Recenzja Lenovo Moto Z – nieprzyzwoicie smukłego smartfona z innowacyjnym podejściem do modułów

Gdybym miała wskazać najbardziej innowacyjny smartfon 2016 roku, bez wątpienia byłby to Lenovo Moto Z. Jasne, nie jest to pierwszy modułowy telefon na rynku, ale jest pierwszym, którego idea przypadła mi do gustu i, co więcej, ma spore szanse na rynku konsumenckim. Wszystko przez to, że moduły mają być kompatybilne ze wszystkimi nadchodzącymi w ciągu kolejnych trzech lat smartfonami Lenovo, dzięki czemu raz kupiony, będzie można wykorzystać przy kolejnych produktach. I to, w mojej opinii, jest niewątpliwym strzałem w dziesiątkę. A jaki jest sam smartfon – Moto Z?

Standardowo, na początku przyjrzyjmy się parametrom technicznym Lenovo Moto Z:

Cena w momencie publikacji recenzji: 2999 złotych. W zestawie otrzymujemy jedne plecki magnetyczne (obudowę), przejściówkę z USB C na 3.5 mm jacka audio, igiełkę do otwierania tacki, szybką ładowarkę z kablem USB C oraz bumper (plastikowe etui chroniące krawędzie telefonu).

Moto Z – cienki… ale nie cienias

Przez moje ręce przeszło całe mnóstwo smartfonów, ale Moto Z pod względem wzornictwa i samej budowy jest jednym z najbardziej intrygujących w całej historii. Wszystko za sprawą tego, że sam smartfon ma zaledwie… 5,19 mm grubości. W takich momentach chętnie bawię się słowotwórczo i mówię, że „cienkości”, bo aż zasługuje, by użyć w stosunku do tej smukłości takiego określenia. Robi wrażenie. Działa na wyobraźnię. A jak jest z komfortem użytkowania tak cienkiego smartfona?

Jeśli zechcielibyście korzystać z Moto Z bez obudowy, od razu mówię, że to nie ma sensu. Choć jego smukłość robi wrażenie, nie powinniście narażać pinów na ewentualne uszkodzenia mechaniczne, a samej szklanej powierzchni tylnego panelu – na porysowanie (samo palcowanie oczywiście również). Nie bez powodu zresztą do zestawu z telefonem dołączane są jedne dodatkowe plecki – w podstawowych wersjach sklepowych dostępnych w Polsce są dwie. Więcej obudów można dokupić osobno (79-99 złotych) i zmieniać w zależności od dnia czy humoru. Według mnie to świetna opcja, bo mając jeden smartfon, kilka razy w miesiącu może wyglądać różnie. Oczywiście pod warunkiem, że kupimy kilka takich zapasowych magnetycznych klapek. Mając w rodzinie kilka Moto Z (lub Moto Z Play), zdecydowanie ma to sens – można się nimi wymieniać, są między sobą kompatybilne.

Oczywiście magnetyczna obudowa nie sprawia, że smartfon ulega pogrubieniu w przesadnym stopniu – wciąż jest niesamowicie smukły i muszę przyznać, że mi trudno się z niego przez to korzysta. Chyba po prostu wolę bardziej poręczne modele, nieco grubsze, które lepiej dopasowują się do kształtu dłoni. Pod względem wizualnym Moto Z wygląda rewelacyjnie, ale funkcjonalnie – według mnie mógłby zapewniać wyższy komfort.

Jakość wykonania Moto Z oceniam jako bardzo dobrą. Z przodu i z tyłu mamy szkło, natomiast krawędzie to już matowe aluminium. Tu wszystko gra – smartfon wygląda jak flagowiec, wykonany jest jak flagowiec i ma flagowe parametry. A do tego oferuje możliwość korzystania z Moto Mods – wydawać by się mogło, że niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. Ale czy tak jest w rzeczywistości, okaże się w dalszej części recenzji.

