Samsung Galaxy S7 Edge Blue Coral

Jaki smartfon to duży smartfon? Chyba trzeba to zdefiniować na nowo

Cofnijmy się w czasie o półtora roku. Kupujecie nowy telefon, bez znaczenia czy z dystrybucji operatora, z Chin czy z jakiegoś sklepu działającego w Polsce. Dostajecie ofertę na smartfon z ekranem 6,2 cala. I tutaj zapewne wielu z Was rozważy rezygnację z urządzenia, no bo przecież łazić z taką kobyłą, to raczej niezbyt komfortowe, prawda? Tak było. A jak jest teraz?

Samsung ma know-how na przełamywanie barier. Apple wymyśliło tablet, ale to firma z Korei Południowej położyła kamień węgielny pod tak zwane phablety, czyli po prostu smartfony z nadspodziewanie wielkim ekranem, które pozwalały na odrobinę więcej, aniżeli zwykły telefon, jednocześnie cały czas pełniąc typowe funkcje, jak telefonowanie, SMS-owanie czy przeglądanie internetu.

Gdy Samsung wprowadzał Galaxy Note’a można było mówić o pewnego rodzaju przełomie, który jednocześnie pchnął w objęcia firmy klientów uważających siebie za biznesowych. Ludzi, do których trafiały te wszystkie marketingowe gadki o potencjale rysika, który tak mocno ułatwi naszą pracę.

W życiu nie miałem własnej firmy, ale także dałem się porwać wizji rysika, który miał uczynić moje życie prostszym. Kupiłem Note’a 2 i o ile na początku rysik faktycznie wywoływał „efekt WOW”, o tyle po kilku miesiącach stał się on niemal niepotrzebny. Wielki wyświetlacz nader komfortowo obsługiwało mi się jedną dłonią, generalnie więc z zakupu byłem więcej niż zadowolony.

Kwestią czasu było to, kiedy jakaś firma przekroczy jakąś kolejną magiczną barierę w przekątnych wyświetlacza. W sumie, na przestrzeni ostatnich lat cyferki rosły bardziej niż zauważalnie: z czterech cali przez 4,5 i pięć cali, aby ostatecznie wyhamować gdzieś między 5.2 a 5.5 cala, oczywiście z pewnymi wyjątkami, które jednak w ostatecznym rozrachunku stanowiły rynkową mniejszość.

Losy branży mobilnej być może potoczyłyby się zgoła inaczej, gdyby nie trzy wydarzenia, o których za rok czy za dwa lata mało kto będzie pamiętał. Po pierwsze, Samsung na tyle rozwinął technologię zagiętych wyświetlaczy, że powstała dedykowana wersja tego flagowca, nosząca przydomek Edge. Galaxy S5 był ostatnim smartfonem Koreańczyków z południa, gdzie ci gonili myśl technologiczną konkurencji. W kolejnych flagowcach firmy, role się odwróciły.

Samsung Galaxy S6 edge zmienił zasady gry, choć jak miały pokazać kolejne kwartały, nie był on jedynie ciekawym przystankiem, a raczej okazał się być kolejnym trafionym zabiegiem Samsunga, któremu już dziś spokojnie można nadać tak wielkie znaczenie, jak Samsungowi Galaxy S czy też wspomnianemu wcześniej Note’owi 2.

Wydaje mi się, że to właśnie raczkująca linia Edge skusiła do eksperymentowania z designem innych producentów. Projekt Ara, czyli smartfony modułowe raczej niezbyt dobrze przyjęły się na rynku, o czym dość dobitnie przekonało się LG, a przecież raz na kilka dobrych lat trzeba pokazać jakąś nowość, game-changer’a, który pociągnie wyniki sprzedażowe.

Ciekawym eksperymentem, który w mojej opinii jest odpowiedzią na zakrzywione ramki wyświetlacza, które rozpropagował Samsung, jest Xiaomi Mi MIX. To chyba pierwszy przypadek w historii, kiedy telefon będący de facto konceptem, jakimś dobrze sprecyzowanym planem na przyszłość, został rozsprzedany w tak krótkim czasie. Firma z Chin złamała kolejną ważną barierę, pokazując, że powiększenie przestrzeni roboczej wyświetlacza nie musi ograniczać się tylko i wyłącznie do bocznych ramek. Przecież można jeszcze wyciąć w pień górne krawędzie i tym samym zwiększyć powierzchnię wyświetlacza o dobre pół cala, co zapewne rozpaliło wyobraźnię wielu miłośników cyferek w smartfonach.

Era „bezramkowców” to już moja trzecia, jeśli nie czwarta era w tym pasjonującym świecie. Pamiętam wojnę komórek z klawiaturami z dziwnymi tworami bazującymi na ekranie oporowym, gdzieś tam jeszcze była ciekawa walka między Symbianem, Bada OS, Windowsem Mobile a Androidem. Po jakimś czasie doszedł kolejny wyścig, gdzie producenci ścigali się na liczbę rdzeni procesora czy gigabajtów pamięci RAM. A teraz rozpoczyna się kolejny pasjonujący wyścig.

Wracając do myśli, od której rozpocząłem ten wpis, jak obecnie zdefiniować dużego smartfona? Czy duży smartfon to phablet ważący niecałe 200 gramów, z dużym wyświetlaczem, ale i niemałymi ramkami? A może duży smartfon to nawet nie Samsung Galaxy S8+, a już „malutka” S-ósemka czy LG G6 lub Xiaomi Mi MIX?

LG G6

Wydaje mi się, że obecny powiew świeżości na rynku daje nam wielkie nadzieje na to, że smartfony z dużą powierzchnią roboczą będą osiągalne na niespotykaną dotąd skalę. Rodzi się tutaj jeden zasadniczy problem: czy wobec zaprezentowania telefonów z naprawdę okrojonymi ramkami, oddającymi nam obszar roboczy rzędu 5,7-6,2 cala, takie wynalazki jak Galaxy Note, które zapoczątkowały modę na duże ekrany w komórkach, będą jeszcze mieć sens?