Trzech Kurdli (ANA#10)

Apodyktyczny Nieregularnik Aperiodyczny

Kurdel, jako zwierzyna łowna, stawia najwyższe wymagania tak walorom osobistym, jak i sprzętowi myśliwego. Ponieważ zwierzę to w trakcie ewolucji przysposobiło się do opadów meteorytowych, wytworzywszy pancerz nie do przebicia, na kurdle poluje się od środka.

Do polowania na kurdle niezbędne są:
A) w fazie wstępnej – pasta podkładowa, sos grzybowy, szczypiorek, sól i pieprz;
B) w fazie właściwej – miotełka ryżowa, bomba zegarowa.

I. Przygotowanie na stanowisku.
Na kurdle poluje się z przynętą. Myśliwy, natarłszy się wprzód pastą podkładową, kuca w bruździe ściorgu, po czym towarzysze posypują go z wierzchu drobno pokrajanym szczypiorkiem i przyprawiają do smaku.
II. W tej pozycji należy oczekiwać kurdla. Gdy zwierz zbliży się, trzeba, zachowując spokój, chwycić oburącz bombę zegarową trzymaną między kolanami. Głodny kurdel łyka zwykle od razu. Jeżeli kurdel nie chce brać, można go dla zachęty delikatnie poklepać po języku. Gdy grozi pudło, niektórzy radzą dodatkowo się posolić, jest to jednak krok nader ryzykowny, gdyż kurdel może kichnąć. Mało który myśliwy przeżył kichnięcie kurdla.
III. Kurdel, który wziął, oblizuje się i odchodzi. Po połknięciu myśliwy niezwłocznie przystępuje do fazy czynnej, tj. za pomocą miotełki otrzepuje z siebie szczypiorek i przyprawy, aby pasta mogła swobodnie rozwinąć swe działanie przeczyszczające, po czym nastawia bombę zegarową i oddala się możliwie szybko w stronę przeciwną tej, z której przybył.
IV. Opuszczając kurdla, należy uważać, by spaść na ręce i nogi i nie potłuc się.

U w a g i. Używanie przypraw ostrych jest wzbronione. Również wzbronione jest podkładanie kurdlom bomb zegarowych nastawionych i posypanych szczypiorkiem. Postępowanie takie jest ścigane i karane jako kłusownictwo.

To wyjątkowe święto upamiętnia dzień, w którym Kazimierz Wielki w Koronie Kurdlów położył jednego dnia aż trzy łowne sztuki. Do łożnicy Aldony!

Życie, życie jest nowelą

Opowieść o „Koronie Królów” to opowieść z dreszczykiem. Styropianowa pseudohistoryczna telenowela, z improwizowanymi ubrankami z firanek i zasłonek, z plastikowymi koronami i drewnianymi mieczykami rodem ze sklepów z zabawkami. W tej opowieści królowej Jadwidze odkleja się plastikowy klejnocik z korony, na szczęście nie podczas modlitwy, którą w Polsce zaczęto odmawiać 200 lat później. To opowieść, w której król Władysław bełkocze trzy po trzy i zachowuje się jak chorągiewka na wietrze, choć z lektury dowolnej książki historycznej jawi się on jako postać z charakterem wojowniczego zawadiaki i pieniacza, później dopiero stonowanym sprawowaniem realnej władzy. To opowieść, w której ledwo wspomina się o bitwie pod Płowcami (boć stanowiła ona w epoce skazę na wizerunku następcy tronu), a do rangi decydującej aspiruje bitwa o Kościan – chyba dlatego, że gdyby nie ona, dziś Mlekovita nie miałaby miejsca na zakłady przetwórstwa mleka… Przy tym chrzest według współczesnego obrządku, dyskusje czy w czasie postu można konno jeździć, wnuczki wołające do groźnej królowej „babciu” albo msza sprawowana przodem do wiernych (dozwolona bodaj od 1962 roku) jawią się jako problemy niewielkie. Podobnie jak gra aktorska, drewniana jak wióry z tartaku w „Watasze”.

Bo prawdziwym problemem jest całkowite zlekceważenie widza i zaserwowanie parapatriotycznego gniota w pogniecionej pseudohistorycznej pozłotce. Prawdziwym problemem jest całkowita odporność na krytykę twórców i promotorów – do tego stopnia, że sprawą zajęły się Wiadomości TVP, krytykom „superprodukcji” zarzucając „antypolską narrację historyczną”. I od tego momentu jest tylko gorzej.

