Nothing Ear (2) oficjalnie. Pierwsze wrażenia są nad wyraz dobre

Firma Nic, czyli Nothing, będąca dzieckiem współzałożyciela i byłego szefa OnePlusa, zaprezentowała właśnie światu czwarty w swoim portfolio produkt. Słuchawki Ear (2), bo o nich tutaj mowa, są już trzecim modelem prawdziwie bezprzewodowych pchełek marki i zarazem następcą całkiem udanych Ear (1). Mam przyjemność testować je od niespełna trzech dni. To oczywiście zbyt krótko na pełną recenzję, ale w sam raz na małe pierwsze wrażenia. Najpierw jednak przyjrzyjmy się ich kluczowym cechom i specyfikacji.

Podobna konstrukcja, odmienione wnętrze

Na pierwszy rzut oka Nothing Ear (2) nie zmieniły się w porównaniu do swoich poprzedników. Istotnie, bowiem wszystkie najważniejsze zmiany zaszły wewnątrz, pod kątem specyfikacji i funkcjonalności.

Pod względem wizualnym, nieznacznemu uszczupleniu poddano etui ładujące – jest ono teraz o nieco ponad 3 milimetry węższe, co raczej finalnie nie spowoduje skrajnie innych odczuć. Same słuchawki zyskały jedynie dodatkowe otwory, pod którymi ukryto dodatkowe mikrofony do rozmów i aktywnej redukcji szumów. To tyle zmian, jeśli chodzi o design. I wiecie co? To bardzo dobrze, gdyż zupełnie szczerze uważam, że Ear (1) były jednymi z najładniejszych i najciekawiej wyglądających słuchawek na rynku. Niezmiernie cieszy więc fakt, że dwójki kontynuują ich dziedzictwo.

Wewnątrz zmieniło się zdecydowanie więcej. Słuchawki otrzymały najnowszy interfejs Bluetooth 5.3 wraz z obsługą trybu Multipoint, zatem Nothing Ear (2) z powodzeniem połączymy z dwoma urządzeniami jednocześnie, a słuchawki same będą się między nimi przełączać. Nie zabrakło też Google Fast Pair i Microsoft Swift Pair do szybkiego łączenia słuchawek z Androidem i Windowsem.

W kwestii łączności, kolejną istotną nowością jest kodek LHDC 5.0. To między innymi on ma zapewniać wysoką jakość audio na poziomie 24 bit/192 kHz z szybkością transmisji do 1 Mbps. Dzięki temu też słuchawki otrzymały certyfikat Hi-Res Audio Wireless.

Jeśli jesteśmy już przy tym, to płynnie przejdźmy do dźwięku. Pieczę nad jego jakością sprawować ma tutaj pojedynczy przetwornik dynamiczny o średnicy 11,6 milimetra z membraną wykonaną z połączenia poliuretanu i grafenu, ulokowany w specjalnej dwukomorowej konstrukcji. Tutaj kolejna nowość – w dedykowanej aplikacji Nothing X użytkownik będzie mógł dokonać personalizacji brzmienia słuchawek, a oprócz tego do dyspozycji jest equalizer.

To nie koniec zmian

Ulepszeniu poddano również aktywną redukcję szumów. Ma ona eliminować do 40 decybeli hałasów zewnętrznych. Ponadto może ona działać w trzech poziomach mocy i w trybie adaptacyjnym, w którym sama dostosowuje natężenie do ilości głośnych dźwięków w otoczeniu. W aplikacji X będzie można także spersonalizować ANC – wykonywane jest wówczas skanowanie uszu, które ma dopasować sposób wytłumiania do słuchu użytkownika. Na deser nie zabrakło trybu transparentnego, czyli przepuszczania przez mikrofony dźwięków z otoczenia.

