Recenzja słuchawek Phiaton CHORD MS 530

Wrażenia z odsłuchu

Słuchawki mają charakterystykę mocno basową, z cofniętą średnicą i wokalem oraz średnio wyraźną górną częścią pasma. Przestrzeń była wyraźnie zaznaczona i raczej przyjemna w odbiorze. Najsłabszym punktem słuchawek jest odwzorowanie tonów wysokich, którym wyraźnie brakuje wyrazistości i które są najmocniej przytłoczone rozlewającym się wszędzie basem. Nie jest to charakterystyka, jaką najbardziej lubię, jednak można się do niej przyzwyczaić lub w ostateczności na własną rękę skorygować programowo.

Zestaw utworów testowych to mieszanka o przeróżnej charakterystyce. Słuchawki najlepiej spisały się tam, gdzie bas nie był dominujący w samym utworze. Dobrze się słuchało koncertów Krystiana Zimermana, zupełnie nieźle wypadł Tracker Marka Knopflera, choć tu delikatna sekcja perkusyjna wyraźnie nie mogła wybrzmieć. Ze starcia najlepiej wyszły Shannon i Loreena McKennit – tradycyjne instrumentalizacje najlepiej pasują do charakterystyki słuchawek. Skąpy bas nie jest w stanie zdominować sceny.

Znacznie gorzej niestety wypadła Metallica. Hardwired… to Self-Destruct to płyta zmasterowana na granicy przesterowania, z dynamiką bardzo płaską. Efektem jest całkowite przywalenie basem, który tłumi nawet wokal, nie wspominając o i tak brutalnie potraktowanych tonach wysokich. Odsłuch sprawiał fizyczną przykrość i zdecydowanie nie polecam takich eksperymentów. AC/DC zdołało się o tyle wybronić, że płyta jest zmasterowana bardziej zachowawczo, a wokal Briana Johnsona trudniejszy do przysłonięcia, ale i tak dobrze nie było. Brothers in Arms i Live at Pompeii 2017 leżą zaś gdzieś po środku – da się tego przyjemnie słuchać bez zgrzytania zębami.

Co ciekawe, spodziewałem się, że problem sprawi elektroniczna ścieżka dźwiękowa do Blade Runnera 2049. Tu największe zaskoczenie, bo basowa charakterystyka słuchawek plus momentami silnie basowa płyta nie dały w efekcie niczego podobnego do problemów Metalliki. Płyta wybrzmiewa poprawnie, a nawet całkiem dobrze. Miłośnicy takiej muzyki powinni być zadowoleni.

ANC

Technika ANC (Acoustic Noise Cancelling) to w uproszczeniu pobranie sygnału (dźwięków otoczenia) z zewnątrz słuchawek i dodanie tegoż sygnału, tylko odwróconego w fazie, do sygnału właściwego, czyli muzyki. Idealne działający układ tego typu powinien dać w efekcie całkowitą izolację od dźwięków otoczenia oraz subiektywnie niezmieniony dźwięk właściwy. Ponieważ nie ma układów idealnie zestrojonych, włączenie ANC oznacza, po pierwsze, zmianę brzmienia słuchawek, a po drugie, że hałas z zewnątrz nie zostanie idealnie wytłumiony. W przypadku braku sygnału słychać także delikatny szum własny. Producent deklaruje skuteczność ANC na poziomie 98%, jednak dotyczy to nie całego pasma częstotliwości, a tylko pasma najbardziej „zaśmieconego”. Czyli na przykład dźwięków jadącego pociągu czy jednostajnie szumiącego silnika. Skuteczność ANC sprawdziłem w praktyce spacerując w pobliżu ruchliwej ulicy oraz próbując słuchać muzyki podczas odkurzania niezbyt głośnym odkurzaczem ręcznym. Oraz, rzecz jasna, podczas normalnego domowego użycia w obecności innych domowników i grającego TV. Powiem od razu – nie jest dobrze.

Sprawność na pewno nie sięga wartości deklarowanej przez producenta. Więcej daje tłumienie samych słuchawek niż działanie układu ANC. Tego, że redukcja hałasu nie powstrzyma odgłosów rozbrykanego czterolatka, spodziewałem się – mało co jest w stanie, poza snem i paszą. Jednak niezbyt głośno działający silnik też było wyraźnie słychać, podobnie jak odgłosy ulicy – a to takie dźwięki powinny być najlepiej tłumione. I to jest jeden problem. Niestety, ten mniejszy.

Poważniejszym jest sama charakterystyka modyfikacji dźwięku podstawowego. Włączenie ANC powodowało stłumienie basu i i tak niezbyt mocnych wysokich tonów, a także drastyczne wypchnięcie średnicy. Do tego trudne do opisania słowami zmiany w przestrzenności dźwięku. Efekt końcowy szczerze mówiąc brzmi, jakbym głośnik wstawił do studni, a wokalistę przysłonił dodatkowo kocem. Jest to tak odległe od dźwięku, który przywykłem uznawać za normalny, że poza włączeniem do testu, ANC pozostawał przez cały czas wyłączony. Nawet Metallice ANC nie pomógł, choć wydawałoby się, że takie wzmocnienie średnicy i redukcja basu to to, czego właśnie potrzeba, by płyta zagrała poprawnie. A gdzie tam – dalej jest paskudnie. Nie będę dalej szczegółowo opisywał, jaką krzywdę ANC zrobił konkretnemu albumowi – szkoda na to czasu. Żaden w każdym razie nie grał dobrze, a sięgnąłem w ostateczności także do muzyki w procedurze testowej nieuwzględnionej.

Podsumowanie

Słuchawki dostarczyły wielu zaskoczeń. Niestety, niezbyt pozytywnych. Za cenę 799 zł można by oczekiwać produktu bardziej dopracowanego. I cóż, wydaje się, że producent też o tym wie – od 2015 roku Phiaton Chord MS 530 został oficjalnie wycofany z oferty (choć wciąż można go kupić) i zastąpiony modelem BT 330 NC, którego recenzję opublikuję wkrótce, ale o którym już mogę napisać, że jest dużo lepszy. I to właśnie jemu warto dać szansę.

Spis treści:

  1. Zawartość zestawu. Jakość wykonania i design. Parametry. Wygoda Użytkowania. Jakość dźwięku
  2. Wrażenia z odsłuchu. ANC. Podsumowanie

Za słuchawki do testów wielkie podziękowania dla sklepu MP3Store.pl!

Recenzja słuchawek Phiaton CHORD MS 530
Zalety
solidna konstrukcja
kodek aptX
dobre tłumienie
ANC
raportuje stan baterii zgodnym urządzeniom
możliwość sparowania z więcej niż jednym urządzeniem na raz
dość wygodne sterowanie
możliwość pracy na kablu
Wady
rozmiar
zbytnia dominacja basu w charakterystyce dźwięku
niezbyt wysoka skuteczność ANC
ogólnie fatalna jakość dźwięku podczas działania ANC
zaślepka gniazda microUSB utrudnia użycie kabli z szerszą wtyczką
4
OCENA