Recenzja Microsoft Surface Pro 7 – „Twoja baza portów została zaktualizowana”

Staram się wejść w skórę kogoś, kto chciałby kupić Surface Pro 7, ale nie wie, czy warto inwestować w najnowszy model hybrydy Microsoftu. Odpowiedź, chyba jak w większości tego typu wypadków, brzmi: “to zależy”.

Zależy od czego? Niekoniecznie od pieniędzy. Jeśli kogoś nie odstrasza wydanie co najmniej 3900 zł na tablet z dołączaną klawiaturą (aczkolwiek, hehe, bez tej klawiatury), to nie będzie kierował się tylko ceną. Za to będzie chciał zorientować się, czy lepiej wydać te pieniądze na Surface’a Pro 7, czy też przyjrzeć się produktom konkurencji, lub chociażby modelowi z ubiegłego roku.

Jako że w kategorii hybryd Surface Pro nie ma zbyt silnej konkurencji, największymi rywalami dla siódmego reprezentanta tej linii sprzętowej Microsoftu są solidne ultrabooki 2-w-1, na przykład od Della, oraz właśnie Surface Pro 6.

Weźmiemy Surface Pro 7 na warsztat, porównamy go z ubiegłorocznym Surface Pro 6 i zorientujemy się, czy warto dopłacać za nowości, które pojawiły się w ostatnim wcieleniu microsoftowej Powierzchni.

Specyfikacja Microsoft Surface Pro 7

Zaczniemy od czegoś, co pomoże nam później zrozumieć niektóre aspekty działania nowej hybrydy Microsoftu – od listy podzespołów. Co ciekawe, ich lista nie różni się diametralnie od tej, którą prezentowali Mikromiętcy przy premierze SP6 ponad rok temu. Diabeł tkwi w szczegółach, i to właśnie ich suma najbardziej zaważy na końcowej ocenie sprzętu. Charakter testowanego egzemplarza wyznaczały:

Cena wersji podstawowej – 3899 zł. Cena wersji recenzowanej (z Intel Core i5 oraz dyskiem 256 GB) – 5899 zł.

Surface Pro 6 i Surface Pro 7 to niemal bliźniaki

Do czasu włączenia Surface Pro 7, jest on prawie nie do odróżnienia od starszego brata. To oznacza tylko jedno: Microsoft sprzedaje nam tę samą obudowę po raz trzeci, bo najbardziej drastyczne zmiany, jakie zaszły w prezencji tabletu, pojawiły się wraz z Surface Pro (2017). Hybryda wizualnie nie zmieniła się od tego czasu praktycznie w ogóle, by w tym roku zaskoczyć nas detalami pokroju innego gniazda łączności. Co wnikliwsi zauważą więc, że zamiast MiniDisplay Port, mamy USB-C.

Koniec modyfikacji zewnętrznych, dziękuję za uwagę. >Zaciemnienie, kurtyna.<

Nie czuję się oszukany przez Microsoft. W gruncie rzeczy, po części jestem wdzięczny firmie za niewnoszenie zbyt wielu zmian, które tylko skomplikowałyby końcowe wnioski. Poza tym Surface Pro musiał utrzymać swój zachowawczy charakter, by różnić się w tym roku od „świeżego spojrzenia na tablety by Redmond™”, czyli Surface Pro X. Ruch taki staje się więc bardziej zrozumiały po spojrzeniu na linię “Surface” bardziej całościowo.

Wracając jednak do sprzętu: magnezowa obudowa prezentuje się bardzo profesjonalnie, a połyskujące logo Microsoftu na rozkładanej stopce wspierającej główną część tabletu, dodaje całości stylu. Surface Pro 7 bez wstydu zabierzemy na branżowe spotkanie z klientem, firmową konferencję czy prezentację projektu. Ze Starbucksa ochrona też nie powinna nas wyprowadzić, oczywiście o ile wcześniej nakleimy na szarą obudowę (nazwa koloru używana przez Microsoft: platynowy) naklejkę z napisem “MacBook – naprawa. Sprzęt zastępczy” ;)

Patrząc na tablet w pozycji horyzontalnej, na jego prawej krawędzi znajdziemy gniazdo USB-C, USB-A oraz Surface Connect, za pomocą którego podłączymy magnetyczne złącze adaptera lub zadokujemy go do specjalnej stacji, będącej jednym z wielu opcjonalnych akcesoriów.

