Ostatnim smartfonem Vivo, który miałam okazję testować zanim producent zawinął się z polskiego rynku w 2023 roku, był Vivo X90 Pro. Pozostawił po sobie bardzo dobre wspomnienia. Od tego czasu sporo się zmieniło, w ofercie marki pojawiło się wiele nowych smartfonów, a ona sama… wróciła do Polski. Pierwszym nowym modelem, który trafił na nasz rynek, jest Vivo V50, który właśnie przeszedł przez moje ręce.
Specyfikacja techniczna Vivo V50:
- czterostronnie zakrzywiony wyświetlacz AMOLED o przekątnej 6,77”, rozdzielczości 2392×1080 pikseli, częstotliwości odświeżania 120 Hz i jasności maksymalnej 1300 nitów (i lokalnej szczytowej do 4500 nitów),
- ośmiordzeniowy procesor Qualcomm Snapdragon 7 Gen 3 (4 Nm) o częstotliwości odświeżania 2,63 GHz,
- 12 GB RAM LPDDR4X,
- 512 GB pamięci wewnętrznej UFS 2.2,
- Android 15 z FunTouch 15,
- aparat główny 50 Mpix f/1.88 z OIS + ultraszerokokątny 50 Mpix f/2.0 119°,
- aparat przedni 50 Mpix f/2.0,
- 5G,
- eSIM,
- NFC,
- WiFi 6,
- Bluetooth 5.4,
- GPS, BeiDou, GLONASS, Galileo, QZSS,
- optyczny czytnik linii papilarnych,
- USB typu C 2.0,
- akumulator o pojemności 6000 mAh, ładowanie FlashCharge 90 W,
- wymiary: 163,29 × 76,72 × 7,57 mm,
- waga: 199 g,
- IP68 / IP69.
Cena Vivo V50 została ustalona na 2699 złotych. Do 29 czerwca trwa jednak promocja, w ramach której telefon można kupić o 200 złotych taniej, a dodatkowo w gratisie otrzymać ładowarkę FlashCharge 90 W, słuchawki Vivo TWS 3e i roczną ochronę na wyświetlacz.
W zestawie sprzedażowym jest przewód USB C i podstawowe, gumowe etui, które ma zintegrowaną zaślepkę na port USB C.
Vivo V50
Wzornictwo, jakość wykonania
Vivo V50 dostępny jest w dwóch wersjach kolorystycznych: klasycznej czarnej i jaśniejszej, oficjalnie nazwanej fioletowej, która mieni się w słońcu przeróżnymi kolorami tęczy. To właśnie ta przypadła mi w udziale do testów i, nie ukrywam, całkiem mi się spodobała. Widziałam też czarną – na niej też można zawiesić oko.
W kwestii zastosowanych materiałów jest interesująco. Jak wynika ze strony producenta, z tyłu w wersji czarnej mamy matowy materiał kompozytowy, podczas gdy w fioletowej – szkło. Jeśli chodzi o same krawędzie, patrząc z daleka można się nawet dać nabrać, że to aluminium, ale im bliżej, tym gorzej – to tworzywo sztuczne. Krawędzie są błyszczące i obłe, podobnie jak same przyciski – regulacja głośności i włącznik. Te, choć dość niewielkie, są odpowiednio wyczuwalne pod palcami i nie ma problemów z ich użytkowaniem.
A skoro już o krawędziach mowa, przejrzyjmy je od razu. Na górnej znalazły swe miejsce mikrofony, na dolnej natomiast – kolejne mikrofony, gniazdo na dwie karty nanoSIM, USB typu C i jeden z głośników (drugi jest u góry – między ekranem a krawędzią telefonu). Na lewym boku pusto.





Z tyłu w oczy rzuca się znacznie wystająca ponad poziom obudowy wyspa z aparatami. Jej główna część skrywa dwa obiektywy (główny i ultraszerokokątny), podczas gdy w pozostałej znalazło się miejsce dla oświetlenia AuraLight. Smartfon jest dość smukły, ale omawiana wyspa nieco zmienia sytuację. Podobnie zresztą, gdy założymy etui – całość jest wtedy znacznie grubsza, ale też bardziej chroniona.
Vivo V50 spełnia normę odporności zgodną z certyfikatem IP68 i IP69. Moje doświadczenie pokazało jednak, że nie tylko na wodę jest odporny. Niechcący przetestowałam też jego wytrzymałość na upadki. Jeden z kotów przypadkiem (wcale nie złośliwie, serio) zrzucił mi telefon z wysokości ok. metra wprost na płytki gresowe. Smartfon na szczęście wyjątkowo był w etui i nic mu się nie stało – na ekranie też nie widać żadnej ryski.
A skoro już o ekranie mowa…