Tymczasem warto zwrócić uwagę na to, co znajduje się na krawędziach. Albo czego na jednej z nich nie ma. Trzeba bowiem pamiętać, że Moto Z jest jednym z tych smartfonów, które nie zostały wyposażone w 3.5 mm jack audio. Oznacza to, że aby skorzystać ze słuchawek przewodowych, najpierw do USB typu C należy podłączyć odpowiedni adapter, który znajdziemy w zestawie sprzedażowym z telefonem. Zastosowanie takiego rozwiązania ma dwie wady – nie można korzystać ze słuchawek jednocześnie ładując telefon, no i trzeba pamiętać, by przejściówkę mieć przy sobie – bez niej ani rusz.

Samo rozmieszczenie przycisków i złączy na obudowie Moto Z jest raczej standardowe. Na prawej krawędzi mamy trzy przyciski – dwa osobne służące do regulacji głośności oraz włącznik; łatwo je od siebie odróżnić, również bezwzrokowo, bo ten ostatni ma chropowatą powierzchnię. Lewy bok jest pusty. Górna krawędź została zagospodarowana na tackę z dwoma gniazdami nanoSIM lub jednym nanoSIM i microSD. Dolna skrywa w sobie USB typu C, do którego bez problemu można podłączyć pendrive’a (ale żeby skorzystać z jego dobrodziejstwa, polecam najpierw pobrać jakikolwiek menadżer plików).

Z przodu, nad ekranem, znajdziemy czujnik światła, kamerkę do połączeń wideo oraz głośnik odpowiadający zarówno za przeprowadzanie rozmów telefonicznych, jak i odtwarzanie multimediów (tak, dobrze czytacie, dedykowanego głośnika multimedialnego w tym modelu nie uświadczymy). Pod wyświetlaczem z kolei mamy szpecący, w mojej opinii, czytnik linii papilarnych oraz dwa charakterystyczne otwory, będące czujnikami odpowiedzialnymi za działanie powiadomień Moto Actions (w tym za powiadomienia, bo – pamiętajmy – nie ma tu diody powiadomień).

Patrząc na Moto Z z tyłu, w oczy rzuca się przede wszystkim duży obiektyw aparatu, który mocno wystaje z obudowy. To raczej nie powinno dziwić, mając w pamięci grubość smartfona (5,19 mm). Niżej, w dolnej części, umieszczone zostały piny, odpowiadające za współpracę magnetycznych modułów, zwanych Moto Mods. Aktualnie na rynku jest ich trochę, a wciąż trwają prace nad kolejnymi.

A skoro już o modułach mowa…

Muszę stwierdzić, że choć początkowo byłam do nich dość sceptycznie nastawiona, ostatecznie przekonały mnie do siebie. Przede wszystkim za sprawą prostoty korzystania z nich. Wystarczy przyłożyć moduł do telefonu i po wszystkim. Chcemy go zdjąć? Wystarczy podważyć – i gotowe. Nie oznacza to jednak, że nie trzymają się stabilnie na swoim miejscu – wprost przeciwnie, nie można im nic zarzucić.

Zastrzeżenia mam jedynie do tego, że niektóre z magnetycznych dodatków mają wyraźne luzy, przez co delikatnie chyboczą się. Sądzę jednak, że jest to wina egzemplarza testowego, który przeszedł już swoje w różnych redakcjach technologicznych.

Poszczególne moduły mają swoje baterie, które można ładować po przyłożeniu do smartfona. Oczywiście kolejność jest słuszna – najpierw ładowany jest telefon, dopiero później moduł, co uważam za świetne posunięcie.

W moje ręce trafiły trzy obudowy Moto Shells i trzy moduły Moto Mods (o których więcej przeczytacie w dalszej części recenzji):

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania. Moto Mods
2. Wyświetlacz. Działanie, oprogramowanie
3. Zaplecze komunikacyjne. Głośnik. Czytnik linii papilarnych
4. Aparat. Czas pracy. Podsumowanie

Wyświetlacz

Jak przystało na flagowca, Moto Z został wyposażony w ekran o najwyższej stosowanej rozdzielczości. Mamy tu zatem matrycę Super AMOLED (świetne odwzorowanie czerni, nieco gorzej z bielą) o przekątnej 5,5” i rozdzielczości 2560 x 1440 pikseli. Korzystanie z niego to czysta przyjemność, co do tego raczej nikt nie ma wątpliwości. Problemem jest jednak jego prądożerność, połączona przy okazji z baterią o bardzo małej pojemności, co objawia się czasem pracy, niestety, poniżej przeciętnej. O tym jednak przeczytacie w odpowiednim akapicie niniejszej recenzji – w dalszej jej części.

