Recenzja Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT – lekki i kompaktowy towarzysz wokółuszny

Słuchawki to sprzęt, który niemal każdy traktuje inaczej. Jedni decydują się na zakup najtańszych, dousznych pchełek, inni mają co najmniej kilka modeli dopasowanych do różnych sytuacji i nastrojów. Producenci próbują szukać zatem rozwiązań uniwersalnych – bezprzewodowych, ale oferujących możliwie wysoką jakość dźwięku i umożliwiających podłączanie za pomocą kabla, wokółusznych i komfortowych, a przy tym lekkich i przenośnych. Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT to słuchawki, które zdefiniowałbym mniej więcej w ten sposób. Pytanie brzmi jednak, jak będzie wyglądało zderzenie teorii z rzeczywistością.

Specyfikacja techniczna

Standardowo wręcz pragnę przypomnieć, że w przypadku urządzeń z segmentu audio, specyfikacja techniczna jako-taka nie ma znaczenia i liczą się wyłącznie odczucia, również te mocno subiektywne. Niemniej, warto zwrócić uwagę na skrupulatność producenta w podawaniu danych – uwzględnione są naprawdę wszystkie potrzebne informacje, w tym nacisk poduszek.

Rodzaj słuchawek Wokółuszne
Rodzaj przetwornika Dynamiczny, zamknięty
Pasmo przenoszenia 16-22000 Hz
Poziom ciśnienia akustycznego (SPL) 113 dB (1 kHz/1 Vrms)
Impedancja aktywnie: 480 Ω / pasywnie: 28 Ω
Redukcja szumów hybrydowa technologia NoiseGard z 4 mikrofonami
Bluetooth Bluetooth 4.0 + EDR, kodek apt-X®
Magnesy Neodymowe
Mikrofon Podwójny mikrofon dookólny
Zasilanie Akumulator litowo-polimerowy 600 mAh
Waga 265 g
Zniekształcenia harmoniczne (THD) < 0,5%
Pasmo przenoszenia mikrofonu Opcja wąskopasmowa: 300-3400 Hz / Opcja szerokopasmowa: 100-8000 Hz
Kolor Czarny
Nacisk poduszek ok. 3,6 N
Zasięg do 50 m
Czas ładowania ok. 3 godz.
Czas pracy do 22 godz.

Cena w momencie publikacji recenzji: 1200-1250 złotych (1399 złotych na stronie producenta)

Zestaw sprzedażowy

Użytkownik otrzymuje słuchawki w całkiem zgrabnym i nie najgorzej wykonanym pudełku, choć nie zwraca ono na siebie uwagi w żaden istotny sposób. Jednak nie liczy się okładka, lecz wnętrze. A w tym przypadku jest (na) co liczyć.

W wyłożonym pianką prostopadłościanie znalazłem słuchawki (no tego to się nie spodziewałem!), kabel microUSB (służący, jak się okazało, nie tylko do ładowania), nieznacznie dłuższy kabel jack 3,5 mm zakończony z jednej strony wtyczką kątową, etui w formie „woreczka”, a także sztywniejszy, zapinany na zamek futerał. No, gdzieś tam znalazła się jeszcze przelotka samolotowa, ale to chyba najmniej istotny element zestawu sprzedażowego ;).

Do jakości wykonania wszystkich akcesoriów w gruncie rzeczy nie można się przyczepić. Etui na pewno przyda się przy każdej możliwej okazji, również do zabezpieczenia słuchawek przed kurzem na domowym biurku, a w razie chęci zabrania gdzieś ze sobą Sennheiserów, niewątpliwie przyda się coś sztywniejszego. Po prostu nie zabrakło niczego, nawet biorąc pod uwagę fakt, że to słuchawki outdoorowe, które będą przenoszone z miejsca na miejsce.

W międzyczasie warto zwrócić uwagę, że kabel zakończony z dwóch stron wtyczką jack 3,5 mm może nie być zbyt łatwy do zastąpienia. Po pierwsze, przygotowany na niego otwór jest naprawdę wąski, co może utrudnić znalezienie odpowiedniej wtyczki, a po drugie – po stronie słuchawek jest przygotowane na nią specjalne wyżłobienie – po wetknięciu kabla do muszli należy go delikatnie przekręcić, przez co zablokuje się i już żadne szarpnięcie nie odetnie nas od muzyki.