Wyświetlacz Vivo V50 ma jeden problem
…i nie jest nim wcale maksymalna jasność ekranu, podawana przez producenta w parametrach technicznych (4500 nitów), którą trudno osiągnąć na co dzień w warunkach innych niż laboratoryjne. Tu jednak muszę lojalnie oddać Vivo, że gdzieniegdzie w materiałach podaje też maksymalną jasność, która jest realna – 1300 nitów.
Wspomniany problem jest związany z jasnością, ale wcale nie mam na myśli jej zakresu. Minimalna schodzi na tyle nisko, by nie razić podczas nocnych sesji, a maksymalna wystarcza do korzystania w słoneczne dni.
Problem leży w automatycznej regulacji ekranu. Czujnik światła to ogromna bolączka Vivo V50. Przechodząc z jasnego pomieszczenia do ciemniejszego albo wjeżdżając w tunel w słoneczny dzień ekran albo w ogóle nie zareaguje na tę zmianę i zostawi jasność na takim poziomie jak była, albo zmieni jasność, ale z bardzo dużym lagiem. Nie tak to powinno wyglądać.
Pozostałe kwestie dotyczące ekranu nie dają powodów do niepokoju. Wyświetlacz jest czterostronnie zakrzywiony, ale tylko w nieznacznym stopniu, co uznaję za plus (wolę tak, jak gdyby miał być zakrzywiony znacznie i tylko po bokach).








Telefon jest wyposażony w ekran AMOLED o przekątnej 6,77”, rozdzielczości 2392×1080 pikseli i częstotliwości odświeżania 120 Hz. Do jego kątów widzenia, odwzorowania kolorów czy reakcji na dotyk trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia – podczas użytkowania nie daje najmniejszych powodów do narzekania. Poza wspomnianym czujnikiem światła… Gdyby nie on – byłoby naprawdę świetnie.
W ustawieniach wyświetlacza możemy włączyć ochronę wzroku, zmienić częstotliwość odświeżania (inteligentne przełączanie, standardowa lub wysoka) czy zmienić kolory (domyślnie ustawiony jest tryb standardowy, ale są też: Pro i jasny; można zmienić również temperaturę barwową – na ciepłą, zimną lub wybraną ręcznie z koła).

Dla osób lubiących korzystać z Always on Display doskonała wiadomość jest taka, że opcja ta jest tu dostępna – jako Zawsze aktywny wyświetlacz. W jej ustawieniach możemy wybrać zarówno styl AoD, jak i ikony powiadomień, które chcemy widzieć w tym widoku (maksymalnie można wybrać 20 aplikacji).
Zła wiadomość jest natomiast taka, że ten zawsze aktywny wyświetlacz wcale nie jest aktywny zawsze – jedynie po stuknięciu ekranu / uniesieniu telefonu lub lekkim przesunięciu telefonu.




Działanie, oprogramowanie
Z jakiegoś dziwnego powodu producenci elektroniki postanowili zrobić krok wstecz i montować w swoich średniakach kości pamięci, które debiutowały na rynku… w 2020 roku. Mam na myśli oczywiście UFS 2.2, które zastosowano zarówno w Nothing Phone (3a) i Nothing Phone (3a) Pro, jak i w Motoroli Edge 60. A teraz także w Vivo V50, który spośród wymienionych smartfonów jest najdroższy – i to o kilkaset złotych. Nie przeszkodziło to jednak producentowi w podjęciu tak dziwnej decyzji i UFS 2.2 w tym modelu wylądowało.
W efekcie mamy do dyspozycji sporo, bo 512 GB pamięci, tyle że dość wolnej. Standardowo jej szybkość przetestowałam z użyciem CPDT:
- szybkość sekwencyjnego zapisu danych: 478,58 MB/s,
- szybkość sekwencyjnego odczytu danych: 587,23 MB/s,
- szybkość losowego zapisu danych: 20,87 MB/s,
- szybkość losowego odczytu danych: 17,63 MB/s,
- kopiowanie pamięci: 5,51 GB/s.
No dobrze, ale czy ta nieszczęsna pamięć jakkolwiek wpływa na działanie telefonu? Sama w sobie nieszczególnie, ale w połączeniu ze Snapdragonem 7 Gen 3 (pamiętacie, że ten sam procesor zastosowany był też w… Vivo V30 z zeszłego roku?) i 12 GB RAM – już jak najbardziej tak.
I to, co musicie wiedzieć, to że mimo wszystko Vivo V50 działa po prostu dobrze. Bez rewelacji, nie jak demon prędkości, ale bez większych problemów i płynnie. Jedynie podczas uruchamiania bardziej wymagających aplikacji, jak np. aparat, telefon potrzebuje chwili, by załadować ją w całość – nie jest to jednak poziom pokazu slajdów, jaki Motorola zapewniła Kordasowi w Edge 60.









