(fot. Tabletowo.pl)

Technologia zrobiła ze mnie gorszego kierowcę

Technologia w skomputeryzowanych samochodach wprowadza szereg zalet, ale sprawia również, że stajemy się gorszymi kierowcami. Zauważyłem to u siebie, gdy powróciłem do mojego prywatnego auta.

Samochody informują o obowiązującym ograniczeniu prędkości

W wielu nowych autach dostępny jest system rozpoznawania znaków drogowych. Nie jest to już funkcja zarezerwowana wyłącznie dla marek premium, bowiem to rozwiązanie znajdziemy również w Volkswagenie czy Skodzie. Najczęściej, niezależnie od producenta, zasada działania jest prawie identyczna.

Samochód, z wykorzystaniem kamerki umieszczonej w górnej części przedniej szyby, odczytuje informacje ze znaków drogowych. Następnie wyświetla rozpoznany znak w okolicach prędkościomierza, tuż za kierownicą lub na wyświetlaczu Head-Up na szybie. Dodatkowo wybrane systemy korzystają również z danych nawigacji.

Informacja o ograniczeniu prędkości w BMW. (fot. Mateusz Budzeń, Tabletowo.pl)

Zazwyczaj odczytywanie ograniczone jest do znaków zakazu – ograniczenie prędkości i ewentualnie zakaz wyprzedzania. Ponadto, pod uwagę brane są znaki odwołujące czy informujące o terenie zabudowanym. Bardziej zaawansowane systemy mogą również pobierać dane z tabliczek umieszczonych pod znakami – np. godziny, w których obowiązuje ograniczenie czy typ pojazdu. Dzięki temu, zakaz dotyczący ciężarówek, nie powinien być brany pod uwagę w osobówce.

Dobry system musi wykazywać się sprytem. Na przykład, gdy ruszamy z domu raczej nie mamy tuż pod nosem znaku, więc wówczas dane muszą być pobrane z nawigacji. Podobnie jest w sytuacji, gdy wjeżdżamy na autostradę – komputer powinien to wykryć i nie przedstawiać cały czas ograniczenia dotyczącego odcinka wjazdu. Ponadto, znaki muszą być traktowane priorytetowo względem informacji z nawigacji – np. nowe ograniczenia podczas prac remontowych i innych utrudnień.

Czy to w ogóle działa?

Ze względu na pracę, mam styczność z wieloma samochodami. Auta z parków prasowych często są bogato wyposażone i mają system rozpoznawania znaków. Korzystałem z niego w modelach Audi, BMW, Mercedesa, Volvo, Skody, Volkswagena czy Citroena. Zazwyczaj funkcja zapewnia wysoką poprawność odczytywanych danych, chociaż zdarzają się błędy.

Kilkukrotnie system pobrał dane ze znaku dotyczące zjazdu z głównej drogi, pokazując zbyt niską maksymalną prędkość. Z kolei w innej sytuacji, komputer twierdził, że na danym odcinku nadal obowiązuje ostatnio odczytany znak – zamiast 90 km/h na wyświetlaczu Head-Up widniało ograniczenie do 30 km/h.

Mimo sporadycznych błędów, uważam, że rozpoznawanie znaków jest jedną z lepszych funkcji w nowoczesnych autach. Nie tylko zwiększa wygodę, ale może również pozwolić na uniknięcie mandatu. W końcu wiele polskich dróg jest źle oznakowanych. Co więcej, w wybranych samochodach system połączony jest z aktywnym tempomatem, więc nie musimy w ogóle dotykać gazu i hamulca, aby poruszać się zgodnie z przepisami.

Technologia zrobiła ze mnie gorszego kierowcę

Z Mercedesem klasy E spędziłem tydzień, pokonując blisko tysiąc kilometrów. Tak, był on wyposażony w funkcję rozpoznawania znaków. Działa ona naprawdę świetnie – przez okres testów nie zauważyłem żadnych błędnych odczytów.

