Woooow! Tylko tyle mam do powiedzenia. Recenzja Microsoft Flight Simulator 2020

Wiem, że nie powinienem zaczynać materiału od podsumowania, ale co mi tam. Gra, a raczej symulator lotniczy Microsoft Flight Simulator 2020 jest wart każdych pieniędzy, które Microsoft za niego chce. Zapraszam was w mój świat lotniczych podróży. Dowiecie się tutaj coś więcej o mnie, jak i o Kasi – mojej drugiej połówce i jednocześnie redaktor naczelnej Tabletowo. 

Wymagania i moja jednostka komputerowa 

Producent na swojej stronie internetowej informuje nas o kilku konfiguracjach: minimalnej, zalecanej oraz maksymalnej, dzięki której będziemy w stanie cieszyć się najpłynniejszą rozgrywką. Oto każda z nich: 

 Podstawowa Zalecana Idealna 
procesor Ryzen 3 1200 / Intel i5-4460 Ryzen 5 1500X / Intel i5-8400 Ryzen 7 Pro 2700X / Intel i7-9800X 
Karta graficzna Radeon RX 570 / NVIDIA GTX 770 Radeon RX 590 / Nvidia GTX 970 Radeon VII / Nvidia RTX 2080 
VRAM 2 GB 4 GB 8 GB 
RAM 8 GB 16 GB 32 GB 
Miejsce na dysku 150 GB 150 GB 150 GB 

I to by było na tyle, jeżeli mówimy o suchych faktach. Musicie wiedzieć, że moja konfiguracja była trochę “mocniejsza” oraz że grałem w rozdzielności WQHD, czyli 2560×1440 pikseli na ustawieniach Uber. Oznacza to, że wzelkie screeny, które zobaczycie w mojej recenzji, obrazują maksymalny potencjał symulatora.  

Jednostka, na której testowałem Flight Simulator 2020, składa się z następujących podzespołów: 

  • Intel i9-9900KS (podkręcony na wszystkich rdzeniach na stałe 5 GHz) , 
  • Nvidia GeForce RTX 2080Ti, 
  • 32 GB RAM DDR4 o taktowaniu 4133 MHz (4x 8 GB). 

…i wielu innych dodatków, o których pisać w tym tekście nie będę, bo recenzja tej jednostki jeszcze się pojawi na łamach portalu. Dodam jedynie, że całość jest chłodzona cieczą. Pod te podzespoły został stworzony autorski układ chłodzenia, więc niech was nie zmylą niskie temperatury karty graficznej czy procesora (chociaż nie powiem – ten symulator potrafił wykrzesać z mojego sprzętu naprawdę wiele ciepła – żeby móc spokojnie wytrzymać przy tej konstrukcji potrzebowałem dodatkowy wiatrak, szczególnie podczas fali upałów; jednym z nich był Xiaomi Mi Smart Standing Fan 1C).  

Zacznijmy od początku 

Nigdy nie byłem fanem symulatorów. Ba! Nigdy nie latałem na symulatorze lotniczym, dlatego też czekała mnie ostra kilkudniowa batalia, by móc nauczyć się podstaw i zaczerpnąć chociaż trochę z tego, co ten symulator proponuje. A proponuje wiele.  Twierdzę nawet, że zbyt wiele jak na moje umiejętności… ;) 

Szkolenia lotnicze, zawody w lądowaniu, wycieczki krajobrazowe z wyznaczaniem punktów nawigacyjnych oraz – co najważniejsze – otwarty świat! Pisząc “otwarty świat” mam na myśli CAŁY ŚWIAT.  

Dobrze czytacie – ekipa z Microsoftu na jednym z paneli ładowania umieściła napis “leć, gdzie chcesz”. I faktycznie tak jest – można lecieć dosłownie wszędzie. 

Trudne początki  

Jak już wspominałem, nie mam doświadczenia w lataniu na symulatorach lotniczych. Nie przeszkodziło mi to jednak w rzuceniu się na głęboką wodę. Zamiast przejść cały samouczek od początku do końca, zaplanowałem lot, wybrałem samolot i umieściłem się na lotnisku… to chyba nie był dobry pomysł  ;)   

Przez około 20 minut szukałem po kokpicie odpowiednich przycisków, które pozwoliłyby mi wznieść się po raz pierwszy w powietrze. A warto w tym momencie zaznaczyć, że ustawiłem najłatwiejszy próg trudności – cała lista kontrolna została zatem wykonana przez “drugiego pilota” (AI), a mi pozostało tylko cieszyć się lotem i tyle. 

Ale żeby do tego lotu doszło, to… nie wiedziałem, co zrobić. 

Musiałem wyjąć asa z rękawa!  

