Samsung Galaxy S20 – najmniejszy z serii, choć wcale nie mały (recenzja)

Rodzinę Galaxy S20 poznaliśmy w lutym bieżącego roku i od tamtego czasu na łamach Tabletowo pojawiła się recenzja najpotężniejszego modelu Samsung Galaxy S20 Ultra 5G oraz pośredniego, tj. Samsunga Galaxy S20+. Teraz nastał czas, żeby zapoznać się z najmniejszym przedstawicielem tegorocznej rodziny flagowców koreańskiego flagowca. Jak w moich rękach sprawdził się Samsung Galaxy S20?

Zanim przejdziemy do recenzji właściwej, zacznijmy od cyferek, czyli szczegółów dotyczących specyfikacji technicznej recenzowanego smartfonu.

Samsung Galaxy S20 – specyfikacja techniczna:

Samsung Galaxy S20 w chwili publikacji recenzji kosztuje 3949 złotych.

Wideorecenzja

Wzornictwo i jakość wykonania

Zacznijmy może od tego, że Samsung Galaxy S20 jest dostępny w sklepach w trzech wariantach kolorystycznych – szarym, niebieskim i różowym. Tak się złożyło, że do mnie na testy trafił ten ostatni i chciałbym zacząć od krótkiego słowa na ten temat, jeszcze zanim odniosę się bardziej do ogółu urządzenia.

O tyle, o ile sam na pewno zdecydowałbym się na szarego Samsunga Galaxy S20, tak muszę przyznać, że „kolorowy” też prezentuje się bardzo dobrze. Sam róż jest delikatny, jakby pastelowy, a przy tym na całej powierzchni odbija światło we wszystkich kolorach tęczy, sprawiając wrażenie perłowego – mieni się pięknie, ale nie nachalnie. Pod kątem kolorów smartfon może naprawdę podobać się tym, którzy poszukują czegoś ciekawszego niż oklepane, bezpieczne kolory.

Pozwólcie, że poniżej podrzucę cytat Kasi wyrwany z recenzji Samsunga Galaxy S20 Ultra 5G – prawda, że kontrast między wizualnym dostosowaniem do potencjalnej grupy docelowej jest spory?

Samsung Galaxy S20 Ultra wizualnie może się podobać. Może trochę szkoda, że dostępny jest tylko w dwóch tradycyjnych wersjach kolorystycznych (czarnej i szarej), a mniejsze modele z serii Galaxy S20 również w ciekawszych, jak niebieska czy różowa. Rozumiem jednak, że najwyższym modelem z linii produktowej Samsung celuje głównie w biznesmenów, do których pastelowe barwy niekoniecznie przemawiają.

Dość jednak o kolorze, słowo należałoby powiedzieć o samej bryle. Na przedniej tafli smartfonu nie znajduje się, na pierwszy rzut oka, nic ciekawego, podobnie jest z dosyć bezpiecznymi bokami wykonanymi z metalowej ramki o kolorze nieco bardziej intensywnym niż szkło użyte do wykończenia plecków. Dopiero tył zwraca uwagę czymś, czego obecności nie da się nie odnotować – sporą wyspą z trzema aparatami i lampką błyskową. Cóż, nie jest ona aż tak duża, ale trzeba się do niej przyzwyczaić.

Moim zdaniem nie jest ona odczuwalna jako kłopot pod kątem wizualnym (choć może to kwestia przywyknięcia), jednak jest dosyć kłopotliwa pod kątem użytkowania telefonu bez etui. Samsung Galaxy S20 położony na stole opiera się po prostu na aparatach, co nie tylko budzi moje obawy odnośnie ich trwałości, ale urządzenie po prostu… gibie się wtedy na boki. Sama wyspa jest dosyć spora i ułożona asymetrycznie, jest jednak na tyle wąska, żeby nie stabilizować położenia telefonu.

Poza wyspą z aparatami wszystkie detale są właściwie subtelne i po prostu mogą się podobać, jednak bliższy rzut oka sprawia, że trudno nazwać smartfon nudnym. Samsung Galaxy S20 jest świetnie wykończony, właściwie każda krawędź jest delikatna i zaokrąglona, metalowa ramka przy przejściu na boczną krawędź zwęża się subtelnie, ale przy tym smartfon nie jest miałki, o czym zdaje się przypominać sprytne wykończenie na prawej krawędzi, tuż przy przyciskach, czy elegancko dobrane wcięcia w ramce na antenę. Samsung Galaxy S20 całym sobą mówi, że przy jego projektowaniu traktowano go jak flagowca, a nie jego niepełnoprawnego brata.

Skoro już przy krawędziach jesteśmy, to nie sposób nie wspomnieć o tym, co się na nich znajduje. Na górnej, poza jednym z mikrofonów, znajduje się szufladka zdolna do pomieszczenia dwóch kart SIM lub karty SIM w akompaniamencie karty microSD. Nic nie znajdziemy po lewej stronie, żeby na prawej krawędzi odnaleźć dwa przyciski – kolejno łączony do głośności oraz blokady.

Dolna krawędź skrywa kolejny z mikrofonów, umieszczone centralnie gniazdo USB typu C oraz jeden z głośników (ulokowany po prawej stronie patrząc od góry). Samsung Galaxy S20 ma jednak drugi głośnik, skryty pod górną częścią ekranu, który służy nie tylko do rozmów, ale również do odtwarzania multimediów. Przypomnę, że na żadnej z krawędzi nie uświadczymy 3,5-milimetrowego gniazda jack.

Samsung Galaxy S20 jest w zasadzie bezramkowy, a kiedy ekran jest wyłączony to mamy wrażenie, że wyświetlacz w istocie sięga samych metalowych ramek. W praktyce jednak jest otoczony niewielkim, czarnym, nieznacznie tylko grubszym od dołu, pasmem czarnego szkła.

Tafla ekranu jest przerwana wyłącznie przez otwór na przedni aparat, co ważne – w centralnej części. Co jeszcze ważniejsze – mniejszy niż w przypadku rodziny Galaxy S10 ;). Trzeba jednak mieć na względzie, że ten AMOLED-owy wyświetlacz jest nieco zagięty na rogach, co może spotkać się z niezadowoleniem niektórych. Nie jest to oczywiście krzywizna znana chociażby z Samsunga Galaxy S7 edge, a ledwie delikatne zaokrąglenie, które nijak nie przeszkadza w codziennym użytkowaniu, uatrakcyjniając jednak wygląd urządzenia.

