Recenzja Microsoft Flight Simulator na Xboksa – w końcu prawdziwy next-gen!

Microsoft Flight Simulator - fot. Microsoft
9.3
Ocena

Czy warto było czekać na Microsoft Flight Simulator? Już teraz mogę powiedzieć, że zdecydowanie tak, choć nie jest to tytuł dla każdego. Móc polecieć w każdy zakątek na globie: Lazurowe wybrzeże, Toskania, Wyspy Kanaryjskie, a może najpiękniejsze miejsca Polski? To wszystko brzmi mocno abstrakcyjnie, prawda? Skala gry powala i, choć pewne ograniczenia są oczywiste, trudno nie złapać się za głowę w pierwszym momencie. Jest to swego rodzaju pokaz możliwości nowej generacji konsol. Zapraszam serdecznie do recenzji Microsoft Flight Simulator na konsoli Microsoftu!

Hit sprzed roku

Wersja pecetowa gry zadebiutowała niemalże rok temu. Pomimo tego doczekała się statusu jednej z najbardziej oczekiwanych gier na konsolę nowej generacji. Trzeba przyznać, że taka sytuacja nie często się powtarza. Nie ma się jednak czemu dziwić, gdyż symulator okazał się absolutnym hitem.

Serwisy gamingowe oszalały, a temat Microsoft Flight Simulator nie schodził z czołówek portali przez dobrych kilka tygodni. W naszej recenzji gra otrzymała maksymalną możliwą ocenę.

Kuba, który miał okazję testować dla Was ten tytuł nie dostrzegł żadnych szczególnych wad, a był wręcz zachwycony każdym aspektem MSF.

Popularność i szum wokół tego tytułu jest swego rodzaju paradoksem, gdyż chyba każdy zgodzi się ze stwierdzeniem, że wszelkiego rodzaju symulatory to gatunek bardzo niszowy. Biorąc pod uwagę serię Microsoft Flight Simulator, której początki sięgają 1997 roku, na dobrą sprawę seria nigdy nie cieszyła się rozgłosem wśród niedzielnych graczy. Trafiała ona raczej do wąskiego grona pasjonatów. Dlaczego tak się działo?

Debiut Microsoft Flight Simulator wywołał spore poruszenie wśród graczy – fot. Tabletowo.pl

Wcześniej twórcy skupiali się w największym stopniu na realizmie i wszelakich aspektach symulacyjnych. Nie bez powodu MSF wypracował sobie markę najbardziej realistycznego symulatora lotniczego dostępnego dla mas. Co prawda ostatnia odsłona gry z 2012 roku, pod tytułem Microsoft Flight, próbowała to nieco zmienić, pomimo wyraźnie większego zainteresowania, w dalszym ciągu nie przebiła się do mainstreamu.

O co ten cały szum?

No dobrze, ale skoro wiemy już, że najnowsza odsłona gry w dalszym ciągu w dużej mierze skierowana jest na bardzo konkretnie ukształtowanego odbiorcę, skąd wokół tak wielki szum i rozgłos? Powodów jest kilka, jednakże jednym z najważniejszych jest to, jak gigantyczny krok technologiczny wypracowali deweloperzy w najnowszej odsłonie serii. To nie tylko gra. To swego rodzaju benchmark dla współczesnych sprzętów.

Przeskok jest ogromny. Wcześniej grafika stanowiła jeden z najmniej istotnych elementów symulatora. Teraz śmiem twierdzić, że jest jednym z najważniejszych. Wszystkie maszyny w grze zostały bardzo wiernie odwzorowane z nawet najdrobniejszymi szczegółami.

Spoglądając do oddanej niemalże 1:1 kabiny pilota widzimy dziesiątki, jeśli nie setki przycisków, sterów i kontrolek, a zdecydowana większość z nich pozostaje aktywna i potrafi wpłynąć istotnie na zachowanie czy status naszego podniebnego wehikułu.

Maszyny maszynami, te zawsze powinny być realistyczne, skoro mamy do czynienia z symulacją. To, co robi jednak największe wrażenie, to kolosalna skala możliwych do przebycia terenów.

