To nie miało prawa się udać. Ostatni film z serii Indiana Jones spotkał się z chłodnym przyjęciem widzów, a reszta produktów z tego uniwersum praktycznie nie istnieje. Fanom tak naprawdę pozostał jedynie sentyment i płonna nadzieja na lepsze czasy. Początkowe zapowiedzi Wielkiego Kręgu też nie wzbudzały nadmiernego entuzjazmu. Za grę odpowiada MachineGames – utalentowane studio, które jednak nie przychodzi jako pierwsze do głowy, gdy pomyślimy o takim projekcie. Kontrowersje budziła również decyzja o pierwszoosobowej rozgrywce i kilka innych nieszablonowych pomysłów. A jednak – Indiana Jones i Wielki Krąg kompletnie mnie zaskoczyło, rozbudzając na nowo miłość do tej marki i zmuszając do ponownego przemyślenia – który tytuł będzie na szczycie mojego rankingu na grę roku 2024?
Mało kto się spodziewał, że w grudniu, praktycznie na sam koniec roku, Microsoft zaoferuję taką bombę. Kiedy większość oczu skierowanych jest jeszcze na świeżego S.T.A.L.K.E.R. 2: Serce Czarnobyla, nagle zza rogu wyskakuje Indiana Jones, tytuł, o którym – pomimo popularnej marki – mam wrażenie wcale nie było tak głośno przed premierą. Wydawać by się mogło, że nawet sam Xbox nie do końca wierzył w ten projekt, nie promując go tak bardzo, jak zdaje się zasługuje na to ta kultowa dla wielu osób postać. Podsumowując: to był scenariusz na kompletną katastrofę albo nieoczekiwany sukces – i ja jestem fanem tej drugiej opcji.
I – miejmy to już z głowy – to nie jest żadna kopia Uncharted czy Tomb Raidera. To coś kompletnie innego, co sprawiło, że nie wypatruję już na horyzoncie nowej gry Naughty Dog z Drakiem w roli głównej czy nowych przygód Lary Croft. Ja chcę kolejnego growego Indiana Jonesa!
Nowa, wysokobudżetowa gra z Indiana Jonesem – oczekiwania graczy kontra rzeczywistość
Nie będę ukrywać – bardzo czekałem na premierę Wielkiego Kręgu. Nawet nie dlatego, że jestem fanem filmowej serii Indiana Jones (choć to też ma oczywiście ogromne znaczenie), ale dlatego, że byłem po prostu ciekaw, co zgotuje MachineGames.
To studio po ostatnich kilku odsłonach Wolfensteina ma u mnie ogromny szacunek i kredyt zaufania, przez co byłem zainteresowany, jak zespół odnajdzie się na nieznanym dla siebie terytorium – zarówno, jeśli chodzi o nową markę, jak i gatunek gry.

Jak do tej pory Indiana Jones nie miał jakiegoś szczególnego szczęścia do gier wideo. Seria doczekała się na przestrzeni lat kilku dużych oficjalnych growych adaptacji znanych już filmowych historii, jak i również paru mniejszych tytułów opowiadających swoje własne, oryginalne opowieści. Moim zdaniem – paradoksalnie – najmniej poważne Lego Indiana Jones: The Original Adventures było tym najciekawszym tytułem z lubianym archeologiem w roli głównej, który chyba również przez innych graczy jest ciepło wspominane.
Nie da się jednak ukryć, że od ostatniej gry z Indiana Jonesem w tytule trochę lat już minęło, a medium to wydaje się wręcz idealnym pomysłem na dalsze rozwijanie marki, po oficjalnym finale filmowej serii z Harrisonem Fordem z 2023 roku. Tak na dobrą sprawę fanom pozostaje albo filmowy reboot, albo właśnie próba reinkarnacji tego bohatera w formie growej (albo to i to – oba te pomysły się nie wykluczają). I chyba z tym drugim mamy właśnie do czynienia, co powinno ucieszyć graczy, którzy od lat się tego domagali.

