Matrix PowerWatch Black Ops – recenzja „smartwatcha”, którego ładujesz swoim ciepłem

Jakiś czas temu Kasia zaproponowała mi przetestowanie zegarka, którego ani nie trzeba podłączać do ładowarki, ani wymieniać w nim baterii. Mowa o Matrix PowerWatch Black Ops, o którym więcej dowiecie się z niniejszej recenzji.Chyba wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że jednym z największych problemów inteligentnych zegarków jest to, że potrzebują one o wiele więcej energii niż te tradycyjne. Dlatego też, korzystając z wielu modeli smartwatchy Moto 360, irytowałem się, kiedy musiałem zegarek odstawić w celu naładowania. Rozwiązaniem tego problemu okazały się – a przynajmniej dla mnie – hybrydy, które pod postacią klasycznych zegarków skrywają wiele smart funkcji. Jeden z nich nawet zakupiłem, choć był to bardzo budżetowy wybór. Chodzi tutaj oczywiście o Lenovo Watch 9. Z tym większym entuzjazmem podszedłem do testowania modelu od firmy Matrix.

O Matrix PowerWatch pisaliśmy już pod koniec 2016 roku, kiedy to projekt był na etapie zbierania funduszy w serwisie Indiegogo. Co ciekawe, nie tak dawno wystartowała kolejna akcja ze zbiórką na nową generację tego zegarka, czyli na Powerwatch 2, w którym prawdopodobnie – przynajmniej według mnie – pozbyto się większości wad dzisiaj opisywanego sprzętu. Wróćmy jednak do pierwszej generacji i to w wersji specjalnej, bo Black Ops, której używam już od ponad miesiąca.

Zawartość opakowania

Wbrew pozorom, zestaw sprzedażowy nie jest taki biedny. W całkiem ładnym i wytrzymałym pudełku, oprócz oczywiście samego urządzenia, znajdziemy ściereczkę z mikrofibry oraz narzędzia pozwalające na rozkręcenie zegarka i wymianę paska. Narzędzia te przydać się mogą już na samym początku, bowiem producent dorzuca do zestawu dodatkowy, klasyczny pasek materiałowy. No i nie mogło zabraknąć karty gwarancyjnej i instrukcji obsługi, która okazuje się być całkiem przydatna (no kto by się spodziewał?).

(fot. Tabletowo)

Jakość wykonania i design

Zacznijmy od paska, bowiem ten jest naprawdę ciekawy. Otóż, tak jak wspomniałem wyżej, w pudełku znajdziemy zapasowy, klasyczny na zapinkę. Na start natomiast mamy metalowy z magnetycznym zapięciem. Wystarczy założyć sprzęt na rękę, dobrze naciągnąć pasek, a końcówkę do niego zbliżyć. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, ale – niestety – bardzo kapryśne.

Otóż już wielokrotnie prawie zgubiłbym zegarek. Magnetyczna końcówka, choć wydaje się, że trzyma się bardzo dobrze, potrafi się przesuwać (na przykład kiedy zahaczy o nią rękaw), zwłaszcza na boki. Takie przesunięcie skutkuje odpięciem się paska, przez co zegarek może po prostu wypaść. Często też zapięcie to się rozluźnia i zegarek przestaje sztywno trzymać się ręki.

(fot. Tabletowo)

Zegarek został wykonany z solidnego tworzywa sztucznego. Obecność plastiku nie jest jednak niczym złym, bowiem dzięki temu sprzęt jest lekki i, pomimo sporych rozmiarów, nie ciąży na ręce. Tak, zegarek jest całkiem spory (46 mm) i gruby. Efekt ten jednak nie jest tak… agresywny, jak możecie to zobaczyć na zdjęciach. Na żywo rozmiary zegarka, choć nadal spore, nie wydają się być aż tak dokuczliwe.

Co równie ważne, konstrukcja jest wodoodporna (do głebokości 50 metrów), co przetestowałem wielokrotnie, na przykład zapominając o zdjęciu sprzętu przed wzięciem kąpieli czy prysznica.

(fot Tabletowo)

Po prawej stronie zegarka znajdziemy dwa przyciski funkcyjne oraz koronkę. Ponadto na dole są jakieś otwory, o których normalnie bym pewnie nie wspomniał, gdyby nie to, że chętnie się tam chowa kurz. Do sterowania sprzętem dano nam tylko dwa przyciski i koronkę. Jednak to w zupełności wystarcza, bowiem możliwości tego zegarka są dosyć ograniczone – o tym później.

