Valve zapowiedziało garść nowych urządzeń, które zadebiutują w 2026 roku. Choć jeszcze mało o nich wiemy, a premiera odbędzie się dopiero za kilka miesięcy, już teraz czuję, że wkrótce możemy poznać największego wygranego (i przegranego) obecnej dekady w gamingu.
O co tyle szumu?
A jednak Gabe Newell umie liczyć do trzech. Choć większość graczy wolałaby, aby wykorzystał tę trójkę do prezentacji Half-Life 3, to trio nowych urządzeń może w choć niewielkim stopniu załagodzi ból, jaki noszą w sobie wszyscy fani przygód Gordona Freemana.
O jakich sprzętach konkretnie mowa? Prezentację z 12 listopada Valve otworzyło nowym Steam Controllerem. Pierwsza generacja pada miała swoich zwolenników, którzy uważali go za jeden z najwygodniejszych kontrolerów na PC. Gdybym miał wskazać jego największą wadę, z pewnością byłby to „pierwszy rzut oka”. Widząc przyciski kierunkowe, zastąpione trackpadem z jednej strony i dodatkową powierzchnią z drugiej, można było odnieść wrażenie, że jest to taki „ni to pad, ni mysz”.

Tymczasem nowy Steam Controller wygląda po prostu jak typowy gamepad, tyle że z ogromnym podbródkiem, na którym wyrosły mu dwa trackpady. Jest zatem mniej proporcjonalny niż typowy kontroler, ale za to sprawia wrażenie bardziej klasycznego i uniwersalnego rozwiązania.
Wśród największych zalet, jakie można było zobaczyć w trakcie prezentacji, warto wymienić przede wszystkim Puck – odbiornik bezprzewodowy, który nie tylko ułatwi parowanie z niektórymi sprzętami, ale posłuży również jako magnetyczna stacja dokująca do ładowania akcesorium. Samo ogniwo ma wystarczać na 35 godzin grania.
Oprócz tego Valve wspomniało także o magnetycznych analogach wykorzystujących efekt Halla, pojemnościowych sensorach w drążkach i z tyłu obudowy oraz współpracy kontrolera z każdym urządzeniem obsługującym Steam i Steam Link, czyli z komputerami z Windowsem i MacOS, handheldami, Steam Deckiem czy smartfonami.
Stacjonarna kostka do grania
Za pomocą Steam Machine Amerykanie wracają również do oferowania rozwiązań stacjonarnych. To niewielka kostka (ok. 16 cm z każdej strony) z wymiennym frontem, która może stanowić świetne centrum multimedialne w domu.
Całość oparto na rozwiązaniach AMD – półstandardowym 6-rdzeniowym procesorze w architekturze Zen 4 i układzie graficznym RDNA 3 z pamięcią 8 GB GDDR6, które mają oferować sześciokrotnie większą moc niż Steam Deck. Ma to pozwalać na rozgrywkę w wymagające tytuły w rozdzielczości 4K i 60 klatkach na sekundę przy wykorzystaniu technologii FSR.
Do tego warto wspomnieć o 16 GB pamięci DDR5, wariantach z dyskiem 512 GB i 2 TB z opcją poszerzenia za pomocą karty microSD oraz wbudowanym zasilaczu.
Wiemy również, że obudowa będzie mieć odbiornik do Steam Controllera, pasek LED z opcją personalizacji, służący do pokazania m.in. stanu pobierania aktualnie ściąganej gry oraz pełen pakiet modułów i gniazd pokroju Wi-Fi 6E, Bluetooth 5.3, gniazda Ethernet 1 Gb/s oraz po jednym wejściu DisplayPort 1.4 i HDMI 2.0.

Następca Valve Index nadchodzi
Ostatnim elementem układanki jest Steam Frame, czyli samodzielne gogle VR. Dzięki wbudowanemu we wnętrzu układowi mobilnemu, możliwe będzie uruchamianie klasycznych tytułów, jak i tych przygotowanych pod wirtualną rzeczywistość bez podłączania ich do konsoli czy PC – jak w zestawach z serii Meta Quest.
Korzystając z łączności Wi-Fi 6 i dedykowanego odbiornika całość jest bezprzewodowa oraz oparta na rozwiązaniach z innych urządzeń Valve, takich jak analogi, korzystające z efektu Halla, pojemnościowe śledzenie palców czy współpraca ze Steam Controllerem.

Czy mamy pozwolenie na steamowe szaleństwo?
Wewnętrzny stoik podpowiada mi, żeby z wychwalaniem Valve poczekać co najmniej do czasu, aż zostanie zaprezentowana szczegółowa specyfikacja, a najlepiej do premiery urządzeń i pierwszych wrażeń. Wydaje mi się jednak, że radość nawet z tak zdawkowej prezentacji pokazuje, jak bardzo gracze zostali „skrzywdzeni” przez wielkie korporacje w obecnej generacji konsol.
Zaczynając od najświeższego wątku, czyli Nintendo Switch 2. Z jednej strony sprzęt skazany na sukces, dzięki rozwinięciu idei poprzednika, usunięciu kilku bolączek i wprowadzeniu typowych dla tego producenta unikalnych pomysłów – typu możliwość zamienienia Joy-Cona w myszkę.
Z drugiej strony zastosowanie ekranu LCD zamiast OLED to ewidentny krok wstecz względem ostatniej iteracji oryginalnego Switcha, a Nintendo kontynuuje najgorsze tradycje współczesnego gamingu, proponując płatne ulepszenia klasyków z poprzedniej generacji na nową konsolę i podnosząc cenę za swoj hity. Marnym pocieszeniem jest zauważenie przez giganta kraju nad Wisłą i nadchodząca polska wersja interfejsu konsoli wraz z pierwszymi grami przetłumaczonymi na rodzimy język.