Egzemplarz testowy dotarł do mnie bez żadnej folii zabezpieczającej i z zadowoleniem stwierdzam, że nadal zdaje się prezentować nieskazitelnie, musimy jednak mieć na względzie, że takie dodatki wizualne stanowią zagrożenie pod kątem nawet najdrobniejszych rys.

Wyświetlacz – najmniejszy Galaxy S20 ma wyświetlacz godny phableta

Samsung Galaxy S20 został wyposażony w 6,2-calowy wyświetlacz AMOLED, pokrywający mniej więcej 89,5% przedniego panelu. Przyznam szczerze, że smartfon o tych gabarytach w zasadzie mnie nie przekonuje. Mam wrażenie, że jest taki trochę „ni z gruchy, ni z pietruchy”. Część z Was być może kojarzy, że po krótkiej przygodzie z Samsungiem Galaxy S10e byłem bardzo zadowolony z obcowania z tak poręcznym telefonem. Jednocześnie nie mam nic przeciwko smartfonom większym, patelniom, choć wiem, że wielu osobom to nie odpowiada.

Samsung Galaxy S20 jest jednak moim zdaniem za duży, żeby doceniać go jako smartfon drobny czy poręczny, a przy tym za mały, żeby ten drobny dyskomfort gabarytowy był usprawiedliwiony zaletami dużego wyświetlacza. Oczywiście to nie jest tak, że czegokolwiek mi brakuje na 6,2-calowym panelu, ale skoro i tak jest tutaj trochę za dużo obudowy na wygodny chwyt jedną ręką, to wolałbym sięgnąć po model z plusem.

Samsung Galaxy S20 nie jest przerośnięty, jak na standardy współczesnych smartfonów – on jest przerośnięty, jak na najmniejszego przedstawiciela rodziny. Co do chwytu, to musimy sobie uświadomić również jedną rzecz – samo urządzenie jest smukłe, zaokrąglone i śliskie. Można się do tego przyzwyczaić, poza tym to aktualnie standard we flagowych modelach, ale warto mieć to gdzieś z tyłu głowy.

Mówiąc o gabarytach muszę wspomnieć o mojej drobnej niekompatybilności z Samsungiem Galaxy S20. Kiedy trzymam telefon pionowo jedną ręką, na przykład podczas wideorozmowy, to odruchowo podpieram go od spodu małym palcem. W przypadku telefonów nieco mniejszych palec ten naturalnie ląduje mniej więcej w rogu urządzenia. Samsung Galaxy S20 jest jednak na tyle subtelny i delikatny, że mimowolnie kieruję go bliżej środka tak, aby chwyt był odrobinę pewniejszy. W związku z tym, idealnie… zasłaniam zlokalizowany tam mikrofon.

Równie niepewny chwyt zyskuję, kiedy próbuję ten palec skierować na gniazdo USB typu C tak, aby nie zasłaniać mikrofonu. Przez chwilę chciałem złożyć to na karb niefortunnie położonego mikrofonu, ale uświadomiłem sobie, że w istocie, w LG G7 ThinQ jest on umiejscowiony bliżej gniazda ładowania, ale… o jakieś dwa milimetry. Niech więc będzie, że to wina filigranowej, śliskiej obudowy o niefortunnych gabarytach ;).

Każdy ma swój gust i zgodność wymiarów ze swoimi preferencjami musi ustalić sam, więc jeszcze raz dla przypomnienia – 151,7 x 69,1 x 7,9 mm. Wróćmy jednak do samego wyświetlacza, czyli prężącego się dumnie panelu AMOLED o rozdzielczości QHD+ i częstotliwością odświeżania 120 Hz. Czy raczej albo jednym, albo drugim, a często żadnym.

Z poziomu ustawień do naszej dyspozycji oddanych jest kilka interesujących opcji dotyczących wyświetlacza, skupmy się jednak na dwóch. W jednym oknie ustawiamy rozdzielczość ekranu – HD+, FHD+ lub QHD+, czyli – odpowiednio – 1600×720 pikseli, 2400 x 1080 pikseli oraz 3200 x 1440 pikseli. W innym zaś możemy wybierać między „standardowym współczynnikiem odświeżania” oraz „wysokim współczynnikiem odświeżania”, czyli 60 a 120 Hz.

Rzecz w tym, że jak podaje komunikat, wysoki współczynnik odświeżania nie jest obsługiwany w WQHD+. Oznacza to więc, że albo mamy 60 Hz i 566 ppi, albo 120 Hz i 425 ppi – oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby „zejść niżej” w celu zaoszczędzenia energii. Wrócimy do tego później, ale najpierw słowo o wyższym odświeżaniu.

Po raz pierwszy mam przyjemność korzystać ze smartfonu z odświeżaniem 120 Hz nieco dłużej i muszę przyznać – wizualnie to naprawdę robi robotę. Immersja zdaje się być lepsza, wszystko wygląda płynnie, miło dla oka i potrafi zrobić wrażenie, zwłaszcza, jeśli zestawimy to ze „standardowym” wyświetlaczem.

Realne użytkowanie zmusza jednak do skuszenia się na standardową częstotliwość odświeżania – nie dość, że wybranie 120 Hz znacząco skraca czas pracy na baterii oraz powoduje nagrzewanie się telefonu, to przy standardowym użytkowaniu nie wnosi aż tak wiele. Za mało, żeby rezygnować z dodatkowego czasu pracy.

Tym samym 120 Hz staje się dla mnie wyłącznie ciekawostką, ewentualnie funkcją uruchamianą w razie chęci pogrania w jakąś mobilną, nieco bardziej wymagającą grę. Przyznam szczerze, że sam parę tytułów wspierających 120 Hz pobrałem wyłącznie na potrzeby recenzji – sam nie sięgam po smartfonowe produkcje, a jeśli już, to raczej po te mało wymagające.

 

Mam jednak pewne zastrzeżenia od strony oprogramowania, choć w ogólnym ujęciu nakładkę One UI uważam za rewelacyjną. Gdy korzystamy z trybu FHD+ możemy łatwo przełączyć się na częstotliwość odświeżania 120 Hz – to jest chyba jasne. Gdy korzystamy z QHD+, to funkcja ta jest „wyszarzona” i niedostępna – trzeba zrobić parę dodatkowych kliknięć, aby najpierw ustawić obsługiwaną rozdzielczość.

