Battlefield 6 ma szansę naprawić to, co zepsuło Call of Duty

We wrześniu 2017 roku dodatkowy tryb do jednej z gier rozwijanych przez Epic Games odmienił branżę nie do poznania. Niestety, zapatrzenie się na sukces tytułu sprawiło, że niektórzy giganci postradali zmysły. Czy od sukcesu Battlefield 6 może zależeć krajobraz gier militarnych w przyszłości?

Co to ma być, odcinek crossoverowy?

Crossover jako wydarzenie, kojarzące się z chwilowym połączeniem dwóch niepowiązanych ze sobą serii, jest o wiele starsze niż może się niektórym wydawać. Za jeden z pierwszych crossoverów uznaje się powieść Przygody Hucka Marka Twaina, gdzie gościnnie pojawia się bohater poprzedniej powieści autora – Tomek Sawyer.

Nie omawiając jednak historii literatury, filmu i komiksu z dekady na dekadę zróbmy sobie szybki skok do gier wideo. Dla tego medium misz-masz światów również nie jest obcy. W 1988 roku w Japonii na konsolę Famicom Konami wydało Wai Wai World, platformówkę, w której mogliśmy kierować nie tylko Konami Manem, ale także Simonem Belmontem III z Castlevanii, King Kongiem czy… Michaelem Walshem z filmu The Goonies.

Gracze są zatem przyzwyczajeni do crossoverów od ponad 35 lat. Gdyby wskazać gry, które najlepiej wykorzystywały to zjawisko, nie sposób nie wspomnieć o serii Kingdom Hearts, bijatykach Marvel Vs. Capcom czy gościnnych postaciach w Mortal Kombat. Jeżeli jednak nie przespaliście ciurkiem ostatnich dziesięciu lat, to doskonale wiecie, kto jest niekwestionowanym, najwyższym cesarzem-imperatorem gamingowych crossoverów.

Terminator okładający po gębie Jokera? Takie rzeczy tylko w Mortal Kombat 11 (Źródło: NetherRealm Studios)

Fortnite i Rękawica Nieskończoności

Fortnite – a gdyby być mega precyzyjnym, to dokładnie tryb Battle Royale – szybko zdobył serca graczy. Popularność sięgającą 45 milionów dusz udało się zdobyć w pół roku po premierze. I to wszystko zanim zespół odpowiedzialny za grę dodał aktualizację, która – tak jak DLC ze zbroją dla konia do The Elder Scrolls IV: Oblivion – na zawsze zmieniła branżę.

Co prawda Fortnite jeszcze przed debiutem pierwszego rozdziału oferował „crossoverowe” bannery z logo popularnych streamerów wspierających tytuł pokroju Yogscast czy PewDiePie, jednak to czwarty sezon, który rozpoczął się 1 maja 2018 roku, można uznać za kluczowy dla historii. W ramach promocji filmu Avengers: Wojna bez granic do gry trafiła Rękawica Nieskończoności – artefakt, który za wszelką cenę próbował skompletować główny antagonista 3. fazy Filmowego Uniwersum Marvela – Thanos. W grze jej moc była nieco skromniejsza, jednak jest to w tym przypadku kwestia drugorzędna.

Dziś chyba łatwiej byłoby wymienić, z czym lub kim Fortnite nie współpracował. Komiksy, filmy i seriale, anime, inne serie gier, muzycy, sportowcy, marki odzieżowe, artyści, producenci samochodów i gitar, a nawet bohaterowie książek, które nie miały żadnej filmowej czy animowanej adaptacji – nie ma takiej gałęzi, z którą Epic Games nie byłby w stanie współpracować.

Popularność sprzed crossoverowego szaleństwa stanowi niejako dowód, że tytuł nie potrzebował do sukcesu partnerstw, jednak z pewnością możliwość wciągnięcia do Fortnite’a kogoś, kto oglądał Johna Wicka, grał w Horizon: Zero Dawn lub kibicuje LeBron Jamesow wywindowała popularność gry do takiego poziomu, że niektórzy giganci chcieliby ze swojej pozycji chociaż zobaczyć czubek szczytu i nie dostać zapalenia karku.

Jednym z takich kolosów, zapatrzonych na sukces Fortnite’a, jest „uwielbiane przez wszystkich graczy” Activision.

Kelner, w moim Call of Duty pływa Nicki Minaj

Podejrzewam, że liczbę gier, które w ciągu ostatniej dekady próbowały znaleźć miejsce przy stole z napisem „battle royale”, jednak odpadły z zabawy, można liczyć w dziesiątkach. Komu zatem udało się przetrwać?

Sugerując się wynikami na platformie SteamDB wciąż ma się dobrze PUBG, Apex Legends czy Battlefield V. Gdyby jednak wskazać jakąś bardziej realistyczną alternatywę dla Fortnite’a, wiele osób wymieniłoby Call of Duty: Warzone. Oddzielny, darmowy tryb, zadebiutował w marcu 2020 roku i szybko zdobył ogromne grono fanów. Dwa lata później nastąpiło otwarcie nowego rozdziału wraz z premierą Warzone 2.

