Dlaczego zostanę przy iOS?

W ostatnim artykule pokazałem swoją słabość i zazdrość względem użytkowników Androida. Na szczęście, nie zostałem pożarty przez miłośników zielonego robocika i nie wyrzucono mnie na bruk z Redakcji. Co bardziej odważniejsi stwierdzili, że coś tam wiem i nawet da się przeczytać. W swoich sercach na pewno bardzo mnie żałowali, może z jeden uronił nawet łzę, jak bardzo muszę się męczyć w tym rezerwacie. Po dzisiejszym artykule, nie wiem czy nie zmienią zdania, bo chcę napisać o tym, dlaczego pomimo ewidentnych i dyskwalifikujących wad, pozostaję w rezerwacie Apple.

Całonocne leżenie krzyżem pod iPodem przed WWDC, nie przyczyniło się ani o milimetr do włączenia Siri i Apple Pay w Polsce. Siri jakoś nie żałuję, bo wyznaliśmy już sobie miłość i do tego nie jest zazdrosna. Gdy poproszę, to nadal bez wyrzutów łączy mnie z żoną. Wie też, ile lat ma Obama, do tego jest miła, uczynna i rzadko się kłóci. Zupełnie jak dobry kumpel. A jak już to robi, to coś tam pamiętam z angielskiego. Innych zastosowań asystentki nie jestem w stanie wymienić, bo otworzyć aplikację potrafię szybciej, a zamykać z kolei ona nie potrafi.

Inaczej jest z Apple Pay, gdyż coś w głowie mi mówi, że to jest ważne i bezpieczne. Po zgubieniu telefonu, ktoś musiałby znaleźć jeszcze mój palec, by użyć znajdy do zapłacenia. Zupełnie inaczej niż z kartą, choć tej, szczerze mówiąc, też nigdy wcześniej nie zgubiłem. Ale gdybym jednak to zrobił, to palca nie trzeba by było szukać. Ktoś pewnie by się uszczęśliwił.

Czytelnicy poprzedniego artykułu wiedzą, jak bardzo mi na tym zależy. Mimo to, wyłączając swój umysł, jestem zdesperowany ślepo podążać za jabłczanym pasterzem.

Przechodząc jednak do konkretów. Rzeczywiście otwartość Androida, ilość dostępnego sprzętu, łatwość modyfikacji, dostosowanie systemu pod siebie, to ogromny atut. Tym niemniej, jakoś bliższy jest mi iOS, który wielu z wymienionych i podstawowych funkcji nadal nie wspiera.

Moi nieliczni fani zapewne pamiętają, że większość posiadanej elektroniki, jaką gromadzę w domu, pochodzi od Apple. Zbieram ją od tak dawna, że resellerzy na mój widok dają mi sami z siebie zniżki. Fakt faktem, kupuję też u nich dla swojej firmy, więc może stąd ta sympatia?

Wracając do gromadzenia, to rozpocząłem je, gdy wielu czytelników pewnie jeszcze nie było na świecie. Ci bardziej obeznani, szesnaście lat temu, może i słyszeli coś o Apple. Firma podnosiła się z upadku za pieniądze Microsoftu i kilku ciekawym projektom, które uzyskały przychylność klientów. Nie były to jednak czasy iPoda, iPada, iPhone’a. Samsunga Galaxy S też nie. Apple produkowało tylko komputery, a firmy takie jak Nokia, oferowały na swoich topornych acz urokliwych telefonach jedynie Węża. Monotonię życia uatrakcyjniały wirusy grasujące na Windowsach 2000 lub Me (u lamerów) oraz ściągane z Napstera lub Gnutelli empetrójki.

Wtedy powziąłem postanowienie, że Windowsa mam dość. Moim pierwszym, kolorowym sprzętem w kolekcji, okazał się być iMac G3. Od tego czasu dokupowałem wszystko, co mogło z nim współpracować. Tak pojawił się w moim domu ekosystem. Szereg współpracujących ze sobą narzędzi i dopełniających się. Problem w tym, że od tego czasu konkurencja nie tylko dogoniła Apple, ale i w paru segmentach je prześcignęła.

