Peridot - grafika promocyjna (źródło: Niantic)
Peridot - (źródło: Niantic)

Peridot to słitaśny stworek, który zeżre baterię w smartfonie. Pierwsze wrażenia z nowej gry twórców Pokemon Go

Peridot to nowa gra Niantic – twórców Pokemon Go, czyli mobilnego hitu, który swego czasu bił rekordy popularności i wciąż ma oddane grono wiernych fanów. Tym razem deweloper rozczula nas postaciami stworków o wielkich oczach, których nie da się nie lubić.

Peridot dostępny do pobrania dla wszystkich

Peridot jest nową grą bazującą na rozszerzonej rzeczywistości. Wykorzystuje podobne mechanizmy i technologię znaną z Pokemon Go, ale w zupełnie innym celu. Mobilny tytuł nie skłania nas do zbierania jak największej liczby stworków, ani tym bardziej nie skłania nas do walki za ich pośrednictwem, a motywuje do opiekowania się znacznie mniejszą grupką bajkowych towarzyszy.

Peridoty to cyfrowe mityczne zwierzaki, którymi trzeba się zająć. Oznacza to „wyprowadzanie” ich na spacery, głaskanie ich, bawienie się w aportowanie, karmienie, uczenie ich sztuczek, przebieranie w fatałaszki oraz robienie im zdjęć i kręcenie filmów. A to dopiero początek.

Nasz podopieczny ma kilka stadiów rozwoju. Na samym początku, po wykluciu się z jajka, jest uroczym „szczeniaczkiem”, który rośnie wraz z upływem czasu i dzięki uwadze, jaką mu poświęcamy. Po osiągnięciu odpowiedniego poziomu, przemieni się w dorosłą formę, która… będzie w stanie wydawać na świat potomstwo. Do tego jednak będziemy musieli spotkać się z innym opiekunem. Kolejna generacja Peridotów będzie odznaczać się cechami rodziców, zgodnie z algorytmami symulującymi podstawowe zasady genetyki. Podobno nigdy nie spotkamy dwóch takich samych Dotów.

Grę Peridot można już pobierać na urządzenia z iOS oraz Androida.

Pierwszy kontakt z Peridot

Jest kilka rzeczy, które trzeba wiedzieć, instalując Peridot na smatfonie lub tablecie. Przede wszystkim: gra nie ma wersji polskiej, choć to nie powinno być wielkim problemem. Kluczowe aktywności w grze prawie nie wymagają znajomości języka angielskiego, a tytuł nie ma żadnej fabuły. Ot, pomagamy w przywróceniu populacji stworków zwanych Peridotami, wzorowanych luźno na mitycznych stworzeniach.

Jeśli graliśmy już wcześniej w jakąś grę Niantic, z łatwością dostrzeżemy wykorzystanie podobnych motywów zarówno z Pokemon Go, jak i ze starszego Ingress.

Wspólne cechy to mapa otoczenia z oznaczeniem lokalizacji gracza, wykorzystanie „PokeStopów”, bonusy za wspólne spacery czy możliwość interakcji z innymi właścicielami stworków. Od strony technicznej bardzo podobnie wygląda także lista przygarniętych maskotek, czy wykorzystanie trybu rozszerzonej rzeczywistości, którego jednak nie wyłączymy, jak w Pokemon Go.

Grę zaczynamy od wybrania jednego z trzech jaj, z którego wykluwa się nasz pierwszy Dot. Możemy go dowolnie nazwać – ja mam na przykład Herbatnika, przypominającego wiewiórkę. W tym momencie zapoznawani jesteśmy z samouczkiem, pokazującym, jak bawić się ze stworkiem, karmić go i pomagać mu uczyć się sztuczek. W międzyczasie proszeni jesteśmy o wyrażenie zgód na wykorzystanie aparatu czy lokalizacji, a także zalogowanie się na konto Google lub Apple, by nasz postęp w grze mógł być zapisywany i współdzielony między urządzeniami.

