microsoft widnows 10 sun valley zapowiedź
Windows 10 Sun Valley (źródło: Microsoft)

To nie był tylko marketing. Microsoft naprawdę nie chciał kolejnych wersji Windowsa

Życie nauczyło nas, żeby za żadne skarby nie ufać korporacjom. Stosując sztuczki marketingowe lub naciągając niektóre fakty, firmy starają przekonywać nas, że ich produkt jest lepszy niż w rzeczywistości. W 2015 roku Microsoft obiecywał, że Windows 10 będzie „ostatnią wersją systemu”. Okazuje się, że… jeszcze wtedy mówił prawdę.

Co po Windows 11?

Obecnie najnowsza wersja systemu opracowanego przez Microsoft nosi numer 11. Choć w wielu aspektach Windows 11 jest lepszy od Windowsa 10, to ze względu na wymagania sprzętowe (oficjalnie komputer wymaga obecności modułu TPM 2.0) i początkowe problemy z jakością „jedenastka” nie zyskała aż tak dużej popularności. Jest ona obecnie zainstalowana na ponad 28% urządzeń, natomiast jej poprzednik – na 67%.

Windows 11 laptop reklama
Windows 11 (źródło: Microsoft)

Ten stan rzeczy niespecjalnie przeszkadza Microsoftowi który planuje i tak wspierać „dziesiątkę” tylko do października 2025 roku. W tym samym czasie firma pracuje już nad kolejną iteracją swojego systemu – Windowsem 12. Firma miała wrócić do trzyletniego cyklu wydawania kolejnych wersji, jednak wiemy już, że tak się nie stanie i „dwunastkę” zobaczymy najwcześniej w 2025 roku.

Część z Was może jednak pamiętać, że nie tak miała wyglądać przyszłość systemu Microsoftu. W 2015 roku, w trakcie jednego z wystąpień przedstawiciele firmy ogłosili całemu światu, że Windows 10 może być „ostatnią wersją Windowsa”. Oczywiście było to pewne uproszczenie, jednak w Tabletowo odnieśliśmy się wtedy do tej deklaracji. Słysząc o zapowiedzi Windowsa 11, wiele osób pamiętających te słowa z pewnością czuło się do tego stopnia oszukanych, że przestali wierzyć, że Microsoft w ogóle przewidywał taki scenariusz.

Menu Start „ostatniego Windowsa w historii” (screen: Karol Kunat | Tabletowo.pl)

To faktycznie miał być „ten ostatni”

Na tę historię rzuca nieco światła 7. edycja książki Windows Internals, opublikowana w 2024 roku. Jedna ze stron opisuje kwestię związaną z „dziesiątką” tymi słowami:

Wraz z premierą Windowsa 10, Microsoft zadeklarował, że będzie udostępniał aktualizację częściej, niż do tej pory. Nie będzie oficjalnego „Windowsa 11”; zamiast tego Windows Update zaktualizuje system do nowej wersji. W chwili pisania tych słów pojawiły się dwie takie aktualizacje, w listopadzie 2015 (znana jako wersja 1511, odnosząca się do roku oraz miesiąca wdrożenia), oraz w lipcu 2016 roku (wersja 1607, znana także jako aktualizacja rocznicowa). Windows Internals, wydanie 7. z 2024 roku

Dlaczego Microsoftowi odwidziało się i Windows 10 doczekał się następcy? Póki co, na to pytanie nie ma żadnej oficjalnej odpowiedzi. Odkrywcy cytatu, serwis NeoWin sugeruje, że winowajcą była technologia TPM 2.0 i chęć giganta z Redmond do zaoferowania bezpieczniejszego systemu operacyjnego – i jest to całkiem logiczne wyjaśnienie. Firma musiała odciąć grubą kreską obie wersje, aby móc wprowadzić przewidziane zmiany. W przeciwnym razie z pewnością pojawiłaby się rzesza ludzi, którzy nie rozumieliby, dlaczego nie mogą zaktualizować systemu.

Dlaczego jednak to „jedenastka” nie została ostatnią wersją systemu? Wydaje mi się, że odpowiedź brzmi podobnie, co w przypadku Windowsa 10. Plany Microsoftu związane m.in. z większą modularnością czy integracją ze sztuczną inteligencją Copilot mogą wymagać czegoś więcej, niż zwykła aktualizacja. Ponownie najlepszą ścieżką dla firmy może okazać się zaprezentowanie dużego następcy i narzucenie nowych, wyższych wymagań sprzętowych. Oby tym razem nie skończyło się niechęcią użytkowników do zmian.