Recenzja Huawei Mate 20 Pro. Niby niewiele brakuje do ideału, ale wciąż jest co poprawiać

Huawei logo

W sieci możecie przeczytać i obejrzeć masę pozytywnych recenzji Huawei Mate 20 Pro. Pozytywnych nie bez powodu – to jeden z najlepszych smartfonów na rynku. Ba, może nawet najbardziej kompletny ze wszystkich, jakie są dostępne w sprzedaży. Nie twierdzę jednak, że jest idealny. Bo choć z Mate’a 20 Pro korzysta mi się bardzo przyjemnie, tak wciąż jest sporo rzeczy, które Huawei ma do poprawienia.

Jeśli spodziewaliście się laurki w stronę Mate 20 Pro – trafiliście pod zły adres. Zawsze, ale to zawsze, niezależnie od tego czy byłam na premierze sprzętu i otrzymałam go chwilę po konferencji (jak miało to miejsce w tym przypadku), czy dostałam go po jakimś czasie, zawsze staram się znajdować wszystkie aspekty, które mogą Wam się nie podobać i możecie je traktować jako wady. Często czepiam się rzeczy, które dla Was wadami wcale nie są, ale mogą nimi być dla innych osób. Nie inaczej podeszłam do Mate’a 20 Pro, na premierę którego trzy tygodnie temu zaprosił mnie Huawei do Londynu.

Parametry techniczny Huawei Mate 20 Pro:

Cena Huawei Mate 20 Pro w momencie publikacji recenzji: 4299 złotych

Wzornictwo, jakość wykonania

Patrząc na Mate’a 20 Pro na myśl nasuwa się… Samsung. Cóż, trudno uniknąć tego porównania, skoro dotychczas zakrzywione ekrany były domeną tego koncernu właśnie. Nic zatem dziwnego, że Huawei trochę obrywa za to, że z przodu przypomina Galaxy S9+, choć… nie popadajmy w przesadę – mamy tu sporego notcha, którego koreańska konkurencja do swojego flagowca nie wprowadziła.

Nie mam nic przeciwko notchowi, pod warunkiem, że jest optymalnych rozmiarów – nie zajmuje większej części paska przy ekranie i wyświetla powiadomienia na górnej belce systemowej. Tymczasem w Mate 20 Pro wcięcie w ekranie jest na tyle spore, że w zupełności rozumiem, że może Wam się nie podobać. Zwłaszcza, że jeśli mamy włączony Bluetooth; wtedy na górnej belce pojawia się wyłącznie ikona Messengera – żadna inna się tam nie mieści. Notcha oczywiście można wyłączyć w ustawieniach, ale to wyłącznie obejście problemu, a nie jego eliminacja.

Jeśli korzystamy z telefonu z notchem (czyli domyślnie), na Netflix filmy wyświetlają się bez notcha, podobnie jest z Playerem i Iplą. Co ciekawe, w grach sytuacja jest zgoła odmienna i np. w Asphalt 8: Airborne czy Real Racing 3 tytuły są wyświetlane na full screenie, przez co notch zasłania kawałek widoku gry.

Skoro wiemy już, jaki telefon jest z przodu, spójrzmy na tył. A tu wystający moduł z aparatami, który w dodatku wygląda jak kuchenka czteropalnikowa – bardzo śmieszą mnie te porównania ;) Moduł z aparatami faktycznie wystaje ponad poziom obudowy, ale raz, że nieznacznie, a dwa – skoro w zamian mamy otrzymywać tak dobrą jakość zdjęć, to chyba trzeba to po prostu przeboleć.

Jasne, przez to aparaty narażone są na zarysowanie, ale rozwiązaniem może się okazać każde dedykowane etui dla Mate’a 20 Pro, które sprawia, że nie kładziemy telefonu narażając aparaty na kontakt z podłożem. Ja przez trzy tygodnie korzystałam z telefonu bez żadnego etui i żadnej rysy na tym elemencie się nie dopatrzyłam.

