Sporo wad, spośród których wiele można wybaczyć – recenzja Huawei P20 Pro po miesiącu użytkowania

Najładniejsza i najbardziej oryginalna wersja kolorystyczna, z jaką się dotychczas spotkałam. Jeden z lepszych aparatów w smartfonach, a na pewno najlepiej spisujący się w konkretnych scenariuszach. Niezawodny, atrakcyjny, intrygujący. Właśnie taki, w skrócie, jest Huawei P20 Pro. Spędziłam z nim miesiąc. To odpowiednio długi czas, by wyłapać jego największe zalety i wady. Usiądźcie wygodnie i przygotujcie się na dużą dawkę informacji. Zapraszam do zapoznania się z obszerną recenzją Huawei P20 Pro.

Parametry techniczne Huawei P20 Pro:

  • wyświetlacz OLED 6,1″ 2240×1080 pikseli, 18,7:9,
  • ośmiordzeniowy procesor Kirin 970 (4x Cortex-A73 2,36GHz + 4x Cortex-A53 1,8 GHz) z Mali-G72 MP12,
  • Android 8.1 Oreo z EMUI 8.1,
  • 6 GB RAM,
  • 128 GB pamięci wewnętrznej,
  • aparat RGB 40 Mpix f/1.8, monochromatyczny 20 Mpix f/1.6, teleobiektyw 8 Mpix f/2.4,
  • kamerka 24 Mpix f/2.0,
  • LTE, dual SIM,
  • NFC,
  • GPS / Glonass / Beidou,
  • WiFi 802.11 2,4&5 GHz,
  • Bluetooth 4.2, aptX HD,
  • port USB typu C,
  • port podczerwieni,
  • czytnik linii papilarnych, odblokowywanie twarzą,
  • akumulator o pojemności 4000 mAh, szybkie ładowanie,
  • wymiary: 155 x 73,9 x 7,8 mm,
  • waga: 180 g.

Cena Huawei P20 Pro w momencie publikacji recenzji: 3499 złotych

Wideorecenzja Huawei P20 Pro – krótko i na temat

Wzornictwo, jakość wykonania

Czarne, białe, złote, różowe, a ostatnio czerwone – chyba nie będzie przesadą, gdy stwierdzę, że to właśnie te wersje kolorystyczne w ostatnim czasie są najpopularniejsze na rynku smartfonów. Z tym większą ciekawością i niecierpliwością od pierwszego przecieku, na którym pojawił się P20 Pro Twilight, czekałam na możliwość zobaczenia go na żywo. Cóż, pierwsze spojrzenie na jego obudowę „w realu” i mamy werdykt: to najładniejszy kolor obudowy, jaki kiedykolwiek zastosowano w smartfonach. Najładniejszy, najbardziej nietypowy, intrygujący, rzucający się w oczy – można o nim powiedzieć wiele. Nie spotkałam się z osobą, która stwierdziłaby, że Twilight jest brzydki, a to naprawdę spory wyczyn. Gradientowe, niebiesko-fioletowe plecki przykuwają wzrok, a do tego sprawiają, że jest to najbardziej wyróżniający się smartfon spośród wszystkich aktualnie dostępnych w sprzedaży. Swoją drogą, nigdy nie sądziłam, że o designie i jakości wykonania Huawei będę się tak rozpływała, zwłaszcza mając w pamięci premierę Ascenda P7… To jednak pokazuje, jak długą drogę przeszedł Huawei i ile zdążył w ciągu zaledwie tych kilku lat poprawić.

Obudowa P20 Pro jest szklana, co z jednej strony jak najbardziej może się podobać, ale z drugiej – można ją wykorzystywać jako lusterko, bo ma tak dużą zdolność odbijania w sobie wszystkiego (przykład poniżej). Do tego smartfon bardzo szybko się palcuje, przez co trudno utrzymać go w należytej czystości oraz lekko rysuje – co prawda te rysy nie są strasznie widoczne, ale przy dolnej krawędzi, jak się bardziej przyjrzymy, można zauważyć mikroryski powstałe wskutek, jak się domyślam, ciągłego chowania telefonu do kieszeni.

