Jaki naprawdę jest Android? (felieton)

Android (gr. ἄνθρωπος anthropos – człowiek, istota ludzka) — robot humanoid, czyli mechaniczne urządzenie wykonujące automatycznie pewne zadania, którego kształt przypomina ludzkie ciało.

Oto jak Wikipedia definiuje słowo „Android”. W większości filmów science-fiction androidy to człekokształtne roboty wyposażone w sztuczną inteligencję i wyglądem do złudzenia przypominające istotę ludzką.
A co Wam przychodzi na myśl jako pierwsze, kiedy usłyszycie lub przeczytacie słowo „android”? Zapewne zielony robocik z dwiema antenkami, walcowatymi kończynami i na wpół obciętą półokrągłą głową. Oto jak wygląda dzisiejszy Android; jest ikoną popularnego oprogramowania, a jego środowiskiem naturalnym jest prawie każdy szanujący się sklep z elektroniką. Zwykle spędza dnie na pląsaniu po tabletach lub jeździe deskorolką po smartfonach. Ulubionym przysmakiem Androida są Jabłka.

Co sprawia, że system operacyjny, którego symbolem jest zielony ludzik, stał się tak popularny i zyskał ogromne rzesze fanów już w kilka dnia po premierze swojej pierwszej wersji? To samo, dzięki czemu Apple iPad odniósł tak gigantyczny sukces: był alternatywą, pokazał, że tablet lub telefon komórkowy nie tylko oferuje dużą mobilność i przyjemność użytkowania, ale także wcale nie ustępuje wydajnością i funkcjonalnością swoim odpowiednikom z leciwych już „blaszaków”.

Google, podobnie jak Gepetto w Pinokia, w stworzenie autorskiego systemu operacyjnego włożył całe serce, umiejętności i doświadczenie, jakie zdobył przez lata będąc liderem na rynku informatycznym. Android rośnie w siłę i zdobywa ogromną popularność, z miesiąca na miesiąc słupki wykresów wyników sprzedaży i udziału w rynku tego systemu pną się górę…

Jednak to nadal nie to. Android, pomimo szczerych chęci i potencjału, nie potrafi dogonić iOS i Apple iPada. Fenomen urządzenia sygnowanego logiem Nadgryzionego Jabłuszka jest marzeniem każdego producenta elektroniki oraz twórcy oprogramowania, w tym Google.

Co nie pozwala Androidowi zmienić statusu z „potentata” na „lidera” rynku tabletów?

FRAGMENTACJA

Słowo „fragmentacja” stoi za Androidem jak cień, jest jego mroczną połową, chorobą pożerającą organizm systemu od środka, w każdej chwili gotowe implodować.

Dzisiejszy rynek technologiczny można określić jako „wyścig szczurów”. Każdy producent chce być lepszy od konkurencji i w swoje urządzenie pakuje komponenty, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej można by uznać za kompletną abstrakcję. Ale cóż z tego, skoro za kolejne kilka miesięcy to „wspaniałe i rewolucyjne” urządzenie zestarzeje się i odejdzie w niepamięć, ponieważ inny producent zaprezentuje coś, co będzie wyposażone w elektronikę zdolną przenosić góry. Rok później i to urządzenie wyląduje na dnie szuflady, bo inny producent…

To błędne koło. Androidowi brakuje stabilizacji i unifikacji. Kupujący tablet lub telefon nie można mieć pewności, że za kilka tygodni w sklepie nie pojawi się urządzenie, które będzie kosztować dokładnie tyle samo, a co by tego było mało – będzie oferować dwukrotnie lepszą specyfikację. Czy To dobre dla klienta? Ciągła niepewność, nieodpowiednie podejście producenta? Czy zamiast tabletu, którego oprogramowanie i sprzęt przestanie być wspierane za kilka miesięcy, nie pójdzie na stoisko Apple i nie zakupi iPada, który da mu poczucie stabilizacji i pewność, że będzie mógł oczekiwać ciągłych poprawek i nowych funkcji przez następne półtora lub nawet dwa lata? Nie mówię tego, aby pokazać wyższość Apple, wręcz przeciwnie. Staram się spojrzeć na sprawę z perspektywy przeciętnego klienta, który nie do końca rozumie niuanse i prawa rządzące wybrednym rynkiem technologicznym. Kupujący, kiedy jego cudeńko przestanie już być oficjalnie wspierane, nie będzie zaglądał na fora XDA i jemu podobne i stamtąd, ryzykując utratę gwarancji, pobierał instrukcje i flashował urządzenie by zaktualizować je do najnowszej wersji oprogramowania.

