Właśnie takie odniosłem wrażenie oglądając nowe modele Toyoty. Warto podkreślić, że mówimy o producencie, który jeszcze niedawno mocno promował wodór.
Cztery samochody elektryczne zapowiadają przyszłość Toyoty
Japończycy na tegoroczny Kongres Nowej Mobilności, organizowany w Katowicach, przywieźli cztery samochody. Co prawda ich światowa premiera odbyła się już wcześniej, ale był to pierwszy pokaz w Polsce, jeszcze przed wprowadzeniem aut do salonów.
Na zaproszenie Toyoty miałem przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu. Była to dla mnie okazja nie tylko do dokładniejszego zapoznania się z nowymi elektrykami, ale również (prawdopodobnie) zrozumienia planów koncernu na najbliższe lata. Warto podkreślić, że plany, których kurs został w ostatnich latach skorygowany.
Toyota nie pochwaliła się nowym autem wodorowym, nie pokazała też HEV-ów, które – mimo iż stanowią jeden z filarów obecnej działalności i pozwalają zauważalnie obniżyć emisję – w przyszłości mogą zniknąć z europejskich salonów. Na scenie wystawiono cztery BEV-y, czyli elektryki, które energię gromadzą w akumulatorach, a do napędu wykorzystują wyłącznie silniki elektryczne.

Dlaczego nie były to cztery auta z napędem znanym z Toyoty Mirai? Myślę, że znam odpowiedź i nie mam teraz na myśli trudności, które z pewnością pojawiłyby się podczas próby upchnięcia zbiorników na wodór w chociażby niewielkim nadwoziu modelu Urban Cruiser. Po prostu japońska firma zauważyła, że wodorowe napędy w obecnej formie nie mają przyszłości w samochodach osobowych, może poza kilkoma niszowymi i specyficznymi zastosowaniami. Nic też nie zapowiada, aby miał nastąpić wyczekiwany przełom, który sprawi, że FCEV-y (samochody wodorowe) staną się atrakcyjniejsze od BEV-ów (bateryjne elektryki).
Toyota, która jeszcze niedawno z dużą ostrożnością podchodziła do bateryjnych elektryków, dostrzegła, że przyszłość – przynajmniej w wybranych regionach świata – będzie elektryczna. Należy zaznaczyć, że elektryczna z prądem dostarczanym przede wszystkim z gniazdka, a nie produkowanym na pokładzie samochodu z wykorzystaniem wodorowych ogniw paliwowych.
Dotychczasowa polityka małych kroków w świecie BEV-ów i pompowania pieniędzy oraz innych zasobów w wodór ma dziś swoje konsekwencje. Toyota, czyli największy na świecie pod względem sprzedaży koncern motoryzacyjny, musi gonić konkurencję w rozwoju bateryjnych elektryków. Na szczęście, firma nie zamierza odpuścić tego wyścigu, co zapowiadają nowości przywiezione na wspominany już Kongres Nowej Mobilności.
Nowe modele – Toyota C-HR+, bZ4X, bZ4X Touring oraz Urban Cruiser – wydają się być próbą nawiązania rywalizacji z innymi graczami na rynku. Owszem, próbą ciekawą, ale czy udaną? Obecnie jest za wcześnie, aby wydać opinię, aczkolwiek wymienione samochody mają potencjał, aby zdobyć zainteresowanie kierowców.

Toyota C-HR+ – nazwa brzmi znajomo, ale…
Pierwsza generacja spalinowej Toyoty C-HR stała się dość częstym widokiem na polskich drogach. Ponadto, ze względu na nietuzinkowy i bardziej odważny design, samochód niezmiennie od lat wyróżnia się na tle innych popularnych, ale zazwyczaj nudno narysowanych aut. Nie można więc przejść obok niego obojętnie i podejrzewam, że przez to prawie każdy kojarzy ten model. Dodam jeszcze, że obecnie coraz częściej można spotkać drugie wcielenie C-HR, które zachowało wiele cech poprzednika.
Toyota C-HR+ nie jest jednak po prostu elektryczną wersją spalinowej Toyoty C-HR. Mamy do czynienia z autem elektrycznym, które powstało na innej platformie, a dodatkowo jest większe. Różnice w wymiarach nie są duże, ale jednak występują. Dotyczy to też wnętrza, a szczególnie tylnej kanapy (+35 mm na kolana pasażerów) oraz bagażnika (+28 l względem wariantu 1.8 HEV).
Jeśli chodzi o sylwetkę, a także niektóre zabiegi stylistyczne (np. charakterystyczny kształt przednich świateł), można odnaleźć pewne podobieństwo ze spalinowym kuzynem. Zresztą, nazwa C-HR, która przez niektórych tłumaczona jest jako Coupe High Rider, zobowiązuje do wyraźniej ściętego tyłu i nieco sportowego wyglądu. Nie zmienia to jednak faktu, że C-HR+ to zupełnie nowy samochód w gamie producenta.