Gdy pomyślimy o idealnej nowoczesnej „egranizacji” Indiana Jonesa, zapewne do głowy przyjdzie nam wspomniana już na początku nowoczesna trylogia Tomb Raider czy ostatnie przygody Nathana Drake’a i spółki. I, prawdopodobnie, gdyby właściciele praw do najpopularniejszego archeologa w popkulturze poszli tym tropem, „sypnęli” pękatym workiem pieniędzy i postawili na jakieś zaufane studio tworzące gry, to wyszłoby z tego coś dobrego. Jednak po ograniu Wielkiego Kręgu nie jestem przekonany czy taka hipotetyczna kalka Uncharted z Indiem w roli głównej, byłaby tak dobra, jak dzieło MachineGames.
A to wszystko dlatego, że Indiana Jones i Wielki Krąg to w mojej opinii triumf pomysłowości i odwagi twórców, którzy mieli nieszablonową wizję na ten projekt i udowodnili swoją ciężką pracą, że nie warto czasem iść na skróty. Przyjrzyjmy się temu dokładnie.
Fabuła – “Artefakt Przeznaczenia” może czyścić buty MachineGames
Cała przygoda rozpoczyna się jednak zaskakująco bezpiecznie i nieoryginalnie. Mógłbym nawet stwierdzić, że twórcy poszli na ogromną łatwiznę, oferując nam przez pierwszych 15 minut rozgrywki praktycznie idealnie odwzorowaną sekwencję, prawdopodobnie najbardziej kultowej sceny z filmu Poszukiwacze zaginionej Arki.
Uważam jednak, że to całkiem niezły pomysł, który na start choć trochę powinien uspokoić fanów oryginalnych filmów, że MachineGames wie, co robi, i zdaje sobie sprawę z tego, za co ludzie pokochali tę markę.

Po tym grającym na sentymencie wstępie, wrzucani jesteśmy już w domyślną historię, która osadzona jest w 1937 roku, pomiędzy wydarzeniami z Poszukiwaczy zaginionej Arki a Ostatnią Krucjatą. Co ważne, fabuła opowiedziana w Wielkim Kręgu jest w pełni kanoniczna i z szacunkiem odnosi się do wszystkich części tej filmowej serii, rozbudowując niektóre znane już wątki i postacie, jednocześnie dodając wiele nowego od siebie.
W głównego bohatera wcielamy się pewnego burzowego wieczoru w Marshall College w Connecticut, kiedy to skradziony zostaje jeden z uczelnianych muzealnych eksponatów. Złodziejem okazuje się być tajemniczy człowiek o ponadprzeciętnym wzroście i sile, który w dodatku mówi w nieznanym profesorowi języku.
Poszlaki po tym włamaniu kierują nas do Watykanu, gdzie rozgrywa się pierwszy duży segment tej historii. Tam w rozwiązaniu sprawy kradzieży pomaga nam Ojciec Antonio, przyjaciel Indiego, który prowadzi nas prawie przez cały ten rozdział. Nie jest to oczywiście jedyna postać, z którą mamy tu do czynienia, bo pojawia się również główny antagonista, Emmerich Voss, czy kolejna ważna postać – reporterka Elena Fisher Gina Lombardi. Więcej nie zdradzę, by nie wchodzić na terytorium spojlerów.
Oprócz tych wymienionych, mamy też zatrzęsienie postaci drugoplanowych, głównie zlecających nam zadania poboczne. Co jednak ważne, większość bohaterów tła jest tu naprawdę ciekawych, dodających swoje dwa grosze do tej historii. Fabuła w Wielkim Kręgu jest skonstruowana ze znanych wszystkim fanom serii elementów – tutaj szukamy jakiegoś artefaktu, tam próbujemy rozwiązać jakąś liczącą kilkaset lat łamigłówkę, a na samym końcu, jak zawsze, wpadamy w tarapaty, próbując się z nich widowiskowo wykaraskać. Czuć te filmowe korzenie i schematy, co jest też zasługą bardzo dużej ilości filmowych przerywników, które stoją na najwyższym poziomie realizacyjnym.
Kolejne rozdziały historii dzieją się już poza Watykanem, odwiedzimy głównie upalną Gizę, a także skryte w dżungli Sukhothai – są to trzy główne lokacje, w których spędzimy najwięcej czasu. Są one na tyle różnorodne wizualnie i konstrukcyjnie, że raczej nikt nie powinien narzekać na nudę.
Oprócz nich zaliczymy też krótkie i raczej liniowe przygody w Himalajach czy Szanghaju, które sprawdzają się jako fajne dodatki przełamujące formułę otwartych światów pozostałych map, choć – nie da się ukryć – że te poboczne lokacje odstają jakościowo (zarówno pod względem rozgrywki, jak i fabuły) od „głównych dań” tej gry.



