Po premierze najnowszych flagowców Samsunga kurz opadł, a klienci już otrzymują swoje zamówione w przedsprzedaży modele Galaxy S25. Choć raczej trudno mówić tu o jakiejś szczególnej ekscytacji, bowiem chyba zgodnie możemy uznać, że zmiany, jakie tu zaszły są – delikatnie mówiąc – kosmetyczne. Z racji, że do końca promocji pozostały jeszcze niespełna dwa dni, postanowiłem przygotować krótkie pierwsze wrażenia po czterech dniach obcowania z Samsungiem Galaxy S25+, które – być może – niektórym ułatwią nieco podjęcie decyzji o zakupie.
Mimo że z pełną specyfikacją wszystkich trzech modeli mogliście już zapoznać się w premierowym wpisie na temat serii Galaxy S25, gwoli formalności, rzućmy na nią okiem raz jeszcze:
- wyświetlacz: 6,7″ Dynamic AMOLED 2X, rozdzielczość 3120 x 1440 pikseli (QHD+), adaptacyjna częstotliwość odświeżania 1-120 Hz, jasność szczytowa do 2600 nitów, HDR10+, szkło Gorilla Glass Victus 2,
- ośmiordzeniowy procesor Qualcomm Snapdragon 8 Elite for Galaxy (3 nm) z GPU Adreno 830,
- 12 GB RAM LPDDR5X,
- 256 GB pamięci wewnętrznej UFS 4.0,
- system Android 15 z nakładką One UI 7,
- aparat główny 50 Mpix (f/1.8, OIS, dual pixel PDAF) + ultraszerokokątny 12 Mpix (120°, f/2.2) + teleobiektyw 10 Mpix (f/2.4, 3x zoom optyczny, OIS),
- przedni aparat do selfie 12 Mpix (f/2.2, 80°),
- WiFi 7 (802.11a/b/g/n/ac/ax/be), pasma 2,4 + 5 + 6 GHz,
- 5G sub-6, LTE-A, 3G, 2G; VoLTE i VoWiFi,
- eSIM,
- dualSIM (2x nanoSIM/nanoSIM + eSIM/2x eSIM),
- Bluetooth 5.4 z kodekami audio SBC, AAC, aptX, LDAC, SSC UHQ,
- NFC i Google Pay,
- UWB,
- GPS, Glonass, Beidou, Galileo, QZSS,
- głośniki stereo z Dolby Atmos,
- ultradźwiękowy czytnik linii papilarnych w ekranie,
- USB-C (USB 3.2 Gen 1),
- akumulator o pojemności 4900 mAh, ładowanie przewodowe 45 W + indukcyjne 10 W + zwrotne,
- wymiary: 158,4 x 75,8 x 7,3 mm,
- waga: 190 g,
- IP68.
I na wstępie od razu przejdę do kwestii ceny. W regularnej sprzedaży, Samsung Galaxy S25+ w testowanym przeze mnie wariancie 12/256 GB kosztuje 4999 złotych, zaś za wersję z 512 GB pamięci trzeba zapłacić 5499 złotych.
Natomiast, tu warto zaznaczyć, że jeszcze przez dwa dni, tj. do 6 lutego, trwa przedsprzedaż, w której możemy kupić modele z linii Galaxy S25 z 2x większą pamięcią w cenie tańszego wariantu, czyli – w tym przypadku – 512 GB za cenę wersji 256 GB. Obowiązuje też oferta Odkup z możliwością oddania starego smartfona ze zwrotem do 2500 złotych lub cashbacku na kartę Visa w wysokości 400 złotych.
I tu mała niespodzianka – z racji ogromnego zainteresowania kodem rabatowym z poprzedniego wpisu, mamy dla Was nowy. Kupując modele Galaxy S25 i Galaxy S25+ oraz Galaxy S25 Ultra na stronie Samsunga z kodem KASIA-S25 otrzymacie dodatkowe 200 złotych rabatu. Kod ważny jest do 6.02 do północy.
Samsung Galaxy S25+
Lekki lifting i nowe kolory
Trzeba to sobie powiedzieć otwarcie – Samsung Galaxy S25+, tak jak zresztą jego pozostali dwaj bracia, czyli Galaxy S25 i Galaxy S25 Ultra, wygląda niemalże identycznie, co seria Galaxy S24, choć w przypadku modelu z dopiskiem Ultra akurat da się dostrzec więcej zmian.
Gdy po otwarciu pudełka chwyciłem w dłoń nową Eskę, poczułem swoiste deja vu, jakbym wrócił do zeszłego roku i momentu rozpakowywania Samsunga Galaxy S24+. Producent ewidentnie wychodzi z założenia, że nie warto eksperymentować z wzornictwem, skoro to, znane już od modelu Galaxy S23, jest sprawdzone i (chyba) lubiane przez klientów.
Zresztą, sam chwaliłem oba poprzednie modele w tej materii, bowiem w tej prostocie jest coś na swój sposób fajnego. Kwestią stricte subiektywną jest, czy odgrzewanie tego samego designu po raz trzeci nie jest lekkim przegięciem, ale tu już ocenę pozostawiam Wam.
Ponownie mamy zatem do czynienia z dwoma taflami szkła Gorilla Glass Victus 2, przedzielonymi ramą ze wzmocnionego Armor aluminum. Tył ponownie jest matowy, tak jak ramka, a obiektywy aparatów znów ułożone są w pionie, jeden pod drugim. Co zatem zmieniło się w Samsungu Galaxy S25+ w porównaniu z poprzednikiem? Niewiele.