Wzornictwo i jakość wykonania

Czy słuchawki wyglądają premium? W moim odczuciu nie, spodziewałem się czegoś więcej po legendarnej wręcz serii Momentum. Nie będę tutaj analizował samej konstrukcji (trudno przyczepić się do charakterystycznego metalowego pałąka), a i elementy skórzane nie pozostawiają nic do życzenia. Na dodatek całkiem przyjemnie korzysta się ze zlokalizowanych na prawej słuchawce przycisków – ale o tym później.

Muszle słuchawek wyglądają dosyć… miernie, a na pewno nie tak dobrze, jak by mogły. Mam wrażenie, że na etapie projektu zapomniano o drobnych detalach – po zerknięciu do wnętrza padów możemy ujrzeć kremowy materiał, który nijak nie chce zgrywać się z resztą konstrukcji, prześwitują przez niego nieokreślone wypukłości i jest zwyczajnie… brzydki. Wzornictwo tych słuchawek podobno jest legendarne, ale do mnie niespecjalnie trafia. Niemniej trzeba przyznać, że całość jest na tyle kompaktowa, że nie najgorzej prezentuje się na uszach – na pewno nie wyglądamy, jakbyśmy mieli hełmofon na głowie, przez co Momentum aż proszą się, żeby wziąć je ze sobą na miasto.

A co z samą jakością wykonania? Z czysto technicznego punktu widzenia jest bardzo dobrze – użyte materiały, wbrew kulejącym czasami aspektom wizualnym, sprawiają wrażenie wysokiej jakości, nie rysują się, są dobrze spasowane. Nawet nieco palcujący się „pierścień” z błyszczącego, czarnego plastiku nie zebrał żadnych rys, choć byłoby to wręcz uzasadnione. Mam jednak potężny problem, jeżeli chodzi o wrażenia użytkowe. Pałąk jest strasznie twardy, co w połączeniu ze stosunkowo słabym dociskiem sprawia, że całość jest… dosyć niewygodna. Tę kwestię rozwinę jednak w dalszej części recenzji. Jeśli chodzi o akcesoria, to sztywne etui jest z materiału przypominającego zamsz, przez co naprawdę bez większego problemu łapie wszystkie drobinki kurzu.

Obsługa i codzienne użytkowanie

Tutaj może zacznę od małej historii. Kiedy Senneheisery przyszły do mnie i rozpakowałem na spokojnie całość, postanowiłem je podładować – ot, normalna czynność. W tym celu wziąłem dołączony do zestawu kabel microUSB, jedną końcówkę wpiąłem do Sennheiserów, drugą do laptopa i cierpliwie odczekałem swoje ciekawość wzięła górę. Założyłem słuchawki na głowę, przytrzymałem guzik, a po usłyszeniu komunikatu Power on… usłyszałem muzykę lecącą ze Spotify. Okazuje się, że w takiej sytuacji laptop rozpoznaje słuchawki jako urządzenie do odtwarzania dźwięku, panel może służyć do regulacji systemowego poziomu głośności i całość… po prostu działa jak należy!

Sprawdzałem także te bardziej konwencjonalne sposoby. Z jakiegoś powodu nie udało mi się podłączyć do słuchawek przez NFC, niemniej zarówno Bluetooth, jak i transmisja przewodowa sprawdzają się bardzo dobrze – warto dodać, że w przypadku tej drugiej, Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT nie muszą być włączone (a co za tym idzie – mogą być rozładowane ;)). Co ciekawe, automatycznie włączający się NoiseGuard wyraźnie wpływa na jakość dźwięku, ale do tego przejdziemy później.

Obsługa jest taka, jaka powinna być – intuicyjna. Parowanie jest całkiem nieźle opisane w instrukcji, włączanie jest wręcz standardowe (a jego „skuteczność” oznajmiana za pomocą odpowiednich komunikatów głosowych), zaś pod nimi znajduje się… coś. To coś można klikać (dzięki czemu możemy zapauzować muzykę, odebrać połączenie lub klikając dwukrotnie – włączyć następny utwór), a także przeciągąć w górę i w dół w celu regulacji głośności. Całość – ku mojemu zaskoczeniu – zlokalizowana została na tylnej części prawej muszli, ale, jak się okazało, to naprawdę idealne miejsce – kciuk sam wędruje ku odpowiednim przyciskom, ich odnalezienie bez patrzenia jest w jakiś dziwny sposób zakodowane w głowie.