Design urządzenia, zwłaszcza w wersji Black Ops, jest naprawdę świetny. Zegarek wygląda dobrze i powinien się spodobać naprawdę sporej grupie ludzi. Nie określiłbym jednak tego wyglądu eleganckim, zwłaszcza przez te wymiary i gęsto rozmieszczone, odkryte śrubki. Tak czy owak, design oceniam na spory plus.

Wyświetlacz

Zegarek nie ma klasycznej tarczy, a wyświetlacz, dlatego też należy poświęcić mu kilka zdań. Jest to monochromatyczny ekran o niezbyt wysokiej, jednak wystarczającej rozdzielczości. Zastosowanie takiego, a nie innego wyświetlacza sprawia, że w każdych warunkach atmosferycznych jesteśmy w stanie zapoznać się z informacjami na nim wyświetlanymi. Problemem dla tego sprzętu nie jest również całkowita ciemność, bowiem producent zaimplementował podświetlenie, które po chwilowym przyciśnięciu odpowiedniego przycisku aktywuje się i świeci przez kilka sekund.

(fot. Tabletowo)

Funkcje smart

A teraz pewnym krokiem przechodzimy do największego problemu tego sprzętu, czyli do jego funkcji smart – a raczej ich braku. Uważam, że możliwości tego zegarka są zdecydowanie za małe. Już wykorzystując obecny hardware spokojnie można by było dołożyć kilka ciekawych funkcji, a dodając jeszcze wibracje (nie uświadczymy tutaj takiego elementu jak wibracje) mielibyśmy fajny budzik oraz odbijanie powiadomień z telefonu, chociażby tych najprostszych, takich jak nowa wiadomość SMS czy nowy e-mail.

Skupmy się jednak na tym, co tutaj mamy. Na ekranie głównym, czyli po prostu na tarczy, możemy podejrzeć godzinę (wow), datę oraz stan naładowania. Natomiast jak przekręcimy koronką to dostaniemy jeszcze informację dotyczącą aktualnej temperatury skóry oraz obudowy (ale po co to jest – o tym później). Tarczę możemy zmienić – oprócz standardowej mamy jeszcze dwie – jedna klasyczna, wskazówkowa, a druga oprócz dat wyświetla aktualną liczbę zrobionych kroków oraz energię w kcal.

Co ciekawe, we wcześniej podlinkowanym newsie mogliście zobaczyć GIF, na którym pokazane są przeróżne ciekawe tarcze zegarka. Zapomnijcie o nich, bowiem nie są one – przynajmniej jak na ten moment – dostępne.

Naciskając przycisk menu przechodzimy do takich kategorii jak: codzienna aktywność, tryb biegania, stoper oraz ustawienia. W pierwszej zakładce możemy podejrzeć liczbę wykonanych danego dnia kroków oraz spalonych kalorii. Przekręcając koronką natomiast możemy podejrzeć to, jak długo spaliśmy. Tryb biegania ogranicza się do liczenia przebytego dystansu i czasu treningu. Co równie ważne, jest to jedyny tryb sportowy, który oferuje PowerWatch, co jest naprawdę słabe.

(fot. Tabletowo)

W ustawieniach możemy wymusić połączenie z telefonem, przywrócić ustawienia fabryczne, zmienić godzinę i datę oraz podejrzeć wersję oprogramowania zainstalowaną na sprzęcie.

W ogólnym rozrachunku interfejs oceniam pozytywnie, bowiem jest on przejrzysty i prosty do nauczenia. Wszystko również działa płynnie i szybko, przez cały okres trwania testów nie uświadczyłem żadnych problemów. No może oprócz jednego, ale o tym później.

Tak na koniec dodam, że często wspominany na łamach Tabletowo zegarek Lenovo Watch 9 warty kilkadziesiąt złotych oferuje znacznie więcej ciekawych funkcji, chociażby może on nam zastąpić budzik, a także odbijać niektóre powiadomienia ze smartwatcha.

Oprogramowanie

To raczej oczywiste, że smartwatch ten synchronizuje się z telefonem. Producent przygotował dedykowane aplikacje dla systemów Android i iOS. Użyteczność aplikacji również jest mocno ograniczona. Ba! Nawet sam producent twierdzi, że wystarczy raz na kilka dni ją uruchomić, połączyć ze sobą sprzęty i zsynchronizować dane. Zegarek jest bowiem w stanie przetrzymać informacje dot. kroków i innych rzeczy przez kilka(naście) dni.

Zacznijmy jednak właśnie od tego, że aplikacja jest wymagana do tego, aby zegarek w ogóle zaczął pokazywać godzinę. Po wyjęciu urządzenia z pudełka musimy je uruchomić, a następnie sparować ze smartfonem. Tak się stało, że w trakcie testów wymieniałem telefon, co zmusiło mnie do przywrócenia ustawień fabrycznych na zegarku. I pojawił się problem.