Po pierwsze, odświeżona gama kolorów. Zeszłorocznego Galaxy S24+ można było kupić w kolorach żółtym (którego wówczas testowałem), fioletowym, szarym i czarnym, a w sklepie Samsunga dodatkowo w zieleni, pomarańczu oraz błękicie.
Nowe Galaxy S25 i Galaxy S25+ dostępne są w odmianach srebrnej, granatowej, zielonej i jasnoniebieskiej. Ekskluzywnie na stronie Samsunga do wyboru są jeszcze czarny, czerwony oraz złoty. W moje ręce wpadł srebrny i, przyznaję, że wygląda on naprawdę nieźle, jest stonowany i uniwersalny, choć muszę odnotować, że, plecki gromadzą sporo odcisków palców.
Drugą zmianą, którą możemy (choć nie musimy) zauważyć, jest nieco inny wygląd oczek aparatu. O ile ich układ jest identyczny, to obiektywy otaczają teraz wyfrezowane niczym wzór płyty winylowej pierścienie, identyczne jak te w modelu Samsung Galaxy Z Fold 6. Tu muszę wspomnieć, że za sprawą filmu JerryRigEverything wywiązała się mała aferka z rzekomą możliwość oderwania tychże pierścieni. W moim odczuciu jest to jednak tylko burza w szklance wody, bowiem – umówmy się – raczej nikt o zdrowych zmysłach nie będzie ich celowo podważać ;).
Odchudzone zostały też nieco ramki wokół ekranu, choć i tak już wcześniej wyglądały dobrze. Skoro już mowa o wyświetlaczu – jest to dobrze znany Dynamic AMOLED 2X, ponownie ma 6,7 cala, rozdzielczość 3120 x 1440 pikseli i jasność do 2600 nitów. Na papierze wypada on więc identycznie jak w poprzedniku.
Nie zabrakło funkcji wyświetlania ekranu Always On Display wraz z tapetą w tle, a także ultradźwiękowego czytnika linii papilarnych, który znów działa wprost piekielnie szybko.
To, na co wszyscy czekali, czyli Snapdragon na pokładzie
Rok temu, niemałe poruszenie – żeby nie powiedzieć, że wręcz burzę – wywołał fakt, że modele Galaxy S24 i Galaxy S24+ były napędzane przez autorski układ Samsunga (konkretniej Exynosa 2400), podczas gdy Galaxy S24 Ultra bazował już na Snapdragonie 8 Gen 3.
W tym roku, producent wysłuchał modłów użytkowników oraz recenzentów i postawił na zastosowanie procesora firmy Qualcomm we wszystkich trzech smartfonach serii. Tym samym sercem testowanego przeze mnie Samsunga Galaxy S25+ jest Snapdragon 8 Elite w wersji for Galaxy, czyli nieco podkręconej względem standardowego. Ponownie otrzymujemy 12 GB RAM LPDDR5X i co najmniej 256 GB pamięci UFS 4.0.
I, raczej nie będzie zaskoczeniem, że – przynajmniej na razie – Galaxy S25+ nie daje mi cienia powodów do narzekania w aspekcie wydajności. Zarówno szybkość działania, optymalizacja systemu, jak też wyniki testów syntetycznych wypadają wręcz nienagannie. Telefon działa po prostu świetnie i błyskawicznie wykonuje zadane polecenia.











