Premiera LG V40 ThinQ za nami. Telefon skazany na sukces czy porażkę?

Najważniejszym wydarzeniem wczorajszego dnia z całą pewnością była premiera nowego flagowca LG V40 ThinQ. Późnym wieczorem producent zniósł też embargo na recenzje sprzętu, które pojawiły się jak grzyby po deszczu i, niestety, nie nastrajają zbyt pozytywnie. Czy LG V40 ThinQ jest skazany na sukces czy raczej na porażkę?

LG V40 ThinQ może bez wątpienia pochwalić się topowymi podzespołami. W końcu na płycie głównej zagościło 6 GB pamięci operacyjnej. Pozostałe parametry, nie licząc dodatkowych kamer i ekranu OLED, są identyczne z tegorocznym modelem LG G7 ThinQ. Wydanie obu smartfonów na rynek dzieli zbyt mała różnica czasu, by można było mówić o większym skoku jakościowym i wydajnościowym.

https://www.tabletowo.pl/2018/06/27/recenzja-test-opinie-lg-g7-thinq/

Spójrzmy najpierw, co może się podobać w V40 (i pozwólcie, że nie będę za każdym razem dodawał „ThinQ”, bo jest to tylko i wyłącznie element marketingowy). Poza zwiększeniem pamięci operacyjnej, i znanym nam już z modelu V30 ekranem OLED, jedynym istotnym czynnikiem, odróżniającym V40-tkę od G7, jest optyka. LG w końcu zaadaptowało do swojego urządzenia większą (o ok. 20%) matrycę, co przy zmniejszeniu jej rozdzielczości z 16 do 12 megapikseli dało piksele w rozmiarze 1,4 µm, czyli aż o 40% większe niż we wcześniejszych matrycach, stosowanych przez LG. W teorii brzmi znakomicie. Jak to się przełoży na faktyczną jakość, zobaczymy, bo w przypadku aparatów LG czynnikiem decydującym jest nie tyle sama matryca, co oprogramowanie, czego dowodem efekty osiągane nieoficjalnym portem Google Camera.

Czy jest coś, co jeszcze przykuwa uwagę w nowym flagowcu LG? Chyba jedynie nowatorska technologia Silky Blast, dzięki której szkło na pleckach nie będzie się palcować i będzie mniej podatne na zarysowania, co było zmorą LG G7 ThinQ. Tylko co z tego, jak pewnie większość z Was i tak zapakuje telefon w przezroczyste etui? Osobiście nie ryzykowałbym noszenia sprzętu za 4 tys. bez jakiekolwiek ochraniacza, szczególnie że mam złe doświadczenia z porysowanymi ekranami.

I w zasadzie to by było na tyle, jeśli chodzi o zalety. Niestety, na chwilę obecną widzę więcej wad czy drobnych niedoróbek, psujących obraz premiery.

Pierwsze, co się rzuca w oczy, to niezbyt duża a wręcz przeciętna, jak na wielkość ekranu, bateria o pojemności 3300 mAh. Przy tak dużym urządzeniu nadal będziemy skazani na wielokrotne doładowywania w ciągu dnia i aż się prosiło, by w bryłę telefonu wepchnąć coś większego, z czwórką na przedzie, tak jak zrobił Samsung przy okazji premiery Galaxy Note 9. Bateria to zmora flagowców od LG. Na co dzień tego problemu nie widać, jeśli np. siedzimy w pracy i mamy ładowarkę pod ręką. Gorzej, jak na wakacjach telefon nie wytrzymuje jednego przejazdu pociągiem, połączonego z przeglądaniem sieci, czy też w połowie całodniowej wycieczki liczba wykonanych zdjęć skutecznie drenuje baterię niemal do zera. Tak, wiem, jest coś takiego jak powerbank, ale to nie jest rozwiązanie problemu.

Dodatkowy aparat z teleobiektywem niestety, w opiniach recenzentów wypada co najwyżej średnio. Wiele osób ma problemy z wykonaniem ostrych zdjęć. Nic zresztą w tym dziwnego, bo zarówno matryca, jak i obiektyw, odstają znacznie od tego głównego. Miejmy nadzieję, że LG poprawi tę wadę w kolejnych aktualizacjach oprogramowania. Podobne bolączki trapiły również model G7 zaraz po jego premierze, ale skutecznie naprawiono je w kolejnych aktualizacjach.

Coś, czego jednak nie da się naprawić, to moim zdaniem dwie główne wady wieku dziecięcego LG V40 ThinQ, które stoją też w sprzeczności z zapowiedziami i wcześniejszymi wyciekami specyfikacji. Głośnik mono. Co prawda oparty o technologię Boombox, ale nadal to mono! A miało być inaczej… Kiedy w końcu we flagowcach LG zobaczymy głośniki stereo? Fani LG prosili o głośniki stereo, być może zobaczymy je dopiero za rok, wraz z kolejną generacją sprzętu.

Kolejna rzecz: Android 8.1 Oreo, zamiast zapowiadanego nieoficjalnie 9.0 Pie. Już na starcie otrzymujemy nieaktualne oprogramowanie względem np. One Plusa 6, to raz. Dwa, Oreo zamiast Pie to o jedną dużą aktualizację mniej w przyszłości. I trzy, LG mogło przy okazji premiery modelu V40 ThinQ wreszcie pokazać, że dba o aktualizowanie swoich telefonów, a wyszło jak zawsze. Androida Pie pewnie zobaczymy dopiero na wiosnę 2019.

O notchu nie będę pisał, bo to wyłącznie kwestia gustu. Da się do niego przyzwyczaić, ale mówiąc szczerze, wolałbym aby bardziej prestiżowa seria V była tego wynalazku pozbawiona.

Na koniec coś, co z pewnością zaważy na wynikach sprzedaży. Cena typowa dla LG. Z górnej półki. W okolicach tysiąca dolarów na start, czyli pewnie 3999 zł, jeśli nie więcej. Być może spadnie po kolejnych wakacjach o tysiąc złotych, być może o więcej. LG tak już ma. I jest tylko jedno pytanie. Czy za odrobinę lepszą optykę warto dopłacać prawie drugie tyle do modelu LG G7 ThinQ, którego cena oscyluje już w okolicach 2300 zł po uwzględnieniu bonu rabatowego? Bo V40 to takie nie do końca udane dziecko powstałe ze związku LG V30 z G7. Kilka zmian na plus, znacznie więcej na minus. Czy skuszę się na zakup V40 ThinQ w listopadzie? Niestety, LG, nie przekonałeś mnie do siebie. A miałeś na to szansę.

Grafika: LG Newsroom