fot. Google

A gdyby tak rzucić wszystko i… kupić Pixela 3?

Co jakiś czas z zazdrością patrzę na to, jak inni producenci aktualizują kolejne smartfony, a ja muszę grzecznie stać w kolejce i być skazanym na łaskę bądź niełaskę firmy, której logo znajduje się na moim głównym urządzeniu. Czekanie bywa irytujące. Czekanie skłania do myślenia oraz do szukania alternatyw. I coś mi podpowiada, że właśnie taką alternatywę znalazłem.

Od własnego stylu po fragmentację

Nakładki systemowe pojawiły się na Androidzie dość szybko. Można w zasadzie powiedzieć, że każdy producent dążył do tego, aby mieć własne rozwiązanie, które będzie w pewnym sensie podkreślało indywidualność, własny styl produktu. Wtedy chyba nikt nie przewidział tego, że to właśnie nakładki i autorskie oprogramowanie producenta będą sporym ogranicznikiem w kwestii aktualizacji.

O ile w czasach Androida Froyo czy nawet Marshmallow trudno było wymienić wiele firm, które gwarantowałyby naprawdę świetną politykę aktualizacji, o tyle w kolejnych latach, wraz z coraz to nowszymi wersjami zielonego systemu, dało się zauważyć, że Google między wierszami sugeruje, żeby ograniczyć nieco tę indywidualność i skupić się na większym wsparciu oprogramowania.

Gdzieś poznikały nam autorskie aplikacje wielu firm, nakładki graficzne stały się prostsze, nieco bardziej zgodne ze standaryzacją Google. W zamian coraz częściej pojawiały się pokaźne aktualizacje, które potrafiły wnieść naprawdę wiele jakości i tchnąć w smartfon przysłowiowe drugie życie. Wydawało się, że pożar został opanowany i teraz już wszystko będzie przebiegać zgodnie z planem. Niestety, ale rzeczywistość okazała się być nieco inna.

Dwa lata wsparcia i „do widzenia”?

Czasem wydaje mi się, że Google patrzy na rynek bardzo idealistycznie. Nie chcę powiedzieć, że firma z Mountain View zapatruje się na Apple, bo byłoby to w pewnym sensie przekłamanie. Chodzi mi o to, że Apple jest w zasadzie tą firmą, która jest pozbawiona jakiejkolwiek dużej konkurencji, jeśli mówimy o wsparciu technicznym i aktualizacjach.

Jeśli ktoś zamierza dyskutować, to przypomnę tylko, że w tym roku iOS-a w wersji 12.x otrzymały nie tylko najnowsze urządzenia, ale nawet i starocie, które debiutowały w 2014 roku. Ot, choćby taki iPhone 6. Trudno mi wskazać urządzenie z Androidem na pokładzie, które debiutowałoby w tym samym czasie i otrzymało świeżutkiego Androida Pie oficjalnym kanałem dystrybucyjnym.

Fot: Pixabay

Nie ma co się czarować. Firmy chcą zarabiać, branża musi się kręcić, a w chwili obecnej, kiedy nieco osłabł wyścig na specyfikacje techniczne, na megaherce czy autorskie rozwiązania schowane w sofcie, to właśnie nowa wersja Androida jest tym, co przyciąga ludzi do sklepów. Naturalnie, dużą rolę odgrywa też aparat czy wyświetlacz, jednak z moich doświadczeń wynika, że wersja oprogramowania nadal ma całkiem spore znaczenie.

Dziwi mnie też to, dlaczego mamy całkiem spore rozbieżności czasowe w aktualizacjach urządzeń, które nawet pod kątem specyfikacji technicznej są do siebie dość podobne. Chyba tylko Sony gra tutaj według nieco innych reguł i po prostu robi swoje, aktualizując kolejno rodzinę XZ3, XZ2, a nawet XZ1. Nie wiem, czy wiele innych marek wyrobi się z dostarczeniem Androida Pie choćby do swoich ex-flagowców, nie mówiąc już nawet o starszych urządzeniach.

Nowy Pixel to zupełnie nowa jakość?