Dokładnie dziś mija miesiąc odkąd w moje ręce trafił Huawei P20 Pro i równo tydzień od momentu, w którym wsadziłam go w ochronne etui – jako że urządzenie to stało się (zapewne na jakiś czas) moim prywatnym smartfonem, postanowiłam o niego nieco bardziej zadbać. Po trzech tygodniach korzystania z P20 Pro bez żadnej dodatkowej obudowy czy etui muszę stwierdzić, że całkiem nieźle znosi próbę czasu, aczkolwiek zdecydowanie warto na niego uważać.

W przypadku testowanego urządzenia warto zwrócić uwagę na trzy rzeczy. Pierwszą jest fakt, który spodobał mi się już przy konfigurowaniu sprzętu, a mianowicie – super spójność w designie, objawiająca się zastosowaniem czerwonym wstawek (w postaci czerwonej kreski na włączniku i korespondującej z nią czerwonej ramki slotu kart nanoSIM – oczywiście, żeby ją zobaczyć, musicie wyjść szufladkę z obudowy). Druga rzecz to aluminiowe krawędzie, błyszczące się jak wiadomo co wiadomo komu… wiem, że to specjalny zabieg stylistyczny projektantów Huawei, ale jakoś bardziej pasowałoby mi tu matowe wykończenie. A trzecia rzecz z kolei to oczywiście wystające obiektywy aparatów – jeden mniej, pozostałe dwa bardziej. Całe szczęście nie są podatne na zarysowania, a przynajmniej ani mi, ani żadnemu z testerów, z którymi rozmawiałam, nie udało się ich zarysować. Zastrzeżenia każdy z nas miał i ma wciąż do tego, z jakim uporem przestrzeń wokół obiektywów zbiera kurz – bardzo trudno jest go stamtąd usunąć, co bardzo nieestetycznie wygląda (zobaczcie poniżej).

Sam telefon, przez wzgląd na zastosowanie 6,1-calowego wyświetlacza, nie należy do najmniejszych, ale z racji tego, że to ekran Full View, udało się go zamknąć w obudowie o wymiarach 155 x 73,9 x 7,8 mm. Dla osób o mniejszych dłoniach może być problemem, by korzystać z niego jedną ręką. Faktem jest, że nawet w moim przypadku dosięgnięcie do górnego rzędu ikon, trzymając telefon normalnie, nie jest możliwe. P20 Pro waży 180 gramów, niespecjalnie ciąży w ręce, choć pod względem wagi moim faworytem chyba na długo pozostanie LG V30 (158 gramów).

Zerknijmy jeszcze na krawędzie Huawei P20 Pro:
– lewa: szufladka skrywająca dwa sloty kart nanoSIM,
– prawa: przyciski do regulacji głośności i włącznik (tu zaznaczę, że dość luźny, co raczej nie powinno mieć miejsca w smartfonie tej klasy – winę zganiam na ten konkretny egzemplarz),
– góra: port podczerwieni, mikrofon,
– dół: USB typu C, drugi mikrofon, jeden z głośników,
– przód: drugi głośnik (będący również głośnikiem do rozmów), obiektyw kamerki przedniej, czujnik światła, niewielka dioda powiadomień; pod ekranem: czytnik linii papilarnych,
– tył: trzy obiektywy aparatu z diodą LED.

Wyświetlacz

Pierwszy zarzut, jaki możecie usłyszeć względem wyświetlacza w P20 Pro, to jego rozdzielczość; przy przekątnej 6,1” zastosowano tu 2240×1080 (Full HD+), a nie – jak można było się spodziewać – 2960×1440 pikseli (QHD+). Czy przeszkadza to podczas normalnego użytkowania telefonu? Nie, bo czcionki są ostre i czytelne, nie czuć żadnego dyskomfortu z tym związanego. I ta odpowiedź malkontentom powinna wystarczyć. Choć oczywiście z faktami trudno dyskutować, flagowe modele, jak choćby LG V30 czy Samsung Galaxy S9+, QHD+ jak najbardziej oferują.

Zastosowana w P20 Pro matryca to OLED, dzięki czemu mamy świetne odwzorowanie czerni (nieco gorsze bieli) i doskonałe kąty widzenia. W ustawieniach możemy zmienić tryb koloru (do wyboru są dwa: normalne lub wyraziste, polecam te drugie) oraz temperaturę barwową (ciepła, zimna, domyślna lub dostosowana indywidualnie).

