Co zabiło cyfrowe wyprzedaże gier?

Źródło: Anna Shvets (pexels.com)

Niedawno ruszyła kolejna letnia wyprzedaż na Steamie. Święto każdego pecetowego gracza, okazja do zrobienia gigantycznych zakupów i wydania kilkuset złotych na gry, na których przeceny czekaliśmy dobrych kilka miesięcy… tylko że nie.

Steam Sale – historia tanich gier

Choć historia cyklicznych wyprzedaży czegokolwiek nie jest raczej wystarczająco ciekawa, są na szczęście miejsca w Internecie, gdzie możemy zaspokoić naszą ciekawość na ten temat. I tak, chwila szperania przenosi mnie do wpisu na Reddicie, który z kolei pozwala z pomocą WayBack Machine odwiedzić poprzednie wyprzedaże na pierwszej i najpopularniejszej platformie cyfrowej.

Stąd wiem, że w 2008 roku ruszyła pierwsza duża wyprzedaż na Steamie. Platforma miała wtedy w bibliotece ponad 500 tytułów, a na przecenę załapał się wtedy pierwszy Portal, Counter-Strike: Source czy World of Goo.

Na następną dużą zmianę należało poczekać kolejne dwa lata. Biblioteka oferowana przez platformę przekroczyła magiczny tysiąc, a podczas Steam Summer Sale 2010 pojawiły się promocje, które trwały zaledwie 24 godziny. Pierwszego dnia taniej mogliśmy kupić m.in.: Alpha Protocol, Resident Evil 5 czy Aliens vs. Predator z 2000 roku.

Kącik nostalgii – 12 lat temu miała premierę pierwsza część Sniper: Ghost Warrior, a na półkach sklepowych mogliśmy kupić zarówno konsolę przenośną od Nintendo (DSi) jak i Sony (PSP-3004). Źródło: Steam

Pół roku wcześniej zaczęła się też moja przygoda ze Steamem. Zakup dwóch pudełek z Left 4 Dead na promocji przez brata wymusił na mnie założenie własnego konta. W niecały rok później na konto powędrowała pierwsza gra kupiona podczas zimowych wyprzedaży: Flight Control HD. Najciekawsze było dopiero przed nami.

Moje pierwsze półtora roku na Steamie. Warto czasami w ramach nostalgii sprawdzić „od czego to wszystko się zaczęło”. Bartosz Kaja/Tabletowo.pl

W 2011 startuje Steam Summer Camp Sale. Podczas trwania wydarzenia nie tylko mogliśmy kupić gry po okazyjnych cenach. Valve, za wykonywanie zadań w grach obecnych na przecenie, oferuje dodatkowe przedmioty do gier – za zdobycie osiągnięcia w BIT.TRIP.BEAT czy Toki Tori mogliśmy nazbierać biletów i wymienić je na Audi RS5 Coupe do Test Drive Unlimited 2, Summer Shades do Team Fortress 2 czy nawet na całą grę! Ci, którzy uzbierali wystarczająco dużo wirtualnych bilecików, mogli przypisać do konta Alien Breed 2. 2011 był też rokiem, kiedy po raz pierwszy w ciągu roku trafiły się aż cztery duże wyprzedaże.

Przez lata ten format pozostawał bez zmian. Na każdy kwartał przypadała jedna wyprzedaż, wraz z promocjami na krótki czas. Pojawiły się karty, które mogliśmy wymieniać, czy przeceny przegłosowane przez społeczność. W 2016 Valve zaprzestało chwilowych promocji w trakcie letniej wyprzedaży. Po czasie zniknęły też przedmioty, które mogliśmy wykorzystać w innych grach, a w chwili pisania tekstu w cyfrowym sklepie kupimy 66890 gier.

Coś się jednak zmieniło

W ciągu ostatnich dwóch lat podczas wyprzedaży kupiłem garstkę gier, wśród których próżno szukać ogromnych kwot i okazyjnych cen. A przecież co roku moje konto i baza posiadanych przez mnie gier się rozrasta. Dlaczego więc wydany 10 lat temu kultowy klip stracił już na znaczeniu i wyprzedaże, nie tylko PC-owe, robią wrażenie już na niewielu osobach?

Powód pierwszy: klęska urodzaju

Na początek warto powiedzieć coś o rozroście bibliotek platform sprzedaży. W trakcie 2012 roku na Steamie debiutowało 414 gier, jak podaje serwis Statista. W 2021 roku, liczba tytułów, które pojawiły się na platformie, przekroczyła 10 tysięcy. A przecież mamy też tytuły wydane w latach poprzednich, na rynku pojawiła się konkurencja w postaci Ubisoft Connect, EA Play, GOG czy nawet skromny Battle.net. To już nie 2008 rok, kiedy nie każdy ma dostęp do szybkiego Internetu, a rocznie wychodzi zaledwie setka gier oprószona garścią tytułów niezależnych.