Nie jest to żaden wycinek czy obszar odgrodzony niewidzialna ścianą. Nasze podniebne wojaże możemy odbyć na całej kuli ziemskiej, a to wszystko w czasie rzeczywistym, z pogodą i ruchem lotniczym live, które gra pobiera z sieci.

Jest to możliwe za sprawą połączenia zaawansowanych algorytmów sztucznej inteligencji z Mapami Bing od Microsoftu. Oprogramowanie rozpoznaje tereny na kuli ziemskiej i na podstawie otrzymanych informacji generuje wiernie oddaną makietę dowolnie wybranego miejsca na Ziemi. Wszystko to spina ze sobą Microsoft Azure, czyli wirtualna chmura giganta z Redmond, która odpowiada za transfer ogromnych ilości danych w czasie rzeczywistym.

Sama idea robi ogromne wrażenie, prawda? O ile takie rozwiązania w przypadku komputerów PC nie wydają się być czymś aż tak szczególnym (nie mówiąc o nieprawdopodobnej skali projektu), tak w przypadku konsol to coś zupełnie nowego.

Nie dziwi fakt, że tytuł musiał poczekać na konsolę nowej generacji. To prawdziwy pokaz siły nowych Xboksów, bo – choć gra w dużej mierze opiera się na odbieraniu danych – w dalszym ciągu wymaga to sporej mocy obliczeniowej do zarządzania nimi. Najlepiej świadczą o tym chociażby spore wymagania sprzętowe wersji na PC-ty.

W dzisiejszej recenzji skupię się przede wszystkim na aspektach wersji konsolowej, a więc na tym, jak działa sam tytuł, co się pozmieniało w nowej wersji, a także na tym, jak przystosowano grę dla szerszego grona odbiorców. Opowiem też co nieco, co znajdziemy w samej grze, ale z racji tego, że to przecież dalej ten sam Microsoft Flight Simulator, który debiutował niemalże rok temu, tym sprawom poświęcę nieco mniej uwagi.

Przed wyruszeniem w drogę należy… zwolnić GB na dysku

Niewątpliwym atutem MSF jest fakt, że tytuł jest dostępny w ramach abonamentu Xbox Game Pass zarówno na PC, jak i teraz także na konsolach. To, z czym mierzą się użytkownicy konsol, którzy ów abonament posiadają, to zapewne dylematy nad tym, w co akurat zagrać, kiedy wybór jest tak ogromny.

Zmierzam jednak do tego, że tworzy to pewien problem z ilością danych dostępnych na pobierane gry. O ile zapełnienie 1 TB dysku w Xbox Series X wymaga trochę chęci (i szybkiego Internetu), tak w przypadku XSS 512 GB to już pikuś. Szczególnie, że całość dostępnego miejsca na dane nie jest równa nominalnej pojemności dysku.

Microsoft Flight Simulator, jak można się spodziewać, zajmuje bardzo dużo miejsca. W tym momencie tytuł bez żadnych dodatków waży ponad 102 GB i, choć można ten rozmiar istotnie uszczuplić, w dalszym ciągu nie będzie to mało. Kiedy zdecydujemy się na instalację MSF, automatycznie pobierana jest gra w wersji podstawowej i tzw. „tryb offline”, zajmujący – odpowiednio – 59,7 GB i 42,7 GB na XSX i XSS. Czym jest omawiany „offline mode”?

Mówiąc najprościej to backup, który konsola wykorzysta w momencie, kiedy utracimy połączenie z Internetem. Ma to sens, biorąc pod uwagę, że MSF to na dobrą sprawę platforma i usługa sieciowa zarazem. Czy jest on konieczny do gry? Nie jest, możemy go w każdej chwili odinstalować, jednakże warto mieć na uwadze, że nawet chwilowa utrata połączenia może skutkować bolesnym końcem rozgrywki.