Co więcej, Vivo V50 nie nagrzewa się podczas użytkowania, jak również nie spada jej wydajność podczas dłuższych sesji. Prawda jest jednak taka, że zastosowane tu komponenty nie są na tyle wymagające, by rozgrzewać telefon do czerwoności, a nam pozwalać na osiąganie rewelacyjnych wyników w testach syntetycznych.
A skoro już o nich mowa – proszę bardzo, Vivo V50 vs benchmarki:
- AnTuTu: 811827
- Geekbench 5:
- single core: 1119
- multi core: 2996
- OpenCL: 3542
- Vulkan: 4126
- 3DMark:
- Wild Life: 5291
- Wild Life Extreme: 1451
- Wild Life Stress Test: 5306 / 5257 / 99,1%
- Wild Life Extreme Stress Test: 1448 / 1044 / 72,1%













Co ciekawe, choć Vivo V50 nie jest reklamowany jako smartfon do gier, ma spore zaplecze pod kątem funkcji gamingowych, a to wszystko w trybie ultragry. Włączając go w obsługiwanych grach możemy wysunąć pasek z lewej strony ekranu, by szybko włączyć poszczególne funkcje czy podejrzeć zużycie CPU i GPU.










Wypadałoby jeszcze dodać, że Vivo obiecuje trzy lata wsparcia dużymi aktualizacjami Androida i cztery lata aktualizacji łatek bezpieczeństwa.

Jakieś funkcje AI znajdziemy w Vivo V50?
Chciałoby się rzecz: oczywiście, że tak, przy czym nieprzesadnie dużo. Dłuższe przytrzymanie włącznika uruchamia Gemini, a ekranu w dolnej części przy krawędzi – Circle to Search (Zakreśl, aby wyszukać). Oprócz tego są też dodatkowe funkcje, zaszyte w poszczególnych programach, takich jak notatki czy dyktafon. W obu przypadkach wszystko działa w języku polskim tak, jak należy.
W bocznym pasku, który ja automatycznie zawsze usuwam, bo mnie irytuje zamiast pomagać podczas użytkowania telefonu ;), znajdziemy też coś takiego jak Tłumaczenie ekranu AI. Przy czym jest to moim zdaniem zbędne dublowanie funkcji tłumaczenia, oferowanej przez Circle to search.









Najwięcej dzieje się jednak w galerii, gdzie Vivo udostępnia kilka narzędzi ułatwiających edycję zrobionych już zdjęć. Wśród nich jest oczywiście gumka AI, która może usuwać ludzi i robi to naprawdę z niezłą skutecznością, ale też inne rzeczy – i tu jest już różnie. Jest też poprawa jakości zdjęć (ulepszanie zdjęć AI) i… to chyba tyle.







Zaplecze komunikacyjne
Na pokładzie Vivo V50 mamy 5G z możliwością korzystania z dual SIM, przy czym do wyboru mamy dwie karty nanoSIM lub połączenie fizycznej karty z wirtualną, bo – tak- telefon ten wspiera eSIM. Do tego otrzymujemy też GPS, NFC, WiFi i Bluetooth. Żaden moduł podczas testów nie sprawiał najmniejszych problemów.
Czy czegoś tu nie ma? Właściwie do pełni szczęścia brakuje jedynie portu podczerwieni do sterowania wszelkimi urządzeniami RTV oraz nowszego modułu WiFi – choć 6 i tak większości z nas wystarczy na kolejne lata (i tej półce cenowej też nie jest wcale spotykany).
Jakości połączeń telefonicznych nie mam nic do zarzucenia – podobnie jak zasięgowi sieci komórkowej czy połączeniu z internetem przez WiFi.