Kiedy jednak korzystamy z częstotliwości odświeżania 120 Hz i chcemy włączyć wyższą rozdzielczość, to możemy to zrobić – choć smartfon oczywiście zakomunikuje przełączenie na FHD+ ze względu na brak wsparcia dla współdziałania tych ustawień. Szkoda, że w tę stronę – moim zdaniem realny i pożądany scenariusz użytkowania, to QHD+ i 60 Hz na co dzień, które przełącza się na FHD+ i 120 Hz w przypadku chęci zagrania w mobilną strzelankę.

Rozumiem, że zmiana parametrów wpływa na czas pracy na baterii, do czego wrócimy później. I choć jest to ciężki orzech do zgryzienia, to widzę proste rozwiązanie, które nieco ułatwiłoby mi przełknięcie tego kompromisu – dostęp do ustawień rozdzielczości i częstotliwości odświeżania obrazu z poziomu paska Szybkiego dostępu.

Przycisk rozdzielczości włączony mógłby „aktywować” nam rozdzielczość QHD+, wyłączony zaś wracać do FHD+ (użyteczności rozdzielczości HD+, poza walką o każdą jednostkę energii w sytuacji wyjątkowej, nie dostrzegam). Przycisk dotyczący ekranu mógłby natomiast „aktywować” 120 Hz. Do pełnego ideału brakowałoby jeszcze tylko, żeby obie funkcje mogły ustawiać się jako nadrzędne w zależności od tego, na którą z nich klikniemy – nie tak, jak działa to teraz.

W ten sposób można byłoby swobodnie korzystać z FHD+/60 Hz do codziennej pracy (w celu zaoszczędzenia energii), a przy tym łatwo przełączać się zarówno na QHD+ w przypadku chęci obejrzenia filmu, zdjęć czy pracy z tekstem o niewielkiej czcionce, jak i 120 Hz w razie uruchamiania jakiejś gry czy też chęci „zmarnowania” odrobiny energii na rzecz ładnego interfejsu.

W aktualnej sytuacji okazuje się, że Samsung Galaxy S20 pracował u mnie głównie na rozdzielczości FHD+ przy 60 Hz, bo tak było najwygodniej (również ze względu na baterię). Wychodzi więc na to, że nie wykorzystywałem ani jednej z topowych cech wyświetlacza.

Odchodząc od tego tematu, warto byłoby powiedzieć co nieco o samym wyświetlaczu AMOLED, którego zwolennikiem jestem już od paru dobrych generacji. Wyjątkowo cieszy mnie więc głębia czerni (zwłaszcza, że jestem fanem zarówno AoD, jak i ciemnego motywu – tutaj wygląda to znacznie lepiej niż na prywatnym LG G7 ThinQ), jestem także pogodzony ze sztucznym podbijaniem kolorów. Cóż, nie mam nic przeciwko temu, żeby smartfon obrazki prezentował efektownie, a nie naturalnie – zwłaszcza, że można to dopasować w poziomu ustawień.

Niemniej, wyświetlaczowi z Samsunga Galaxy S20 zwyczajnie nie da się odmówić tego, że jest świetny. Maksymalna jasność zachwyca, podobnie jak głębia czerni, a pozostałe parametry są co najmniej bardzo dobre. Po każdej krótszej lub dłuższej przygodzie z AMOLED-em przypominam sobie, dlaczego tak wielu osób plasuje tę technologię nad popularnymi IPS-ami, a Galaxy S20 jest świetnym reprezentantem tej myśli.

Samsung Galaxy S20 oferuje filtr światła niebieskiego, możliwość wyboru trybu ekranu (czyli „złagodzenie” cukierkowatości wyświetlacza AMOLED, kontrola balansu bieli wraz z manipulacją koloru), nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby skorzystać z gestów zamiast standardowych przycisków na dolnej belce.

Podobnie zresztą jak Kasia, niemal po trafieniu urządzenia w moje ręce pokusiłem się o tryb ciemny oraz gesty, a krótkotrwałe próby sprawdzenia pozostałych opcji natychmiast kończyły się fiaskiem. Ze swojej strony pozwolę sobie jeszcze wyróżnić opcję zwiększenia czułości dotyku (może być przydatna w przypadku szkieł czy folii), ochronę przed przypadkowym dotknięciem (funkcja częściej irytująca niż przydatna), konfigurowalny Always on Display oraz Ekran krawędziowy. Ten ostatni to nie tylko panel przy krawędzi z przydatnymi narzędziami czy wybranymi aplikacjami, ale także podświetlanie krawędzi w razie przyjścia powiadomienia.

Na samym końcu gwoli ścisłości dodam, że nie uświadczyłem żadnej wady ekranu.

Działanie i oprogramowanie – Samsung Galaxy S20 przypomniał mi, dlaczego lubię One UI

Samsung Galaxy S20, choć jest najmniejszym przedstawicielem rodziny koreańskich flagowców, to pod kątem specyfikacji jest flagowcem pełną gębą. Za płynną pracę całości odpowiada procesor Exynos 990 z ARM Mali-G77 MP11, który – co by nie mówić – radzi sobie rewelacyjnie. Wiele osób słusznie punktuje, że jeszcze lepszym wyborem byłby Snapdragon ze stajni Qualcomma, ale od strony płynności działania temu układowi nie można zarzucić nic – co innego w testach syntetycznych, ale o tym za chwilę. Żadnego problemu nie sprawił też multitasking, a to za sprawą 8 GB pamięci RAM. Więcej niż wystarczająco.

Część z Was na pewno jest zainteresowana tym, jak Samsung Galaxy S20 wypadł w benchmarkach – poniżej możecie rzucić okiem na wszystkie wyniki oraz zrzuty ekranu ze stosowanych aplikacji. Początkowo chciałem zestawić te wyniki z tym, co oferuje Samsung Galaxy S20 Plus, ale… zobaczcie sami. Rzutem na taśmę dodaję rezultaty z AndroBench – tak, żeby nie mnożyć galerii i tabelek.