Kiedy już przebrniemy przez proces pobierania i instalacji gry, jesteśmy gotowi do rozpoczęcia naszych podniebnych wojaży. Po uruchomieniu… przywita nas kursor myszy w lewym górnym rogu ekranu. Ot, taki mały easter-egg, a tak naprawdę element, który od razu pokazuje nam, z czym będziemy mieć do czynienia. Microsoft Flight Simulator nie ukrywa, że nie jest typową grą na konsolę. To tylko i aż pecetowy port.

Czy to źle? Ja uważam, że absolutnie nie. Siłą rzeczy tytuł ten projektowany był na komputery i przepisanie go od nowa nikomu by się nie opłacało. Zresztą, nie bez powodu architektura konsol zbliża się od pewnego czasu co generację do poczciwych blaszaków. Ktoś jeszcze pamięta jak wyglądały gry multiplatformowe na PS3? Bolesne doświadczenie, o którym większość pewnie woli zapomnieć.

Pewne rzeczy deweloperzy mogli jednak zrobić trochę lepiej. Jeśli ktoś grał w MSF na pececie i zostałby postawiony przed konsolą, mógłby się nie zorientować, że to wersja na Xboksa. Układ menu, ekrany czy poszczególne suwaki, to wszystko wygląda identycznie i dokładnie w ten sam sposób też działa.

Z drobnym wyjątkiem, że kursorem ruszamy za pomocą lewego analoga, zamiast myszą. Przyciski, triggery czy bumpery pozostają nieaktywne. Można sobie tylko wyobrazić, jak jest to uciążliwe, szczególnie kiedy rozwijamy kartę z dziesiątkami różnych opcji, pozwalających dostosować symulacje do naszych preferencji.

Sama struktura wersji konsolowej ma też oczywiście swoje plusy, takie jak genialna synchronizacja ze wszystkimi urządzeniami i platformami, na jakich gramy. Nie tłumaczy to jednak macoszego potraktowania interfejsu. Co prawda w MSF możemy wykorzystać szeroką gamę innych kontrolerów, w tym nawet myszki i klawiatury, jednakże tytuł konsolowy powinien mieć menu przystosowane do pada, bo tak w ten tytuł próbować będzie pewnie grubo ponad 90% osób, które pobiorą Microsoft Flight Simulator.

Od czego zacząć? Decyduj sam!

Gdy pierwszy raz uruchomimy grę, ta zada nam kilka rutynowych pytań odnośnie tego, jaki model rozgrywki preferujemy. Czy włączamy od razu wszystkie symulacyjne aspekty, czy może decydujemy się na uproszczenie rozgrywki. Po tym zostajemy delikatnie zachęceni do zapoznania się z wieloetapowymi tutorialami i to właściwie tyle.

Od razu zostajemy wrzuceni na głęboką wodę i to, co będzie naszym kolejnym krokiem, zależy tylko i wyłącznie od nas. Nie muszę chyba mówić, że nauczenie się samemu wszystkiego jest tutaj po prostu niemożliwe. Deweloperzy chwalili się, że wraz z udostępnieniem symulatora przygotowali także bardziej rozbudowane samouczki i dołożyli sporo starań, aby sterowanie na padzie było możliwie wygodne.

Istotnie, rozdział szkolenia lotniczego oraz sporo krótkich i dłuższych misji, uczą nas niemalże każdego aspektu sterowania samolotem. Zaczynamy od podstaw obsługi, przez procedurę startu i lądowania, po nawigację, kończąc na szkoleniu na samoloty pasażerskie.

Przyznaję, że instrukcje i informacje zawarte w nich są z reguły jasne i przejrzyste, a przyjemny głos pani instruktor pomaga w szybszym przyswojeniu informacji.

Jeśli jednak zależy nam na czymś więcej niż tylko umiejętności latania prosto, to rzeczy, których musimy się nauczyć, jest od groma. Trzeba sporo chęci i samozaparcia, aby przebrnąć przez całość szkolenia.

Pomimo, że finalnie mi się to udało, musiałem dość często wracać do niektórych lekcji, aby przypomnieć sobie pewne rzeczy. Co ciekawe, każda z wykonanych przez nas lekcji podlega ocenie. Uzyskanie najwyższej noty „A” w pierwszych misjach potrafi być sporym wyzwanie.