Tak się składa, że mój młodszy brat studiuje na co dzień w Londynie na kierunku lotniczym, więc nie zastanawiając się długo, wykonałem wideo-połączenie i w zaledwie kilkanaście minut dostałem przyspieszony kurs podstaw pilotowania statkiem powietrznym… podczas lotu ;)  

Po takiej przygodzie doszedłem do wniosku, że jednak przejście “samouczka” to jednak mus – i was też do tego zachęcam z całego serca. Nawet, jeżeli maszcie już doświadczenie w starszych symulatorach lotniczych czy prowadzeniu prawdziwych samolotów to warto – warto wykonać kilka zadań przygotowanych przez twórców, nawet dla samych, niesamowitych widoków. 

Kilka prostych zadań na początek, takich jak start i lądowanie – w tym momencie zaczniecie na mnie krzyczeć, że to jest najtrudniejsza czynność do wykonania. Ale – tak, były proste – bo lot był wspomagany przez sztuczną inteligencję – samemu takiego wyczynu bym się nie podjął.  

Podziwianie krajobrazów 

Przypomnę, że miałem mało czasu, by wszystko dokładnie zobaczyć, ale to, co widziałem, uświadamia mnie w jednej kwestii – ten symulator to doskonały generator tapet! 

Podczas lotu widokowego przygotowanego przez twórców cały czas zbierałem szczękę z podłogi (z kokpitu?) – to, jak ten tytuł oddaje realizm, jest niesamowite. Nie chcę zagłębiać się w dokładne detale techniczne odnośnie zaimplementowanych technologii, jakie zostały tutaj użyte, bo nie czuję się na tyle dobrze, by móc o tym płynnie w tym momencie pisać. Jedno jest pewne: do tego tematu jeszcze wrócę – ale to po kilkunastu kolejnych godzinach spędzonych w grze!  

Zadanie specjalne 

Jeszcze zanim zainstalowałem grę, dostałem od Microsoftu “zadanie specjalne” – polecieć z Warszawy do… Radomia ;) 

Mimo bliskiej odległości, chciałem to zadanie jakoś urozmaicić – dlatego wybrałem jeden z większych samolotów dostępnych w symulatorze i porę dnia (noc – wychodzą lepsze zdjęcia), jak i stwierdziłem, że zrobię coś, na co w realnym świecie nigdy bym się nie odważył – lot turystyczny nad pałacem kultury.  

Po kilku minutach walki z maszyną (nie jest to łatwe zadanie – szczególnie przy takiej ilości możliwości kontroli samolotu) udało się ustabilizować lot, by spokojnie dotrzeć do celu. W sumie nie do końca wiem jakim cudem, bo było to nierzadko trafianie na chybił trafił ;) 

Po (o dziwo!) udanym lądowaniu w Radomiu okazało się, że pas lotniska… jest za krótki. Nikt nie chciał mnie obsłużyć z ekipy naziemnej – no nic, zdarza się. Widać nie było tam gościnnych pracowników. Żeby jednak nie było – zadanie wykonane.  

Co dalej?  

Na samym początku obiecałem, że napiszę coś więcej o sobie, jak i o Kasi. Nie wiem czy ten fakt jest wam znany, ale kochamy Teneryfę. Jest to jedne z nielicznych miejsc na naszej planecie, gdzie wracalibyśmy w każdym wolnym terminie. Niestety, przez pandemię koronawirusa w tym roku jeszcze nie udało nam się tam dotrzeć… “Odbiłem” to sobie wirtualną podróżą. 

Żeby doskonale przygotować całą podróż, stwierdziłem, że zdam się na los, czyli aktualne warunki pogodowe oraz aktualny ruch lotniczy. Jedną z największych zalet Microsoft Flight Symulator 2020 jest to, że możemy cieszyć się doskonałą symulacją tego, co dzieje się w rzeczywistej przestrzeni powietrznej – zrobiło to na mnie, jako laiku, piorunujące wrażenie (bardzo pozytywne oczywiście). 

Nie będę was zanudzał opowieścią o starcie-locie-lądowaniu… wszystko zobaczycie na poniższych screenach. Lot przebiegł idealnie, bez większych komplikacji, jednak chciałbym zwrócić uwagę, że już w ostatniej fazie lotu tuż przed lądowaniem serce zabiło mi szybciej – zobaczyłem ukochaną wyspę 1 do 1. To, w jaki sposób gra oddała konstrukcje, które zawsze widzę przed momentem posadzenia samolotu na płycie lotniska, spowodowało, że tak zacząłem przyglądać się architekturze dookoła, że zapomniałem przygotować samolot do przyziemienia (oj, głupi ja). 

Żeby pokazać wam coś więcej zapraszam na małą podróż po wyspie. Specjalnie wybrałem mniejszy samolot, by dokładnie pokazać wam kilka charakterystycznych punktów z wyspy, gdzie po wpisaniu ich nazw w Google będziecie mogli porównać kopię komputerową do oryginału.  