Nawet przy najlepszym z wyników nie udało mi się przekroczyć rezultatu, jaki osiągają ludzie na poprzedniej generacji! Co ciekawe, ten pomiar miał najlepszy wynik dla testu pojedynczego, ale najniższy dla wielu rdzeni. Historia pomiarów pokazuje zaś, jak bardzo nagrzewanie się smartfonu potrafi wpłynąć na wyniki benchmarków. Przyznam szczerze, że zupełnie nie wiem jak się do tego odnieść. Poniżej rezultaty z benchmarku 3DMark w trybie Sling Shot Extreme.

Cóż, rezultaty z benchmarków są… co najwyżej dobre. Po flagowcu można byłoby oczekiwać czegoś więcej, prawda? Nie wiem jak się do tego odnieść – w codziennym użytkowaniu smartfon zachowuje się, jak na flagowca przystało. Moje podejrzenia kierują się w stronę throttlingu – smartfon po benchmarkach potrafił być odczuwalnie ciepły, znacznie bardziej niż przy nawet intensywnym, ale niesyntetycznym użytkowaniu. Być może to właśnie temperatura aż tak zaniża rezultaty?

Jeśli wśród czytelników jest ktoś, kto korzysta z Samsunga Galaxy S10 oraz Samsunga Galaxy S20, to będę bardzo wdzięczny za podrzucenie w komentarzu Waszych rezultatów z powyższych testów syntetycznych. Wtedy rozwieją się wątpliwości czy takie efekty są powtarzalne na wszystkich egzemplarzach.

No dobrze, zostawmy benchmarki, przejdźmy do warstwy systemowej. Choć sam na co dzień korzystam z nakładki LG, i jestem z niej w gruncie rzeczy całkiem zadowolony, to każda styczność z flagowcami Samsunga przypomina mi, że od strony użytkowej One UI jest wręcz świetny. Nakładka producenta w wersji 2.1 nie tylko jest bardzo ładna i funkcjonalna, ale zapewnia responsywną, niezakłóconą żadnymi problemami pracę smartfonu.

Skoro jednak przy użytkowaniu jesteśmy, to dość tej słodyczy. Choć rzeczywiście, płynność pracy nie pozostawia absolutnie nic do życzenia, to nieco inaczej jest z kulturą pracy. Smartfon po prostu się… grzeje. W przypadku częstotliwości 60 Hz problem nie jest aż tak dokuczliwy, choć nadal odczuwalny w przypadku intensywnego czy dłuższego wykorzystywania smartfonu, ale w przypadku odświeżania na poziomie 120 Hz właściwie nie ma chwili, żeby złapany smartfon nie był choć trochę ciepły.

To karygodny błąd i, choć telefon „nie parzy”, to jest to duży dyskomfort, a dodatkowo nagrzewanie się negatywnie wpłynie na żywotność urządzenia na jednym ładowaniu (do tego wrócimy później). Ogromny minus w sekcji dla Samsunga Galaxy S20, jeśli chodzi o parametr „codzienne użytkowanie”. Mam nadzieję, że producentowi uda się jakoś powalczyć z tym problemem wraz z następnymi aktualizacjami.

Jeśli jednak „zejdziemy” na odświeżanie 60 Hz i odstawimy na chwilę w niepamięć temperatury w chwilach intensywnych, Samsung Galaxy S20 sprawdza się rewelacyjnie. Nie ma mowy o jakichkolwiek zadyszkach, nie trzeba wspominać, że nie trzeba czekać ani na ładowanie się aplikacji, ani na wczytanie ich w przypadku przełączania się między nimi. Wszystko działa jak należy, a przez cały okres testów nie uświadczyłem ani jednej chwili krótkiego zamyślenia czy spowolnienia.

Jak już wspomniałem, bardzo lubię One UI 2.1. Niemniej jednak, trochę szerzej na jego temat wypowiadała się Kasia w przywoływanej już kilkukrotnie recenzji Samsunga Galaxy Ultra S20 5G – odsyłam Was tam, jeśli jesteście zainteresowani nowymi funkcjami, takimi jak Tryb skupienia oraz Music Share. Przyznam się szczerze – przez cały okres testów nie skorzystałem z nich ani razu w warunkach naturalnych. Podobnie było z Bixby – przyzwyczaiłem się już do Asystenta Google i zdecydowanie wolałbym jego wywoływać za pomocą bocznego przycisku. Chciałbym jednak na krótką chwilę zwrócić Waszą uwagę na tenże przycisk boczny.

Na pewno pamiętacie, że wraz z premierą Samsunga Galaxy S8, producent zdecydował się na wprowadzenie dedykowanego przycisku Bixby. Myślę jednak, że części z Was mogło umknąć, że teraz przycisk boczny jest tylko jeden i to on odpowiada za wywoływanie tego asystenta (oraz inną, wybraną przez nas funkcję). Menu zasilania można wywołać poprzez długie przytrzymanie przycisku bocznego (tudzież przycisku zasilania, jak zwał tak zwał) z przyciskiem do obniżania poziomu głośności – odnotuję jeszcze, że krótkie przyciśnięcie tej kombinacji wywoła zrzut ekranu.

Recenzja ultraciekawego Samsunga Galaxy S20 Ultra 5G

Jeszcze zanim zakończymy – jest jedna funkcja, której chciałbym się przyjrzeć, a mianowicie Napisy na żywo. Z poziomu panelu szybkich ustawień możemy ją włączyć, a Samsung Galaxy S20 będzie wtedy analizował odtwarzane multimedia i w czasie rzeczywistym „dorabiał” do niego napisy. Całość oczywiście działa wyłącznie w języku angielskim, ale stwierdzam, że… nawet działa. Jednak o tyle, o ile z recenzjami na YouTube radził sobie całkiem przyzwoicie, tak przy muzyce ze Spotify musiałem ograniczyć się do (Muzyka), ewentualnie wzbogaconego o (Klaskanie) w przypadku co wyraźniejszych werbli, sporadycznie pojawiały się pojedyncze słowa czy wersy.

Samą funkcję na ten moment traktuję raczej jako ciekawostkę, która póki co radzi sobie pokracznie. Niemniej warto mieć ją z tyłu głowy – biorąc pod uwagę rozwój technologii rozpoznawania mowy być może za parę lat z Napisów na żywo będziemy korzystali nagminnie?