Już podczas premiery Pixela 2 czułem w kościach, że to urządzenie może dla wielu osób być całkiem sensownym wyborem. Google na szczęście rozstał się z linią Nexus, która – w pewnych aspektach – była raczej dedykowana deweloperom i zdecydował się na nieco szersze otwarcie na zwykłych konsumentów. Szkoda, że pod pojęciem otwarcia się na rynek firma pojmuje też dość wysoką wycenę swoich produktów, jednak to chyba taki znak czasów, w jakich przyszło nam żyć.

Mimo wszystko, dość uważnie śledzę segment Pixeli i nie ukrywam, że czekałem w zasadzie tylko na ulepszoną stereofonię i aparat, który nie będzie odstawał od reszty stawki. Właśnie aparat to ta cecha, która ma dla mnie ogromne znaczenie. Pomijam już nawet zdjęcia nocne, bo z biegiem czasu zauważam, że wcale nie robię ich bardzo dużo. Chodzi mi raczej o szeroko rozumianą fotografię produktową, krajobrazy czy fotki, które bez wstydu będzie można wrzucić w media społecznościowe.

Google Pixel 3, fot: producenta

Sample zdjęć z trzeciego Pixela zdają się potwierdzać, że jest to naprawdę ciekawa opcja zakupowa. No i – na szczęście – Pixel 3 nie ma notcha, który mnie po prostu odpycha. Nie zliczę nawet, ile ciekawych smartfonów postanowiłem sobie odpuścić przez tę wizualną atrakcję. Naturalnie, zakładam, że dla wielu osób to będzie ciekawe urozmaicenie, jednak dla mnie idealny wyświetlacz to ten, który bazuje na prostokącie. Zwykła, prosta bryła, bez fajerwerków. Byle działał dobrze.

Jeśli do tego wszystkiego dorzucimy sensowną politykę aktualizacji, która – przynajmniej w teorii – ma być wielkim krokiem naprzód, to zaczyna już robić się ciekawie. Jak pisałem wcześniej, bardzo irytuje mnie to stanie w kolejce i czekanie na swoją kolej. I żeby nie było, za telefon zapłaciłem w tamtym roku naprawdę sporo. Gdyby to był średniak czy low-end, nie narzekałbym.

Poradzicie?

Z tekstu wyłania się raczej dość klarowny obraz urządzenia, na jakie mam coraz to większą chrapkę. Aparat musi być co najmniej bardzo dobry, bez stereofonii się jednak nie da, a aktualizacje mają po pierwsze przychodzić przez długi czas, a po drugie, ma to się dziać całkiem szybko. Jakiś czas temu wyleczyłem się z patelni o przekątnej przekraczającej sześć cali. Mogę z nich korzystać, ale w obecnych realiach w zasadzie idealnym rozmiarem zdaje się być wyświetlacz oferujący 5,5-6 cali.

Jeśli uważnie śledzicie Tabletowo, to już wiecie, że mój wybór – delikatnie mówiąc – nie jest zbyt duży. Wskazałbym na jakieś 4-6 urządzeń, choć nie chcę ich wymieniać z nazwy, żebyście się nie zasugerowali. Ironia losu zdaje się jednak polegać na tym, że rozstrzał cenowy jest po prostu porażający. Mogę wskazać urządzenia za dwa tysiące złotych, ale równie dobrze i takie, które kosztuje nawet dwa razy więcej.

Fot: Pixabay

Ceny niestety powariowały i nie wiadomo, kiedy ta spirala wreszcie wyhamuje. Pozostaje mieć nadzieję, że producenci wreszcie się opamiętają, bowiem jeśli różne plotki potwierdzą się, to najlepiej uzbrojone wersje flagowców dedykowanych na 2019 rok będą kosztowały tyle, co mocny laptop lub jakiś stary samochód, którym można dojechać do pracy. Dziwne, prawda?

Tak czy owak, nie ukrywam, że jestem ciekaw Waszego zdania. Jaki telefon polecilibyście, jeśli oczekiwalibyście od niego świetnych zdjęć oraz gwarancji wieloletniej aktualizacji? 

Dajcie znać w komentarzach :)

na zdjęciu głównym: Google Pixel 3, fot: producenta