki.

Efekt finalny jest taki, że tam, gdzie nie ma co liczyć na stabilne kilkadziesiąt Mb/s, możemy ograć sobie m.in. Genshin Impact, Titan Quest czy GTA: San Andreas. Android zdążył przez te lata obrosnąć w nieco tytułów i wciąż pojawiają się mobilne porty gier niezależnych lub tytułów sprzed lat, aby każdy znalazł coś dla siebie.

Tym bardziej, że jeśli mało Wam subskrypcji, możecie dorzucić do worka jeszcze jedną: Google Play Pass. Za 15 złotych miesięcznie otrzymujecie dostęp do biblioteki, na którą składają się setki gier wydanych na Androida.

Przykłady? Proszę bardzo:

  • Alien Shooter,
  • Door Kickers: Action Squad,
  • Lichtspeer,
  • Sonic the Hedgehog Classic,
  • Titan Quest,
  • Botanicula,
  • Layton: Curious Village,
  • Absolute Drift,
  • Final Fantasy VII.

Nie wszystko oczywiście będzie działać bezproblemowo w 60 klatkach na sekundę. Nie oszukujmy się – Snapdragon 720G nie osiągnie takich wyników, jak Snapdragon 7 Gen 1, ale na pewno daleki byłbym od stwierdzenia, że Logitech G Cloud w trybie offline zamienia się w elektrośmiecia.

No i – aby zaspokoić pytanie ciekawskich – multitaskingu tu nie uświadczycie, więc jeżeli zdarza Wam się grać z własną muzyką z usług streamingowych, to na tej konsoli nie będziecie mieli okazji na taki luksus.

Audio-wideo niby nie topowe, ale…

Warto by było w te rozważania o rozgrywce wpleść co nieco o dwóch ważnych kwestiach. Pierwsza to ekran urządzenia. G Cloud nie stawia na nowoczesne i wodotryskowe rozwiązania, więc pod folią ochronną i taflą szkła pracuje panel IPS LCD o przekątnej 7 cali i rozdzielczości Full HD. Do tego oferuje jasność na poziomie 450 nitów i częstotliwość odświeżania o wartości 60 Hz. Jest to zatem taki stan pośredni pomiędzy Steam Deckiem a ASUS ROG Ally.

I tyle powinno większości graczom do szczęścia wystarczyć. Może i OLED zaoferowałby lepsze kolory, a matryca 120 Hz płynniejszą animację na pulpicie, ale w przypadku gier w chmurze, delikatne artefakty i szukanie ze świecą gier działających w 120 klatkach na sekundę stanowiłoby niejako przerost formy nad treścią.

Full HD zapewnia wystarczającą ostrość, a i jasność panelu wystarcza, aby sprzęt radził sobie w nieco większym słońcu lub wręcz przeciwnie – w całkowitych ciemnościach, kiedy leżycie sobie wygodnie w śpiulkolocie i marzy Wam się jeszcze jedna krótka sesja z ulubioną grą.

Co się tyczy głośników – maskownice umieszczono, jak już wspomniałem na początku, na ramce z portami USB-C i minijack. Dźwięk wydobywający się zestawu stereo brzmiał jak branżowy standard, jaki kojarzę np. z Nintendo Switch. Niskie tony nie zmiażdżą Wam żeber, ale średnie i wysokie partie zdają się grać w miarę szeroko, przez co np. wyścig na kilka różnie brzmiących aut nie zlewa się w jeden wielki ryk, z którego nic nie jesteśmy w stanie wydzielić. Zawsze pozostaje opcja podłączenia słuchawek, zarówno bezprzewodowo poprzez Bluetooth, jak i przewodowo do gniazda minijack 3,5 mm.

Graj i nie szukaj ładowarki

O ile kwestie ekranu to raczej branżowy standard, o tyle skupienie się na chmurze sprawia, że czas pracy Logitech G Cloud to nie przewaga nad konkurencją, tylko zmiażdżenie jej i okazja do wytykania palcami. Ile bowiem zakłada czasu pracy na jednym ładowaniu handheld Valve? 1,5-2 godziny? 3 godziny ROG Ally w trybie cichym? Około 6-7 godzin w Nintendo Switch OLED?

No to grając głównie w chmurze G Cloud zjadał w moim przypadku około 10% baterii na 60 minut zabawy, co daje nam 10 godzin gry, zanim warto by było rozejrzeć się za gniazdkiem.

Jeżeli zatem stosujecie w życiu zasadę „3×8”, to możecie poświęcić cały czas wolny na granie z Logitechem i dopiero wieczorem podpiąć go do ładowania. To powinno zająć około 2,5 godziny od stanu jednocyfrowego do „setki”.