Po ukończeniu całej opowiedzianej w Wielkim Kręgu przygody, jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony, jak dobrze ta gra odnajduje się pomiędzy filmowymi dziełami, miejscami nawet je przewyższając, jeśli chodzi o kwestie fabularne. Jest to zasługa między innymi długości gry i możliwości rozbudowania na różny sposób niektórych elementów – w filmie, który ma mocno ograniczony czas, trudno zadbać o niektóre detale.
Współczuję wręcz niektórym fanom Indiany Jonesa, którzy nigdy sami nie sięgną po recenzowany tytuł, ponieważ nie grają w gry wideo – obejrzyjcie chociaż jakiś let’s play na YouTube!
Rozgrywka – to nie jest kopia Uncharted. I bardzo dobrze!
Przechodzimy do chyba najważniejszego punktu tej gry, a przynajmniej takiego, który wzbudzał najwięcej kontrowersji przed premierą – rozgrywki (no, może nie licząc wymagań sprzętowych, ale o nich później). Zacznę od tego, co pewnie wielu interesuje najbardziej: widok pierwszoosobowy jak najbardziej ma sens, patrząc chociażby na poprzednie gry MachineGames, ale i nie tylko.

Pierwszoosobowy widok pozwala na zupełnie inny poziom immersji niż w grach z kamerą za plecami postaci. Zupełnie inaczej eksploruje się świat, rozwiązuje zagadki czy walczy. I, choć trudno ten widok z oczu początkowo w pełni docenić, to już po kilku godzinach, gdy przeanalizuje się cechy tej konkretnej gry, trudno się nie zgodzić z MachineGames, że była to dobra decyzja. Tym bardziej, że widok trzecioosobowy również w tej grze się pojawia, głównie w sekwencjach wspinaczkowych, gdzie rzeczywiście jest to najlepsze rozwiązanie.
Indiana Jones i Wielki Krąg dość trudno porównać do jakiejś konkretnej jednej gry na rynku, jeśli chodzi o rozgrywkę. Jest to dość dziwna mieszanka kilku gatunków i pomysłów – pierwszym filarem wydaje się tu być skradanie. Nie jest ono co prawda tak skomplikowane jak chociażby w serii Dishonored, sztuczna inteligencja nie jest jakoś bardzo zaawansowana, ale koniec końców segmenty te są całkiem przyjemne w ogrywaniu. Wydaje mi się, że jest to kwestia głównie wysokiej szybkości poruszania się Indiego, które w połączeniu z wiele wybaczającą sztuczną inteligencją przeciwników (a przynajmniej na poziomie podstawowym) pozwala się dobrze bawić i eksperymentować z napotkanymi grupami przeciwników.

Drugim filarem jest sama eksploracja i zagadki, których – co oczywiste w takiej grze! – jest mnóstwo. Zagadki logicznie składają się ze względnie prostych elementów, takich jak szukanie potrzebnego przedmiotu w danym pomieszczeniu, przeciąganie wajch w odpowiedniej kolejności czy wszelkiego rodzaju innych banalnych interakcji.
Twórcy jednak na tyle dobrze żonglują tymi mechanikami, że zagadki – pomimo prostego progu wejścia – zaskakują swoją złożonością, w szczególności w późniejszych etapach gry. Te najtrudniejsze raczej zostawiono do zadań pobocznych, co ma sens, bo nad niektórymi trzeba trochę przysiąść, a to mogłoby negatywnie wpływać na płynność przechodzenia gry.



