Od premiery serii Galaxy S25 minął miesiąc. Średnio właśnie po takim czasie publikowałam dla Was recenzje modeli Ultra – by mieć odpowiednio dużo czasu, by się im przyjrzeć. Tym razem będzie inaczej, bo tego czasu – niestety – po prostu mi brakuje. Nie zostawię Was jednak z niczym.
Słowem wstępu
Ostatni miesiąc był dla mnie hardcore’owy. Powiedzieć, że był bardzo intensywny, to jak nic nie powiedzieć. Dodajmy to tego, że prawie dwa tygodnie męczyło mnie zapalenie oskrzeli i mamy niedoczas, który trudno ogarnąć. Źle czułabym się, gdybym podjęłabym się wyzwania pisania pełnej recenzji najważniejszego z modeli koreańskiego producenta bez zagłębienia się w każdy jego aspekt tak, jak mam to w zwyczaju. Jednocześnie wiem, że sporo osób czeka na moją opinię na jego temat i nie ma sensu przeciągać publikacji tego materiału. Próbując to jakoś pożenić doszłam do wniosku, że pójdę inną drogą niż zawsze. Kto wie, dla wielu może nawet ciekawszą niż typowa recenzja.
Z każdego testowego telefonu korzystam na co dzień. Oznacza to, że przekładam swoją prywatną kartę do niego i po prostu używam. Przy czym normalnie staram się na bieżąco sprawdzać poszczególne funkcje danego produktu (zwłaszcza, jeśli pojawiły się jakieś nowe), skupiam się, by zrobić ogrom zdjęć w przeróżnych warunkach i różnymi aparatami, maksymalnie żyłować akumulator, by pokazać pełen potencjał czasu pracy nie tylko podczas typowych dni, ale też tych najbardziej intensywnych i wymagających.
Tym razem było inaczej. Samsunga Galaxy S25 Ultra nie testowała maniaczka technologii, która musi zajrzeć w każdy zakamarek sprzętu, by wyrobić sobie na jego temat pewne zdanie. Samsunga Galaxy S25 Ultra używała Kasia, która po prostu przez miesiąc korzystała z telefonu – zakatarzona, chora, bez sił, a później próbująca nadgonić w większości przespany czas. Bez parcia na testy, benchmarki, zagłębianie się w niuanse oprogramowania, Galaxy AI i nie zwracając uwagi z jaką krotnością zoomu robi zdjęcia – ot, po prostu je robiłam jak każdy normalny człowiek.
I wiecie co? Pierwotnie myślałam, że część z Was takim podejściem zawiodę. Później pomyślałam jednak, że to ma głębszy sens i skupienie się tylko na tych aspektach, na których chcę, a nie na wszystkich, bo tak należy, będzie wyjątkowo interesujące. Z nadzieją, że właśnie tak będzie, zapraszam dalej. Niech to będzie taka prawie-recenzja Samsunga Galaxy S25 Ultra.
Najpierw jednak, standardowo, specyfikacja Samsunga Galaxy S25 Ultra:
- wyświetlacz 6,9″ Dynamic AMOLED 2X, 3120 x 1440 pikseli, 1-120 Hz, Gorilla Glass
Armor 2, HDR10+, - Qualcomm Snapdragon 8 Elite for Galaxy,
- 12 GB LPDDR5X,
- 256 GB pamięci (UFS 4.0),
- Android 15 z nakładką One UI 7.0,
- aparat 200 Mpix (główny, 85°, f/1.7, OIS, dual pixel) + 50 Mpix (ultraszerokokątny, 120°, f/1.9), 10 Mpix (teleobiektyw, 36°, f/2.4, 3x zoom optyczny, OIS) + 50 Mpix (teleobiektyw, 22°, f/3.4, 5x zoom optyczny, OIS),
- aparat przedni 12 Mpix (80°, f/2,2),
- WiFi 7,
- UWB,
- dual SIM (2x nano + e-SIM),
- 5G,
- GPS, GLONASS, Beidou, Galileo,
- Bluetooth 5.4,
- NFC,
- USB typu C,
- dwa głośniki Dolby Atmos,
- ultradźwiękowy czytnik linii papilarnych w ekranie,
- akumulator o pojemności 5000 mAh, ładowanie 45 W, bezprzewodowe ładowanie 10 W, ładowanie zwrotne,
- wymiary: 162,8 x 77,6 x 8,2 mm,
- waga: 218 g,
- IP68.
Samsung Galaxy S25 Ultra
Wielki jest to kloc, ale ekran rekompensuje wszystko
Czy ja już mówiłam, że nie lubię dużych smartfonów? Zapewne niejednokrotnie. Przy czym gros modeli, których ekrany mają po ok. 6,8”, jest dużo bardziej poręcznych niż Galaxy S25 Ultra. Wszystko za sprawą tego, że model Samsunga jest bardzo szeroki – 77,6 mm trudno jest ogarnąć. Zdecydowanie przyjemniej korzysta mi się z takiego Pixela 9 Pro, iPhone’a 16 Pro czy Xiaomi …naście ;)
Każdy jednak, kto decyduje się na Ultrę, doskonale wie, z jakimi gabarytami ma do czynienia, więc nie ma się co na ten temat wyjątkowo rozwodzić. Fakty są jednak takie: to ogromny smartfon, wyjątkowo szeroki, ale za to z rewelacyjnym ekranem. Mając tak wielką przestrzeń, jak 6,9 cala (o 0,1 cala więcej niż w poprzedniku), można poszaleć – jest to świetna przestrzeń do pracy (również w wielu oknach), rysowania z użyciem rysika S Pen czy oglądania wideo.
Niezwykle smukłe ramki sprawiają, że można odnieść wrażenie, że treści wypełniają cały przedni panel telefonu. Wrażenie to potęguje zresztą świetne nasycenie kolorów i fakt, że – ponownie (jak w Samsungu Galaxy S24 Ultra) zastosowany został zmatowiony wyświetlacz. Świetnie się z niego korzysta – niezależnie od warunków panujących na zewnątrz. Jest jasny, ale też dzięki braku błyszczącej powłoki komfort użytkowania jest nieporównywalnie wyższy względem konkurencji. Tak, ekran zdecydowanie jest jedną z najważniejszych zalet tego telefonu.
Samsung Galaxy S25 Ultra jest chroniony szkłem ceramicznym Corning Gorilla Glass Armor 2, które – w teorii – ma być antyrefleksyjne (i rzeczywiście jest – pod tym względem jest rewelacyjne) i odporne na zarysowania. Cóż, tego niestety nie jestem w stanie potwierdzić, bo mój testowy egzemplarz pokazał, że jest inaczej. W górnej części ekranu udało mi się zebrać kilka długich rys, na szczęście płytkich i widocznych tylko pod pewnym kątem, ale sama świadomość ich istnienia boli.
Czy brakuje mi kanciastości rogów, czyli tej charakterystycznej cechy rozpoznawczej serii Galaxy Note, którą później przejęli przedstawiciele serii Galaxy z Ultra w nazwie? Trochę tak, ale głównie przez to, że był to element wyróżniający te modele na tle innych smartfonów. A teraz, te zaokrąglone rogi… Chciałoby się powiedzieć, że mam same iPhone’y w zasięgu wzroku. Brak DNA serii Note może nieco smuci, ale na koniec dnia to jednak coś, nad czym trzeba przejść do porządku dziennego.
Dwudziestka piątka w wersji ultra waży mniej od dwudziestki czwórki ultra – różnica to niby tylko 15 g, ale jestem w stanie stwierdzić, że czuję tą różnicę.