Delikatnej poprawy doczekała się też bateria. Nothing Ear (1) były w stanie działać do 5 godzin na jednym naładowaniu i do 34 godzin z futerałem. „Dwójki” zyskały o ponad godzinę więcej i mogą odtwarzać muzykę do 6,3 godziny (tak, to dokładne dane podawane przez Nothing), a wraz z etui można uzyskać do 36 godzin. Nie mogło zabraknąć również opcji ładowania indukcyjnego – na przykład na pleckach Nothing Phone (1) lub po prostu zgodnej ładowarce bezprzewodowej Qi. Szybkie, 10-minutowe ładowanie ma pozwolić na nawet 8 godzin działania.

Cena i dostępność

Słuchawki są prezentowane póki co w jednej, białej wersji kolorystycznej. Choć jak część z Was pewnie dobrze pamięta, poprzedni model dopiero po jakim czasie pojawił się w czarnej odsłonie. Czy tak będzie tym razem – przekonamy się wkrótce.

A teraz to, co najważniejsze. Nothing Ear (2) debiutują w cenie 699 złotych. Począwszy od dzisiaj, czyli od 22 marca 2023 roku, można je kupić za pośrednictwem oficjalnej strony marki. Z kolei kilka dni później, bo od 28 marca, będą one dostępne także u partnerów handlowych producenta.

Pierwsze wrażenia z Nothing Ear (2)

Jak już wspomniałem na wstępie, słuchawki przybyły do mnie zaledwie trzy dni temu, co jest zdecydowanie zbyt krótkim czasem na wydawanie pełnego osądu na ich temat. Nie mogę jednak powstrzymać się przed napisaniem choćby kilku zdań o tym, jak się spisują na ten moment. A to dlatego, że już na dzień dobry są dla mnie naprawdę miłym zaskoczeniem.

Zacznę od tego, że konstrukcyjnie i wizualnie nie doszło tutaj do właściwie żadnych zmian. Są to tej samej jakości tworzywa, zatem mamy do czynienia z całkiem dobrej jakości, przezroczystym i białym plastikiem, który jest dość solidny oraz nie trzeszczy. Słuchawki również nie uległy zmianom pod względem wyglądu i kształtu – w uszach leżą identycznie, zatem Ear (2) należą do tych naprawdę bardzo wygodnych i lekkich modeli.

To, co można dostrzec już po pierwszym włożeniu ich do uszu, to wyraźnie skuteczniejsze ANC, które może pracować teraz w trybie adaptacyjnym lub z trzystopniową regulacją natężenia. Oczywiście, w dokładniejszych testach nie omieszkam porównać go z konkurencją. Tryb transparentny także przeszedł ulepszenie – działa teraz głośniej, dźwięki są wyraźniejsze, ale niestety potrafi nieco szumieć.

Spora różnica jest słyszalna także w jakości dźwięku – to tutaj Nothing chyba najbardziej odrobiło lekcje. Jedynki cechowały się tym, że grały bardzo łagodnie – wręcz zbyt łagodnie. W efekcie bas potrafił być zbyt anemiczny i płaski. Tutaj nareszcie czuć solidną moc niskich tonów, ich sprężystość, szybkość ataku, a przy tym dobrą kontrolę. Mimo to środek i góra nie uciekły w kąt.

Całokształt brzmienia jest zdecydowanie bardziej soczysty i przekazuje więcej detali w muzyce. W tym ostatnim pomaga też kodek wysokiej rozdzielczości LHDC 5.0. Szkoda, że jest on (póki co) dostępny na bardzo małej liczbie urządzeń, choć jeśli posiadacie Nothing Phone (1), będziecie mogli z niego korzystać. Poza nim protokół ten powinny wspierać też m.in. Xiaomi 13 i 13 Pro oraz OnePlus 11. Łączność na razie nie sprawia mi żadnych problemów, słuchawki nie gubią zasięgu, a multipoint działa poprawnie.

W ogólnym rozrachunku Nothing Ear (2) robią naprawdę dobre pierwsze wrażenie. Na więcej szczegółów przyjdzie czas w pełnej recenzji, na którą zapraszam Was w ciągu najbliższych kilkunastu dni. Jeśli natomiast macie jeszcze jakieś dodatkowe pytania – sekcja komentarzy jest do Waszej dyspozycji.

Exit mobile version