W tym momencie warto byłoby przyjrzeć się trochę wygodzie użytkowania samych słuchawek, bo to jedna z pierwszych rzeczy, na które zwracamy uwagę. Nieco zaskoczyły mnie same pady – te są stosunkowo małe, niemniej bez większego problemu obejmują moje całe, nie takie znowu małe uszy. Same nauszniki są przede wszystkim wykonane z prawdziwej skóry, ale są również asymetryczne – z przodu nieco węższe niż z tyłu, co w połączeniu z niewielkim zakresem regulacji sprawia, że doskonale spasowują się do głowy i są niesamowicie wygodne. Nie można tego niestety powiedzieć o samych słuchawkach – ze względu na ich niewielki docisk i wagę, dużą rolę w utrzymaniu na głowie gra pałąk. W gruncie rzeczy to dzięki niemu em-dwójki nie zsuwają się w dół, czego nie można powiedzieć o innych kierunkach. Niestety, ale Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT spadają przy mocniejszym przechyleniu w przód. A wracając do samego pałąka – po raz kolejny zaznaczę, że jest strasznie twardy, przez co kilkugodzinne słuchanie skutkuje nieprzyjemnym uciskiem i bólem górnej części głowy. Czego – w moim przypadku – nie można powiedzieć o samych uszach, bo te nie przypominały o sobie żadnymi dolegliwościami ;).

A oto sprawca wszystkich kłopotów…

Spis treści:

  1. Wzornictwo i jakość wykonania. Obsługa i użytkowanie
  2. Jakość dźwięku i stabilność połączenia. Bateria. Podsumowanie

Jakość dźwięku, NoiseGard i stabilność połączenia

Przyznam szczerze, że do tej sekcji przechodzę z duszą na ramieniu. Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT to słuchawki, których cena przekracza tak naprawdę wartość całego mojego stacjonarnego zestawu audio i czuję w tym momencie coś w rodzaju ogromnej odpowiedzialności. Nie ma jednak co marudzić, tylko przejdźmy do rzeczy ;). Jakość dźwięku należałoby tak naprawdę podzielić na dwie sekcje, z czego jedną z nich na dodatkowe dwie podgrupy. Mowa tutaj oczywiście o pracy bezprzewodowej, a także pracy przewodowej – zarówno przy włączonym zasilaniu, jak i bez niego.

Zacznę może od ciekawostki. Kojarzycie być może słynny test, w którym należało odróżnić dźwięk odtwarzany we FLAC od gorszej jakości empetrójek? Podczas testu przypadkiem trafiłem na tę stronę po raz kolejny. Sennheisery były akurat podłączone do Prodigy Cube’a, sprawdziłem czy zasilanie jest włączone, nieco zwiększyłem głośność i…. 6/6. Wiem, że wiele osób uważa, że różnica między tymi plikami jest nie do odróżnienia. Wiem, że to być może była kwestia jakiegoś szczęścia. Ale moim subiektywnym zdaniem, różnica była naprawdę odczuwalna – i to bez większego problemu.

Transmisja bezprzewodowa

Przy okazji tej sekcji pozwolę sobie omówić również stabilność połączenia, zaś o funkcji NoiseGard opowiem przy okazji połączenia przewodowego – jak się później okaże, nie bez powodu dokonałem podziału według właśnie takiego kryterium. Słuchawki podłączałem do swojego LG G5 i muzyki słuchałem przede wszystkim ze Spotify, jednak zdarzało mi się parować je również ze swoim laptopem. Niestety, zdążyłem już zapomnieć, że moduł Bluetooth w moim komputerze jest naprawdę kiepski, co skutkowało nie tylko przerywaniem dźwięku, lecz również… gorszym działaniem internetu ;). Jestem w stanie jednak z niemal całą pewnością stwierdzić, że cały ten kłopot jest spowodowany czynnikiem sprzętowym „po drugiej stronie”, a więc skupię się przede wszystkim na połączeniu z telefonem.

Jest na pewno bardzo dobrze. Słuchawki mają zaskakująco szeroką scenę, która bez żadnego problemu rozdziela każde źródło dźwięku, które nie zlewa się z innymi w jedną całość. Ogólnie brzmienie jest ciepłe, lecz powiedziałbym, że na swój sposób aksamitne i delikatne – żadne pasmo nie przebija się za bardzo, żadne nie „kłuje” w uszy, ani niespecjalnie dudni, a do tego jest wspaniale odseparowane. Powiedziałbym, że jakość odtwarzanego dźwięku ma coś w rodzaju charakteru, przez co do tych słuchawek naprawdę chce się wracać. Moją uwagę zwróciły na swój sposób „stłumione” soprany – nie jestem w stanie jednak opisać tego w odpowiedni sposób. Nie chodzi o to, że są one zniekształcone czy niedopieszczone przez producenta – to jedne z nielicznych słuchawek, w których nawet bardzo głośne słuchanie muzyki nie powoduje delikatnie skrzywionej miny przy nagłym wejściu wysokiego dźwięku. Wiadomym jest, że smartfon to nie najlepsze źródło dźwięku na świecie, a transmisja poprzez Bluetooth dokłada do tego swoją cegiełkę, ale wydaje mi się, że jak na te warunki pracy jest naprawdę bez zarzutu.