Nowością w smartfonach Huawei jest funkcja „naturalne tony”, która automatycznie dostosowuje temperaturę barwową na podstawie oświetlenia otoczenia w celu uzyskania komfortu porównywalnego z czytaniem na papierze. Posiadacze sprzętu Apple skąd tę funkcję kojarzą, prawda? ;) Dodatkowo mamy oczywiście ochronę wzroku, czyli filtr światła niebieskiego, który możemy włączyć ręcznie lub w określonych wcześniej godzinach.

Jeśli chodzi o jasność ekranu, tutaj mam jedno zastrzeżenie – ekran świeci dość mocno, jednak w pełnym słońcu niewystarczająco; nie pogardziłabym, gdyby jasność maksymalna była jeszcze ciut wyższa (pod tym względem Galaxy S9+ wygrywa). Jasność minimalna stoi na dobrym poziomie. Natomiast to, co mnie lekko irytuje w P20 Pro to fakt, że mimo ustawionej ręcznej jasności ekranu, przy każdorazowym odblokowaniu ekranu przestawia się ona na automatyczną, która to z kolei nieco zbyt agresywnie podbija jasność – często, np. w pomieszczeniach, ekran świeci nieco zbyt jasno (nie zrozumcie mnie źle: odpowiednio i szybko czujnik reaguje na zmianę oświetlenia, ale po prostu ta jasność mi nie odpowiada – wolę ją lekko zmniejszyć).

Jest jeszcze jedna istotna kwestia w przypadku Huawei P20 Pro, a mianowicie folia fabrycznie naklejona na ekranie. Po wyjęciu smartfona z pudełka dostrzeżecie, że na wyświetlaczu telefonu jest idealnie docięta folia – możecie ją ściągnąć, ale nie musicie. Ja się jej pozbyłam, bo taka jest rola testera. I muszę stwierdzić, że o ile bez folii nie chronimy ekranu, tak ślizg palca po nim jest lepszy niż gdy folia jest na ekranie. O obecność warstwy oleofobowej na ekranie nie musicie się martwić – jak najbardziej jest, zapewnia idealny ślizg palca i reakcję ekranu na dotyk, a do tego szybko się wyciera ze wszystkich zabrudzeń.

Osobnym tematem, pozostając jednak wciąż przy wyświetlaczu, jest notch, czyli wcięcie w ekranie, które zdążyło już zebrać zarówno swoich zwolenników, jak i wielkich przeciwników. Dla wszystkich mam dobrą wiadomość: notcha można wyłączyć. To tylko od nas zależy czy chcemy wyświetlać treści na pełnym ekranie z notchem czy bez niego, przez co zabierany jest kawałek przestrzeni roboczej („uszy” stają się wtedy wypełnione czernią). Ja przez prawie cały czas testów używałam P20 Pro z notchem i zauważyłam jeden dość irytujący błąd – za każdym razem, gdy otwierałam dymek chatu Messengera, widoczne było chwilowe opóźnienie w dostosowaniu widoku – najpierw czat wyświetlał się na „normalnej części” ekranu, by za chwilę przeskoczyć i wypełnić „uszy”. Więcej błędów z działaniem notcha nie zauważyłam, a jeśli się pojawiły, to były tak małe, że nie odcisnęły na mnie większego piętna.

Huawei P20 Pro, podobnie jak Mate 10 Pro, oferuje możliwość korzystania z Always on Display, ale bardzo ograniczonego – wyświetla jedynie godzinę, datę i procent naładowania baterii, powiadomień już nie. Aby je włączyć należy bardzo mocno przeklikać się przez ustawienia (ścieżka: Ustawienia -> Bezpieczeństwo i prywatność -> Blokada ekranu i hasła -> Informacje zawsze wyświetlane).

Spis treści:
1. Wzornictwo, jakość wykonania. Wyświetlacz
2. Działanie, oprogramowanie. Zaplecze komunikacyjne. Audio
3. Biometria. Akumulator
4. Aparat z masą przykładowych zdjęć. Wideo. Podsumowanie

Huawei P20 Pro znajdziecie oczywiście w Komputroniku!