Do czego mi rysik?!
Znam masę osób, które kupują smartfony z serii Galaxy S Ultra dla ekranu i aparatu. Rysik? OK, niech będzie, fajny dodatek, może czasem spojrzą w jego kierunku. Osobiście sięgam po niego w bardzo konkretnych sytuacjach – gdy muszę coś podpisać, wprowadzić poprawki czy mam w głowie jakąś myśl i nie chcę, by uleciała (notatki na zablokowanym ekranie to bardzo fajna rzecz).
No dobra, czasem zdarza mi się, że najdzie mnie ochota stworzyć jakąś grafikę w Asystencie rysowania, ale to dość ciekawy paradoks, bo rysować nie umiem, a jednocześnie mam ubaw jak Od szkicu do obrazu wypluwa kolejne grafiki generowane przez sztuczną inteligencję. Fajnie, że dodana została opcja tworzenia grafik z wpisywanych promptów, ale to już nie sprawia takiej frajdy i okazało się, że sięgałam po tą opcję sporo rzadziej.
Czy brakuje mi Bluetooth w rysiku? Nie, ale to właśnie z powodu, który wymieniłam wyżej. Jasne, raz na jakiś czas przydałaby mi się możliwość zdalnego wyzwalania migawki z jego wykorzystaniem, ale to nie jest dla mnie coś, co zmienia wszystko. Rozumiem jednocześnie osoby, dla których miało to ogromne znaczenie.
Pierdoła, ale w oczy rzuciło mi się też, że główka rysika wystaje sporo mniej niż w poprzedniku. Jednocześnie w Galaxy S25 Ultra przez to, że rogi zostały ścięte i zaokrąglone, lewa część rysika jest w niewielkim stopniu poza slotem. Czuć to pod palcem, ale chowając w etui nie powinno mieć żadnego znaczenia.