Transmisja przewodowa

W tym przypadku należy zróżnicować to, czy używamy funkcji NoiseGard, bowiem ta wyraźnie zmienia charakterystykę dźwiękową. Na pewno zdecydowanie powiększa scenę, dźwięk jest mniej głuchy, bas jest tłoczony nieco mocniej, jednak odtwarzane dźwięki nadal są przyjemne. Ale magia zaczyna się dopiero po wciśnięciu przycisku… Już przy okazji recenzji Bose QC30 przekonałem się, że moje marzenia dotyczące aktywnej redukcji szumów były wyolbrzymione. W tym przypadku jest jednak znacznie lepiej i hałasy otoczenia są naprawdę dobrze wyciszane, przy czym nadal słyszalne są bardziej interesujące nas dźwięki – krzyczący za nami znajomy czy przejeżdżający blisko samochód.

Jeżeli chodzi zaś o wrażenia dźwiękowe, to jest nieznacznie lepiej po kablu. Pozwolę sobie przypomnieć, że rolę źródła pełnił Audiotrak Prodigy Cube Black Edition z dołożonym OPAMP-em MUSES8820, wybrałem również ze swojej kolekcji kilkadziesiąt bezstratnych FLAC-ów. Powiedziałbym, że przewód po prostu uwydatnia wszystkie pozytywne cechy słuchawek, dzięki czemu zapominamy na chwilę o i tak słabo zauważalnych wadach. Jakość dźwięku jest na tyle satysfakcjonująca, że nie pamiętałem o niezbyt wygodnym pałąku, co skutkowało natychmiastowym zderzeniem z rzeczywistością zaraz po zdjęciu sennków. Zwyczajne ciepło, połączone z delikatnym wręcz charakterem, dawało naprawdę wrażenie rozkoszy. Wiem, że to brzmi jak wyolbrzymione „fandzolenie”, ale doznania dźwiękowe to coś, czym te słuchawki zdecydowanie mogą się pochwalić.

Na samym końcu chciałbym powiedzieć co nieco o grach – w końcu dla wielu z Was, ten aspekt może być ważny, bowiem niektórzy mogą chcieć wykorzystywać ten model jako produkt stacjonarny (choć sam raczej zdecydowałbym się na coś innego, ale o tym w podsumowaniu). Słuchawki bardzo dobrze oddają przestrzeń i nie miałem absolutnie żadnego problemu z rozpoznaniem kierunku, z którego nadchodzi przeciwnik. Niemniej charakterystyka dźwiękowa – moim zdaniem – nie jest typowo podkręcona pod soczyste dźwięki armat i karabinów, ale na pewno nie odbiera frajdy z gry. Słuchawki można z powodzeniem wykorzystywać też do transmisji dźwięku z gier mobilnych, co zresztą zdarzyło mi się kilka razy robić podczas podróży.

Sennheisery i World of Warships Blitz / Zdjęcie jest elementem kampanii Wargaming

Bateria

Czas dojść do punktu, w którym słuchawkom po prostu nie da się zwrócić uwagi. Deklarowany przez producenta czas wynosi do 22 godzin, jednak od razu powiem, że prawdopodobnie jest on przekłamany. Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT pracują po prostu znacznie dłużej! Czas ten stał się dla mnie wręcz niemożliwy do zmierzenia, w końcu przez dokładnie 10 dni używałem ich dziennie po dobre kilkadziesiąt minut. Oszacowałbym go zatem na mniej więcej trzydzieści, a może nawet czterdzieści godzin. A podkreślę, że mówimy tutaj o transmisji dźwięku przez Bluetooth. Dodam jeszcze, że mój smartfon nie odczytuje domyślnie poziomu naładowania tego modelu, przy czym nie ma takiego problemu z dokanałowymi Beyerdynamic Byron BT.