Budując swoją bibliotekę przez lata i korzystając z promocji każdy gracz dorobił się swojej „kupki wstydu” – jeden mniejszej, drugi większej. Jeżeli mamy czas na ogranie tylko kilkunastu tytułów w ciągu roku, a lista zakupowa za rok raczej używa przyrostka „-dziesiąt”, co raz trudniej uzasadnić zakup kolejnej gry, w którą zagramy dopiero za rok lub dwa.

Ciekawostka: Patrząc na liczbę gier na Steamie oraz na wskaźnik inflacji możecie wykrzyczeć to samo słowo – „ILE?!”. Bartosz Kaja/Tabletowo.pl

Lubicie matematykę i niepotrzebne dane? Proszę bardzo: na tej stronie sprawdzicie, ile czasu zajęłoby wam „ukończenie” waszej biblioteki na Steamie. Uwzględniając czas już poświęcony w wielu grach, mój „Time to Beat” wynosi 670 dni i 10 godzin. Jeżeli jako dorosły człowiek z obowiązkami jesteście w stanie wygospodarować sobie max. godzinę dziennie na granie, to moja lista zajęłaby wam ok. 44 lata. Zaznaczę też, że mówimy tu o ukończeniu gier – gorzej, jeżeli zachce nam się zdobyć 100% osiągnięć. A przecież większość osób już nie ogranicza się do PC i Steama.

Powód drugi: gry nie są już drogie…

Wiem, używając tego argumentu podczas szalejącej inflacji i benzyny po 8 złotych, to proszenie się o parę wideł ostrym końcem w pośladki. Zanim jednak naostrzycie już narzędzia linczu, cofnijmy się do 2004 roku. Minimalne wynagrodzenie wynosi 824 złote, a w setnym numerze CD-Action (06/2004) reklamują The Elder Scrolls Morrowind w edycji Game of the Year za 99,90 złotych, recenzowana na łamach numeru Syberia II kosztuje natomiast 89,90 złotych. W ciągu tych 18 lat płaca wzrosła o ok. 3,76 raza. Nowy Elder Scrolls w wersji GOTY powinien więc kosztować ok. 370 złotych. I faktycznie tak jest – ceny nowych gier przekroczyły już 300 złotych i nie ma co liczyć, że będą tańsze.

Pomijamy jednak wtedy pewną kwestię – w 2004 roku w serii eXtra Klasyka mogliśmy kupić kilkuletnie tytuły już za 20 złotych. Na tegorocznej wyprzedaży Steamowej za 20 złotych również kupimy kilkuletnie tytuły: Wiedźmin 3: Dziki Gon, Grim Dawn, Dooma z 2016 roku czy Yakuzę 0. A przecież powinny kosztować ok. prawie cztery razy więcej.

Nie regulujcie odbiorników – tak wyglądały reklamy w papierowych magazynach w 2004 roku. (Źródło: CD-Action 06/2004)

Oczywiście pomijam tu koszty, jakie ponosimy co miesiąc, żeby przeżyć w Polsce, ale sprowadzając to tylko do tych kilku cyferek, kupowanie gier innych niż AAA nie drenuje naszych portfeli tak mocno, jak kilkanaście lat temu.

Powód trzeci: …są wręcz darmowe!

Jeżeli pilnujecie swojego wewnętrznego nosacza, prawdopodobnie ostatni raz przypisaliście sobie grę (a nawet dwie) za darmo kilka dni temu – na Epic Games Store. Możliwe też, że mniej lub bardziej regularnie sięgacie po tytuły, za które nie musicie płacić, przynamniej w teorii. Skoro nie płacimy za gry, zmieniają się nasze nawyki. Jeżeli gra ma już kilka lat na karku, niewykluczone, że wkrótce przypiszemy ją sobie za darmo.

Z 259,99 zł na 0,00 zł – o tyle powędrowała w dół na tydzień cena Borderlands 3 na Epic Games Store

W tym roku EGS częstował nas m.in. kolekcją BioShocka oraz Borderlands 3, a rozdawanie za darmo (co prawda stareńkiego) Grand Thedt Auto V dwa lata temu pokazało, że nie ma żadnych świętości i każdy tytuł może prędzej czy później kosztować nas okrągłe 0 PLN. Jeżeli więc dodamy poprzednie argumenty do obecnego, okazuje się, że gracze z wieloletnim stażem mają przeogromne biblioteki, których rozwijanie wcale nie jest drogie, a czasami wręcz nic nie kosztuje. I, przede wszystkim, nie ograniczają się do jednej platformy.

Powód czwarty: Gaming Master Race

Przyznaję się bez bicia – będąc grzdylem należałem do grona osób, które wywyższały PC ponad konsole – niższe ceny gier, wielozadaniowość komputera i wyobrażenie, że komputer można sobie tanio ulepszać, a konsole są drogie i fuj były moimi głównymi argumentami przeciwko leżeniu na kanapie przed telewizorem.