Jeśli byście byli zainteresowani opcją zmiany temperatury barwowej wyświetlanych kolorów przez Moto Z, niestety, takiej możliwości w ustawieniach nie znajdziemy. Są za to dwa tryby kolorów – standardowy (barwy bardziej wyblakłe, aczkolwiek bardziej naturalne i realistyczne) oraz jaskrawy (barwy bardziej nasycone).

Kąty widzenia są rewelacyjne, reakcja na dotyk na najwyższym poziomie, a ostrość czcionek, za sprawą zastosowanej rozdzielczości, nie pozostawia jakichkolwiek zastrzeżeń, że mamy do czynienia z urządzeniem flagowym. Do tego dochodzi bardzo niska jasność minimalna i wysoka maksymalna, która umożliwia bezproblemowe użytkowanie telefonu w pełnym słońcu, a także dobrze działający czujnik światła.

Podsumowując: na temat ekranu Moto Z nie można powiedzieć nic złego.

Działanie, oprogramowanie

Niektórzy za możliwość korzystania ze smartfona z czystym Androidem daliby się pokroić. Inni natomiast preferują nakładki poszczególnych producentów, które sprawiają, że na wstępie, tuż po wyjęciu telefonu z pudełka, nie jest on taki „goły”. Oba rozwiązania mają oczywiście swoje zalety i wady, i oba mają swoich zwolenników. Moto Z stworzony został do pierwszej z grup – mamy tu bowiem czystego Androida. Niestety, póki co, w starszej wersji, tj. 6.0.1 Marshmallow, ale w najbliższej perspektywie jest już aktualizacja do Androida 7.0 Nougat.

Brak nakładki systemowej jest aktualnie cechą charakterystyczną niewielkiej liczby smartfonów – tak naprawdę tylko serii Pixel i Nexus od Google, a także – no właśnie – urządzeń Lenovo Moto. Już sam ten fakt sprawia, że można od Moto Z oczekiwać wiele. I całkowicie słusznie, bo same parametry techniczne, czyli czterordzeniowy procesor Qualcomm Snapdragon 820 1,8GHz z Adreno 540 oraz 4GB pamięci operacyjnej RAM, również zobowiązują do bezproblemowego działania.

I muszę przyznać, bez wazeliny, że Moto Z działa po prostu rewelacyjnie. Przez cały okres testów nie zdarzyła się nawet jedna sytuacja, w której telefon by zwolnił, zaciął się czy zamulił. Żadna. Do tego bardzo dobrze radzi sobie z trzymaniem aplikacji w pamięci podręcznej, co z punktu widzenia wymagającego użytkownika (czyli mnie też) jest bardzo istotne.

Zresztą, świetną wydajność Lenovo Moto Z potwierdzają również wyniki uzyskane w najpopularniejszych benchmarkach:
AnTuTu: 126302
Quadrant: 32680
GeekBench 4:
single core: 1477
multi core: 3973
3DMark:
Ice Storm: 24862
Ice Storm Extreme: max
Ice Storm Unlimited: max

Przy powyższych wynikach uzyskanych w testach syntetycznych możecie mieć pewność, że Moto Z świetnie radzi sobie nawet z wymagającymi tytułami – standardowo sprawdzałam na przykładzie Asphalt 8: Airborne, GTA: San Andreas i Dead Trigger 2. Rozgrywka na najwyższym poziomie – bez dwóch zdań. Ale… No właśnie, jest jedno ale.

Z racji tego, że mamy do czynienia z tak smukłym smartfonem, ciepło nie ma gdzie uciekać i, niestety, obudowa szybko staje się ciepła, żeby nie powiedzieć, że się po prostu grzeje – najbardziej jest to odczuwalne w dolnej części urządzenia (co istotne, nie tylko tył modelu, ale i front staje się ciepły). Wystarczy bardziej intensywnie korzystać z telefonu przez jakiś czas lub kilka minut pograć w grę. Zimą na dworze może to i fajne, ale ogólnie – niekoniecznie.