Jeżeli chodzi o działanie na kablu, to w przypadku microUSB tak naprawdę nie ma o czym mówić – w końcu stale dostarczane jest zasilanie. Jeżeli chodzi zaś o kabel 3,5 mm, to – zgodnie z tym, o czym wspomniałem we wcześniejszej części wpisu – słuchawki pracują również bez zasilania, a więc wtedy czas pracy jest również nieograniczony. Niemniej ich włączenie, powodujące zresztą włączenie NoiseGard i zmianę charakterystyki dźwięku, niewiele zmienia w tej kwestii – zdarzyło mi się przez trzy dni z rzędu włączyć słuchawki rano, zostawić je i wyłączyć dopiero wieczorem. A potem grały dalej jeszcze przez parę dni!

Jeżeli chodzi więc o akumulator, to tutaj naprawdę jest idealnie. Zamontowane przez producenta ogniwo o pojemności 600 mAh to coś, co zdecydowanie przekroczyło moje wymagania. Możecie spokojnie nastawiać się na to, że słuchawki będą pracowały na jednym ładowaniu mniej więcej 20 godzin – a pokusiłbym się, że znacznie dłużej – choć wszystko zależy oczywiście od temperatury otoczenia czy głośności odtwarzanego dźwięku. Czas ładowania w moim przypadku był zbliżony do tego, którym pochwalił się Sennheiser (a stan jest sygnalizowany odpowiednim kolorem diody), przy czym szkoda, że mamy tutaj do czynienia z nieco starzejącym się standardem microUSB.

Podsumowanie

Przyznam szczerze, że w słuchawkach zwyczajnie się zakochałem. Trzeba jednak podkreślić, że nie traktowałbym ich jako sprzęt do użytku w pełni stacjonarnego. Na pewno radzą sobie doskonale outdoorowo (o czym zresztą miałem okazję się przekonać), nie przeszkadzają na głowie podczas wykonywania różnego rodzaju „obowiązków domowych”, są perfekcyjnym partnerem podróży. Mimo wszystko, na biurko zdecydowałbym się położyć coś innego – być może w ogóle przewodowego, ale zdecydowanie stawiającego na komfort. To niezbyt pochlebne, ale zdarza mi się siedzieć w słuchawkach nieprzerwanie dobrych kilka godzin, więc wymagam komfortu – cenię go niemal na równi z jakością odtwarzanego dźwięku. Jeśli jednak potrzebujecie słuchawek uniwersalnych, które sprawdzą się tak naprawdę w każdej sytuacji (przy czym stacjonarny użytek przy biurku nie będzie dominował), to Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT mogą być doskonałym wyborem. Wątpliwości nie ulega, że cena jest bardzo wysoka, niemniej oferowane możliwości są w stanie – moim zdaniem – wynagrodzić radykalne odchudzenie portfela. Wraz z publikacją tej recenzji nadchodzi czas, w którym będę musiał pożegnać się z sennkami i wrócić do użytku mieszanego wokółusznych HyperX Cloud i bezprzewodowych Beyerdynamic Byron BT i choć bardzo lubię swój prywatny sprzęt, to rozstanie z tak dobrym towarzyszem jest w jakiś sposób bolesne.

Tylko z tyłu głowy wciąż pozostaje mały szkopuł, który był jedynym powodem dla odjęcia punktu w ocenie końcowej…

Spis treści:

  1. Wzornictwo i jakość wykonania. Obsługa i użytkowanie
  2. Jakość dźwięku i stabilność połączenia. Bateria. Podsumowanie
Recenzja Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT – lekki i kompaktowy towarzysz wokółuszny
Wnioski
Żadne urządzenie pozbawione wad nie jest, więc podobnie jest w przypadku modelu Sennheiser Momentum Wireless M2 AEBT. Jedynym uporczywym aspektem jest bardzo twardy pałąk, który jednak daje o sobie znać dopiero po długim czasie użytkowania, prawdopodobnie dzięki niskiej wadze słuchawek. Sama jakość dźwięku to coś, czego można spodziewać się w tej cenie - nie powinna zawieść nikogo.
Zalety
szerokie spektrum możliwości (Bluetooth, microUSB, jack 3,5mm)
czas pracy na baterii
niska waga
nauszniki
jakość odtwarzanego dźwięku
bogaty zestaw sprzedażowy
Wady
wysoka cena
twardy pałąk
nie zawsze spójna stylistyka
wykonanie mogłoby sprawiać wrażenie bardziej "premium"
problemy z parowaniem NFC
9
OCENA
Exit mobile version