Mój Herbatnik ma znacznie większą liczbę animacji niż jakikolwiek Pokemon z Pokemon Go. Doty potrafią zająć się „same sobą” – biegają po otaczających nas powierzchniach, wykorzystują rozpoznane przez kamerę podwyższenia terenu, symulując skakanie po różnych poziomach terenu, zaczepiają nas, gonią swój ogon , węszą po okolicy i plątają się nam pod nogami podczas spaceru. Ich design, z charakterystycznymi dużymi oczami i czymś, co można nazwać mimiką, przywodzi na myśl animacje dla dzieci, co nadaje stworkom osobowości – czegoś na kształt psiego i kociego charakteru.

Sztuczna inteligencja aplikacji pozwala na rozpoznawanie różnych przedmiotów i interakcję z nimi: Peridoty potrafią przyglądać się pniom drzew, a także reagować, gdy obiektyw aparatu skierujemy w stronę żywego psa. Takie smaczki potrafią uwiarygodnić postać, którą się opiekujemy i stworzyć marną, ale jednak istniejącą iluzję, że oto nasz milusiński naprawdę reaguje na otaczający nas świat.

Doty mają swoje potrzeby. Dwie podstawowe to: pragnienie zaspokajania głodu oraz zabawy. Pierwszą zaspakajamy, wykopując z ziemi przedmioty. W zależności od podłoża (aplikacja rozpoznaje, czy jesteśmy w budynku czy na plaży lub nad wodą), nasz stworek potrafi wygrzebać z ziemi kanapki z tuńczykiem lub smaczki, które pomagają w nauce nowych sztuczek – a więc i w odblokowaniu nowych animacji.

Drugą potrzebą jest zabawa. Jednym z pierwszych sposobów, w jaki ją zaspokajamy jest zabawa w aportowanie. Zielone piłeczki tenisowe, które też czasem znajduje nasz Dot, świetnie się do tego nadają. Oczywiście są zużywalne, co zachęca do poszukiwań i odwiedzania „PokeStopów”, które nasze zwierzątka uwielbiają badać.

Z czym się mierzy Peridot?

Spędziłem z grą dosłownie kilkadziesiąt minut. Pod przykrywką gry w Tamagotchi, Peridot korzysta z wielu zaawansowanych technologii, które nie były dostępne w czasie, gdy debiutowało Pokemon Go. Doty lepiej „wyczuwają” otoczenie, nie krzaczą się za każdym razem, kiedy poruszymy smartfonem, nie siedzą statycznie w jednym miejscu. Są aktywne. Owszem, nadal jest wiele do poprawy, bo aplikacja często źle interpretuje ciągłość powierzchni czy przeszkody, ale od razu widać poprawę względem poprzedniej gry Niantic.

Oczywiste jest też, że wiele serca włożono w animacje Dotów. Wydają się być naprawdę inteligentnymi stworkami, dopominającymi się o naszą atencję.

Oczywiście – w darmowej aplikacji są mikrotransakcje, do których jeszcze „nie dotarłem” i trudno stwierdzić, jak daleko sięga bariera dla jednego gracza, a także jak powtarzalny stanie się gameplay, gdy nauczę już swojego Herbatnika wszystkich podstawowych sztuczek. Jestem jednak pewien, że nie poddam się zbyt szybko.

Problem w tym, że szybciej może poddać się bateria w moim smartfonie. Utrzymywanie Dota na ekranie to wyzwanie dla urządzenia. Aparat jest cały czas włączony, a do tego procesor wciąż oblicza pozycję stworka i generuje animacje. Koszt energetyczny jest ogromny. Czas spędzony z grą płynie szybko i ani się obejrzałem, a moja bateria błagała o dostęp do ładowarki. 20% baterii zniknęło w dosłownie 40 minut.

Chciałbym wierzyć, że Ninatic naprawi to w jednej z aktualizacji, ale jednocześnie boję się, że podczas spaceru i dłuższej zabawie z Herbatnikiem będę musiał obliczać, czy mojemu smartfonowi wystarczy „soku”, by powrócić do domu na czas i podpiąć urządzenie do ładowarki.

Szczerze powiedziawszy, niemalże zajechałem baterię mojego starego Pixela 3a podczas gry w Pokemon Go i odnoszę wrażenie, że przez Peridot znowu zacznę chodzić po mieście z powerbankiem z kieszeni. Przekonam się o tym już wkrótce – życzcie mi wytrwałości w trenowaniu Herbatnika.