Zabezpieczenia biometryczne
Do odblokowania Vivo V50 wykorzystamy PIN, wzór, rozpoznawanie twarzy 2D lub optyczny czytnik linii papilarnych. Jeśli chodzi o zabezpieczenia biometryczne, oba działają tak samo sprawnie, jeśli zachowane są pewne warunki – w pierwszym przypadku niezłe oświetlenie (w gorszym rozpoznawanie twarzy potrafi trwać chwilę dłużej), a w drugim – dłuższe przytrzymanie palca.








Co ważne, skaner odcisków palców znajduje się na wygodnej wysokości – to właśnie dokładnie tam trafia kciuk po wzięciu telefonu w dłoń.

Głośniki
Vivo V50 – jak na swoją półkę cenową – gra naprawdę przyzwoicie. Spodziewałbym się wręcz, że kosztuje o jakiś tysiąc więcej. W tej półce cenowej wszystkie telefony charakteryzują się tym, że mają całkiem dobry zakres możliwości, ale wszędzie brakuje basu. Do tego stopnia, że dźwięk, który wydobywa się z urządzenia, finalnie jest przy ciężkich scenach płytki. A w Vivo pojawia się już zalążek tonów niskich. Miło mnie tym zaskoczył, bo – nie znając ceny – wyceniłbym go na więcej. Cieszy mnie fakt, że ewoluuje zakres możliwości smartfonów kosztujących ok. 2500 złotych.




Czas pracy Vivo V50
Gdybym miała wskazać największą zaletę Vivo V50, byłby to niewątpliwie czas pracy, zapewniany przez akumulator o pojemności 6000 mAh. Dwa dni bez myślenia o konieczności podłączania go do prądu bezproblemowo są w naszym zasięgu – w dodatku, jak pokazało moje doświadczenie – nie tylko na WiFi, ale też 5G (korzystając z niego nieco mniej intensywnie).
W pierwszym przypadku czas pracy (SoT) dobijał do 7 godzin, w drugim był nieco krótszy, ale i tak w zupełności satysfakcjonujący.











Telefon można ładować z maksymalną mocą 90 W, ale tylko przy użyciu oryginalnej ładowarki Vivo jest w stanie wykorzystać cały potencjał. Dzięki niej Vivo V50 ładuje się 50 minut, po 21 minutach wskazując już 50% naładowania, a po 40 minutach – 85%.
Niestety, Vivo V50 nie wspiera ładowania indukcyjnego.




Aparat, czyli jakie zdjęcia robi Vivo V50?
Trzy aparaty (główny, ultraszerokokątny i przedni) po 50 Mpix każdy – można sobie po takich parametrach obiecywać wiele. Tym bardziej, że przy fotograficznych możliwościach urządzenia majstrowała też marka ZEISS. Sprawdźmy zatem co ten zestaw aparatów potrafi w rzeczywistości.
























Ogólnie główny aparat pokazuje się z bardzo dobrej strony. To, co widać na pierwszy rzut oka, to nasycenie kolorów, momentami wręcz przejaskrawienie – biorąc jednak pod uwagę, że fotografowałam w domyślnie zastosowanym trybie “żywy”, nie powinno to być niczym nadzwyczajnym. Do wyboru mamy jeszcze tryby barw: “teksturowane” i “naturalne”.
Druga rzecz to przyjemne dla oka rozmycia tła za fotografowanym na pierwszym planie obiektem. Trzecia z kolei – równie istotna – skuteczny HDR, który naprawdę dobrze radzi sobie w sytuacjach, w których na podglądzie jasne niebo właściwie nie istnieje (idealnym przykładem takiej fotki jest zdjęcie kotki obok tabletu na tarasie).















To, co wyprawia ultraszeroki kąt, zasługuje na rozwinięcie. Jego problemem nie jest ani dużo niższa szczegółowość względem głównego aparatu, ani tym bardziej brak spójności kolorystycznej pomiędzy obiektywami. Najbardziej w oczy rzuca się w jego przypadku to, co potrafi zrobić z niebem – jaśniejsze scenerie prześwietla i to do tego stopnia, że potrafi wręcz przepalić sporą część zdjęcia.
Vivo V50 nie ma teleobiektywu, zatem wszystkie krotności zoomu, jakich używamy, są cyfrowe, żadna optyczna. Maksymalnie do wykorzystania mamy 20-krotny zoom, przy czym jego jakość nie nadaje się do niczego. Co gorsza, już nawet 5-krotny nie wygląda dobrze. Jedyny zoom, któremu warto zaufać w większości sytuacji, jest 2-krotny.
