Zaplecze komunikacyjne

Nie wiem dla kogo jest to realnie wadą, ale odnotujmy to wyraźnie – Samsung Galaxy S20 nie wspiera sieci 5G, w przeciwieństwie do większego brata (opcjonalnie) czy wariantu Ultra, choć i tam wsparcie to jest ograniczone. Powiedzmy jednak, że to raczej notka „na przyszłość” – 5G w Polsce dopiero powoli rusza, a do jej obsługi i tak trzeba mieć specjalną kartę SIM.

W pozostałych aspektach jednak nie ma na co narzekać. Wszystkie moduły łączności są wymienione na liście dotyczącej specyfikacji technicznej, podsunę więc tutaj wyłącznie wsparcie dla VoWiFi i VoLTE. Nie mam zarzutów ani do jakości rozmów, która jest rewelacyjna, ani do stabilności wszystkich pozostałych połączeń.

Jeśli w temacie zaplecza komunikacyjnego jesteśmy, to odrobinę uwagi chciałbym poświęcić funkcji Samsung DeX w kontekście Samsunga Galaxy S20. Nie będzie tego zbyt wiele – w zasadzie to zasługiwałoby na osobną recenzję, niemniej… pozornie nieprzydatna funkcja kilkukrotnie okazała się być nieoceniona. Zastosowań może nie jest wiele, ale DeX bardzo przekonał mnie do siebie kilkukrotnie, kiedy potrzebowałem skorzystać z narzędzia dostępnego tylko na Androida w stacjonarnych warunkach. To nie tylko dużo wygodniejsze, ale też prostsze niż wykorzystywanie emulatora systemu Android, po którego chcąc nie chcąc czasami zdarzało mi się sięgać.

Zważywszy na fakt, że mój laptop ma gniazdo USB typu C, a więc do funkcji DeX wystarczy mi standardowy kabel z ładowarki, bardzo pozytywnie odebrałem tę możliwość. Wrócimy do tego jeszcze przy okazji baterii, ale zwrócę na to uwagę już teraz, skoro zagaiłem temat. Dołączona do zestawu 25-watowa ładowarka modułowa składa się, oprócz samej „wtyczki”, z przewodu obustronnie zakończonego USB typu C. Od niedawna nie jest to dla mnie kłopotem, ale wcześniej bywało z tym różnie – jakby nie patrzeć, standardowe USB typu A nadal jest bardziej powszechne i nie zapowiada się na jakieś masowe odchodzenie od tego gniazda.

Spis treści:

1. Design. Wyświetlacz. Działanie, oprogramowanie
2. Audio. Biometryka. Czas pracy. Aparat. Podsumowanie

Audio

Zacznijmy może od tego, co do naszej dyspozycji oddaje producent. Od strony technicznej – głośniki stereo, ale o tym za chwilę. Od strony systemowej, system Dolby Atmos, który można włączyć lub wyłączyć, korektor dźwięku, skaler UHQ, funkcję Adapt Sound oraz enigmatyczne Osobny dźwięk dla aplikacji.

Dolby Atmos włączyłem, z korektora dźwięku nie skorzystałem, podobnie jak z funkcji Adapt Sound, choć ta wydała mi się być dosyć interesująca. Najwięcej uwagi poświęciłem jednak funkcji Osobny dźwięk aplikacji – bardzo przydatna jest możliwość przekierowania dźwięku z YouTube czy Spotify na głośnik Bluetooth z pozostawieniem wszystkich pozostałych w zakresie telefonu. Chyba często pomijana, niemal ukryta, a naprawdę funkcjonalna opcja.

Powiedzmy jeszcze dwa słowa o jakości reprodukowanego dźwięku. Zacznijmy od słuchawek… jest tak, jak Bluetooth pozwala – przypomnę, że nie ma tu 3,5-milimetrowego gniazda jack. Jeśli chodzi jednak o dźwięk z głośników, to jest bardzo dobrze. Zasadniczo nie mam na co narzekać, scena jest przyzwoita, wszystkie tony odwzorowane poprawnie, a przy okazji nic nie trzeszczy.

Napomknę jeszcze o tym, że Samsung Galaxy S20 został wyposażony w głośniki stereo – jeden z nich jest umiejscowiony „konwencjonalnie”, zaś drugi pod wyświetlaczem i pełni też rolę głośnika do rozmów. Oba grają bardzo czysto i wyraźnie, co słychać najwyraźniej, jeśli zestawimy ze sobą dźwięk ze starszego/tańszego smartfonu z muzyką odtwarzaną przez Galaxy S20. Niemniej, chciałbym wysnuć wniosek, że… dobitnie rozumiem, dlaczego brak głośnika stereo to poważna wada. Nie po raz pierwszy korzystam ze smartfonu z głośnikami stereo, ale pierwszy raz mam okazję pisać recenzję takowego, więc podkreślę, że całość rzeczywiście jest mocno odczuwalna, oczywiście na plus.

Biometryka

Bądźmy szczerzy – najbardziej godną poruszenia w tej sekcji kwestią jest czytnik linii papilarnych. Niemniej, producent oddaje do naszej dyspozycji również odblokowywanie twarzą, któremu z redakcyjnego obowiązku się przyjrzałem.

W ekranie, a precyzyjniej rzecz ujmując w jego dolnej części, znajduje się ultradźwiękowy czytnik linii papilarnych. Muszę przyznać, że radzi sobie bardzo dobrze – lepiej niż się spodziewałem, jeśli mam być szczery – choć zdarzały mu się drobne potknięcia. Mimo wszystko zdecydowana większość prób odblokowania za pomocą stosownego palca kończyła się powodzeniem, w czym pomógł nieodzowny patent z dwukrotnym zeskanowaniem tegoż.

Część nieudanych prób wynikała wyłącznie z tego, że nie trafiałem palcem w czytnik, co – moim zdaniem, choć po części- wynika z tego nieszczęsnego rozmiaru. Niemniej, to wyłącznie kwestia przyzwyczajenia – z dnia na dzień ślepych strzałów było coraz mniej, a pewnie za chwilę spadłyby do zera.

Warto odnotować, że – w każdym razie w moim przypadku – ani razu nie przydarzyło się, żeby czytnik linii papilarnych wymagał przetarcia czy wyczyszczenia, bo o higienę wyświetlacza smartfonu dbam niemal intuicyjnie. W przypadku czytników na tylnej części obudowy zdarza mi się, że odruchowo spróbuję odblokować telefon niezbyt czystym palcem – w przypadku ekranu takich przypadków jest mniej, a nawet, jeśli się zdarzają – wyłapuję je od razu.