Turystyka lotnicza w 4K

Jeśli mamy już dość samouczków (lub jakimś sposobem udało nam się przebrnąć przez wszystkie), to tak naprawdę mamy trzy możliwości. Pierwsza z nich to loty zapoznawcze. Tutaj wchodzimy w utworzony przez twórców scenariusz. To za nas wybrane jest miejsce podróży, czas i maszyna. Nam pozostaje złapać za ster i podziwiać piękne krajobrazy, jakie proponują nam autorzy. Giza, Neapol, Bora-Bora, a może miejska dżungla Nowego Yorku?

Oczywistym jest, że teren generowany przez algorytm nie zawsze będzie idealny, więc logicznym jest, że gra „wysyła” nas w tereny, które zostały specjalnie dopieszczone przez deweloperów.

To właśnie w tym miejscu większość zda sobie sprawę, jak pięknym tytułem jest Microsoft Flight Simulator. Grafika dosłownie powala. Świadomość, że coś takiego jest uruchamiane na konsoli za nieco ponad 2000 złotych (lub 1200 w przypadku Series S!) zwala z nóg.

To nie tylko śliczne błękitne niebo, gigantyczna skala czy przywiązanie do detali najważniejszych punktów na mapie (ważne zabytki, miejsca, są na mapie świata zaznaczone specjalnymi markerami), ale też niesamowite efekty pogodowe, które poznamy chociażby w scenariuszu z wycieczką do Nowego Yorku. Kiedy widzimy, że wlatując w chmury o szyby naszego kokpitu rozbijają się krople deszczu, trudno nie zachwycić się choćby na moment.

Jasne, że gdy zbliżymy się do automatycznie generowanych terenów, te z bliskiej odległości, lekko mówiąc, nie grzeszą detalami, ale sprawa ta jest absolutnie zrozumiała. Nie sposób oddać całego świata w 4K z najmniejszymi szczegółami. Na to poczekamy pewnie jeszcze z jedną lub dwie generacje.

Jak pokazuje analiza Digital Foundry, gra w przypadku wersji na konsolę Xbox Series X działa w 4K, a pod wpływem działania dynamicznej rozdzielczości potrafi zejść do 1440p. Jeśli zaś chodzi o tańszego Xboksa Series S, tutaj mamy do czynienia ze stałą rozdzielczością obrazu na poziomie 1080p z pewnymi drobnymi uszczupleniami grafiki dotykającymi efektów i zasięgu rysowania detali.

Co by nie mówić, zestawiając to z tym, jak gra wygląda, są to bardzo imponujące wartości. Jedyne, co nieco zaburza rozgrywkę, to stosunkowo długie czasy ładowania. Wynika to z faktu konieczności pobrania danych z Internetu, ale mimo szybkiej prędkości sieci, czas potrafi się dłużyć.

Gra działa w 30 klatkach na sekundę na obu Xboksach i, kiedy męczyłem tytuł w nawet najbardziej wymagających okolicznościach na XSX, nie odczuwałem żadnych spadków ani szarpnięć. Widać było, że gra radziła sobie za pomocą delikatnego zmniejszania rozdzielczości, ale nie było to coś, co psuło przyjemność z seansu. Od strony optymalizacyjnej nie mam absolutnie nic do zarzucenia.

Dodatki, czyli o tym, jak nie zepsuć gry

Warto też zaznaczyć, że MSF to tytuł, który jest regularnie aktualizowany. Co jakiś czas Asebo (producent gry) wypuszcza tzw. aktualizacje świata, które poprawią obszary danych miast lub państw. Takie wsparcie sprawia, że tytuł z pewnością wydłuży nieco swój rynkowy byt nawet wśród bardziej niedzielnych graczy. Oczywiście dotyczy to zarówno PC, jak i konsol.