W połowie 2012 kupiłem jednak leciwego Nintendo DSi od znajomego z liceum, w 2015 dorzuciłem do tego WiiU i dziś policzenie liczby konsol przenośnych i stacjonarnych w moim użytkowaniu wymaga więcej niż dwóch rąk. Oczywiście nie każdy musi zaraz mieć każdą generację pod ręką. Kogoś może przekonała w 2016 hybrydowość Switcha, ktoś inny chcąc sprawdzić, jak dobrze wyglądają gry na jego nowym, OLED-owym telewizorze z 4K kupił właśnie PlayStation 5. No i nie zapominajmy, że prawie każdy z was ma smartfon, na którym odpalimy nie tylko proste, relaksacyjne gierki, ale też pełnoprawne porty Stardew Valley, Genshin Impact czy Dead Cells.

Umarł PC Master Race. Niech żyje Gaming Master Race! fot. Bartosz Kaja / Tabletowo.pl

Mając pod ręką wiele różnych platform, które oferują promocje w różnych terminach, głupio byłoby codziennie podskakiwać na krześle i krzyczeć „Rany julek, Call of Battlefield 2077 tańsze o 15%! Lecę po portfel!”.

Powód piąty: psst, macie ochotę na abonament?

Jeżeli jednak dopiero zaczynacie przygodę z grami – macie kilkanaście lat i swoje stałe kieszonkowe, które chcielibyście wydać na gry, lub jesteście rodzicami, którzy szukają pomysłu, jak zaoferować dziecku dużo gier za niewielką kwotę. Podpowiedź brzmi – subskrypcje.

Oczywiście, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma i musimy pogodzić się z tym, nigdy nie będzie idealnej oferty, ale to, co oferują nam platformy w obecnej chwili powinno zadowolić każdego.

Szymon Baliński/Tabletowo.pl

Humble Choice pozwala nam więc przypisać gry na stałe do swoich cyfrowych kont, płacąc więc za ten abonament w tym miesiącu otrzymujemy grę z uniwersum Star Wars, strategię dla wymagając, polską grę detektywistyczną czy samodzielny dodatek do genialnego Superhota.

Już niedługo Amazon Prime Gaming zaoferuje nam GRID Legends (premiera: luty 2022!), Mass Effect: Legendary Edition czy Star Wars Republic Commando – wystarczy zapłacić 49 złotych za roczny abonament, dodatkowo uzyskując dostęp do biblioteki Prime Video.

Posiadacze Switcha mają swój Nintendo Switch Online z tytułami z przeszłości; obóz Sony otrzymał w ramach PlayStation Plus Premium ponad 800 gier, a Xbox Game Pass pozwala nam na zagranie w nowości w dniu premiery na Xboksie oraz PC. Dzięki Google Play Pass zagracie w This War of Mine, Terrarię i Game Dev Tycoon na Androidzie, a w ramach Apple One ogramy na sprzęcie z nadgryzionym jabłkiem w logo Lego Star Wars: Castaways, Taiko no Tatsujin czy Mini Motorways.

Złota Era Gamingu? Żyjesz w niej

Cytując Kronka z angielskiej wersji Nowych Szat Króla: „Oh yeah, it’s all coming together.” Gracze z dużym stażem (i portfelem) posiadają biblioteki, których ukończenie może zająć lata; ceny gier z całego spektrum bużetowego (niezależne, średniobudżetowe, triple-A) nie są przesadnie drogie, a gracze, których nie stać jednak na kontakt z tym medium nie są skazani na ogrywanie darmowych gier we Flashu. Coraz więcej osób też nie ogranicza się do jednej platformy, a ci, którzy nie chcą handlować kopiami fizycznymi i wydawać dużych kwot na tytuły w wersji cyfrowej, mogą skorzystać z wielu różnych abonamentów i subskrypcji.

Mimo wszystko czuję się, jakbym zaledwie musnął temat. Coraz popularniejsza scena retro, gry jako usługa, rosnący koszt produkcji gier, -50% w pół roku po premierze – to wszystko również z pewnością wpływa na nawyki zakupowe graczy i fakt, że wyprzedaże nie robią już na nas takiego wrażenia.

Grubych promocji nie ma, ale też jest zarąbiście. (Źródło: Steam)

Nie zmienia to jednak faktu, że gracze żyją teraz w najlepszych dla siebie czasach. Mogą kupować gry za grosze, wymieniając się kopiami fizycznymi na portalach ogłoszeniowych. Mogą czekać na promocje zaledwie kilka miesięcy po debiucie gry na docelowej platformie. Co miesiąc może trafić się tytuł niezależny, który porwie nas stylem graficznym czy fabułą, lub produkcja ogromnego studia, która zapewni zabawę na setki godzin. Fani poprzednich generacji konsol mają multum gier do sprawdzenia, a jeżeli ktoś wysupła kilkadziesiąt złotych miesięcznie – wykupi abonament, w którym nie będzie wiedział, w co ręce włożyć.

Giereczkowo nie jest idealne, ale nigdy też nie było lepiej, jak teraz, a zachwyt nad pierwszym dużym koszykiem na Steamie to tylko przyjemne wspomnienie przeszłości.

Exit mobile version