Jeśli chodzi o odblokowywanie twarzą… cóż, nie mam do niego zaufania, zwłaszcza, że sam producent ostrzega, że to rozwiązanie nie należy do bezpiecznych. Jest jednak bardzo szybkie – zasadniczo jeszcze trochę szybsze niż czytnik linii papilarnych. Muszę nawet przyznać, że nie udało mi się odblokować smartfonu pośpiesznie wykonanym zdjęciem, a Galaxy S20 radził sobie zarówno w jasnych, jak i ciemnych warunkach oświetleniowych, zarówno w okularach, jak i bez nich. Oczywiście maseczka była wyzwaniem zbyt dużym ;).

Na samym końcu dodam jeszcze, że funkcja zabezpieczania Galaxy S20 przed przypadkowym dotknięciem była czasami zbyt czuła. Smartfon upomina się, żeby w takiej sytuacji zadbać o czystość góry telefonu, ale według moich obserwacji czasami wynika to z bardzo ciemnych warunków oświetleniowych. Pomyłka rzadka, niemniej irytująca nawet przy kilku powtórzeniach w ciągu tygodnia.

Samsung Galaxy S20 i jego czas pracy na baterii – przestało być różowo

Jako że Samsung Galaxy S20 to ekran typu AMOLED, to dłuższy czas pracy na jednym ładowaniu otrzymać możemy przy ciemnych motywach. Nie będę ukrywał, że niemal cały czas korzystałem właśnie z niego, co względem wyborów „jasnych” zapewne dodało mi kilkanaście solidnych minut na jednym ładowaniu. Co więcej, 24 godziny na dobę mam włączony Always on Display – zwłaszcza, że w przypadku ekranów wykonanych w tej technologii aż się o to prosi. Myślę jednak, że wybaczycie mi, że moje przemyślenia są obarczone tym ustawieniem.

W przeciętnym cyklu użytkowania smartfonu, tj. odświeżaniem na poziomie 60 Hz oraz rozdzielczości FHD+, uzyskiwałem średnio około 4 godziny czasu pracy na ekranie. Niestety, w najnowszym One UI filozofia Samsunga do wykresów dotyczących zużycia baterii jest raczej „dobowa” niż „od ładowania do ładowania”, więc nie mogę pokazać Wam przejrzystych zrzutów ekranu.

W przypadku większego udziału WiFi niż LTE wynik ten sięgał 4,5, czasem 5 godzin, jednak takie ustawienia ekranu gwarantowały mniej więcej trzy godziny SoT nawet przy nieco bardziej intensywnym, acz niesyntetycznym, zużyciu. Co bardziej wymagające dni, kiedy sięgałem po wyższe częstotliwości odświeżania, skutkowały nawet dwoma godzinami czasu pracy na ekranie!

Przyjmijmy więc, że na tych ustawieniach średnio wymagający użytkownik lubiący sięgnąć po telefon musi raczej nastawić się na cztery godziny. W przypadku zwracania uwagi na wyłączanie lokalizacji, wyłączenie automatycznej jasności i sięganie głównie po WiFi da się dobić nawet sześciu godzin. Dodam jeszcze, że w ustawieniach w zakładce Bateria znajduje się opcja Tryb zasilania. Pozostawiłem tam domyślne ustawienia, tj. tryb „Optymalizacja” oraz wyłączone „Adaptacyjne oszczędzanie energii”.

Smartfonu przy pomocy dołączonej do zestawu ładowarki o mocy 25W od poziomu 20% do pełna ładuje się mniej więcej godzinę. W ramach ciekawostki dodam, że smartfon wyświetla wtedy na ekranie komunikat, że jest to Superszybkie ładowanie – niestety, nie miałem okazji sprawdzić czy użycie mocniejszej ładowarki to Superekstraszybkie ładowanie ;).

Odstawiając jednak żarty na bok pozwolę sobie dodać, że wykorzystywana przeze mnie na co dzień ładowarka o standardzie Quick Charge 3.0 tylko z pozoru nie wspiera szybkiego ładowania. Gdy wejdziemy w ustawienia ładowania znajdziemy tam opcję… uruchomienia szybkiego ładowania, domyślnie wyłączoną. W tym przypadku, telefon wyświetlił odpowiedni monit po podłączeniu do prądu – przed uruchomieniem tej opcji, było to tylko Ładowanie.

Skoro przy dołączonej do zestawu ładowarce jesteśmy – ta, oprócz mocy 25 W, charakteryzuje się tym, że wykorzystuje gniazdo USB typu C, a nie USB typu A. Przewód wychodzi w niej od góry, jeśli ma to dla kogoś istotne znaczenie i… to tyle ;).

Pozwolę sobie w tym miejscu na słowo subiektywnego komentarza. Cóż, różowy Samsung Galaxy S20 był przeze mnie postrzegany bardzo różowo aż do czasu, kiedy przyszło do podłączania telefonu do ładowarki. Taki Screen on Time wystarczał mniej więcej na dzień, czasem upominając się o energię zbyt wcześnie – mogłoby być zdecydowanie lepiej. Włączenie wyższej rozdzielczości nie kradnie aż tak wiele z czasu pracy na baterii, ale częstotliwość odświeżania 120 Hz odbija się na komforcie użytkowania tak mocno, że funkcja jest, w moim odczuciu, bezużyteczna. A na pewno jest uwzględniona w cenie smartfonu…

Aparat

Samsung Galaxy S20 został wyposażony w łącznie cztery aparaty – trzy z tyłu, zlokalizowane na „płycie indukcyjnej”, oraz jeden z przodu. Dla przypomnienia, podrzucam ich parametry poniżej.

W swojej recenzji modelu Galaxy S20 Ultra 5G Kasia skarżyła się, że zdarzyło jej się od czasu do czasu mieć problemy ze złapaniem ostrości i zacznę może od tego, że ja tego nie uświadczyłem – być może to kwestia modelu, być może aktualizacji, która zdążyła pojawić się w międzyczasie. Ale skoro już się na nią powołałem, to podpowiem, że w tamtym tekście opisana została funkcja Jedno ujęcie, zaś nagrywanie wideo w 8K jest ciekawostką w takim samym stopniu. Czyli tylko ciekawostką i potwierdzam, że łapanie ostrości w tym trybie trwa wieki. Tych aspektów nie będzie zatem dublować. A jak Galaxy S20 radzi sobie z fotografiami? Podejdźmy do sprawy „modułowo” – wnioski na samym końcu ;).