Jeśli ktoś kiedykolwiek miał styczność z jakimikolwiek symulatorami, z pewnością wie, że to dość droga zabawa. Tak było przez lata w poprzednich częściach Microsoft Flight Simulator. Kupowanie samolotów, dodatkowych systemów, obszarów czy lotnisk… Oczywiście płatne segmenty znajdziemy i w najnowszej odsłonie, jednakże dostajemy sporo już w podstawowej wersji z Game Passa.

W grze znajduje się dedykowana dodatkom zakładka i, choć na ten moment nie ma w niej dużo, można mieć pewność, że systematycznie będzie się powiększać zarówno w te płatne, jak i darmowe elementy. Cieszy jednak spora zawartość podstawki. Nawet najwięksi zapaleńcy znajdą content na długie godziny.

Opanować monstrum

Muszę przyznać, że pomimo tego, że bardzo bałem się sterowania na padzie, a moje wcześniejsze doświadczenie z symulatorami lotu było bliskie zeru, po kilku próbach i zmianach ustawienia czułości analogów (zalecam!), sterowanie okazało się całkiem przystępne. W dalszym ciągu nie ma nawet mowy o komforcie, jaki mogą zapewnić dedykowane akcesoria, jednakże sam aspekt sterowania samolotem potrafił sprawić przyjemność.

Trudno jest opisać radochę, jaką daje pierwsze udane lądowanie, które poprzedziła niezliczona ilość tych mniej udanych. Z perspektywy nowicjusza muszę też powiedzieć, że warto systematycznie zwiększać sobie poziom trudności, wyłączając kolejne asysty i wspomagania. Daje to sporo frajdy, choć – jak łatwo się domyśleć – wiąże się z wieloma niepowodzeniami po drodze.

Kiedy zwykły deszcz nagle staje się wyzwaniem, łatwo sobie wyobrazić, co może się dziać w znacznie gorszych warunkach, a przecież trzeba też pamiętać, że każda maszyna steruje się inaczej. Przeskok do samolotów pasażerskich potrafi nieźle zweryfikować naszą dotychczasową ocenę umiejętności.

Nie jestem w stanie powiedzieć, czy latanie na padzie kompletnie bez ułatwień jest możliwe. Śmiem jednak w to wątpić. Jednakże, jeśli ktoś zostałby na tyle długo z MSF, to rozważenie zakupu dodatkowego akcesorium nie byłoby niczym dziwnym.

Microsoft Flight Simulator z perspektywy Xbox Series S

Moim zdaniem Microsoft Flight Simulator to obecnie jeden z najmocniejszych tytułów
ekskluzywnych Microsoftu. Można by powiedzieć, że jest to trochę taka gra wizytówka, która jest w stanie skutecznie przyciągnąć sobą uwagę dużej grupy graczy – w końcu jaka inna produkcja na rynku może pochwalić się tak ogromną skalą, tak realistyczną grafiką i tak zaawansowaną technologią, jak najnowszy MFS?

Nic więc dziwnego, że Microsoft zapragnął tytułem tym zareklamować swoje konsole nowej generacji, a także ich niemałe możliwości. I śmiem twierdzić, że Microsoft Flight Simulator to pierwszy duży test dla Xboksa Series X i Xboksa Series S. W szczególności dla tego drugiego urządzenia, które przecież charakteryzuje się dużo mniejszymi osiągami, przynajmniej, jeśli chodzi o wydajność grafiki.

A, jak dobrze wiemy z doświadczeń PC, nowy MFS to prawdziwy benchmark dla obecnych sprzętów, który potrafi pokonać nawet najmocniejsze bestie – jak więc z tytułem tym radzi sobie maleńki i względnie tani Xbox Series S?

W mojej opinii zaskakująco dobrze.

Natywna rozdzielczość 1080p i 30 klatek na sekundę wydają się całkowicie wystarczające, tym bardziej, że nie ma tu jakichś większych spadków wydajnościowych. Ba, sam przed premierą spodziewałem się niższej i skalowanej rozdzielczości, więc jestem poniekąd pozytywnie zaskoczony, tak samo, jak jakością grafiki.