Jeśli o akcesoriach mowa, to warto wspomnieć, że do lewej krawędzi Surface Pro 7 bardzo chętnie przylgnie Surface Pen. W tym samym miejscu, lecz nieco wyżej, znajdziemy gniazdo słuchawkowe, które może przydać się nam podczas dłuższych posiadówek z audio przesyłanym kablowo do naszych ulubionych nauszników lub pchełek.

Górna krawędź to gdzieś od czasów Starej Republiki (czyli projektu Surface Pro 4) zwyczajowe miejsce dla przycisku odblokowania ekranu oraz klawiszy głośności. Te ostatnie były używane przeze mnie niezwykle rzadko, ze względu na wygodne skróty na klawiaturze Type Cover. Na dolnej krawędzi znajdują się tylko i wyłącznie piny do wspomnianej klawiatury Bluetooth.

Microsoft sprzedaje nowego Surface’a Pro w dwóch wersjach kolorystycznych: platynowej i czarnej, przy czym ta druga dostępna jest wyłącznie w opcjach z Intel Core i5 8 GB/256 GB oraz Intel Core i7 16 GB/256 GB lub 512 GB. Producent podobno postarał się o ulepszenie czarnej odmiany tak, by nie zbierała tyle widocznych rys, na co zwracałem uwagę podczas opisywania SP6. Czy rzeczywiście tak jest, trudno stwierdzić. Głównie dlatego, że dysponowałem tylko srebrną wersją.

Pierwszy rzut oka na ekran powoduje, że mam flashbacki z recenzowania Surface Pro 6. Wyświetlacz nie powiększył się ani o ułamek cala, maskownice głośników są identyczne, podobnie jak umiejscowienie mikrofonu głównego, 5-megapikselowej kamery przedniej oraz czujników Windows Hello.

Trochę szkoda, że Microsoft nie zdecydował się choć na minimalne unowocześnienie wyglądu Surface’a. Zza grubawych ramek dookoła ekranu dobiegają nas ciche głosy z 2018, a nawet 2017 roku. Choć po urządzeniach tej kategorii nie oczekiwałbym kompletnego pozbycia się zbędnej przestrzeni w tych miejscach, bo za coś trzeba sprzęt chwycić, gdy klawiatura leży gdzieś w szufladzie, to jednak byłoby miło, gdyby wizjonerscy projektanci z Redmond zlitowali się nad nami, geekami, i zmniejszyli te ramki choć ociupinkę.

Surface Pro 7 w zależności od wersji, waży 770 g lub 795 g (z klawiaturą Type Cover – 1,1 kg), co jest naprawdę dobry wynikiem. Z jednej strony jest wystarczająco lekki, by wrzucić go do torby i przenosić z miejsca na miejsce, a z drugiej – wiemy, że nie mamy do czynienia z plastikowym tabletem za pięć złotych, kiedy już trzymamy go w dłoniach.

175-stopniowy zawias w stopce pozwala dostosować system pracy do osobistych upodobań. Dla mnie szeroki zakres przechyłu ekranu w laptopie czy hybrydzie jest kluczowy, jako że lubię zmieniać pozycje przy ekranie wiele razy dziennie – nowe asany wymyślane przy tej okazji wprawiłyby w zdziwienie niejednego jogina. Pisanie na kolanie? Da się, bo raz ustawiona stopka jest godna zaufania i nie złoży się przy pierwszym lepszym potrząśnięciu. Jest równie solidnie jak wcześniej, co niezmiennie doceniam.

Ekran to świetna sprawa

Proporcje ekranu 3:2, którym hołduje każda kolejna wersja Surface Pro, sprawdza się i w tym modelu. Mamy tu do czynienia z dotykowym 12,3-calowym wyświetlaczem o rozdzielczości 2736 x 1824 pikseli (267 pikseli na cal). Pozwala ona na zawarcie naprawdę wielu rzeczy na ekranie, a to nie jedyna zaleta tej matrycy.

Pokrycie panelu barw sRGB sięga 100% (różne badania wskazują na 95% i więcej), co świetnie rokuje, jeśli chodzi o odbieranie kolorowych treści oraz pracę kreatywną. Oglądanie filmów na tym sprzęcie jest naprawdę przyjemne – zwłaszcza, jeśli mamy do czynienia z materiałem nagranym w 2K lub 4K. Kolory są żywe, a czernie głębokie. Przechylenia barwowe praktycznie nie występują (może czasem biały przechodzi minimalnie w niebieski, choć to może jakieś subiektywne skrzywienie percepcji).