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania. Moto Mods
2. Wyświetlacz. Działanie, oprogramowanie
3. Zaplecze komunikacyjne. Głośnik. Czytnik linii papilarnych
4. Aparat. Czas pracy. Podsumowanie

Zaplecze komunikacyjne:

Test pamięci systemowej – AndroBench:
– szybkość ciągłego odczytu danych: 464,77 MB/s,
– szybkość ciągłego zapisu danych: 141,23 MB/s,
– szybkość losowego odczytu danych: 82,69 MB/s,
– szybkość losowego zapisu danych: 52,2 MB/s.

Głośniki i 3.5 mm jack audio, którego… nie ma

Jeśli dobrnęliście do tego momentu recenzji uważnie czytając poszczególne akapity, mogliście wywnioskować, że multimedialne możliwości Moto Z są mocno ograniczone. Nie mamy tu dedykowanego głośnika multimedialnego (jego rolę odgrywa głośnik od rozmów głosowych). Nie ma też 3.5 mm jacka audio, przez co – by podłączyć słuchawki do telefonu – potrzebna jest specjalna przejściówka.

Głośnik gra, co tu dużo mówić, przeciętnie – dźwięk jest mocno spłaszczony. Na szczęście sytuację ratuje możliwość dokupienia modułu z głośnikiem JBL – niestety, dość kosztownego. Jakość dźwięku na słuchawkach natomiast mogę ocenić bardzo pozytywnie. Szkoda tylko, że podłączając słuchawki do USB typu C, nie mamy możliwości jednoczesnego ładowania telefonu – a czasem by się przydała, zwłaszcza w podróży. Inna sprawa, gdy podłączymy Modsa, który mi najbardziej przypadł do gustu, czyli powerbank w formie magnetycznego modułu.

Sam moduł z głośnikiem JBL zapewnia świetną jakość dźwięku, szkoda tylko, że wydobywającego się w tył akcesorium, a nie do użytkownika. Zdecydowanie na plus składana nóżka, która umożliwia postawienie telefonu.

Czytnik linii papilarnych

We wzornictwie Moto Z jestem w stanie zaakceptować wszystko, łącznie z wystającym obiektywem aparatu (nie sposób, żeby był na płasko z tak smukłą obudową), ale jedna rzecz może doprowadzać do szału. Jest nią skaner linii papilarnych, który… po prostu źle wygląda. Może nie szpeci przedniego panelu urządzenia, ale nie wpływa też pozytywnie na odbiór modelu w oczach potencjalnych klientów. I nie jest wyłącznie moją opinią to, że czytnik w Moto Z nie jest najbardziej urodziwy. Jeśli macie inne zdanie, chętnie poczytam.

Ale to, jak skaner wygląda to jedno, a to, jak działa, drugie. I tu na szczęście nie mogę mu zbyt wiele zarzucić. Reaguje z bardzo dużą skutecznością – średnio 9 na 10 prób jest udanych, niezależnie od tego, pod jakim kątem przyłożę do niego palec. Warunek jest jeden – nie może być mokry ani wilgotny, ale to akurat jest standardem. Skaner działa szybko, porównywalnie do szybkości odblokowywania ekranu w Samsungu Galaxy S7 czy Huawei P9, czyli zdecydowanie na flagowym poziomie.

Wydawać by się mogło, że pełni również rolę przycisku Home, ale tak zdecydowanie nie jest – wszelkie przyciski systemowe mamy wyświetlane na ekranie telefonu. Czytnik można wykorzystać nie tyko do odblokowywania ekranu, ale również jego blokowania.