To skąd ta nazwa? Nie lepiej byłoby trzymać się nazewnictwa zastosowanego we wcześniejszym elektryku? Trochę mniejszy C-HR+ – wzorem Toyoty bZ4X – mógłby zostać nazwany przykładowo bZ3X. Nie kojarzę, aby oficjalnie zostało to wyjaśnione, ale podejrzewam, że nowe nazewnictwo niekoniecznie by się przyjęło na rynkach, na których spalinowe modele Toyoty mają silną pozycję. Zresztą, nie byłby to pierwszy razy, gdy kombinowanie z nazwami nie spotkało się z oczekiwanym entuzjazmem – przypominam, że Corolla przez dość krótki czas nazywała się Auris.
Toyota C-HR+ ma także charakteryzować się wysoką sztywnością nadwozia, a za sprawą m.in. nisko położonego środka ciężkości właściwości jezdne mają być ponad zadowalające. Mam nadzieję, że będę mógł to w najbliższym czasie sprawdzić. Japończycy wspominają też o 14-calowym ekranie w standardzie, dwóch ładowarkach indukcyjnych i kilku portach USB-C. Ponoć nawet wyciszenie wnętrza jest na dobrym poziomie.
Wypada jeszcze wspomnieć o maksymalnej mocy ładowania 150 kW, czasie ładowania od 10 do 80%, który wnosi 30 minut i ładowaniu AC z mocą do 22 kW. W podstawie oferowany jest akumulator 57,7 kWh, który ma zapewnić zasięg do 484 km, a większy akumulator 77 kWh – zależnie od wybranego napędu i warunków – ma pozwolić na przejechanie 495-634 km.
Toyota C-HR+ z akumulatorem 57,7 kWh ma napęd na przód i 167 KM. Wersja 77 kWh oferowana będzie z jednym silnikiem z przodu o mocy 224 KM lub z dwoma silnikami – jeden z przodu, drugi z tyłu – o łącznej mocy 343 KM. Przedsprzedaż ruszy już w grudniu tego roku, a pierwsze auta mają dotrzeć do klientów w marcu-kwietniu 2026 roku.




Toyota Urban Cruiser – miejski samochód z napędem na cztery koła
Jeśli miałbym wymienić spalinową Toyotę, która jest najbliższym odpowiednikiem modelu Urban Cruiser, wskazałbym na Yaris Cross. Szczególnie, że ona również należy do segmentu B i oferowana jest w wersji z napędem na wszystkie koła. Z kolei, gdyby ktoś mnie spytał, po co przekazywać moc na cztery koła w miejskim samochodzie, to – biorąc pod uwagę elektryczny napęd – pomyślałbym o Norwegii, gdzie lepsza trakcja może być często przydatna.
Nie bez powodu wspomniałem o Norwegii, bowiem w tym skandynawskim kraju elektryczna Toyota bZ4X potrafiła osiągnąć naprawdę niezłe wyniki sprzedaży. Niewykluczone, że Toyota Urban Cruiser też spotka się z dobrym przyjęciem. Możliwe, że klienci z innych krajów również docenią to, że wcale nie trzeba kupować większego auta, aby odczuć zalety z napędzenia czterech kół.
Toyota Urban Cruiser ma 4285 mm długości, 1800 mm szerokości, 1640 mm wysokości, a rozstaw osi wynosi 2700 mm, co jest naprawdę dobrym wynikiem w segmencie B i jest to o 140 mm więcej niż w Yarisie Cross. Wypada jeszcze wspomnieć, że promień skrętu to 5,2 m.

We wnętrzu znajdziemy dwa ekrany – każdy z nich ma nieco ponad 10 cali. Nie zabrakło obsługi bezprzewodowego Android Auto i Apple CarPlay, kamer 360 stopni czy bogatego zestawu systemów bezpieczeństwa i wsparcia kierowcy. Zaletą ma być również spora – jak na ten segment – przestrzeń w środku, także dla pasażerów z tyłu.
Do wyboru będą dwa akumulatory – mniejszy 49 kWh i większy 61 kWh. Co ciekawe, Toyota spodziewa się, że mniejszy będzie stanowił tylko 15% sprzedanych modeli. Najwidoczniej Urban Cruiser będzie wykorzystywany również na krótkich trasach poza miastem, więc większy akumulator i obecność napędu na cztery koła może okazać się faktycznie przydatna.
Wersja z mniejszym akumulatorem będzie dostępna tylko z napędem na przód. Do dyspozycji kierowcy zostanie oddanych 144 KM, a zasięg ma wynosić do 300 km. Większy akumulator – w połączeniu z jednym silnikiem o mocy 174 KM – ma zapewnić możliwość przejechania 400 km. Z kolei wariant AWD z dwoma silnikami o łącznej mocy 184 KM ma mieć zasięg 350 km.
Przedsprzedaż ruszy w lutym 2026 roku, natomiast dostawa pierwszych sztuk Toyoty Urban Cruiser do polskich klientów planowana jest na maj-czerwiec 2026 roku.