Silne podświetlenie to także blisko 400 nitów – powinno wystarczyć podczas korzystania z tabletu na zewnątrz. Jedynie w pełnym słońcu trudniej dostrzec niektóre elementy systemu. Ekran typu glare odbija światło i naszą sylwetkę jak szalony, więc dodatkowo obniża to widoczność w pogodny, jasny dzień. Po przesunięciu się do cienia, sytuacja się normuje. W gruncie rzeczy chyba nigdy nie będzie nam dane zobaczyć Surface Pro z matowym ekranem – wtedy świetne właściwości dotykowe mogłyby nieco obniżyć loty, a i współpraca z Surface Penem byłaby pewnie gorsza.

Minimalne podświetlenie to 5 nitów. Wykazuje ono w nocy pewne nierówności, ale trzeba się naprawdę uwziąć, żeby je zobaczyć. Ja oczywiście jestem uparty, więc też je zobaczycie.

Ogólnie rzecz ujmując, to ten sam wyświetlacz od LG, który dostaliśmy w Surface Pro 6. Microsoft niespecjalnie przyłożył się do ulepszenia go w jakikolwiek sposób. Tak jak rok temu był świetny, tak bardzo dobrze prezentuje się teraz. Nie stanie się jednak argumentem, który trzeba by było brać pod uwagę, rozważając przesiadkę z ubiegłorocznego modelu.

Klawiatura Type Cover wciąż jest znakomita

To już trzecia generacja Surface Pro, w której najlepszym akcesorium dla tabletu jest klawiatura Type Cover. Jest jednak ku temu powód: Microsoft po prostu niewiele w niej zmieniał od czasu Surface Pro 4, w myśl zasady “jak działa, to nie ruszaj”. Owszem, pojawiły się nowe materiały i kolory, ale specyfika pracy z klawiaturą pozostała ta sama. I poniekąd to dobrze, bo na Type Cover pisze się naprawdę przyjemnie.

Cała okładka sprawia wrażenie solidnej dzięki silnemu połączeniu magnetycznemu z tabletem. Nie chybocze się na boki, nawet dociskana w strategicznych miejscach, ani nie ugina pod naporem spoczywających na niej nadgarstków. Znakomita robota – dzięki temu zapominamy, że mamy do czynienia tylko z opcjonalnym gadżetem.

Skok klawiszy, jak na taki sprzęt jest dość duży, o ile można tak powiedzieć o 1,3-milimetrowym profilu. Satysfakcja z naciskania stoi na wysokim poziomie. Rozmieszczenie klawiszy też jest bardzo dobre – nie generuje pomyłek podczas pisania. “Kontrole” i “Szifty” są wystarczająco duże, a spacja każdorazowo reaguje tak samo, niezależnie od tego, czy uderzymy w jej środek czy w którąś z jej końcówek. Dobry odbiór obcowania z klawiaturą przypieczętowuje równe, trzystopniowe, nienachalne podświetlenie o białej barwie, przechodzącej lekko w lodowy niebieski.

Należy zwrócić uwagę na przydatne skróty funkcyjne w najwyższym rzędzie klawiszy. Microsoft zebrał te najbardziej potrzebne, wraz ze zmianą głośności, poziomu podświetlenia i ekranu oraz wstrzymaniem odtwarzania audio, i umieścił je w jednej linii, za co duży szacunek. Wszystko pod ręką.

Gładzik także nie zmienił się względem poprzedników. Co prawda sporo mu brakuje do powierzchni boiska piłkarskiego w MacBookach, ale robi, co ma robić – bardzo dobrze reaguje na dotyk, w tym także na systemowe gesty, oraz stawia wystarczający opór przy wyraźnym kliku.

Muszę wspomnieć tutaj o bardzo fajnej funkcji, która nie była obecna w Surface Pro 6, a którą zauważyłem w Surface Pro 7, a mianowicie: po otwarciu klawiatury Type Cover i odsłonięciu frontu urządzenia, kamera Windows Hello automatycznie podświetli ekran i poszuka naszej twarzy w celu odblokowania go.