Można było spodziewać się, że Activision będzie chciało powtórzyć sukces Fortnite’a, pożyczając sobie niektóre pomysły – w końcu crossovery nie są zjawiskiem zastrzeżonym prawnie. Call of Duty: World at War – a konkretnie dostępny w nim tryb Nazi Zombies – udowodnił, że seria nie musi zawsze traktować siebie super poważnie i da się w jednej grze zamknąć wojenną historię, a kiedy najdzie nas ochota – odpierać fale zombie. Tak się składa, że Activision – aby ułatwić sobie pracę – połączyło na wczesnym etapie przepustki sezonowe Call of Duty: Black Ops Cold War z Warzone.

Jednym z pierwszych sygnałów, że Call of Duty pójdzie ścieżką Fortnite, był sezon trzeci dedykowany CoD: Black Ops Cold War oraz Warzone, trwający od kwietnia do czerwca 2021 roku. Wtedy to – obok kilku operatorów Paktu Warszawskiego – pojawiło się trzech nowych bohaterów NATO: John Price, John McClane oraz John Rambo. Ostatnich dwóch protagonistów kultowych akcyjniaków nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Dwóch nowych Johnów mieściło się jednak jeszcze w okienku niepowagi, jaki dotychczas serwowała seria.

Na pójście o krok dalej nie trzeba było jednak długo czekać. 13 września 2021 roku zadebiutowała paczka, w ramach której można było otrzymać komiksowego Sędziego Dredda w roli operatora. Wtedy jeszcze można było zasłaniać się, że to tylko niegroźne DLC, które jeszcze o niczym nie świadczy. Możemy zatem umówić, że „początkiem końca” było pojawienie się paczki powiązanej z anime Atak Tytanów w lutym 2022 roku. W 2023 roku otrzymaliśmy już między innymi Larę Croft, Nicki Minaj, Alucarda z mangi Hellsing, Szkieletora z He-Mana oraz Lilith i Inariusa z Diablo IV.

Czy zatem dziwi mnie, że w Call of Duty: Black Ops 6 w 2025 roku można wcielić się w Żółwia Ninja Rafaela i za pomocą Beavisa z kreskówki Beavis & Butthead znokautować szkielet T-800? Ani trochę – czas na zbojkotowanie Activision minął już jakiś czas temu. Jeżeli lubicie się jeszcze bardziej „pośmiać” – gracze, którzy liczyli na to, że w grze pojawią się skórki z Modern Warfare 3, muszą obejść się smakiem. Według twórców „skiny nie pasują do ery wojny w Zatoce Perskiej”.

Dlaczego jednak czepiam się tutaj Call of Duty a nie Fortnite’a, skoro to on popularyzuje „krosoweryzację” gier? To proste – tytuł Epic Games od początku oferował stylizowaną grafikę i motyw crossoverów z całego świata popkultury był w stanie dodać nieco tożsamości grze.

Tymczasem CoD ma za plecami ponad dwie dekady opowiadania militarnych historii, raz lepiej, raz gorzej. Zamiast projektowania pól bitewnych z epoki, dodawania kolejnych broni i tworzenia nowych operatorów z ciekawą historią, dostajemy współpracę z American Dad, która pasuje do tego świata jak świnia do sterów F-16.

Battlefield 6 dokończy to, co zaczął Delta Force

To, co mogło ujść na sucho w przypadku Fortnite’a, niekoniecznie zadziałało w przypadku Call of Duty i nie wszyscy pokochali nowy kierunek. Doszło nawet do absurdalnej sytuacji, w której gracze rozważają, czy nie zapłaciliby Activision 20 dolarów, aby móc wyłączyć skórki psujące realizm. Za kilka miesięcy czeka nas premiera Black Ops 7 i coś mi podpowiada, że już od pierwszego sezonu będziemy mogli zyskać dostęp do „wyjątkowych” operatorów, skórek do broni itp. Mam jednak przeczucie, że Call of Duty szybko przegrzało temat i może mu się to odbić czkawką.

Pierwszym przykładem niech będzie darmowy Delta Force, który trafił na rynek w grudniu 2024 roku. Nie jest to może bastion realizmu tak, jak pierwowzory z przełomu wieków, ale twórcy póki co starają się unikać zbytniego łamania immersji. Mam nadzieję, że w momencie, w którym doszło by do wypuszczenia Son Goku w roli operatora, gracze wyrażą o wiele bardziej skuteczny sprzeciw. Póki co, gra przyciąga w szczycie około 178 tysięcy graczy dziennie i jest to naprawdę świetny wynik.