Ta oczywiście została w pewnym stopniu uproszczona względem Xbox Series X (widać to przede wszystkim w odległości renderowania detali), ale i tak mamy tu do czynienia ze znacznie lepszą oprawą wizualną niż na niskich czy nawet średnich ustawieniach graficznych na PC. Moją uwagę zwróciły szczególnie niezwykle zaawansowane chmury – te, nawet na Series S, wyglądają fenomenalnie.

Ogółem jestem zadowolony z tego, jak Microsoft Flight Simulator wygląda i działa na „S-ce”, ponieważ twórcy poszli tu na zaskakująco mało kompromisów wizualnych i nie zapomnieli o solidnej optymalizacji swojego tytułu. Można by teoretycznie ponarzekać na zaledwie 30 klatek na sekundę, ale nie zapominajmy, że nowy Xbox Series S kosztuje w sklepie zaledwie 1349 złotych – czy jakikolwiek świeżo składany PC w tej cenie będzie mógł pochwalić się podobnymi osiągami w Microsoft Flight Simulator? Nie wydaje mi się.

Fragment rozgrywki Microsoft Flight Simulator na Xbox Series S

A cała reszta gry? Tu nie mam zbyt dużo do dodania, w pełni zgadzam się z opinią Kuby i Mateusza – Microsoft Flight Simulator to po prostu tytuł wyjątkowy i rewolucyjny pod wieloma względami, który zaskakująco dobrze sprawdza się również na konsolach. Jest to więc pozycja obowiązkowa dla każdego posiadacza nowych Xboksów i abonamentu Xbox Game Pass.

Do zobaczenia w przestworzach!

Podsumowanie – pokaz siły i możliwości

Podsumowując moją przygodę z Microsoft Flight Simulator muszę przyznać, że gra mnie absolutnie zauroczyła. Z pewnością wrażenie to potęguje fakt, że nie miałem wcześniej okazji przysiąść do tytułu na dłużej, jednakże nie można grze odmówić niespotykanej dotąd skali i piękna na konsolach. Jeśli taki tytuł pojawia się na początku generacji, można tylko żałować, że nie był to tytuł na otwarcie, a jednocześnie zastanawiać się, jak daleko możemy jeszcze dojść.

Wersja Xboksowa w pełni spełniła swoje zdanie. Pokazała możliwości sprzętu, istotnie wzmocniła szeregi Game Passa, a przy tym być może sprawi, że gatunkiem zainteresuje się jeszcze więcej osób z uwagi na bardziej przystępną w odbiorze formę.

Nie będę ukrywał, że gra wymaga dużo cierpliwości, jednakże gwarantuję, że potrafi to w pełni wynagrodzić. Ja wsiąkłem i na pewno do Microsoft Flight Simulator będę wracał.

Co Wy sądzicie na temat konsolowego wydania MSF? Czy mieliście okazję ją już wypróbować w ramach abonamentu Game Pass, czy może zdecydowaliście się na osobny zakup? Dajcie znać w komentarzach o swoich podniebnych przygodach!

Microsoft Flight Simulator - fot. Microsoft
Recenzja Microsoft Flight Simulator na Xboksa – w końcu prawdziwy next-gen!
Zalety
graficznie gra potrafi przyprawić o opad szczęki (4K na XSX), genialne modele samolotów i ich kabin
miespotykana nigdy wcześniej skala - dostępny cały glob w skali 1:1
znakomita optymalizacja
imersja, imersja i jeszcze raz imersja
pakiet rozbudowanych samouczków nawet dla największych laików
system pogody, ruch lotniczy live - jakby było za mało realizmu
przyjemna dla ucha, minimalistyczna oprawa dźwiękowa
nieustanne aktualizacje graficzne i techniczne
Wady
mimo wszystko wysoki próg wejścia
Menu powinno zostać zmodyfikowane i przystosowane do obsługi padów
SSD i szybki internet nie pomaga na stosunkowo długie loadingi
dla niektórych, brak stricte wskazanego celu w rozgrywce (trybu kariery)
9.3
Ocena
Exit mobile version