AKTUALIZACJE

Systemowi iOS nie można zarzucić, że kolejne aktualizacje, jakkolwiek niecierpliwie wyczekiwane przez fanów, wnoszą wiele nowego. Wręcz przeciwnie, w tym aspekcie ogromną przewagę ma Android, ponieważ kolejne wersje tego systemu wprowadzają wiele zmian, które witane są przez użytkowników z otwartymi ramionami. Największy postęp widać w jego najnowszej wersji – 3.1, zwanej Honeycomb. „Plaster miodu”, jak mam zwyczaj go nazywać, jest całkowicie dostosowany do tabletu, a jego interfejs – nie do poznania. Zniknęły kolorowe ikonki, biały pasek statusu oraz launcher przypominający kostkę. Zamiast niego pojawiły się elementy 3D, neonowe zegary, półprzeźroczyste okna i bardzo dopracowane animacje przejść. Samo to jest dla mnie wystarczającym dowodem na ciągłą chęć rozwoju Androida przez Google’a. To i ostatnie informacje dotyczące Androida Ice Cream Sandwich, wyraźnie świadczą o tym, że system ma ambicje, aby stać się liderem rynku i zdobyć monopol.

Szkoda tylko, że nie każde urządzenie, dziś wspaniałe – jutro przestarzałe, będzie mogło zasmakować glorii sukcesu zielonego robocika. Jest to wina producentów, którzy mają tendencję do zapominania o swoich „flagowych” modelach wkrótce po ich premierze. Najlepszym przykładem jest Sony Ericsson i rodzina smartfonów Xperia – X10, jeden z najciekawszych według mnie telefonów komórkowych na rynku, od ponad roku nie może doprosić się o Gingerbread, Androida w wersji 2.3. Zerkając na facebookową tablicę Sony Ericssona widać, jak wielu użytkowników serwisu przeklina koncern za nagłą i niespodziewaną amnezję, która pojawia się w głowach projektantów wkrótce po premierze kolejnego smartfonu. Drodzy producenci – nie zapominajcie o swoich użytkownikach, bo to właśnie dzięki nim zarabiacie pieniądze!

DOSTĘPNOŚĆ

Nasi stali (i nowi) Czytelnicy na pewno rzucili okiem na dwa artykuły traktujące o spojrzeniu CEO nVidii, Jen-Hsuna Huanga, na Androida (tu i tu). Według niego największą przeszkodą na drodze tego systemu do globalnej popularności jest dostępność. Urządzenia do niedawna można było kupować głównie u operatorów lub na aukcjach internetowych i nie były one atrakcyjne cenowo (mówię tutaj o dobrych tabletach, nie budżetowcach). Trudno się z nim nie zgodzić biorąc pod uwagę sytuację w naszym kraju i ogólne manewry producentów: premiery poszczególnych modeli, tak szumnie zapowiadanych kilka tygodni wcześniej, są przesuwane o kolejne miesiące (jak w przypadku Asusa Eee Pad Transformer), a niektóre urządzenia po prostu wycofywane ze sprzedaży. Dlaczego? Nie wiadomo, zapewne stoją za tym czynniki finansowe i ekonomiczne. Nie jest to korzystne dla potencjalnych nabywców, a wielu odbiera to jako czarny PR – odwodzi ich od kupna.

BOGACTWO APLIKACJI

Pamiętacie, jak to było, kiedy Apple pokazał AppStore? Wtedy jeszcze bawiłem się we flashowanie i modyfikacje softu telefonów Sony Ericssona i filmik prezentujący możliwości graficzne pierwszego iPhone’a (była to gra Hero of Sparta 3D) była dla mnie kompletnym szokiem. Wkrótce po niej potencjał jabłkowego rynku dostrzegły tysiące programistów i AppStore wypełnił się aplikacjami – których dziś mamy już kilkaset tysięcy.

Co z Androidem? Jak wieloma aplikacjami mogą cieszyć się tablety z tym systemem? Jak wiele z nich w pełni wykorzystuje możliwości obliczeniowe tych urządzeń? Niestety niewiele. Co z tego, że overclockowana do 1,5 Ghz Motorola Xoom osiąga 4.000 punktów w benchmarku Quadrant, skoro znajduje to małe zastosowanie w aplikacjach, które pisane są specjalnie pod ten tablet? Wszyscy chcemy gier i aplikacji, które będą zapierać dech w piersiach i imponować naszym znajomym („Ha ha, Twój komputer do tej pory tego nie potrafi!”), a tymczasem w Android Markecie na próżno szukać legendarnej już gry znanej z iOS, Infinity Blade.

Nie napisałem tego felietonu, aby przypiec fanom Androida i podlizać się zwolennikom Apple’a. Chciałem przedstawić swój punkt widzenia na Androida jako system, taki, jaki jest dziś. Nie chciałem zagłębiać się w przyczyny ani bawić w proroka – jak będzie wyglądać przyszłość przekonamy się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy ona nadejdzie.

Drogie Google, drogi Samsungu, droga Motorolo, drogie HTC, LG, Archosie i wszyscy inny producenci – jeżeli któryś z Waszych przedstawicieli czyta ten felieton, niech zaniesie go dyrekcji. Będziecie wiedzieć, jak na Wasze błędy patrzą PRAWDZIWI, nie ankietowani, klienci.

*Powyższy artykuł prezentuje tylko i wyłącznie moją opinię. Jeśli macie inne zdanie – zapraszam do dyskusji.