Dlaczego zatem dziś, nie chcę wreszcie opuścić dryfującego statku, pozbyć się balastu, jak marnotrawny powrócić do prawego łoża? Powodów jest kilka. Pierwszym z nich…

Niekompatybilność sprzętu

Zakup Androida, który miałby i zmienniczkę Siri, i Android Pay wiązałby się z szeregiem kłopotów.  Nie pasowałby zupełnie do ekosystemu. Po pierwsze przestaną być synchronizowane dane z moim zegarkiem. Apple Watch działa tylko z iOS przez politykę firmy-matki i, jak już wiecie, oceniam to bardzo źle. Wyobrażam sobie, że ktoś może nie chcieć iPhone’a a pożądać Apple Watch. Albo na odwrót, chce używać go z robocikiem. Szaleniec. Na zakup nowego smartzegarka nie mam pieniędzy (likwidują gimnazja, wiadomo), a na przypomnieniach i powiadomieniach na nadgarstku bardzo mi zależy. Po drugie nawet nie wiem, czy jeszcze ktoś poza Apple to produkuje, a ja się przyzwyczaiłem.

Druga sprawa, co z Netfliksem? Na telefonie mogę pooglądać, gdy zacznę jeździć w pociągu lub tramwaju. A tego nie planuję. Mam czterogwiazdkowy tyłek, który uwielbia wygodne, mięciutkie fotele francuskich samochodów. Netflix w aucie zresztą też odpada, no chyba, że nakręcą kolejny sezon Breaking Bad, choć na to się nie zanosi… W domu odpalam go na telefonie i leci via AirPlay do Apple TV, a ten połączony jest z moim telewizorem. Podobnie jak głośniki salonowe. Kupiłem je już tak dawno, by muzyka z iTunes, wtedy, gdy ten program był obiektem pożądania, miała odpowiednią jakość. Do dziś dają naprawdę przyzwoity i czysty dźwięk. Tak, słyszałem o Chromecast, ale on nie jest z kolei wspierany na Maku i tablecie tak dobrze, jak AirPlay. Chyba, że się mylę.

Moje słuchawki, o których popełniłem całkiem niedawno tekst, skrytykowany za używanie ich na rowerze, też nie przełączałyby się magicznie. A jak wiecie, przekładam magię nad jakość dźwięku.

iCloud

Może zabrzmi to dziwnie, ale iCloud lubię, choć dostrzegam jego minusy. Umówmy się, Dropbox to nie jest. Część z jego minusów zniknie po wprowadzeniu jesienią iOS11. Po tylu latach, będzie można wreszcie udostępniać linki do plików. To moja podstawowa chmura, ale uwaga, zdradzę ją chwilę po tym, jak u kogokolwiek pojawią się migawki plików, Projekt Infinite czy cokolwiek innego, działającego na podobnej zasadzie.

Pomimo licznych minusów, iCloud ma też kilka plusów. Zaliczę tu synchronizację kontaktów, informacji z kalendarza, książki adresowej, bookmarków, statusy programów. Tam też swoje dane wysyła przeglądarka, czyli najważniejsza u prawie każdego aplikacja. Wiem, że Wy lubicie Chrome, który potrafi to samo i robi to lepiej, ale ja za nim nie przepadam. Od czasu do czasu zaglądam do Monitora Aktywności i wiem, że zużywa niewiele mniej pamięci niż program do składu video FinalCutX. Przynajmniej na Maku. Nie wiem, czy wynika to z niechlujstwa programistów (wątpię), czy ze specyfiki systemu macOS.

Podobnie jak wielu, nie pamiętam też swoich haseł. Zakupu 1Password nie planuję, bo nie lubię abonamentów (płacicie telewizyjny?), a innych nie znam. Poza tym nie wiem, czy mogę im zaufać. Gdyby ktoś chciał coś zaproponować, to musiałby być to program crossplatformowy, mający wersję na tablet, telefon i komputer. Jeśli ktoś zna, niech podpowie. Pewnie nie skorzystam, ale uzupełnię wiedzę.

Moi znajomi

Jedna z najfajniejszych aplikacji na ekosystem Apple. Wychodząc z pracy, żona otrzymuje powiadomienie, by zaparzyć mi za kilka minut kawę. Wiem, że wiedziałbym gdzie jest dziecko, jeśli bym je miał. Na razie jest w drodze, ale czy czas Apple w moim domu będzie trwał do tego momentu? Z tego, co się orientuję, bardzo brakowało by mi tego kawałka softu, mimo, że są mniej lub bardziej udane zamienniki na Androida. Pewnie mniej, bo kto chciałby, żeby żona wiedziała, w którym aktualnie miejscu przebywasz?