Pozostając w cieniu góry Fudżi skierujmy wzrok na kolejną japońską korporację – Sony. Od czasu premiery PlayStation 5 trudno nie odnieść wrażenia, że najbardziej rozpieszczani są gracze PC-owi. W końcu to oni mogą cieszyć się na swoich sprzętach wieloma tytułami, które były wcześniej na wyłączność „plejaka”. Mowa tu zarówno o poprzedniej generacji, która dała nam Horizon: Zero Dawn, Ghost of Tsushima, jak i obecnej, gdzie Ghost of Yotei z pewnością podzieli los Marvel’s Spider Man 2, The Last of Us Part 2 czy Returnal. (Odczepta się ode mnie, mojego Bloodborne’a, Demon’s Souls i ode mnie, okej?)
Dorzućmy do tego nieco wybrakowany PS Portal, szybki i nieoficjalny zgon PlayStation VR2, kombinowanie z dyskami w konsolach oraz najmniej opłacany zakup tej generacji, czyli PS5 Pro. Wtedy widać jak na dłoni obraz Sony, które może i nie przegrało tej generacji, ale nie jestem pewien, czy ultrasi, zakładający na gamingowe ustawki niebieski kolor, nie czują się od kilku lat oszukani.

Złoty medal przegrywa wędruje do…
Nigdy nie byłem fanem Xboxa w tym sensie, że nie miałem okazji kupić żadnej konsoli jako nowej czy w czasach swojej świetności – doceniam jednak, że Xbox 360 był w stanie powalczyć z PlayStation 3 jak równy z równym, a „konsolowa wojna XXI wieku”, którą opisywałem całkiem niedawno na łamach Tabletowo, dała początek takim seriom, jak Halo, Forza Motorsport czy Mass Effect.
Dlatego nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, kiedy widzę, jak Xbox radzi sobie na rynku od czasu premiery nowej generacji konsol. Exclusive’y przestały być ekskluzywne, sprzedaż konsol szoruje po dnie, ogromne cięcia kadrowe, w tym zamknięcie studiów pokroju The Initiative, Tango Gameworks (odkupione przez Kraftona) czy Arkane Austin.

Oczywiście ktoś weźmie „zielonych” w obronę za pomocą Xbox Game Pass, ale wierzę, że część osób zgodzi się ze mną, że koncept jest równie korzystny dla niewtajemniczonych graczy, co destrukcyjny dla całej branży. Odbiera kolejną warstwę „własności”, jaką już usunęła cyfrowa dystrybucja, napędza poniekąd efekt FOMO, dodając i usuwając gry z biblioteki, a kolejne podwyżki abonamentu, drenujące portfel, sprawiają, że XGP dawno temu przestał być korzystnym wyborem (z wyjątkiem hardkorowych graczy).
Niepokonany Steam
W internecie od dawna krążą memy, których motyw można skrócić w ten sposób – Gabe Newell nic nie robi, a i tak zdobywa serca graczy. Wiem, że debatowanie w oparciu o śmieszne obrazki z internetu brzmi niepoważnie, ale odnoszę wrażenie, że zbyt dużo osób właśnie bierze je na poważnie.
Tak – Valve to firma, która nie pobiera opłat za dostęp do swojej platformy, SteamOS przyczynił się do popularyzacji Linuxa jako gamingowej alternatywy względem Windowsa, Steam Deck udowodnił, że handheld, który nie jest Switchem, ma sens, Counter-Strike czy Dota 2 stanowiły ważną część sceny e-sportowej przez lata, a każda konkurencja dla Steama – w postaci EA App, Ubisoft Connect czy Epic Games Store – wydaje się mocno wybrakowana, żeby nie powiedzieć – żenująca.

Nie zapominajmy jednak, że to również gigant, który nie zawsze trafiał ze swoimi pomysłami. Pierwsza generacja Steam Machines i Steam Controller doczekały się swoich następców wiele lat później, karcianka Artifact to dziś eksponat muzealny, Steam Greenlight krytykowano za zbyt niski próg umożliwiający publikację tytułów, przez co platformę zaczął zalewać szrot, Team Fortress 2 zaniedbano pomimo sporego potencjału, a CS:GO trudno jest mi wybaczyć popularyzację hazardowych zachowań poprzez skórki i lootboksy.
Złoty wiek pary
Gdybym jednak, niczym pewien siwy pan z żelastwem na plecach, miał wybierać między jedną korporacją a drugą – wolałbym nie wybierać wcale. „Jakaś” konkurencja jest zawsze lepsza niż żadna, a szorująca po dnie forma Xboxa, jak i Gaben, wynoszony na piedestał, nie będą trwać wiecznie i nie są dobre dla branży. Patrząc na Steam Decka, Machine, Controller i Frame wyobrażam sobie, że – gdyby tylko Phil Spencer potrafił tak dobrze wyczuć potrzeby graczy – Sony może wcześniej wzięło by się do roboty – z korzyścią przede wszystkim dla graczy.

W 2020 roku nie uwierzyłbym, że pięć lat później „konsola”, handheld i zestaw do VR będą zaczynać się od słowa „Steam”. Jeżeli w 2026 roku każde ze świeżo zaprezentowanych urządzeń okaże się świetne, monopol Valve potrwa jeszcze dobrych kilka lat, ale przynajmniej Sony i Microsoft nie będą wcale tacy pewni sukcesu w kolejnej generacji.