A, i jeszcze jedna rzecz. Czy S Pen w Galaxy S25 Ultra specyficznie pachnie palonym plastikiem? Tak ;)
Po pierwszym dniu martwiłam się o czas pracy. Jak było dalej?
Tak, wiem, po pierwszym cyklu przepracowanym przez akumulator nie ma co wnioskować jak telefon będzie działał w perspektywie kolejnych dni, tygodni czy miesięcy. Nie warto robić tego nawet po dwóch czy trzech dniach – często bowiem właśnie tyle potrzebuje sprzęt, by zacząć pokazywać swoje prawdziwe oblicze.
Gdybyście mnie zapytali po pierwszym dniu czy Galaxy S25 Ultra oferuje dobry czas pracy, powiedziałabym, że jest to raczej wątpliwe. Pierwszy cykl baterii (mieszany, ale więcej na 5G) zakończyłam z zapasem 28%, ale z SoT na poziomie zaledwie trzech godzin. To raczej nie wróżyło niczego dobrego i tak też się nastawiłam.
Kolejne cykle zrobiłam na WiFi, bo – jak już wspomniałam – trochę się pochorowałam. Korzystając z telefonu sporadycznie potrafiłam odłączyć go jednego dnia rano i podpiąć do ładowarki następnego dnia wieczorem – z SoT 5,5 h. Dociskając go dużo bardziej, jednego dnia udało mi się wycisnąć 5,5 h i mieć jeszcze 53% zapasu, innego 5h44’ i 49% zapasu, więc były to wyniki jak najbardziej powtarzalne.
Standardowo korzystałam z telefonu mniej i kończyłam dzień z SoT na poziomie nieco ponad 2 h i z zapasem nawet 60%. A zatem na WiFi, chyba się ze mną zgodzicie, wyniki są bardzo dobre. Dla porównania dodam, że Galaxy S24 Ultra rok temu osiągał na WiFi u mnie ok. 7-8 h SoT na cykl pracy.
Wróciłam do zdrowia, zaczęłam wychodzić z domu, wróciłam do 5G. I tutaj czas pracy był podobny jak w poprzedniku, gdzie wahał się między 3,5 a 5 godzinami, przy czym (podobnie jak rok wcześniej) bliżej i częściej było do 3,5-4 h niż do wskazanej górnej granicy. Największy SoT natomiast zrobiłam w trybie mieszanym – było to 7 h.














Jeśli zapytacie, czego najbardziej mi brakuje w Galaxy S25 Ultra, odpowiem: szybszego ładowania. Mimo to udało mi się go naładować od 7% do 100% w 56 minut, co było dla mnie sporym zaskoczeniem (poprzednik ładował się sporo dłużej – w moich testach nawet nieco ponad 1,5 godziny).



Ładowanie indukcyjne to dla mnie dodatek, ale wolę mieć niż nie – na co dzień nie korzystam, bo testując czas pracy różnych smartfonów podładowywanie w ciągu dnia nie ma sensu, ale są sytuacje, w których doceniam, że jest (podobnie jak możliwość ładowania zwrotnego).
A, i ważna rzecz, przez cały miesiąc korzystałam z Galaxy S25 Ultra z ustawioną domyślną rozdzielczością, czyli Full HD+ (2340×1080 pikseli), i adaptacyjną częstotliwością odświeżania ekranu. Czyli dokładnie tak, jak większość osób będzie użytkowała telefon – bez wykorzystania maksymalnej rozdziałki, która w tym przypadku to 3120×1440 pikseli (QHD+).