Chmura rodzinna

Dzielenie się zakupionymi aplikacjami to kolejny plus ekosystemu Apple. Wiem, że od mniej więcej połowy 2016 roku, Google oferuje odpowiednika w sklepie Play. Wymagałoby to jednak przejścia całej mojej rodziny na ten ekosystem i ponowny zakup większości aplikacji. Czyli kupienia ich przeze mnie, co nie jest fajne. Mimo wrodzonej, niewyzbytej naiwności i udziale w ratowaniu błękitnej planety, wsparciu akcji ratowania śnieżnych leopardów w Andach czy na Andamanach, mimo datków na kosmitów, zbierających na ziemniaki na katowickim rynku i łączenia się w bólu z ludźmi wierzącymi w 20% zysk z Amber Gold, to jest to dla mnie za dużo.

Myślę, że to najsłabszy punkt programu w ewentualnej przesiadce. Nie po to od 10 lat kupuję, by teraz przejść na alternatywne rozwiązanie i kupować drugi raz to samo. Ale czy to oznacza, że do końca życia jestem zmuszony używać sprzętu od Apple? Myślę, że kolejne podniesienie cen iPhone’a może doprowadzić do zmian, na razie jednak przesiadka wiąże się się z bardzo dużymi wydatkami na oprogramowanie.

Nie wspomnę tutaj o aplikacjach, których w sklepie Play po prostu nie ma. Nie chcę MS Office’a, bo to abonament (czy pytałem już Was o abonament telewizyjny?). Poza tym nie po to uciekałem, żeby wracać do molocha z Redmond. Dziś mam za darmo świetne Keynote, Pages, Numbers, które wygrywają. Na Androida nie ma też iMovie, GarageBanda, Pixelmatora, nawet, jeśli na telefonie używam ich bardzo sporadycznie. Nie ma też kluczowych dla mnie Tweetboota, Reedera, Things. Wiem, że są zamienniki, ale czy któryś z programów do obsługi Twittera potrafiłby się zsynchronizować z programem tabletowym i komputerowym? I być ładnym przy okazji?

Przebywanie w ekosystemie daje poczucie komfortu.

Zdjęcia

Co z naszymi zdjęciami? Na Androidzie istnieje świetny program Google Zdjęcia, który mógłby zastąpić odpowiednika na iPhonie. Ma on jednak jedną dyskwalifikującą dla mnie wadę: brak wersji desktopowej. Bez tego nie potrafię żyć. Codzienne obrabianie porcji kotów, psów, by zapełnić timeline Facebooka… na czym będę to robić? Na komputerze używam Zdjęć, Pixelmatora, Graphic Convertera. Użycie Google Photos całkowicie wywróciłoby budowany latami misternie workflow.

Podsumowanie

Obecność na rynku kilku różnych systemów, daje użytkownikowi lepszą ofertę. Każdy, znając plusy i minusy konkretnych rozwiązań, może sam zdecydować, co bardziej mu odpowiada. Świat Androida oferuje lesze ceny, większą konfigurowalność, możliwość stosowania odpowiadających każdemu launcherow, setki jak nie tysiące urządzeń. Jeśli do tego dołożymy często lepsze parametry, super ekran, możliwość płatności HCE, Android Pay, to szala rzeczywiście może u większości przechylić się na jego stronę. Wieloletniemu użytkownikowi sprzętu Apple, ciężko będzie włączyć Androida w swój obszar roboczy.

Pamiętajmy też, że jest to jedynie sprzęt a nie religia, bez względu, jak lubimy czy nie lubimy rozwiązań jakiejś firmy. Rozsądek podpowiada, że obecność na rynku konkurencji jest lepsze od  monopolu. Nie ukrywam, że bardzo żałuję, że nie udało się systemom mobilnym takim jak  WebOS, FirefoxOS, że porażkę odniósł BBOS10 czy nawet Windows. Oferowały one inne odczucia i doświadczenia, ale nie zaskarbiły zaufania klientów i dziś praktycznie nie istnieją.

W interesie każdego z nas jest to, by konkurencja była rozbudowana jak bardzo się da. Czasy monopoli słusznie minęły i niech nie wracają. Czego sobie i Wam Drodzy Czytelnicy bardzo życzę.