Trzecim, powiedzmy ostatnim głównym filarem rozgrywki, jest walka. Ta rzadko kiedy jest wymuszana przez samą grę, ponieważ tytuł mocno sugeruje skradanie się i unikanie konfliktów, co jest zgodne z filmowym duchem. Gdy jednak do wykrycia już dojdzie, rozpoczyna się istna “mordoklepka”.
Indie podczas otwartych konfliktów najczęściej używa gołych pięści, ale wspomagać możemy się biczem czy przedmiotami wokół nas. Przykładowo nic nie stoi na przeszkodzie, żeby chwycić pozostawioną przez kogoś w pobliżu łopatę i “przydzwonić” najbliższemu niemilcowi w głowę, skutecznie wyłączając go z walki.

Takich prowizorycznych broni w grze jest pozostawianych mnóstwo, ale większość z nich rozpada się już po dwóch lub trzech uderzeniach, co zmusza nas do ciągłej zmiany pozycji, szukania kolejnych broni czy innej improwizacji.
System walki nie jest jakoś bardzo skomplikowany i opiera się na prostych unikach, kontrach i ciosach, ale jest to na tyle widowiskowe, że sprawia mnóstwo radości przez cały czas.
Dość szybko spostrzegłem, że ten system walki wręcz idealnie oddaje to, co zawsze widzieliśmy w filmach z Indiem, jest dużo tej “komediowej przemocy”, która często bardziej bawi, niż jest widowiskowa. No bo jak często zdarza się Wam w grach znokautować kogoś packą na muchy czy przepychaczem sanitarnym?
Twórcy nie zapomnieli też o broni palnej, Indiana Jones ma bowiem przy pasie swój ukochany rewolwer, którego może używać. Co prawda niezbyt często, bo alarmuje on wrogów dookoła i ma dość skromną ilość amunicji, ale jest on przydatną pomocą, gdy przeciwników wokół jest więcej. Możemy też podnosić karabiny i pistolety po obezwładnionych przeciwnikach, ale jest to tylko tymczasowe rozwiązanie, bo każda taka broń ma jedynie jeden magazynek. Widać więc, że twórcy zachęcają tu raczej do walki bezpośredniej, co też nieszczególnie mi przeszkadza.

Muszę też pochwalić grę za to, że przedmioty fabularnie potrzebne, które zdobywamy podczas rozgrywki, najczęściej oscylują wokół wszystkich tych wymienionych trzech głównych filarów Wielkiego Kręgu. Chociażby taki kultowy bicz Indiany przydaje się zarówno podczas walki do rozbrajania przeciwników, jak i do odwrócenia ich uwagi w sekcjach skradankowych czy wspinaczki po nim niczym po linie podczas eksploracji świata. To samo z bronią białą czy palną – możemy jej używać nie tylko do zabijania przeciwników, ale też do ich cichego ogłuszania czy odnajdywania ukrytych miejsc podczas eksploracji, niszcząc kruche ściany.
Kilka słów o lokacjach już powiedziałem, ale muszę jeszcze wrócić na chwilę do tego tematu. Level design głównych trzech lokacji jest fantastyczny, w szczególności Watykan, który – nie dość, że wygląda przepięknie – to jeszcze ma tyle zakamarków i skrótów, że na pewno do niego jeszcze wrócę (co gra na szczęście umożliwia – praktycznie w każdym momencie możemy wrócić do odwiedzonych już lokacji, żeby np. dokończyć zadania poboczne lub poszukać pozostałych znajdziek).
Żadna lokacja nie jest przesadnie duża, ale jest tak wypchana treścią, że bez problemu spędzicie w każdej z nich wiele godzin – trochę nawet porównałbym to do ostatniej trylogii Hitmana, choć oczywiście nie na aż tak dużą skalę.

Skojarzenia z serią z łysym zabójcą z kodem kreskowym na potylicy potęguje też mechanika przebierania się w różne stroje, która pozwala nam nieco swobodniej zwiedzać niektóre części lokacji, gdy jesteśmy “pod przykrywką”. Nie jest to żaden rdzeń gry, ale jest to fajne urozmaicenie, które pozwala poznawać lokacje na dwa sposoby – najpierw jako ten rzucający się w oczy archeolog, unikający głównych dróg, a potem jako szary robotnik w Egipcie czy ksiądz w Watykanie, który bez problemu wejdzie do większości miejsc bez zwracania na siebie uwagi. Oczywiście, wzorem Hitmana zawsze znajdzie się ten elitarny przeciwnik, który rozpozna nas w tłumie, niezależnie od naszego kamuflażu.
Duży nacisk położono również na liczne zadania poboczne. Te podzielić możemy na dwie główne kategorie: zlecenia i odkrycia. Jak łatwo się domyślić, te pierwsze są przez kogoś nam zlecane i charakteryzują się bardziej skomplikowaną strukturą od pozostałych aktywności dodatkowych.
Zlecenia najczęściej mają już jakąś swoją fabułę, przerywniki filmowe, a także zajmą nam nieco więcej czasu. Odkrycia są znacznie prostsze, często opierają się na robieniu fotografii konkretnych znalezisk, zbierania znajdziek i innych powtarzalnych aktywności – często możemy jednak liczyć na ciekawe nagrody za ich wykonanie, tak więc warto je wykonywać.