W każdej poprzedniej wersji Surface’a Pro, trzeba było wybudzić sprzęt przy pomocy naciśnięcia dowolnego klawisza na klawiaturze lub przez posłużenie się przycisku na obudowie tabletu. W SP7 jest to zbędne, a dzięki temu – znacznie szybsze, bardziej wygodne i intuicyjne. Brawo, Microsoft, to świetny pomysł i miły dodatek.

Klawiatura w wersji Signature, czyli obita Alcantarą, kosztuje 799,90 zł. To poważny wydatek, więc warto poczekać na promocje sklepowe, w których będzie oferowana razem z Surface Pro 7 w postaci zestawu.

Rysik Surface Pen to idealny kompan

<Udawane zaskoczenie> Nieprawdopodobne, stylus Microsoftu także nie przeszedł żadnych zmian od czasu odświeżenia w 2017 roku.

Wtedy to rysik stracił metalowy klips, tracąc “długopisowy” wygląd, a sama końcówka została doposażona o kolejne punkty nacisku, których teraz jest 4096. Przeciwny koniec Surface Pena stanowi klikalny przycisk, którego funkcje można sobie dowolnie przypisać. Działa też jak gumka w ołówku, co sprawia, że wymazywanie ostatnich pociągnięć z edytowanego ekranu jest bardzo naturalne. Korzystanie z tego akcesorium sprawia niemal dziecięcą frajdę i osobiście nie jestem w stanie wyobrazić sobie Surface’a Pro bez tego akcesorium.

Choć Surface Pen chętnie przykleja się do lewej krawędzi tabletu, nie jest ładowany tam bezprzewodowo. Zasila go bateria AAAA, do której dostajemy się, odłączając górną część rysika. Za sprzęt ten trzeba dać blisko 500 zł. Ponownie: lepiej poczekać, aż będzie dorzucany do zestawów, bo o ile bardzo lubię Surface Pen i nie widzę możliwości pracy bez niego na co dzień, tak rzeczona kwota mnie przeraża.

Spis treści:

1. Wzornictwo i jakość wykonania. Ekran. Akcesoria.
2. Wydajność. Grafika. Bateria. Łączność i multimedia. Podsumowanie

Jak mocny jest Surface Pro 7?

Prawidłowa odpowiedź: jest mocniejszy od ubiegłorocznego modelu. Mało tego – tegoroczne procesory Intel Core i5 z serii U wykazują się lepszą wydajnością niż zeszłoroczne Core i7, montowane w Surface Pro 6. Jak duże są to różnice?

Na papierze przyrost wydajności jest znaczny, głównie dzięki nowej zintegrowanej grafice. Intel Core 10. generacji, nazywany serią Ice Lake, przyniósł Surface Pro 7 10-nanometrową litografię układu. Już z założenia parametry pracy powinny poprawić się w porównaniu z procesorami Whiskey Lake, budowanymi w 12-nanometrowym procesie litograficznym. I tak jest w istocie.

Intel Core i5 w testowanym egzemplarzu radził sobie bardzo dobrze. Kultura pracy była wysoka, nawet przy większym obciążeniu zadaniami. Nie było szansy na to, żeby usłyszeć jęk wentylatora, ze względu na to, że jednostki z Core i5 go nie mają – są chłodzone pasywnie. Nie zauważyłem jednak mocnego throttlingu nawet przy długotrwałym graniu, które zwykle wyciska z laptopów ostatnie soki.

Poniżej przedstawiam Wam wyniki testów PCMark. Są wyraźnie lepsze od tych uzyskanych przez Surface Pro 6. Nie widać tego jednak po wrażeniach z użytkowania systemu. Już w SP6 obcowanie z Windowsem 10 było bardzo przyjemne, a SP7 tylko ugruntował mnie w przekonaniu, że to jeden z najlepszych wyborów dla osób wymagających od systemu stabilnej pracy bez opóźnień, zwieszek czy podejrzanych “zamyśleń”.

Praca na wielu oknach, z zasobożernymi procesami w tle nie jest straszna nowemu Surface Pro 7, co jest godne pochwały. Zresztą, urządzenia z tej linii już chyba zdążyły nas przyzwyczaić do tego, że jeśli chcemy zorientować się, jak powinien działać Windows 10, to powinniśmy zaopatrzyć się w któregoś z Surface’ów. Wszystkie elementy systemu, wraz z wbudowanymi aplikacjami, działają bajecznie dobrze. Bardzo podoba mi się ta płynność obsługi, którą polubiłem na tyle, by prywatnie zaopatrzyć się w Surface’a Pro 4 (po przesiadce z SP3).