Przedni aparat, przednia jakość

Niestety, ze względu na aktualną sytuację nie miałem zbyt wielu okazji, aby Samsunga Galaxy S20 zabrać na wycieczkę w jakieś atrakcyjne miejsce. Niemniej, udało mi się „cyknąć” to i owo, w związku z czym zdążyłem sobie wyrobić opinię na jego temat. Zacznę nietypowo, bo od aparatu przedniego.

Oczywiście o tyle, o ile zmiana kąta widzenia jest ledwie sztucznym przycinaniem, tak ten w ogólnym rozrachunku radzi sobie bardzo dobrze. Nie przywykłem do zwracania uwagi na te selfie, ale jakość tych rzeczywiście przyciągnęła moją uwagę w pewnym stopniu. Garść fotek, jakie wykonałem podczas testów, możecie podejrzeć poniżej – wybaczcie monotonię, ale ostatnimi czasy bywam głównie w domu ;).

Przyzwoity bokeh aparatów głównych

Odrobinę Waszej uwagi chciałbym przykuć do zdjęć skupionych na jakimś pierwszoplanowym obiekcie. Tym, co dosyć często wyróżnia bezlusterkowce czy lustrzanki od smartfonów, jest głębia ostrości. Te drugie bardzo często starają się wnieść ją sztucznie, co wygląda… różnie. Zerknijcie, jak Samsung Galaxy S20 radzi sobie z rozmywaniem tła. Kilka przykładowych „odbitek” poniżej.

0.5x kontra 1x kontra 3x, czyli wszystkie aparaty

Samsung Galaxy S20 oddaje nam do dyspozycji w zasadzie trzy aparaty. Wchodząc do samej aplikacji napotkamy zatem trzy ikony, które pozwolą wybrać nam kadr. To, co zwróciło moją uwagę, to fakt, że wszystkie zdjęcia wyglądają jak różne kadry z tego samego pliku. Nie zrozumcie mnie źle – w tym dobrym tego słowa znaczeniu. Odwzorowanie kolorów oraz balans bieli w przypadku wszystkich obiektywów wydają się być zbliżone na tyle, że nie mamy wątpliwości co do tego, że zdjęcia zostały zrobione jedno po drugim.

Po trzykrotny zoom sięgałem… bardzo często i wiele z bardziej lubianych przeze mnie zdjęć, jakie do domowej galerii wniósł Samsung Galaxy S20, pochodzi właśnie z niego. To tylko wstępny zestaw – więcej fotek znajdziecie poniżej przy okazji tematyki zoomu cyfrowego.

A co z zoomem cyfrowym?

Jeśli zdecydujemy się na zmianę aparatu, którym chcemy wykonywać zdjęcie, to Samsung Galaxy S20 podrzuci nam na chwilę listę przybliżeń – są to kolejne 0.5x, 1x, 2x, 4x, 10x, 20x, i 30x (nieco inaczej, maksymalnie 12, w przypadku wideo i trybu nocnego). Oczywiście wszystkie tryby, poza dwoma pierwszymi, operują już na zasadzie zoomu cyfrowego, niemniej poniżej możecie zerknąć na kilka fotografii zestawiających ze sobą zdjęcia jedno po drugim.

Pokuszę się o stwierdzenie, że zdjęcia o powiększeniach do 10x są jeszcze jako-tako czytelne, jeśli chcemy się czemuś przyjrzeć, ale powyżej to raczej tylko ciekawostka. O tyle wygodna, że w rogu aplikacji smartfon pokazuje nam, który z elementów całego obrazu właśnie przybliżamy, co umożliwia jako-takie złapanie kadru – bez tego ani rusz!

No dobra, oglądanie siedmiu zdjęć w większym natężeniu byłoby męczące. Poniżej macie parę zestawów składających się kolejno z obrazków z obiektywów wzbogaconych o fotkę z zoomu cyfrowego 30-krotnego.

64 Megapiksele – czy to ma sens?

Samsung Galaxy S20 w ekranie wyboru proporcji oraz rozdzielczości wykonywanych zdjęć podrzuca nam opcję „64 Mpx, wysoka rozdzielczość”. Osobiście niespecjalnie widzę użyteczność tej funkcji. Mnie przede wszystkim nie przekonuje to, że aparat potrzebuje dużo więcej czasu na złapanie ostrości (choć trzeba nadmienić, że to różnica w rodzaju „krótka chwila” zamiast „niezauważalnie szybko”), ale jednocześnie tracimy wszystkie opcje wnoszone przez oprogramowanie. Pomijam już fakt, że takie zdjęcia ważą 30-35 megabajtów.

Poniżej macie jednak porównanie malutkiego kadru z aparatu głównego robiącego zdjęcie w trybie 64 Mpix z analogicznym kadrem ze standardowego zdjęcia. Oczywiście różnica jest spektakularna, bo wybrałem śmiesznie mały obszar – miejcie to z tyłu głowy. Niemniej nie da się ukryć, że różnica jest i są sytuacje, w których w związku z tym tryb 64 Mpx może się przydać.

Tryb nocny

Domyślnie, kiedy mamy do czynienia z ciemną scenerią, Samsung Galaxy S20 automatycznie zaproponuje odpowiednie wydłużenie czasu naświetlania, choć to nie to samo, co „Tryb nocny”. Mam co prawda wrażenie, że czasami ten pierwszy przynosi lepszy rezultat, ale to również możecie ocenić sami. Ja jeszcze tylko podpowiem, że przycisk migawki ładnie animuje się pokazując ile czasu jeszcze zostało do końca wykonania zdjęcia, co jest całkiem przyjemnym indykatorem tego, że nic się nie zacięło.

Wcześniej pojawiło się już kilka zdjęć nocnych, ale poniżej macie trochę lepszą galerię porównawczą – drugie zdjęcie z każdej pary zostało wykonane z pomocą trybu nocnego. A tak swoją drogą – jak widać na przykładzie stosu drewna, z pustego to i Galaxy S20 nie naleje.

To jak jest z tymi aparatami?