Muszę też wspomnieć o rozwoju Indiany Jonesa, bo i na to znalazło się tu miejsce. W grze w przeróżnych miejscach znajdujemy podręczniki do nauki nowych umiejętności lub rozwoju już wcześniej wyuczonych. Są to zarówno umiejętności pasywne (jak np. zwiększenie zdrowia lub staminy), jak i aktywne (specjalna umiejętność, pozwalająca jednokrotnie na walkę wstać Indianie po powaleniu). Początkowo nie byłem fanem tego pomysłu, wydawał się on tutaj wpleciony na siłę, ale z racji tego, że w grze spędziłem koniec końców około 20 godzin, zacząłem doceniać rozwój bohatera – jest to jakiś kolejny sposób na przełamanie monotonii gry.
I mógłbym wymieniać tak jeszcze długo, ponieważ rozgrywka w Wielkim Kręgu jest naprawdę bogata. Przed zagraniem w ten tytuł spodziewałem się znacznie bardziej liniowej i prostszej w konstrukcji produkcji, ale koniec końców dostałem naprawdę duży tytuł, wypchany jakościową zawartością.
Do tego stopnia, że na pewno wrócę jeszcze do kilku pozostawionych przeze mnie na później aktywności, na które nie miałem do końca czasu, podczas tych zaledwie kilku dni przed premierą. Jednak nawet, gdybyście skupiali się na samym głównym wątku fabularnym, z najnowszej przygody Indiana Jonesa powinniście być jak najbardziej zadowoleni – to gra pozwalająca na kilka sposobów cieszyć się sobą.






Gdy przeanalizowałem całą rozgrywkę Indiana Jones i Wielki Krąg, nie mogę pozbyć się wrażenia, że twórcy miejscami bardzo inspirowali się takimi grami, jak System Shock czy pierwszy Thief. I bardzo mnie to cieszy, bo są w tych grach nieco już zapomniane systemy i pomysły, które teraz po latach nadal sprawiają mnóstwo radości.
Inspiracji innymi grami jest tu oczywiście znacznie więcej, ale jest też kilka w pełni oryginalnych pomysłów MachineGames, co dodaje wyjątkowości tytułowi. Miło, że w świecie ciągle powtarzających się schematów rozgrywki w grach AAA, komuś ciągle się chce wyjść przed szereg i zaprezentować coś świeżego, nawet jeśli polega to na mieszaniu elementów z innych produkcji.
Grafika – artystyczna perełka, choć technikalia kuleją…
Wymagania sprzętowe Indiana Jones i Wielki Krąg przerażają, chyba nawet bardziej niż węże samego Indiana. Nie wiem, czy nie jest to nawet aktualnie jedna z najbardziej wymagających gier wideo na rynku, mało bowiem który inny tytuł może się pochwalić RTX 2060 SUPER w minimalnych wymaganiach – kończąc na RTX 4090 (!!!) w najwyższych ustawieniach. Z tego też powodu preferowałem wersję recenzencką na Xboksa Series S, ale wydawca podesłał nam wersję na Steam, co było mocnym testem dla mojego laptopa.