Microsoft w tej generacji swojej hybrydy postawił na ulepszone dyski SSD od Toshiby, co jest widoczne w testach syntetycznych. Zapis sekwencyjny był niemal dwukrotnie szybszy niż w ubiegłorocznym modelu, więc na pewno można to zaliczyć do zalet. Co prawda, żeby odczuć różnicę, należałoby postawić obok siebie SP6 i SP7, ale lepszy dysk zawsze się chwali.

Ogólnie, w tym akapicie powinna pojawić się taka mała refleksja. Wzrost wydajności w nowym Surface Pro widoczny jest tylko tam, gdzie urządzeniu zleca się serię powtarzalnych zadań lub gdy pracuje on nad jednym, dłuższym procesem. Na przykład, przetwarzanie zdjęć w Lightroomie będzie odrobinę szybsze czy też krócej poczekamy na efekty renderowania filmu w programie do jego edycji. Sęk w tym, że w typowych, codziennych scenariuszach, zysk z posiadania Ice Lake’a nie jest już tak widoczny. Wspominam o tym z bardzo ważnego powodu, o którym przypomnę później: poszerzanie horyzontów wydajnościowych kosztuje baterię Surface’a sporo wysiłku.

Czy pójdzie na tym Crysis?

O ile dość oczywiste jest, że tablety Surface Pro nigdy nie były tworzone z myślą o graczach, tak należy przecież sprawdzić, jak ulepszona grafika wpłynęła na komfort raczenia się tym rodzajem rozrywki.

Gdyby bezpośrednio porównać wyniki benchmarków Surface Pro 6 z tymi prezentowanymi przez Surface Pro 7, można łatwo zauważyć, że młodsze dziecko Microsoftu poradziło sobie lepiej w testach syntetycznych.

Od razu wytłumaczę się, dlaczego nie ma testu 3D Mark Sky Dive. Chyba nie znalazłem redakcji, której udałoby się go pomyślnie zakończyć. W wypadku mojego egzemplarza benchmark nawet nie chciał się uruchamiać. Mało tego, podczas innych testów na ekranie czasem pojawiały się dziwne artefakty, zupełnie jakby układ graficzny miał spore problemy z wyświetleniem treści. Podobno winne temu są sterowniki, których nie zaktualizowano aż do czasu odesłania przeze mnie sprzętu do producenta.

Jakkolwiek, usprawnienia sprzętowe udało się przełożyć się na odrobinę lepszą wydajność w grach, jednak… różnica jest niemal niezauważalna. Owszem, w różnych tytułach SP7 zyskiwał do kilku klatek więcej niż jego poprzednik, ale nie ma się co czarować: jeśli do tej pory na Surface Pro nie uruchamialiśmy gier AAA sprzed dwóch lat, to nie będzie tego dało się robić i teraz.

Battlefield 1, w rozdzielczości 1024×768 pikseli, przy niskim polu widzenia i na średnich ustawieniach graficznych działał w miarę płynnie, osiągając stałe 25 kl/s. Obniżając liczbę detali, można było zyskać kilka klatek na sekundę.

Mass Effect: Andromeda działała wyraźnie lepiej niż na Surface Pro 6, jednak w pierwszej sensownej rozdzielczości, 1280×960 i przy niskich ustawieniach graficznych, można było osiągnąć zawrotne… 12 kl./s. Zmniejszając rozdzielczość do 1024×768, dało się wyciągnąć 20-25 kl./s, ale to wciąż za mało na tak dynamiczny tytuł. Jedyne, co pozostało niezmienne, to paskudne gęby bohaterów, którym nie pomaga nawet wyższa rozdzielczość (to akurat wina gry, a nie sprzętu.)

Kilkuletnie gry działają jednak jak złoto. Wszystkie tytuły z ery PlayStation 3 i Xboksa 360 można swobodnie odpalić nawet w nieco wyższej rozdzielczości i cieszyć oczy detalami. Bez szaleństw co prawda, ale GRID 2 czy nieco starsze akcyjniaki (Alan Wake, pozdrawiam) nie powinny sprawiać Surface Pro większych trudności. Podobno na niskich ustawieniach graficznych na SP7 pójdzie trzeci Wiedźmin, Overwatch, Rocket League i (tfu!) Fortnite.