Niby sporo, ale ładując urządzenie w wolnej chwili raczej trudno będzie złapać się na scenariusz, gdzie sprzęt leży rozładowany, a Wam akurat teraz zachciało się pojeździć w Forza Motorsport.

Nieporozumienie, które pogrzebie szanse na sukces?

Przechodząc powoli do podsumowania – Logitech G Cloud to urządzenie, wokół którego rozpościera się wiele kwestii nie do końca przeze mnie zrozumiałych i które wypadałoby wyjaśnić.

Na początek zacznijmy od ewentualnych osób, które chciałyby traktować granie w chmurze jako Mesjasza, który zmieni oblicze gier wideo. Taka sytuacja nie nadeszła w 2013 roku i nie nadejdzie w 2023 i wątpię, aby coś zmieniło się w 2033. Dopóki jakimś cudem nie obejmiemy całej kuli ziemskiej ultraszybkim i stabilnym internetem w każdym jej zakątku, od jaskiń i podwodnych hoteli po himalajskie szczyty, to zawsze będą wychodzić na wierzch ograniczenia urządzeń pokroju Logitech G Cloud.

Traktowanie tej konsoli jako bezpośredniego rywala Steam Decka czy ROG Ally to błąd. VR nie zastąpił (i nie zastąpi) „tradycyjnych gier” i tak samo granie w chmurze nie zastąpi zalet gier trzymanych na dysku i dostępnych od ręki. To jest alternatywna ścieżka, której warto skosztować samemu i wyrobić sobie o niej zdanie.

Nie to jednak jest tym kluczowym nieporozumieniem. Jest nim cena urządzenia, która jest za wysoka. Logitech G Cloud trafił w Polsce do sprzedaży w cenie 1599 złotych. Co z tego, że wy już wiecie, że to naprawdę fajna konsola – lekka, z długim czasem pracy na baterii i oferująca szeroki wachlarz gier, nie tylko w chmurze.

Patrząc na tę cenę typowy gracz w Polsce ma kilka opcji. Pierwsza to świadomie kupić G Clouda i cieszyć się nim. Może też dorzucić ok. 100 złotych i kupić w tym samym sklepie Switch OLED, który zaoferuje exclusive’y, gry działające od ręki i niewymagające kombinowania z ustawieniami grafiki czy sterowania.

Inna opcja to dołożenie 300 złotych do Steam Decka. Co z tego, że mówimy o sprzęcie cięższym o 200 gramów, z krótkim czasem pracy na baterii i rozdzielczością 720p? Tam można chociaż pobrać dowolną grę na dysk i grać nawet tam, gdzie dostęp do internetu jest mierny.

Jest też i opcja tańsza – zakup dedykowanych kontrolerów do smartfona. W końcu współczesne telefony najczęściej oferują ekrany o przekątnej pomiędzy pierwszym Switchem (6,2″) a wersją OLED (7″), a skoro G Cloud to mały tablet na starym Androidzie, to wpięcie takiego np. Turtle Beach Atom da podobny efekt.

Co prawda zjada baterię głównego urządzenia i może nie współpracować z Waszym smartfonem, dociskając niepotrzebnie np. przycisk sterowania głośnością, ale za to jest o prawie 1000 złotych tańszy od konsoli Logitecha, a warto dodać, że ww. kontroler należy do jednej z droższych propozycji.

W idealnym świecie Logitech G Cloud w takiej specyfikacji kosztowałby jakieś 900-1200 złotych, a wy wierzylibyście mi, że to grzech, aby gracz nie rozważał zakupu tej konsolki. Wiem jednak, że jeśli przeczytaliście ten tekst w całości i znacie cenę recenzowanego sprzętu, to zwrot „Nie no, tyle to nie” aż sam Wam się ciśnie na usta.

No nic, pozostaje czekać na premierę PlayStation Portal.

Recenzja Logitech G Cloud. Świetna konsola, ale ta cena…
Wnioski
Logitech G Cloud to przyjemna i wszechstronna konsola, która w zasięgi szybkiego internetu dostarcza genialnych wrażeń z grania. Niestety, oficjalna cena 1599 złotych jest ciężka do przełknięcia, anwet jeśtli otrzymujemy 10 godzin grania na jednym ładowaniu, lekką waga i dostęp do Xbox Game Cloud i PlayStation Remote w jednym urządzeniu.
Zalety
Poręczny
Niska masa
"Bogata biblioteka gier"
Pomimo skupianiu się na cloud gamingu, można również grać w tytuły oferowane przez system Android
Wady
Cena!
Słaby układ mobilny do grania off-line
Brak Wi-Fi 6
Mimo wszystko - bez szybkiego internetu nie pograsz w chmurze nawet w proste tytuły
8
Ocena