Wielki Krąg wygląda dobrze, miejscami nawet bardzo dobrze, ale jest to zasługa głównie artystycznego kierunku gry. Technicznie moim zdaniem ten tytuł nie powala, stoi on na całkiem wysokim poziomie pod tym względem, ale daleko mu do wielu innych gier AAA, w szczególności tych autorstwa Sony. Co gorsza, mi i tak nie było dane zobaczyć najnowszej gry w pełnej okazałości – za wysokie progi dla mojej karty graficznej i procesora.
Mój laptop wyposażony jest w zaledwie RTX 3070 i procesor Ryzen 7 5800H, którym towarzyszy 32 GB pamięci RAM – co nie pozwala na zbyt wiele w Wielkim Kręgu. Zadowolić się mogłem co najwyżej rozdzielczością 1440p i ustawieniami średnimi – i to wspomagając się przy tym technologią DLSS. Jeśli chodzi o liczbę klatek na sekundę, to wahały się one od 20 do 120 FPS, choć najczęściej świadkiem byłem wartości 45-50 klatek na sekundę. Skąd takie różnice w FPS-ach?






Widać, niestety, że zastosowany przez twórców silnik nie do końca daje sobie radę z dużymi otwartymi światami. Bo o ile w tych mniejszych, zamkniętych lokacjach, gra na moim PC osiągała całkiem sensowne wartości klatek na sekundę, tak w tych bardziej otwartych mapach zdarzały się dość częste spadki płynności. Przerywniki filmowe również były wymagającym benchmarkiem dla mojego laptopa, choć tu mniejszą liczbę FPS (najczęściej w okolicy 30 klatek) byłem w stanie przeboleć z racji braku interaktywności tych momentów rozgrywki.
Gdyby tego było jeszcze mało, gra boryka się z kilkoma innymi problemami technicznymi i błędami. Najbardziej irytującym bugiem była wydajność na poziomie 5 klatek na sekundę za każdym uruchomieniem tytułu. By przywrócić prawidłowe działanie gry, musiałem za każdym włączeniem Wielkiego Kręgu wyłączać i włączać DLSS, a także zmieniać jego poziom (np. ze zbalansowanego na priorytet wydajnościowy) – dopiero wtedy gra zaczynała działać (względnie) normalnie.
Do tego jeszcze muszę wspomnieć o kilku błędach graficznych, takich jak doczytujące się tekstury czy cienie – nic wielkiego, ale jednak pojawiały się one na tyle często, że powodowały błędne wrażenie budżetowości gry.

Zaznaczam, że opisuję sytuacje dotyczące gry w wersji przedpremierowej, bo co się stanie 6 grudnia trudno mi powiedzieć. Moja recenzencka wersja Indiana Jones i Wielki Krąg ma między innymi zabezpieczenia Denuvo, których na premierę już nie będzie, a które – nie jest żadną tajemnicą – negatywnie wpływają na płynność działania gier. Wypadałoby więc zakładać, że po premierze będzie tylko lepiej, ale z dostarczonych przez wydawcę informacji wynika, że gra po 6 grudnia otrzyma wsparcie dla pełnego śledzenia promieni (path tracing), co również może mieć duży wpływ na wydajność, tak samo, jak day0 patch.
Wielki Krąg spróbowałem odpalić również na Steam Decku – i udało się to! Miałem nawet więcej klatek niż 30, ale… gra nie wyświetlała żadnych postaci czy roślinności, a jedynie sam teren i elementy interfejsu. Nie wiem czy to kwestia wczesnej wersji gry, czy po prostu braku oficjalnego wsparcia sprzętu Valve – na czas pisania recenzji, na Steam widnieje informacja: “Valve wciąż sprawdza Indiana Jones i Wielki Krąg. Obecnie nie mamy żadnych informacji na temat jego zgodności ze Steam Deckiem.”. Jednak kilka razy grałem na Decku w Indianę poprzez Remote Play i, przyznać muszę, że tytuł wydaje się wręcz idealny pod taką platformę.