Żadna siła nie chciała sprawić, żeby PowerWatch sparował się z nowym smartfonem. Dopiero po jakimś czasie zdecydowałem się wysłać ticket do firmy. Ta odpowiedziała dosyć szybko, bowiem w ciągu kilkunastu godzin. Mail zwrotny zawierał dwie instrukcje zmuszenia zegarka do sparowania się ze smartfonem. Na szczęście, pierwsza instrukcja okazała się być „tą właściwą” i od nowa mogę cieszyć się sprawdzaniem godziny na zegarku wartym niemalże tysiąc złotych.

Aplikacja działa płynnie i całkiem dobrze, a połączenie przywraca się niemalże od razu po włączeniu Bluetooth w telefonie i to automatycznie, w tle.

Z poziomu programu możemy podejrzeć liczbę wykonanych kroków danego dnia, jak i poprzednich. Możemy te wyniki ze sobą porównać dzięki wygodnym wykresom. To samo tyczy się snu i biegania. W ustawieniach natomiast możemy zmienić jednostki z imperialnych na metryczne czy zmienić tarczę zegarka (o czym mówiłem wcześniej). A, i nie można zapomnieć o tym, że za pomocą tej apki aktualizujemy oprogramowanie zegarka.

Poza tym, aplikacja w zasadzie na nic więcej nie pozwala. Służy ona tylko do prostego zarządzania zegarkiem i podglądania liczby zrobionych kroków i tak dalej.

Bateria

Bateria to oczywiście największy plus tego sprzętu. Dlaczego? W zasadzie nigdy się nie wyładowuje – sprzęt ładujemy po prostu nosząc go. Dzieje się tak, bowiem zegarek „pobiera” energię z naszej skóry.

Działa to dzięki różnicy temperatur (temperatury otoczenia i skóry). Mamy tutaj prostą zasadę – im większa różnica, więcej energii idzie do zegarka. Jednak nie jest to takie zero-jedynkowe. Dla przykładu: PowerWatch otrzyma o wiele więcej energii podczas polskiej zimy niż lata. Przykładem tego może być fakt, że podczas odśnieżania pasek naładowania był cały zapełniony.

Nie jest to jednak moje spostrzeżenie, a coś prawdziwego, co chciałem Wam udowodnić prostym przykładem. Sam producent stworzył prostą tabelkę, która tłumaczy, kiedy zegarek otrzymuje najwięcej prądu. Postanowiłem ją dla Was przetłumaczyć.

Tabelka obrazująca szybkość ładowania zegarka. Jest to dosłowne przetłumaczenie materiału przygotowanego przez producenta

Firma Matrix informuje, że już od kilku lat pracowała nad tym, aby w jak najlepszy sposób wykorzystać zjawisko termoelektryczne do zasilania technologii ubieranej. Trzeba przyznać, że ich praca nie poszła na marne.

Kiedy zegarek nie ma źródła, z którego mógłby pobierać energię, przechodzi w tryb oszczędzania energii, wyświetlając jedynie napis Matrix Industries. Wystarczy jednak lekko ruszyć sprzęt, aby ponownie na tarczy wyświetliła się godziny.

Podsumowanie

Matrix PowerWatch Black Ops to bardzo wdzięczny i solidny zegarek, który naprawdę lubię nosić na nadgarstku. Niestety, ograniczona liczba funkcji, brak silnika wibracji oraz powolny rozwój oprogramowania sprawia, że sprzęt ten nie wydaje się być atrakcyjny. Stan ten pogłębia się jeszcze bardziej, gdy spojrzymy na regularną cenę tego sprzętu, wynoszącą 169 dolarów, co w przeliczeniu na złotówki daje około 635 złotych.

Wydaje mi się, że o wiele lepiej zainteresować się jego poprawioną wersją o nazwie PowerWatch X. Zegarek ten – w odróżnieniu od modelu Black Ops – obsługuje chociaż powiadomienia. Niedawno również zaprezentowana została druga generacja tego sprzętu, która najbardziej przypomina smartwatch w klasycznym tego słowa znaczeniu.

Matrix PowerWatch Black Ops – recenzja „smartwatcha”, którego ładujesz swoim ciepłem
Zalety
Jakość wykonania
Surowy, świetny design
Genialna technologia zasilania
Niewielka waga
Bogaty zestaw sprzedażowy
Stabilne działanie oprogamowania
Wady
Niewielka liczba funkcji i udogodnień
Powolny rozwój oprogramowania
Brak silnika wibracji
Brak możliwości śledzenia innych aktywności niż bieganie
Fajny, ale kapryśny pasek z magnetyczną zapinką
6.5
OCENA