Now brief
Jedną z najbardziej hype’owanych nowych funkcji w serii Galaxy S25 jest Now brief. Czy to jest coś, bez czego nie można się obejść? Zdecydowanie nie. Co więcej, zaglądałam tam raczej bardziej z czystej ciekawości niż z potrzeby. Zwłaszcza, że momentami plakietki na widżecie były co najmniej dziwne – po 15ej potrafiły mnie witać “dzień dobry”, a po 23ej podawać “Informacje o podróży”, podczas gdy siedziałam w domu i nigdzie się nie ruszałam. Chyba że chodziło o podróż w objęcia Morfeusza ;)
Co znajdowałam w Now brief? Wybrane przez algorytm zdjęcia z danego dnia, listę wydarzeń z nadchodzącego dnia, zaproszenie do ćwiczeń uważności, prognozę pogody, zachęcenie do przejrzenia YouTube Shorts i rekomendację playlisty na Spotify. Czasem dochodziły do tego przeoczone połączenia przychodzące (to akurat mega fajny bajer), liczba kroków, a gdy poziom naładowania akumulatora spadał poniżej 15%, to również informację o konieczności naładowania telefonu lub włączenia oszczędzania energii.








Jest też Now bar, czyli taki samsungowy odpowiednik dynamicznej wyspy w OneUI 7. Na ekranie blokady, w jego dolnej części, wyświetlają się plakietki z powiadomieniami, minutnikiem, dyktafonem czy opcje sterowania odtwarzaczem muzycznym. Tylko mam z nimi zasadniczy problem – mając włączone rozpoznawanie twarzy nie sposób skorzystać z Now Bar, bo telefon nam się błyskawicznie odblokowuje.




A skoro już o tym mowa, jest tu oczywiście ultradźwiękowy czytnik linii papilarnych. Po pierwszej konfiguracji działał jednak zaskakująco zawodnie. Ponowna konfiguracja rozwiązała problem.

Gemini i integracja z aplikacjami to jednak super rzecz
To miał być game changer. Bo o ile Gemini samo w sobie to nic, czego nie miałyby inne nowe smartfony z Androidem, o tyle aplikacja z aplikacjami Samsunga to już zupełnie inny temat. Bo to nie jest tak, że – chcąc głosowo włączyć budzik – nie zrobimy tego na innym telefonie niż ten z serii Galaxy S25. Tu – dzięki wspomnianej integracji – opcji wykorzystania asystenta jest jednak sporo więcej.
Podczas premiery Samsung podawał przykłady użyć tego rozwiązania w sytuacjach, które dla mnie są nieżyciowe, typu: znajdź najbliższą restaurację i wyślij jej lokalizację do Marka (SMS wysłany do osoby Marek z zapisanych kontaktów). Ja jednak zaczęłam korzystać z tej integracji na swój sposób i uważam, że jest to coś, co rzeczywiście może się przydać w życiu.
Najczęściej sięgałam po takie polecenia:
- sprawdź w kalendarzu, gdzie mam najbliższe spotkanie, i włącz nawigację do tego miejsca,
- znajdź 10 największych atrakcji >tu podaj dane miejsce< i zapisz w notatkach,
- znajdź przepis na >tu podaj danie< i zapisz w notatkach,
- Zuzia ma Komunię 7 czerwca. Dodaj do kalendarza wydarzenie na godzinę 10 i przypomnienie siedem dni przed by kupić prezent.







Z pozostałych funkcji, opartych na AI, niezmiennie często korzystam z Circle to search (do tłumaczeń zagranicznych stron (hiszpańskich, chińskich, etc.) czy znajdowania danych przedmiotów), jak i edycji zdjęć. Z ciekawości sprawdziłam, jak sobie gumka poradzi z usunięciem bałaganu z mojego roboczego biurka. Nieźle, naprawdę nieźle.


A skoro już o zdjęciach mowa…

Jakie zdjęcia robi Samsung Galaxy S25 Ultra?
Gdy korzystam z telefonu, a nie testuję go do granic możliwości, nie zwracam uwagi na wykorzystywany w danej chwili obiektyw czy krotność zoomu. Zależy mi, by zdjęcie było maksymalnie moje – by po prostu mi się podobało. Najczęściej w codziennym życiu wykorzystuję zoom, bo podoba mi się taka perspektywa. 3-, 5-, 10-krotny to standard, czasem sięgam też po 20- czy 30-krotny, ale po większy – rzadko kiedy.
Jak się zresztą zaraz przekonacie, zdjęcia zrobione przez Kasię, a nie Kasię, którą znacie z recenzji, w większości są z zoomem – bo a to wychwycę jakieś odbicie w szkle, a to cień palmy i tak dalej. W normalnych warunkach zrobiłabym całą serię zdjęć – od 0,6x do 100x. A tak – zamieniłam się w typowego użytkownika i pisanie z tej perspektywy to ciekawe doświadczenie.
