Nowa Toyota bZ4X i bZ4X Touring
W 2021 roku zadebiutowała Toyota bZ4X, która dla japońskiej firmy była jednym z pierwszych poważniejszych kroków w kierunku BEV-ów. Model został zapamiętany zarówno z tego powodu, jak i… odpadających kół. Oczywiście usterka z czasem została wyeliminowana, ale podejrzewam, że niesmak pozostał.
W związku z powyższym nie byłbym zaskoczony, gdyby producent zdecydował się na całkowite porzucenie nazwy bZ4X w nowej wersji. Tak się jednak nie stało. Nazwa została, ale samochód przeszedł szereg znaczących zmian, których jest na tyle dużo, że użycie słowa „facelifting” byłoby w tym przypadku sporym niedopowiedzeniem.
Po pierwsze, odświeżony design nie tylko upodobnił bZ4X do ostatnich nowości Toyoty, ale także poprawił współczynnik oporu powietrza (Cx), który spadł z 0,29 do 0,27. Producent postawił też na nieco inny kształt lusterek, a także skupił się na poprawie przepływu powietrza pod podwoziem. Po drugie, nowy napęd elektryczny charakteryzuje się niższy zużyciem energii o 15%, a także wzrostem mocy o 57% – dane dotyczą wariantu AWD.

Wdrożone usprawnienia – jak twierdzi Toyota powołując się na dane WLTP – pozwoliły osiągnąć świetne zużycie energii. Nowy bZ4X zużywa 13,9 kWh na 100 km, a więc mniej niż Tesla Model Y (14,2 kWh), Cupra Tavascan (15,2 kWh) czy Hyundai Ioniq 5 (16 kWh). W połączeniu z nowymi akumulatorami zasięg wzrósł o 11% (+ 52 km) dla odmian FWD i 15% (+ 95 km) w AWD.
Nowa Toyota bZ4X straciła kilkadziesiąt kilogramów względem poprzedniczki, a mimo tego ma być lepiej wyciszona. Japończycy dodali lepsze wyciszenie nadkoli i tylnej podłogi, zoptymalizowali zawieszenie, zastosowali więcej pianki wygłuszającej oraz postawili na szkło akustyczne w przednich szybach. Małego zmodernizowania doczekał się też sam środek i deska rozdzielcza.
Klienci, którzy zdecydują się na nową Toyotę bZ4X, będą mogli wybrać jedną z następujących wersji:
- FWD z akumulatorem 57,7 kWh: 167 KM, przyspieszenie 0-100 km/h w 8,6 s, 444 km zasięgu,
- FWD z akumulatorem 73,1 kWh: 224 KM, przyspieszenie 0-100 km/h w 7,4 s, 569 km zasięgu,
- AWD z akumulatorem 73,1 kWh: 343 KM, przyspieszenie 0-100 km/h w 5,1 s, 516 km zasięgu.




Warto jeszcze wspomnieć o wariancie bZ4X Touring, który Toyota również przywiozła do Katowic. Model ten jest o 140 mm dłuższy i mierzy 4830 mm. Z kolei przestrzeń bagażowa zwiększyła się o około 33%, a więc bagażnik ma 600 litrów. Do tego dochodzi design zapowiadający trochę bardziej terenowe aspiracje.
Toyota bZ4X Touring będzie dostępna z napędem FWD i silnikiem elektrycznym o mocy 224 KM, a także w odmianie AWD z dwoma silnikami o łącznej mocy 380 KM. Kierowca zawsze otrzyma akumulator 74,7 kWh, który w założeniach ma pozwolić na przejechanie do 600 km.
Podstawowa Toyota bZ4X w przedsprzedaży pojawi się już w październiku tego roku, a pierwsze auta dotrą do polskich klientów w grudniu 2025 roku. Na Touringa trzeba będzie poczekać do stycznia 2026 roku – wówczas wystartuje przedsprzedaż. Samochody do klientów zaczną docierać w marcu 2026 roku.

Jeszcze kilka słów na koniec
Powoli zbliżający się zakaz sprzedaży samochodów spalinowych zapowiada, że przyszłość Toyoty w Europie będzie elektryczna. Z kolei to, co zobaczyłem na Kongresie Nowej Mobilności, sugeruje, że będzie to przyszłość należąca dla BEV-ów, a nie FCEV-ów. Co prawda kilka sztuk Toyoty Mirai kręciło się po ulicach Katowic, ale zostały one przywiezione przez Japończyków chyba w formie ciekawostki.
Bez obaw, silniki spalinowe wciąż będą dostępne. Co więcej, firma przez najbliższe lata nadal będzie zarabiać głównie dzięki hybrydom, zarówno tym bez wtyczki, jak i modelom plug-in. A co z typowymi autami spalinowymi, takimi bez żadnej elektryfikacji? Podejrzewam, że w innych regionach świata mogą jeszcze długo pożyć.
Wspomnę także, że Toyota nie zamierza całkowicie rozstawać się z rozwojem napędów wodorowych. Chociaż podejrzewam, że firma skupi się na projektowaniu samochodów do konkretnych, specyficznych zastosowań i z coraz mniejszym zaangażowaniem będzie stawiać na wodór w zwykłych autach osobowych.