Ogólnie rzecz ujmując, jestem bardzo zadowolony z jakości zdjęć wykonywanych za pomocą Samsunga Galaxy S20, choć pojedyncze z nich są one nieco przekolorowane – na przykład widoczne wcześniej bułki są ewidentnie zbyt nasycone i na fotografii wyglądają wręcz na lekko przypalone, choć w rzeczywistości takie nie były (wiem, że to niewybitnie artystyczny obrazek, ale chcąc się pochwalić domowym wypiekiem zauważyłem ten efekt ;)).

Niemniej jednak same zdjęcia są naprawdę ładne i po prostu cieszą oko. Nie zauważyłem na nich żadnych rzeczy, których należałoby się przyczepić, a wprawna ręka i oko w połączeniu ze smartfonem na pewno będą w stanie ustrzelić parę rewelacyjnych ujęć. Balans bieli jest poprawny, na ogół kolory wyglądają „w sam raz” (czyli są efektowne, ale nadal mieszczą się w ramach naturalnych) i zasadniczo nie do końca jest do czego się przyczepić – pojedyncze przypadki przebarwień jestem w stanie przełknąć bardzo, bardzo łatwo. Najlepiej będzie jednak, jak sami wyrobicie sobie zdanie na ten temat – myślę, że zdjęć było chyba wystarczająco.

Podsumowanie

Za punkt wyjścia do oceny smartfonu przyjąłem ocenę 10/10 – czyli zasadniczo ocenę, na jaką powinien zasługiwać flagowiec idealny. Specjalnie nie odejmuję punktów za bycie najmniejszym, nie topowym przedstawicielem rodziny – to byłoby krzywdzące, a wtedy najwyższą notę zawsze musiałby otrzymać wariant najlepszy, najmocniejszy. Pozostawmy miejsce dla preferencji użytkownika ;).

Zdecydowałem się jednak na odjęcie pół punktu za coś bardzo zbliżonego, bo za trochę niefortunne gabaryty urządzenia. Nie za to, że Galaxy S20 jest za mały, ale za to, że jako najmniejszy przedstawiciel rodziny nadal nie jest mały. Za znacznie bardziej rozsądny układ uważam zeszłoroczne zróżnicowanie (5,8″ + 6,1″ + 6,4″) niż aktualne, tj. 6,2″ + 6,7″ + 6,9″. Oczywiście rozumiem, że smartfonowe wyświetlacze rosną, ale zwróćcie uwagę na rozstrzał – naprawdę przy trzech przedstawicielach flagowej rodziny musiało to tak wyglądać? Raz jeszcze podkreślę, że nie odejmuję tu punktów za bycie przedstawicielem małym, a raczej za nieperfekcyjne wpasowanie się w moją wizję najmniejszego flagowca z całej rodziny.

Samsung Galaxy S20+ to poważny kandydat do miana najlepszego flagowca (recenzja)

Kolejne pół punktu leci za niski czas pracy na baterii. Choć pojemność akumulatora wydawała się względnie przyzwoita (4000 mAh – rok temu najmniejszy przedstawiciel galaktycznej rodziny miał 3400 mAh, a największy – 4100 mAh), to Galaxy S20 zdecydowanie zbyt często woła o podłączenie do prądu. W sieci pojawia się sporo doniesień, że flagowiec wyposażony w układ Snapdragon 865 radzi sobie wyraźnie lepiej… O tym, jak kiepsko Screen on Time wypada w przypadku użytkowania 120 Hz nawet nie będę mówił – to uwzględnia następny „karniak” ;). Mam jednak nadzieję, że Samsung trochę zapanuje nad tym w następnych aktualizacjach.

Kolejne pół punktu chciałbym odjąć za pewną „kombinację” wad. Wlicza się w to przede wszystkim nagrzewanie się urządzenia przy bardziej intensywnej pracy, ale również brak wykorzystanego potencjału 120 Hz. W pewnym sensie również to, że trzeba naprawdę się postarać, żeby przeklikać się przez opcje zmiany rozdzielczości czy częstotliwości odświeżania. Znacznie mniej przeszkadzałoby mi, gdyby dało się o tym manipulować w sposób szybki i wygodny, ale o tym mówiłem już wcześniej.

Oczywiście odejmowane „półpunkty” są w pewien sposób symboliczne, niemniej to właśnie 8,5/10 jest oceną, którą uważam za uczciwą w przypadku Samsunga Galaxy S20. Nie zmienia to faktu, że to rewelacyjny, w pełni flagowy smartfon, z którego bardzo miło mi się korzystało. Ostatecznie jednak musimy mieć z tyłu głowy, że jako najtańszy przedstawiciel rodziny Galaxy S20 i tak kosztuje cztery tysiące złotych.

Jeszcze w podsumowaniu chciałbym odnieść się do wyników benchmarków… Powiem szczerze – nie wiem, co o tym sądzić. Może to zostanie poprawione w następnej aktualizacji? Może to tylko mój egzemplarz? Może jakaś zmiana w liczeniu punktów, albo do pomiarów powinienem był przełączyć ekran w tryb 120 Hz? A może Samsung Galaxy S20 tak po prostu ma? Ze względu na to, że cyferki te nie do końca odnajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości, pozwolę sobie nie odejmować za to punktów, ale miejcie to, proszę, z tyłu głowy.

Spis treści:

1. Design. Wyświetlacz. Działanie, oprogramowanie
2. Audio. Biometryka. Czas pracy. Aparat. Podsumowanie

Samsung Galaxy S20 – najmniejszy z serii, choć wcale nie mały (recenzja)
Wnioski
Ocena użytkownika0 głosów
0
Zalety
jakość zdjęć
jakość audio
świetny wyświetlacz AMOLED z odświeżaniem 120 Hz (choć trudno korzystać z pełni jego potencjału...)
ogólne działanie
nakładka One UI
wzornictwo
pastelowy kolor, który pięknie się mieni, a jednak jest subtelny (ale trzeba chcieć różowy smartfon ;))
IP68
dual SIM (hybrydowy, ze slotem na kartę SIM)
szybkie ładowanie
ładowanie indukcyjne (w tym zwrotne)
Knox
Samsung DeX
Wady
rozmiar - ni to smartfon duży, ni to smartfon mały
niezadowalający czas pracy na baterii, zwłaszcza w trybie 120 Hz
nagrzewanie się podczas intensywnej pracy
wystająca "wyspa" z aparatami
flagowiec kompletny, ale nie zaszkodzi odrobina dopieszczenia
8.5
OCENA
Exit mobile version