Fotografując w nocy warto zastanowić się nad efektem, jaki chcemy uzyskać. Domyślnie tryb nocny nie uruchamia się w trybie automatycznym, co oznacza, że otrzymywane zdjęcia są bardziej klimatyczne, ale siłą rzeczy też ciemniejsze. Przełączenie się w dedykowany tryb nocny rozjaśnia kadr – o ile się włączy, bo czasami, z jakiegoś dziwnego powodu, nie uruchamia dłuższego naświetlania. Działa również w ultraszerokim kącie.





















Oczywiście nie zabrakło też trybu portretowego, do którego jest spora szansa, że w gorszych warunkach będziecie wykorzystywać oświetlenie Aura Ring 2.0. To dioda doświetlająca w kształcie okręgu, której temperaturą barwową i jasnością można sterować – zarówno ręcznie, jak i zdając się na sztuczną inteligencję.
Selfie? Zdecydowanie może się podobać. Zdjęcia przednim aparatem można robić także z widokiem ultraszerokim (0,8x), dzięki czemu w kadrze jest w stanie pomieścić się więcej osób. Co ważne, w obu widokach (zwykłym i szerokim) dostępny jest tryb portretowy. A właściwie wiele trybów – bo tych trybów ZEISS jest do wyboru sporo. Faktem jest jednak, że domyślny (imitujący f/2.8) wygląda dość sztucznie.





A jak jest z nagrywaniem wideo z użyciem Vivo V50? Małe zdziwko miałam, gdy okazało się, że telefon ten nie pozwala na nagrywanie w 4K 60 FPS – jest za to opcja 4K 30 FPS, przy czym bez możliwości przełączania się na ultraszeroki kąt podczas nagrywania (można natomiast rozpocząć nagrywanie ultraszerokim kątem, przy czym wtedy mamy możliwość manewrowania wyłącznie w zakresie 0,6-0,9x, a nie do 10x). Cały zakres ogniskowych w wideo jest dostępny maksymalnie w Full HD 30 FPS, trochę smutek. Do takiej samej jakości ograniczone są filmy nagrywane z wykorzystaniem ultrastabilizacji obrazu.
W przypadku przedniego aparatu mamy opcję nagrywania maksymalnie w 4K 30 FPS, ale – chcąc wykorzystać bokeh – jakość spada już do 1080p 24 FPS.
Podczas nagrywania wideo Vivo V50 ma tendencję do prześwietlania jaśniejszych scenerii, czego wręcz nagminnie doświadczałam nagrywając swoje koty, których sierść jest jasna, ale też swoje palce u rąk. Oferuje niezłą stabilizację i trzyma ostrość na obiektach w kadrze – chyba, że coś pojawia się nagle lub z niego ucieka, to wtedy czasem zdarza się, że potrzebuje chwili, by się odnaleźć. Ogóle jednak – jest tak po prostu OK.

Podsumowanie – jaki jest Vivo V50?
Rozczarowujący i za drogi – biorąc pod uwagę zastosowanie starszego typu pamięci i procesora z telefonu, który debiutował dwie generacje temu (V30). Fajny i całkiem przyjemny – gdy weźmiemy pod uwagę całokształt, na który składa się design (choć mnie błyszczące krawędzie nie przekonują), rewelacyjny czas pracy czy niezły, AMOLED-owy wyświetlacz.
Nie obyło się jednak bez wad. Największą jest dla mnie problem z automatyczną regulacją jasności, która najbardziej daje się we znaki, gdy ekran trzeba rozjaśnić – najczęściej pomaga zablokowanie telefonu i odblokowanie (lub zmiana jasności ręcznie – oczywiście). Całą resztę można jakoś przeboleć. Po stronie braków należy jednak zapisać brak teleobiektywu, ładowania indukcyjnego, portu podczerwieni i dłuższego wsparcia aktualizacjami.Ciekawa jestem co Wy myślicie na temat Vivo V50, a szukających nowego telefonu z tej półki cenowej odsyłam do rankingu smartfonów do 2500 złotych.