Ciekaw jestem, jak mocno na wydajność w grach wpłynął brak odpowiednich sterowników – być może gdyby Intel wyrobił się z dostarczeniem lepszych, moja ocena potencjału rozrywkowego byłaby wyższa.

Z baterią jest niestety trochę gorzej

Tak, wyższa wydajność i mocniejszy procesor niezbyt dobrze wpływają na baterię. Byłoby idealnie, gdyby Surface Pro 7 umożliwiał nieco szybszą pracę, a do tego zaoferował jeszcze lepsze czasy działania. Niestety, nie tym razem.

Specyfika mojej pracy nie zmieniła się w ciągu ostatnich miesięcy, dzięki czemu mogę pokusić się o arbitralną opinię: Surface Pro 7 wytrzymuje na baterii krócej niż Surface Pro 6. Naprawdę nie wiem, jak niektórzy testerzy wyciągali lepsze wyniki akumulatora na nowszym Surface Pro, ale mi się to nie udało. W tych samych warunkach i przy powtarzalnych scenariuszach, SP7 działał średnio około godziny krócej niż SP6. To sporo.

Przykłady działania:

Warto wspomnieć tu o jednej, wyraźnej różnicy na plus względem Surface Pro 6. Nowa Powierzchnia potrafi nieprawdopodobnie długo przebywać w trybie czuwania. Jednego razu zostawiłem hybrydę na dwie pełne doby bez zamykania systemu, by po tym czasie przekonać się, że czuwanie “zjadło” tylko 20% baterii. Byłem pod autentycznym wrażeniem, będąc niemal pewnym, że po takim czasie Surface nie raczy się obudzić, nie wyczuwając wcześniej kabla ładowania wpiętego w port Surface Connect. Znakomicie!

Samo ładowanie trwa niewiele ponad 1h 30 min, co można zaliczyć do plusów. W Surface Pro 6 na uzupełnienie energii w akumulatorze musieliśmy czekać znacznie dłużej.

Nowe Wi-Fi 6 oraz sprawdzone głośniki

Hybrydy Surface Pro, a przynajmniej te ostatnich generacji, nigdy nie miały większych problemów z łącznością. O ile w Surface Pro 3 od czasu do czasu trzeba było zresetować moduł Bluetooth, tak w jego następcach połączenie z akcesoriami (Type Cover czy Surface Pen) i urządzeniami dodatkowymi (głośniki), zawsze było stabilne. Na tym z Surface Pro 7 także można polegać. Choć moje Edifiery potrafią być czasem kapryśne, a i bywało, że Huawei niechętnie łączył się ze sprzętem Microsoftu, tak w najnowszej odsłonie wszystko działało bezproblemowo.

Pochwalić należy też drobną zmianę w postaci wykorzystania modułu Wi-Fi 6. Microsoft nareszcie postawił na nowszy osprzęt, pozwalający na odbieranie sygnału w standardzie 802.11ax. Co prawda tylko nowsze routery go obsługują, ale powoli staje się on coraz powszechniejszy, a szkoda, żeby mobilne urządzenie, jakim jest Surface Pro, miało niepotrzebnie zawężone gardło szybkości pobierania danych.

Tym, co kompletnie nie zmieniło się od przynajmniej dwóch generacji, są głośniki o mocy 1,6W. To, co trzeba im oddać, to to, że sprawdzają się dobrze i są wystarczająco głośne. Blisko 75 decybeli tuż przy maskownicy i jakieś 50 decybeli w odległości człowieka siedzącego przed ekranem, zdecydowanie wystarczają do obejrzenia filmu o przeciętnej głośności. Wyjątkiem mogą być polskie komedie, które nadal mają czasem bardzo ciche i niewyraźne dialogi, ale to w sumie nawet lepiej, że ich nie słychać. Poza tym – wyraźnie i bez “pierdzenia” nawet na najwyższych poziomach.

Gniazdo słuchawkowe jest i działa. Microsoft nadal nie udaje, że jakoś szczególnie chce trafić z Surface Pro do melomanów, nie mówiąc o audiofilach. Wystarczająca moc na wyjściu pozwala na nagłośnienie nawet nieco lepszych słuchawek, a ze słuchania muzyki w ten sposób da się czerpać przyjemność.