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania. Moto Mods
2. Wyświetlacz. Działanie, oprogramowanie
3. Zaplecze komunikacyjne. Głośnik. Czytnik linii papilarnych
4. Aparat. Czas pracy. Podsumowanie

Aparat

Lenovo Moto Z, pod względem możliwości fotograficznych, nie zostanie moim ulubionym flagowcem. Przyzwyczajona jestem do tego, że każdy smartfon, z jakiego korzystam przez dłuższy czas prywatnie, zadowala mnie zdjęciami zarówno dziennymi (tu raczej nie ma żadnej filozofii – teraz każdy smartfon robi co najmniej dobre zdjęcia w dzień), jak i nocnymi. W Moto Z, niestety, czegoś zabrakło. Mimo, że pod względem technikaliów wypada dużo lepiej niż poprzednie smartfony tej firmy. Dla przypomnienia, z tyłu mamy aparat 13 Mpix (f/1.8), natomiast z przodu – 5 Mpix (f/2.2). Zdjęcia w maksymalnej rozdzielczości 13 Mpix zrobimy wyłącznie w formacie 4:3, gdy przełączymy na 16:9, zmienia się na 9,7 Mpix.

W Moto Z aparat możemy uruchomić na trzy sposoby – standardowo, po odblokowaniu ekranu i przejściu do dedykowanej aplikacji lub niestandardowo: przez dwukrotne przyciśnięcie włącznika telefonu lub gestem dwukrotnego obrócenia nadgarstka. Za każdym razem proces ten jest bardzo szybki i dosłownie po chwili aparat jest gotowy do robienia zdjęć.

Z rzeczy istotnych: autofokus jest szybki, choć przy fotografowaniu bliskich obiektów często sobie nie radzi (makro nie jest jego najlepszą stroną), a sam proces robienia zdjęć jest błyskawiczny – naciskamy dotykowy spust migawki i już po chwili zdjęcie ląduje w galerii (a właściwie w aplikacji Zdjęcia Google, które można automatycznie synchronizować w chmurze).

Wielokrotnie to powtarzałam i powtarzać będę, że sztuką w chwili obecnej nie jest zrobienie dobrych zdjęć dziennych, bo rewelacyjny aparat poznaje się po fotografiach wykonanych w słabszym oświetleniu. I tutaj, niestety, Moto Z mnie nie powalił na kolana – ze sztucznym oświetleniem radzi sobie po prostu kiepsko.

Zresztą, wszystko to, o czym piszę, możecie skonfrontować z rzeczywistością, oglądając załączone poniżej zdjęcia (jak zawsze w oryginalnej rozdzielczości – wystarczy otworzyć w nowym oknie):

Selfie:

Warto też pamiętać, że do Moto Z można dokupić (za bagatela 1099 złotych!) moduł aparatu Hasselblad True Zoom z 10-krotny zoomem optycznym i 4-krotnym zoomem cyfrowym.

Akumulator i czas pracy. Moduł Incipio OffGrid

Przez całą recenzję przewija się jedno słowo: smukłość. Bo to właśnie ta cecha odpowiada za to, jaki jest Lenovo Moto Z pod każdym względem. A już na pewno zgodzicie się ze mną, że grubość 5,19 mm wpływa na pojemność akumulatora, który mógł zmieścić się pod obudową telefonu wraz z pozostałymi komponentami. Przez to właśnie ogniwo ma pojemność tylko 2600 mAh. To niewiele i jeśli obawiacie się o czas pracy Moto Z, cóż, przyznaję, że słusznie. Choć standardowo, wszystko zależy od tego, jak korzystamy z telefonu.

Jeśli najczęściej użytkujecie smartfon poza domem, z włączonymi danymi mobilnymi, jest bardziej niż pewne, że padnie po dniu działania, z czego na włączonym ekranie będzie świecił przez 3 godziny i kwadrans (a czasem tylko 2,5 godziny). Jeśli natomiast częściej korzystacie z urządzenia z włączonym WiFi, jego żywotność wydłuży się do 1,5-2 dni, z czego SoT będzie osiągał na poziomie 4-4,5 godziny (4h45’ SoT to najwięcej, co udało mi się z niego wycisnąć).

Na szczęście w zestawie z telefonem otrzymujemy szybką ładowarką, która ładuje smartfon od zera do pełna w zaledwie 1,5 godziny.