A najsmutniejsze, że historia epoki Łokietka i Kazimierza to właściwie samograj i gdyby zrobiono z tego prawdziwy film historyczny, z zachowaniem realiów epoki i z prawdziwymi, znającymi swój zawód aktorami i reżyserem, to byłby moim zdaniem hit. A tak… mamy misia. Wiecie co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Wiecie co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji – który sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu, i co się wtedy zrobi? PROTOKÓŁ ZNISZCZENIA.

Intel Inside

Tim Cook zapewne ciął hołubce z radości w momencie, gdy sprawa błędów Meltdown i Spectre w procesorach Intela i ARM stawała się publiczna. Choć oczywiście nie powstrzyma to spraw sądowych związanych ze spowalnianiem iPhone’ów w miarę starzenia się baterii, to skończyło się gwałtownie grzanie tematu na portalach i blogach technicznych, przysłonięte kolejną sprawą. Trzeba przyznać, że znacznie grubszą, bo luki w zabezpieczeniach procesorów dotykają większości użytkowników sprzętu komputerowego albo wprost, albo pośrednio poprzez używanie usług zależnych, szczególnie, że ich programowe połatanie wiąże się ze spadkiem wydajności sprzętu i nie naprawi tego żadna wymiana akumulatora…

Smaczku dodają dwie sprawy – Intel wiedział o istnieniu błędu przed premierą układów Coffee Lake, a ponadto CEO firmy, Brian Krzanich, sprzedał większość swoich akcji firmy już po tym, jak Intel o problemie się dowiedział. Pierwsza będzie na pewno poruszona podczas pozwów zbiorowych, które właśnie w tych dniach startują w USA, a co do drugiej, to będę zdziwiony, jak nie zbadają transakcji instytucje nadzorujące giełdę – co prawda chodzi o drobne 25 mln dolarów, ale obrót akcjami bazowany na posiadanych przez zarząd informacjach o potencjalnych problemach, jest zabroniony tak w USA, jak i w Polsce. Nie wiem, czy kwoty odszkodowań z pozwów zbiorowych sięgną podobnych kwot jak u Apple, ale szczerze mówiąc, mam nadzieję, że Intelowi przytrą konkretnie nosa – niektóre praktyki firmy od dawna powinny spotkać się z ostrą reakcją instytucji antymonopolowych. Procesory Coffee Lake nie dość, że wypuszczone na rynek bez załatania luk, to posiadają tę samą podstawkę Socket 1151, co poprzednie. Byłoby to chwalebne, ale Intel bez realnej potrzeby zmienił plan zasilania, więc mimo zgodności mechanicznej podstawek, kto chce nowy procesor do swojego desktopa, musi kupić także nową płytę główną – czysty zysk dla firmy, bo przecież to Intel produkuje układy logiki do nich. AMD jakoś potrafi swoje gniazda używać przez parę lat i nowe Ryzeny nie są wcale tu wyjątkiem – AM4 ma być w użyciu co najmniej do 2020 roku i pewnie jeszcze ze 3 generacje procesorów z niej skorzystają. Przyznaję, że choć od 2011 roku używam Intela, to kibicuję szczerze AMD, by srodze Intelowi dopiekła – gdyby nie ich ostatnie produkty, to pewnie długo jeszcze Intel za zbójecką cenę serwowałby w kolejnych latach odgrzewane kotlety z niewielkimi tylko modyfikacjami.

Kącik muzyczny #1

Kazikowi, któremu nie przeszkadza na Teneryfie, dedykuję:

Kącik muzyczny #2

Dobry podkład pod lekturę „Sillmarilionu” J.R.R. Tolkiena :)

 

Na Nowy Rok

Za chwilę kończąca sowa, ale zanim obejrzycie cotygodniowe zdjęcie drobiu – jeszcze parę słów. Przykro mi to mówić, ale wygląda na to, że z felietonem w takiej, a nie innej formie, dotarłem do punktu, w którym kolejne odcinki nie mają chyba większego sensu. ANA powstał jako luźna forma ogarniania jeszcze bardziej czasem rozbieganych myśli na najróżniejsze tematy. Niepoważna w założeniu, nieokreślona w celach. Jest pewnie paru wiernych czytelników (poza reaktorem wydania, który przeczytać tekst musi z obowiązku), jednak nie zdołałem zgromadzić Was tylu, by statystyki nie krzyczały „daj sobie spokój”. Wygląda na to, że jeśli nie znajdziemy (może wspólnie?) jakiejś lepszej formuły, to ten 10 odcinek Nieregularnika może być zarazem ostatnim. Zanim jednak na dobre zapadnie decyzja i zgaszę światło, może napiszcie w komentarzach, czego byście oczekiwali po takim tekście?

Sowa na niedzielę