Nie wiem też, jak działają teraz i będą działać po premierze wersje konsolowe gry, tak więc pewnie za kilka dni, kiedy będę miał okazję to osobiście sprawdzić, zaktualizuję ten tekst o odpowiednie informacje na ten temat. Do tego czasu rekomendowałbym raczej przygotować się na najgorsze w tej kwestii.
Odstawiając jednak na bok te technikalia, trudno miejscami nie zachwycić się widokami na ekranie. Artyści odwalili kawał dobrej roboty, assetów graficznych jest mnóstwo, różnorodna kolorystyka cieszy oko, a level design jest niezwykle pomysłowy. Bardzo często żałowałem, że nie jestem w stanie doświadczać tego wszystkiego w jeszcze wyższych detalach.
Najsłabszym elementem oprawy graficznej są, bez dwóch zdań, animacje postaci. Oczywiście nie wszystkie, bo np. te w przerywnikach filmowych trzymają wysoki poziom. Mam na myśli głównie animacje wspinaczki Indiany, które nie wydają się tak płynne, jak być powinny, ale to wrażenie może być też potęgowane nasuwającymi się porównaniami z Uncharted 4, które w tej kwestii prawdopodobnie jeszcze przez kilka lat będzie wzorem.
Udźwiękowienie – pierwsza liga
Jeśli już odpalicie Indiana Jonesa w sensownej jakości graficznej i wysokiej liczbie klatek na sekundę, to jedyne, co Wam pozostaje, to rozkoszować się do tego jeszcze fenomenalną stroną audio. Nie ma tu co prawda Johna Williamsa we własnej osobie, ale jak najbardziej czuć ducha jego ścieżek dźwiękowych z oryginalnych filmów. A nawet nie tylko samego ducha, ale i motywy przewodnie, czego można się było oczywiście spodziewać.

Gordon Haab, który zjadł wcześniej zęby na ścieżkach dźwiękowych do gier z uniwersum Gwiezdnych Wojen, w Indiana Jones i Wielki Krąg wspiął się na jeszcze wyższy poziom. Muzyka w recenzowanej grze jest dokładnie taka, jakiej moglibyście się spodziewać: czuć przygodę w każdej sekundzie, gdy trzeba, ścieżka staje się tajemnicza lub dynamiczna, jeśli potrzebuje tego dana scena. Przechodzenie ze spokojniejszych rytmów do motywów walki też jest bezbłędne i świetnie współgra z tym, co robimy w grze. Muzyka jest po prostu na tyle dobra, że nie czuję się wręcz kompetentny do jej oceniania w formie tekstowej – to nie moja liga.
Oczywiście na udźwiękowienie nie składa się tylko muzyka, ale i ambienty czy dźwięki używania przedmiotów, które też nie pozostawiają mi zbyt dużego pola do narzekań. Podsumuję to tylko tak – co chwila używałem lassa, nawet nie dlatego, że potrzebowałem go w rozgrywce, ale dlatego, że dźwięk jego używania był tak soczysty i satysfakcjonujący, że nie byłem w stanie się powstrzymać przed kolejnym kliknięciem przycisku “RB” na kontrolerze.

Polski dubbing kontra reszta świata
Osobną kwestią, jeśli chodzi o udźwiękowienie, są głosy postaci. Temat trudny, bo widząc Indiana Jonesa na ekranie, trudno nie usłyszeć od razu w głowie głosu fenomenalnego Harrisona Forda, który oczywiście z racji wieku i zmienionej barwy głosu nie wciela się już w rolę kultowego archeologa. Rzekłbym więc, że każda osoba, wchodząca w buty po tym aktorze, z góry jest na straconej pozycji – nawet, gdy jest to aktualna gwiazda amerykańskiego dubbingu growego, czyli Troy Baker.
Tego aktora możecie znać z takich ról, jak: Joel z The Last of Us, Pagan Min z Far Cry 4, Sam Drake z Uncharted 4, Talion ze Śródziemia Cień Wojny i wielu wielu innych. I jego występ jako Indiana Jones w Wielkim Kręgu również trzyma poziom, jednak trzeba się przez tych pierwszych kilka godzin oswoić z tym dysonansem twarzy Harrisona Forda z głosem Troya Bakera. Choć trzeba tu oddać “królowi co królewskie”, że Baker potrafi wcielić się postać i grać głosem, naśladując bardzo udanie tę specyficzną manierę Indiego.