Rzucę też słowem o aparatach – robiłem zdjęcia jednym i drugim, niestety – usunąłem je podczas czyszczenia danych przed odesłaniem sprzętu (bardzo wygodna wymówka, nieprawdaż). Tylny ośmiomegapikselowiec nie zachwycał, bo i czym zachwycać nie miał, natomiast bardzo spodobało mi się ładne rozmywanie tła w kamerce przedniej podczas rozmów na Skype. Wiem, że jest to rozwiązanie programowe, jednak pochwalić się godzi.

Podsumowanie

Surface Pro 7 w pewnych aspektach jest zdecydowanie lepszy niż ubiegłoroczny Surface Pro 6, ale… nie we wszystkich. Dużo dobrych rzeczy łączy oba te modele: świetny ekran, bardzo przyjemne korzystanie z systemu, niczym niezakłócona praca i rozrywka (mam tu na myśli pasywne chłodzenie), wysoka wydajność przy wielu zastosowaniach, najlepsze z najlepszych wykonanie i wykorzystanie materiałów, dobry dźwięk oraz bezkonkurencyjne akcesoria pokroju klawiatury Type Cover i Surface Pena.

Są też rzeczy, które Surface Pro 7 robi (mniej lub bardziej wyraźnie) lepiej. Na przykład niestraszne mu dłuższe przestoje w pracy – zarządzanie energią podczas stanu uśpienia jest wzorowe. Hybryda zyskała dodatkowy zapas mocy, który można szybko uwolnić w wydajniejszym trybie Turbo (na krótko, ale jednak) i wykorzystano w niej wygodniejszy i szybszy sposób odblokowywania ekranu w połączeniu z używaniem klawiatury Type Cover.

Oprócz najnowszego niskonapięciowego procesora, postarano się o zamontowanie nowego modułu Wi-Fi, szybszego dysku i nieco mocniejszej grafiki, którą – mam nadzieję – będzie stać na odrobinę więcej, jak tylko Intel wypuści aktualizację sterowników. No i nareszcie, do sztandarowego produktu Microsoftu trafiło USB typu C, którego brak był widoczny w SP6.

W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. I na tę ocenę nie wpływa fakt, że między generacjami nie ma właściwie żadnych różnic – nie brakuje mi tego, czym Surface Pro 7 mógłby być ani nie konfrontuję go z jakimiś wybujałymi oczekiwaniami. Największy ból przysparza chyba fakt, że SP7 charakteryzuje się krótszym czasem pracy w porównywalnych scenariuszach pracy jak SP6. Jasne, jest trochę wydajniejszy, ale docenią to tylko ci, którzy obrabiają grafikę na tablecie między jednym spotkaniem biznesowym a drugim, w podróży, na kolanie.

I fajnie, że jest już USB-C, ale wciąż bez Thunderbolt 3, którego obecność tacy pracownicy kreatywni chcieliby widzieć. W typowych zadaniach dodatkowa moc nie jest wyczuwalna, za to krótszy czas pracy na baterii – już tak. Jest “OK”, ale wystarczy, że jest gorzej niż w poprzedniku, więc uważam za krok w tył.

Sumując te wszystkie rzeczy w jedno, stwierdzam, że jeśli ktoś nie potrzebuje mieć w hybrydzie USB-C, to… powinien wybrać ubiegłorocznego Surface Pro 6. Surface Pro 7 pozostaje najlepszym wyborem dla tych, którzy nie czują potrzeby roztrząsania wszystkiego tak jak ja. I gwarantuję, że będą z takiej decyzji bardzo zadowoleni, a i człowiek zdrowszy, kiedy nie czepia się szczegółów.

Co nie znaczy, że sam się w SP7 nie zaopatrzę, bo – nie wiem – „kwestia zasad”. Na 100% za rok, a może wcześniej, z radością wymienię swojego Surface Pro 4 na SP7. Poczekam tylko, aż moje drzewko dolarowe wypuści pierwsze liście.

Spis treści:

1. Wzornictwo i jakość wykonania. Ekran. Akcesoria.
2. Wydajność. Grafika. Bateria. Łączność i multimedia. Podsumowanie

Exit mobile version