Pod koniec 2025 roku na scenę może wrócić jednak największy rywal Call of Duty, odkąd EA zawiesiło markę Medal of Honor – Battlefield. Ostatnich kilkanaście lat w wykonaniu BF-a to pasmo wzlotów i upadków. W najświeższej historii znajdziemy przecież takie tytuły, jak Battlefield 3, które gracze wspominają z łezką w oku, czy Battlefield 1, który pokazał, że I wojna światowa to świetny i warty eksplorowania okres dla strzelanek. Był też eksperymentalny Battlefield Hardline czy Battlefield V, które nie spełniły zarówno oczekiwań graczy, jak i EA.

Ostatnią częścią w serii jest Battlefield 2042 z 2021 roku. Tytuł zrezygnował z kampanii dla jednego gracza na rzecz doświadczenia wyłącznie sieciowego i wprowadzał szereg zmian, które nie zostały zbyt dobrze przyjęte przez graczy. Do tego grę trapił szereg błędów, nudne mapy i generyczni bohaterowie. Nie wiem, co jest bardziej wymownym dowodem na porażkę 2042 – przeważające negatywne recenzje na Steam, dwa razy więcej graczy bawiących się w BF V lub BF 1 czy fakt, że – zanim otwarta beta Battlefield 6 otworzyła się na większą liczbę graczy – już teraz przyciągnęła ich więcej niż Battlefield 2042 kiedykolwiek w swojej historii, i to pięciokrotnie!

Najważniejsze dla nas w kontekście całej powyższej historii są słowa Davida Sirlanda i Alexii Christofi, producentów w DICE, zajmujących się Battlefield 6. W trakcie wydarzenia dla mediów Cade Onder, redaktor serwisu ComicBook, zapytał się ich, jaka jest postawa studia względem skórek odbiegających mocno od realizmu:

Dla nas najważniejsze jest, aby elementy wyglądały realistycznie, ale chcemy też, aby ludzie mogli wyrazić siebie, posiadać fajne skórki oraz chwalić się nimi. Chcemy jednak pozostać wierni franczyzie i to jest podejście, o którym myślimy. Alexia Christofi, producent w DICE

Co mamy przez to rozumieć? Sirland tłumaczy, że ważniejsze jest, aby gracz mógł z łatwością zidentyfikować klasę na polu bitwy, a do tego potrzeba skórek, które wpisują się w świat gry. Jako przykład podaje klasę zwiadowcy, który jaka jedyna będzie miała dostęp do ghillie suit, aby wyróżnić się na tle innych. Oczywiście pojawią się pewne odstępstwa od reguły, ale najważniejsze będzie wpisywanie się w uniwersum. Według Sirlanda, właśnie takie podejście poskutkowało pozytywnym feedbackiem ze strony graczy, którzy znów czują się jak w Battlefield 3 czy Battlefield 4.

Wystarczy miejsca dla wszystkich

W świecie gier wideo jest miejsce zarówno na realizm, jak i rozrywkę rodem z salonów arcade. To od Waszych preferencji zależy, czy zainstalujecie sobie na konsoli Assetto Corsa, Gran Turismo 7 czy Rocket League. Nikt jednak w Polyphony Digital nie wpadł na pomysł, aby w trakcie poważnego ścigania się Porsche 911 po Nordschleife rywal wyprzedzał Was bolidem w kształcie ziemniaka. Call of Duty i Battlefield to nie symulatory pokroju Arma, jednak z pewnością łatwiej jest wczuć się w nich w prezentowane pole bitwy, jeżeli na killcamie nie okazuje się, że ustrzeliła nas Nicki Minaj z różową snajperką.

Daleki jestem od ufania EA i DICE, że w przyszłości w Battlefield 6 nie pojawią się skórki psujące immersję. Jeżeli jednak dotrzymają obietnicy, a tytuł okaże się sukcesem, to jest szansa, że wrócimy do normalności, w której nikomu nie przeszkadzają crossovery, pod warunkiem, że są przygotowane z wyczuciem i nie wyglądają jakby gameplay generowało AI prowadzone przez mało rozgarniętego nastolatka. Kto wie, może nawet Activision zda sobie sprawę z tego, że komiksowy szczur, strzelający z Ak-47, to nie jest kierunek, w którym warto iść i kolejne Call of Duty da sobie na wstrzymanie z łamaniem na każdym kroku immersji.

Gracze sporo oczekują po Battlefield 6 i wychodzi na to, że w interesie wielu graczy jest, aby gra odniosła sukces nie tylko w postaci ocen krytyków, ale także zadowalającej sprzedaży – będzie to ostateczny dowód, że wcale nie trzeba burzyć immersji i współpracować z Lamborghini i Adidasem, aby gra odniosła sukces.

W przeciwnym razie jako wojennych bohaterów z okresu zimnej wojny wkrótce będziemy wymieniać Snopp Dogga, mistrza Splintera i Reya Mysterio.