Cóż, wysoka poprawność rozpoznawania zakazów ograniczenia prędkości, sprawiła, że stałem się leniwy i zacząłem popełniać karygodne błędy. Zamiast skupiać się na znakach, patrzyłem przede wszystkim na dane przedstawiane na przedniej szybie. Nie zauważyłem mojego zachowania aż do momentu oddania prasówki i powrotu do prywatnego auta.

Mój samochód nie oferuje systemu rozpoznawania znaków, o czym zapomniałem podczas ostatniej podróży, tuż po oddaniu Mercedesa. Na jednym z okoliczny odcinków znajduje się wiadukt kolejowy zwężający drogę. Stoją tam znaki ograniczenia prędkości do 50 km/h, do których się dostosowałem. Później są one odwoływane i obowiązuje wyższa maksymalna prędkość.

Tutaj można jechać 90 km/h. Head-Up w Mercedesie klasy E. (fot. Mateusz Budzeń, Tabletowo.pl)

Końca „pięćdziesiątki” już nie zauważyłem, nawet nie starałem się patrzeć na kolejny znak. Po prostu, po przejechaniu kilkudziesięciu metrów, mój wzrok skupił się na przedniej szybie w miejscu, w którym w Mercedesie umieszczony jest Head-Up. Chciałem sprawdzić, czy mogę już zwiększyć prędkość. Oczywiście oczekiwanej informacji nie dostałem.

Wiedziałem, że obowiązuje już nowe ograniczenie, bowiem zdarza mi się jeździć tą trasą, ale zapomniałem, czy jest to 70 km/h czy 90 km/h. Pozostało mi więc rozpędzenie się do 70 km/h i czekanie na kolejny znak. Po późniejszym sprawdzeniu, dowiedziałem się, że mogłem wówczas jechać szybciej o te 20 km/h.

Jasne, nie złamałem przepisów, nie stworzyłem również zagrożenia. Sytuacja mogła jednak wyglądać zupełnie inaczej – przyzwyczajony do systemu rozpoznawania znaków, mógłbym nie zauważyć ograniczenia do 50 km/h, pokonując odcinek ze znacznie wyższą prędkością. Mogłoby się to skończyć mandatem i punktami karnymi.

W przypadku zbytniego zaufania technologii w samochodzie, mandat może być jednak najmniejszym problem. W końcu znaki ograniczenia prędkości umieszczane są m.in. przed przejściami dla pieszych. Dzięki mniejszej prędkości mamy więcej czasu na zauważanie pieszego, a dodatkowo znacznie skraca się droga hamowania. Wyobraźcie sobie teraz, że nieodpowiedzialny kierowca przesiada się do auta bez funkcji rozpoznawania znaków lub system popełnia błąd, pokazując złe ograniczenie. Niestety, w takim scenariuszu zbyt duża prędkość może doprowadzić do tragicznych konsekwencji.

To wciąż kierowca jest najważniejszy

System rozpoznawania znaków to tylko jedna z wielu funkcji stosowanych w skomputeryzowanych samochodach. Na pokładzie znajdziemy jeszcze zestaw czujników, kamery 360 stopni, trzymanie się w wyznaczonym pasie czy aktywny tempomat, zachowujący odległość od poprzedzającego pojazdu.

Większość tych rozwiązań działa naprawdę dobrze, przez co możemy im zbytnio zaufać. Jeżdżąc autem naszpikowanym elektroniką powinniśmy jednak zachować identyczną ostrożność jak w 30-letnim Golfie. Nie są to systemy niezawodne, a ich błąd może doprowadzić nawet do poważnego wypadku. Co więcej, uważam, że kierowca w nowoczesnym aucie ma jeszcze więcej obowiązków, bowiem musi czuwać nad poprawną pracą całej tej technologii.

Nie neguję systemów wsparcia i innych rozwiązań. To właśnie one sprawiają, że korzystanie z samochodu staje się znacznie wygodniejsze i bezpieczniejsze. Należy jednak pamiętać, że do pełnej autonomiczności jeszcze daleka droga i to wciąż kierowca jest najważniejszy.