Gdybym miała podsumować te zdjęcia – Samsung Galaxy S25 Ultra zdecydowanie nie zawodzi pod względem fotografii. Do takiego cykania kiedy ma się ochotę, jest bardzo dobrym kompanem. Ale nie wiem jak wypada na tle bezpośredniej konkurencji, bo tego jeszcze nie zweryfikowałam. Ale zamierzam.


























Kilka selfie:




Mam w planach przede wszystkim porównanie z Honorem Magic 7 Pro, bo wiele osób pisało, że Samsung już dawno został w tyle za Honorem właśnie – chętnie to sprawdzę i potwierdzę lub obalę tę tezę. Niewykluczone też, że pojawi się szersze porównanie fotograficzne najważniejszych flagowców, ale z tym – jeśli się uda – poczekam na premierę flagowca Xiaomi.
No dobra, gratis: benchmarki
Ależ ten telefon szybko działa – to była moja pierwsza myśl po skonfigurowaniu. Bo – rzeczywiście – wydajnościowo to najwyższa liga. Mając obok siebie Galaxy S25 ultra i Galaxy S24 Ultra (a takie porównanie byście chcieli?), widać, że są momenty, w których nowszy model ma nieznaczną przewagę. Przy czym to nie jest kolosalna różnica. Zresztą, dla fanów testów syntetycznych wyjątkowo przygotowałam taką tabelkę. Wiem, miało nie być testów, ale aż się prosi:
Galaxy S25 Ultra | Galaxy S24 Ultra | |
GeekBench 6 – single core | 3049 | 1907 |
GeekBench 6 – multi core | 9546 | 6487 |
GeekBench 6 – OpenCL | 20483 | 11589 |
GeekBench 6 – Vulkan | 25087 | 12689 |
Wild Life Extreme Stress Test | 6823 / 3446 / 50,5% | 4941 / 2562 / 51,8% |
W ostatnim z testów widać wyraźnie spadek stabilności działania – w obu generacjach mamy ok. 50%, przy czym nowsza startuje z dużo wyższym wynikiem i z dużo wyższym kończy. Inna rzecz, że oba modele nagrzewają się podczas takiego obciążenia znacznie – do 44 stopni.






A i faktem jest, że Galaxy S25 Ultra jest wydajnym, ale ciepłym smartfonem na co dzień. Nie powiedziałabym, że osiąga nieprzyjemne temperatury czy się nagrzewa, ale podczas zwykłego użytkowania jego obudowa potrafi być często odczuwalnie ciepła.
Podsumowanie
Tuż po styczniowej premierze, Samsungowi mocno oberwało się za niewiele zmian względem poprzedniej generacji – uważam, że słusznie. W końcu jest to sprzęt, za który trzeba zapłacić od 6399 złotych, a nie ma nawet wersji z 16 GB RAM, gdzie średniaki do takiej wartości zdążyły nas już przyzwyczaić. Nie ma też akumulatora węglowo-krzemowego czy wreszcie nie odnotowano powrotu do 10-krotnego zoomu optycznego (który, przypomnę, był w Samsungu Galaxy S23 Ultra, czyli dwie generacje temu).
To wszystko jednak nie jest w stanie wpłynąć na fakt, że Samsung Galaxy S25 Ultra jest świetnym smartfonem. Piekielnie drogim, mającym ogromną konkurencję na rynku, ale naprawdę świetnym. Choć nie każdemu polecam sięgnięcie po niego. Przesiadka z poprzedniej generacji to raczej kiepski biznes. Z jeszcze poprzedniej? Trochę lepszy, bo zmatowione szkło to jednak dla mnie rzecz nie do przecenienia. Ale już z Samsunga Galaxy S22 Ultra – zdecydowanie do zastanowienia się.
Czy Now Brief jest niezastąpione? Nie. Ale już w stronę integracji Gemini z aplikacjami Samsunga spoglądam łaskawszym okiem, bo to jednak fajna i przydatna rzecz – zwłaszcza, jak się człowiek przyzwyczai, by z tego korzystać (a trzeba poświęcić chwilę, by znaleźć dla siebie najbardziej przydatne zastosowania). I nie można zapominać, że to telefon, który będzie wspierany przez 7 lat aktualizacjami, a to dla wielu osób – zwłaszcza kupujących flagowca na wiele lat – ważny argument.
Jeśli niniejszy materiał nie odpowiedział na Wasze rozterki czy wątpliwości związane z Samsungiem Galaxy S25 Ultra (a jest taka szansa, zdaję sobie z tego sprawę), pozostaję do Waszej dyspozycji w komentarzach.