Zaczniemy do lotu nad Los Gigantes – to nadmorskie miasteczko, którego nazwa wzięła się od Acantilados de los Gigantes, ogromnych klifów, które osiągają wysokość od 300 do 600 metrów (i tutaj zachęcam was gorąco do wyszukania tego w Google). 

Lecimy dalej na północ – przed naszymi oczyma pojawi się droga na Mascę. Jest to wieś w gminie Buenavista del Norte na Teneryfie. Jak podaje Wikipedia, miejscowość leży na wysokości 600 m n.p.m. w masywie górskim Teno i daje początek wąwozowi o tej samej nazwie, który biegnie do plaży położonej wśród klifów Los Gigantes. W latach 60. XX wieku można ją było zwiedzić docierając do niej na wynajętym osiołku – dotarcie do tej wioski jest nie lada wyczynem (nawet samochodem). 

Na sam koniec raj na ziemi, czyli miejsce, w którym zawsze się zatrzymujemy – Puerto de la Cruz. 

W tym przypadku nie mam niesamowitej historii, mam za to kilka “bugów”. Udało mi się w końcu znaleźć niedoskonałości silnika gry – wiele obiektów jest “stapianych z podłożem”, co powoduje czasami dość ciekawy widok. Należy jednak pamiętać, że tam mamy cały świat!  

Udało mi się odszukać również “czarną dziurę”, czyli braki w teksturach.

To by było na tyle z naszej podróży po Teneryfie. Jest tam o wiele więcej pięknych miejsc wartych pokazania… ale to kiedy indziej.  A jak wygląda reszta świata?  

Zwiedziłem też kilka innych znanych i lubianych miejsc:  

Wielkie piramidy w Gizie  

Manhattan – Nowy York  

Hawaje 

Miejsc, które możemy odwiedzić, jest wręcz niesamowita ilość – moim kolejnym celem będzie oblecenie świata dookoła – a trochę to może zająć.  

Jak to wszystko działa? W tym momencie wiem jedno – jeszcze trochę pracy przed twórcami do pełnej optymalizacji. Pomimo tak wydajnego zestawu, jakim jest mój PC, gra nierzadko spadała mi do wydajności około 30 klatek obrazowych na sekundę, a zaznaczmy, że też nie wykorzystywała pełnego potencjału mojej jednostki – nierzadko karta graficzna pracowała na 70% swojej mocy. 

Na co jeszcze warto zwrócić uwagę? 

Coś, co jest najbardziej niesamowite w tej grze, to możliwość “skopiowania” aktualnych warunków atmosferycznych na żywo z całego świata do naszego symulatora, podobnie zresztą jest w przypadku ruchu lotniczego. Wszystko, co dzieje się w rzeczywistości, ma odzwierciedlenie w symulatorze – łącznie z czasem. Planując lot warto więc zobaczyć co, jak i gdzie ? 

Skupię się jeszcze na chwilę na warunkach atmosferycznych. Gra pozwala nam ustawiać wymarzony dla nas scenariusz – od pięknej bezchmurnej pogody w 26 stopniach po mroźną zimę przy -40 – to jedynie nasze widzimisię odnośnie tego, co dokładnie chcemy przeżyć. 

Kolejne zaskoczenie było takie, że w warunkach “ekstremalnych” mój samolot zaczął się “obladzać”. Symulator idealny. 

Wiem, że cały ten tekst jest dość chaotyczny, ale to dlatego, że spędziłem z tym tytułem kilka mocnych, intensywnych dni – nie jestem w stanie przedstawić całego ogromu możliwości tego symulatora w prosty sposób. Jedno jest pewne – jestem laikiem, który poczuł przedsmak możliwości tego tytułu. Chcę więcej! 

Dlatego niech moim podsumowaniem będzie to, że ja wracam do latania, a was zostawiam z oceną 10/10 i moją rekomendacją. Ten tytuł jest jednym z najlepszych, w jakie grałem ostatnimi laty! 

Na sam koniec cena. Jak łatwo zauważyć na stronie Microsoftu, wersja podstawowa kosztuje ok. 260 złotych, natomiast ta „wypasiona”, na której latałem, to wydatek rzędu 520 złotych.

Od razu zaznaczam, że trafi do mojej grupy testowej jako test możliwości jednostek. Idę też poszukiwać kontrolerów do tego tytułu, bo “granie” (jakoś to słowo mi tutaj nie pasuje) na klawiaturze i myszce po prostu nie przystoi. Gorąco zachęcam, by wyposażyć się w zestaw peryferiów lotniczych.  

_
Wszystkie screeny z gry/symulatora w oryginalnej, pełnej rozdzielczości, możecie zobaczyć tutaj.

Woooow! Tylko tyle mam do powiedzenia. Recenzja Microsoft Flight Simulator 2020
Wnioski
Ocena użytkownika38 głosów
7.2
Zalety
wszystko
Wady
brak
10
Ocena