Reszta nagranych oryginalnych dialogów nie ma już tego specyficznego problemu “twarzy Harrisona Forda bez głosu Harrisona Forda” i pochwalić się może wysoką jakością. Co niezwykle ważne, włosi mówią po włosku, niemcy po niemiecku i tak dalej – nie ma więc mowy o żadnych sztucznych akcentach i ciągłym języku angielskim na całym globie, co dodaje grze tej filmowości. A przynajmniej w oryginalnej ścieżce językowej.
Mamy bowiem opcję grania w Indiana Jones i Wielki Krąg w pełnej polskiej wersji językowej, na tych samych zasadach, czyli spolszczono jedynie angielskie głosy, resztę zostawiono w oryginalnych językach. I – nie ma co owijać w bawełnę – jest tak sobie. Pan Albert Osik w tytułowej roli sprawdza się dobrze, ale ma tutaj podwójnie pod górkę, nie dość, że nie jest to ten oryginalny, ukochany Harrison Ford, to jeszcze dochodzi do tego kwestia polskiego języka, który dodatkowo wybija nas z immersji.
Nie jest to z pewnością tak zły dubbing, jak chociażby w Killzone Shadow Fall od Sony, ale nie jest to też poziom ostatnich odsłon Uncharted czy Cyberpunka 2077. W dodatku, w oryginalnej ścieżce językowej część postaci jest dwujęzyczna i aktorzy płynnie przechodzą z np. języka włoskiego na angielski w ramach jednego dialogu. W polskiej wersji, takie postacie są grane już przez dwóch aktorów – oryginalnego po włosku i jego polski odpowiednik po polsku. I to niestety słychać, co działa na dodatkową niekorzyść całego dubbingu.
Większość gry przeszedłem jednak po polsku i nie uważam, by wersja ta była aż tak bardzo tragiczna, by nie dało się jej słuchać, ale z drugiej strony mam też wrażenie, że jest ona trochę… niepotrzebna? Z racji tego, że zastosowano ten wspomniany wielojęzykowy dubbing, takie wykorzystywanie języka polskiego zamiast angielskiego wybija dodatkowo z immersji.
Najgorsze jest jednak to, że nie znalazłem na Steam opcji uruchomienia gry z angielskim dubbingiem i polskimi napisami – musimy zdecydować się albo na pełną wersję polską, albo pełną wersję anglojęzyczną. Za to duży minus.

Podsumowanie – najlepsze, co spotkało markę Indiana Jones od 35 lat
Wielki Krąg wziął mnie z zaskoczenia. Kompletnie nie spodziewałem się, że tytuł ten aż tak bardzo przypadnie mi do gustu, do tego stopnia, że pierwszego dnia grałem od wieczora do wczesnych godzin porannych. I to nie dlatego, by wyrobić się z recenzją na premierę, a dlatego, że tak dobrze się bawiłem. Kończąc główny wątek fabularny, na liczniku miałem lekko ponad 20 godzin, ale już teraz jestem pewny, że do końca roku spędzę z Indianą kolejne godziny w zadaniach pobocznych.
Zdaję sobie jednak sprawę, że Indiana Jones i Wielki Krąg wcale nie musi przypaść każdemu do gustu, jeśli chodzi o rozgrywkę. To nie jest do końca to, czego można by się spodziewać na pierwszy rzut oka i jest tu kilka nieszablonowych rozwiązań, które mogą odrzucić część graczy. Ja jednak bardzo szanuję podejście twórców do tworzenia tego tytułu – dzięki temu powstał projekt z wyraźną wizją i pomysłem na siebie, co ostatnio rzadko zdarza mi się spotykać w nowych grach AAA.
Najbardziej mi żal tragicznej optymalizacji na PC, która może popsuć tę przygodę wielu osobom – coś, co dla równowagi często widuję w dużych grach w ostatnich latach. Wielki Krąg nie wygląda aż tak dobrze, żeby usprawiedliwić tak ogromne wymagania sprzętowe, a obawiam się, że problem leży w silniku gry, czego nie naprawi się tak łatwo po premierze (o ile w ogóle). Jednak jeśli chodzi o całą resztę, trudno doszukać mi się jakichś znaczących wad – to dla mnie ścisła czołówka, jeśli chodzi o gry wydane w tym roku.
No i przede wszystkim w końcu, po tylu latach, dostaliśmy naprawdę dobry produkt z Indiana Jonesem w tytule i – mam nadzieję – że to zaledwie początek tej nowej drogi dla najpopularniejszego archeologa w popkulturze.