Ale jest oczywiście jeszcze sposób na to, by wydłużyć czas pracy Moto Z. Jest nim zewnętrzne akcesorium dedykowane, czyli jeden z modułów. Incipio OffGrid, bo o nim mowa, ma pojemność 2220 mAh i jest niezwykle przydatnym „powerbankiem na plecy” (jak ja go nazywam). Za jego pomocą możemy wydłużyć czas działania telefonu o kilka godzin – średnio 7-8, z czego na włączonym ekranie o ok. 1,5-2 godziny.

Świetne rozwiązanie. Co więcej, nie tylko funkcjonalne (bo to raczej nie podlega dyskusji), ale również użytkowe – wierzcie mi, że z założonym modsem od Incipio, Moto Z leży w dłoni o wiele lepiej niż z samymi pleckami (wtedy, dla mnie, jest po prostu za cienki). Szkoda tylko, że nie można ładować tego powerbanku inaczej niż tylko przez podłączenie go do Moto Z – zwłaszcza, że w innym modsie, głośniku JBL, o takim rozwiązaniu pomyślano.

Podsumowanie

Lenovo Moto Z to nieprzyzwoicie smukły smartfon, który podczas codziennego użytkowania nie zawiedzie nawet najbardziej wymagającego użytkownika. Problem polega jednak na tym, że by być w pełni z niego zadowolonym, koniecznie będzie zaopatrzenie się w moduł z dodatkową baterią (bo ta wewnętrzna, niestety, na zbyt wiele się nie zdaje), a także zapomnienie o konieczności korzystania z przejściówki USB C – jack 3.5 mm. Nie bez znaczenia będzie też świadomość, że telefon lubi się nagrzewać podczas typowego użytkowania.

Moto Z należy się uznanie za innowacyjne podejście do kwestii modułowości. I o ile podczas testów korzystanie z nich sprawiało mi sporą frajdę, zastanawiam się, czy jako zwykły klient weszłabym w posiadanie innych Modsów niż powerbank i różnych obudów Moto Shells. Pozostałe akcesoria to już wydatek naprawdę duży, który jest w stanie podwoić wartość samego telefonu. Kwestia kontrowersyjna, ale pomysł – według mnie – jest zdecydowanie warty uwagi. Zwłaszcza, jeśli w rodzinie mamy więcej smartfonów z serii Moto Z i możemy się tymi modułami pomiędzy sobą wymieniać.

Nie ukrywam, że teraz, po okresie testów Moto Z, z niecierpliwością czekam na możliwość sprawdzenia w praktyce tańszego modelu – Moto Z Play, o którym słyszałam sporo dobrych opinii (przede wszystkim o czasie pracy).

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania. Moto Mods
2. Wyświetlacz. Działanie, oprogramowanie
3. Zaplecze komunikacyjne. Głośnik. Czytnik linii papilarnych
4. Aparat. Czas pracy. Podsumowanie

Recenzja Lenovo Moto Z – nieprzyzwoicie smukłego smartfona z innowacyjnym podejściem do modułów
WYŚWIETLACZ
9
DZIAŁANIE, PŁYNNOŚĆ, WYDAJNOŚĆ
9
OPROGRAMOWANIE
9
AKUMULATOR
6
MULTIMEDIA
7.5
PORTY, ZŁĄCZA, ŁĄCZNOŚĆ
8
JAKOŚĆ WYKONANIA
9
WZORNICTWO
9
Ocena użytkownika0 głosów
0
Zalety
ogólna szybkość działania i wydajność
czysty Android
świetny ekran
rewelacyjny system modułów
moduły kompatybilne przez kolejne trzy lata
nagrywanie wideo w 4K
dual SIM (niestety, hybrydowy i standby)
szybkie ładowanie
bogate zaplecze komunikacyjne
czytnik linii papilarnych
niesamowita smukłość
niewielka waga
Wady
słaba bateria
brak 3.5 mm jacka audio (przejściówka w zestawie)
nagrzewa się podczas dłuższego użytkowania
jakość dźwięku
braki: przede wszystkim odporności na czynniki zewnętrzne (wodę / upadki)
8.3
OCENA
Exit mobile version