Kultura pracy w codziennym użytkowaniu na ten moment nie sprawia, bym miał jakieś obawy co do losowego nagrzewania. Podczas podstawowych zadań, telefon pozostaje chłodny, zaś delikatnie cieplejszy robi się, gdy zaczynamy korzystać z aparatu. Wciąż jednak nie są to w żadnym stopniu niepokojące temperatury, choć szerzej będę mógł wypowiedzieć się dopiero po kolejnych dniach testów.
Smartfon pracuje pod kontrolą Androida 15 z nakładką One UI 7, przy czym seria Galaxy S25 jest pierwszą, która została wprowadzona na rynek z nową wersją systemu dostępną od wyjęcia z pudełka.
W wyglądzie interfejsu zaszło nieco zmian, także tych widocznych już na pierwszy rzut oka, choć znacznie więcej nowości związanych jest z funkcjami Galaxy AI oraz integracją aplikacji Samsung z Google Gemini. Na tym wszystkim dokładniej skupimy się jednak już później, w samej recenzji.
Dodam tylko, że istotnie, Gemini potrafi już po naszej komendzie, np. zapisać wydarzenie w kalendarzu, ustawić budzik i zapisać od razu w Notatniku wyszukane po naszej komendzie informacje. Możemy też poprosić Gemini, by wysłało SMS do wybranego kontaktu z – przykładowo – adresem restauracji.
















Kilka słów należy się również aspektowi czasu pracy, choć – z oczywistych względów – nie wypowiem się jeszcze na ten temat w pełni, bowiem przez zaledwie cztery dni użytkowania zdążyłem wykonać tylko trzy cykle naładowania baterii, co po prostu w żadnym stopniu nie stanowi jeszcze miarodajnego pomiaru.
Akumulator w Samsungu Galaxy S25+ ma dokładnie identyczną pojemność, jak w poprzedniku, a zatem wynosi 4900 mAh. Taka sama jest również moc ładowania – przewodowo 45 W, indukcyjnie 10 W i jest tu także bezprzewodowe ładowanie zwrotne.
Na ten moment smartfon wytrzymuje w moich rękach około doby, a czasy na włączonym ekranie (Screen on Time) wahają się w okolicach 6 godzin i to często jeszcze z zapasem baterii. Póki co, jeszcze ani razu nie udało mi się go rozładować w ciągu jednego dnia, tj. od rana do wieczora.




A co z aparatem?
Na koniec parę zdań poświęcimy aspektowi możliwości fotograficznych, ale dosłownie tylko parę zdań, bo w ciągu tych zaledwie czterech dni wykonałem kategorycznie zbyt małą ilość zdjęć, by móc je obiektywnie ocenić.
Tym, co od razu możemy powiedzieć, jest fakt, że od strony zaplecza technicznego, mamy do czynienia z dokładnie identycznym zestawem matryc, co w zeszłorocznym modelu. Samsung Galaxy S25+ został wyposażony w trzy obiektywy – główny o rozdzielczości 50 Mpix z optyczną stabilizacją, ultraszeroki kąt 12 Mpix o polu widzenia 120° oraz teleobiektyw 10 Mpix, oferujący 3x zoom optyczny.
Pokuszę się o stwierdzenie, że fotki z Galaxy S25+ wyglądają bardzo podobnie, co te wykonywane poprzednikiem, ale ocenę tych kilkudziesięciu przykładowych zdjęć pozostawiam Wam:








































Recenzja wkrótce! Jakieś pytania na temat Samsunga Galaxy S25+?
Oczywiście, do omówienia mamy jeszcze znacznie więcej aspektów, przede wszystkich tych związanych z nowościami w oprogramowaniu, funkcjami Galaxy AI oraz integracji z Google Gemini. Część z nich pojawi się dopiero w najbliższym czasie, zatem do czasu pełnej recenzji powinienem móc je już dokładnie przetestować.
A skoro już mowa o recenzji – ta oczywiście pojawi się najpewniej za około kilkanaście dni. Tymczasem, jeśli macie jakieś nurtujące pytania dotyczące nowego Galaxy S25+, na tematy, których tu nie omówiłem, to sekcja komentarzy – jak zawsze – pozostaje do Waszej dyspozycji.