Ciekawa jest też sama tekstura obudowy, podobna trochę do płyty winylowej. W teorii miała zbierać mniej odcisków palców, w rzeczywistości może faktycznie bardziej je maskuje, ale wciąż nie jest to lek na całe zło.

Idźmy dalej. W ostatnich dniach sieć obiegły informacje, jakoby pewna partia sprzedawanych egzemplarzy Mate 20 Pro cierpiała na problem z wyświetlaczem. Objawiają się one żółtawozielonymi plamami przy krawędziach ekranu. Z racji tego, że w internecie opisów podobnych przypadków jest co najmniej kilkanaście, trudno uznać, że problem nie istnieje. A jak to jest w przypadku mojego modelu?

https://www.tabletowo.pl/2018/11/02/gluegate-huawei-mate-20-pro-ma-problem-z-ekranem/

Z ekranem jest wszystko w porządku. Nie ma żadnych żółtawozielonych przebarwień ani nic z tych rzeczy. Jest za to klej. A raczej resztka kleju, która, jak się domyślam, nie została odpowiednio usunięta po montażu smartfona, w dwóch miejscach krawędzi ekranu, co możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej.

Jak widać, nie jest to coś, co jakoś szczególnie przeszkadzałoby w użytkowaniu telefonu. Ba, sam fakt, że dostrzegłam to po dobie lub dwóch od momentu otrzymania Mate’a 20 Pro sugeruje, że nie ma się czym przejmować. Myślę też, że gdybym się bardziej postarała, po chwili udałoby mi się ten wystający klej usunąć. Pytanie tylko czy ów problem ograniczy się do samego kleju, czy spowoduje większe zniszczenia. Jestem jednak przekonana, że skoro do tej pory wyświetlacz nie przejawia żadnych problemów (a przecież minęły trzy tygodnie, odkąd zaczęłam go używać), to już tak zostanie. Jeśli coś się w tym temacie zmieni, z całą pewnością poinformuję Was o tym w osobnym wpisie.

A z tyłu… szczeliny. To jest dość ciekawa kwestia – bo o ile przedni panel i krawędzie są ze sobą połączone tak, że trudno mieć do tego jakiekolwiek zastrzeżenia (poza wspomnianym klejem widocznym gdzieniegdzie), tak co innego muszę powiedzieć o tyle. Okazuje się bowiem, że między krawędziami telefonu a tylną obudową jest sporej wielkości szczelina, która uwielbia zbierać wszelkie drobinki brudu, kurzu i innych zanieczyszczeń (pozdrowienia dla Pawła ;)).

A skoro już o krawędziach mowa. Na prawej mamy mój ulubiony detal w tym telefonie, a mianowicie czerwony włącznik, znajdujący się podregulacją głośności. Przeciwległy bok z kolei nie został zagospodarowany. Na górnej krawędzi ulokowano port podczerwieni i jeden z mikrofonów, natomiast na dolnej – drugi mikrofon, gniazdo dual SIM (dwie karty nanoSIM lub nanoSIM + nanoSD) i… USB typu C z głośnikiem, co stanowi ciekawy eksperyment.

Jeden głośnik umieszczony został nad ekranem, drugi… no właśnie, tego chyba nikt się nie spodziewał – wewnątrz portu USB typu C. Super, że dzięki temu głośniki są stereo, ale ma to też niepodważalną wadę – słuchanie muzyki czy oglądanie jakiegokolwiek wideo z telefonem podłączonym do ładowania, nie ma nic wspólnego z komfortem, bowiem dźwięk jest stłumiony. I trudno nie zgodzić się z tym, co napisał Miron ;)

Przechodząc jednak do samej oceny głośników. Przede wszystkim są one strasznie ciche w porównaniu do konkurencji. Do tego wysokie tony są sztucznie podbite i jakby podkoloryzowane, za to z dobrej strony pokazuje się bas, bo faktycznie można go tu uświadczyć. I właśnie dzięki temu stawia go to w czołówce smartfonowych głośników. Co nie zmienia jednak faktu, że ze sporą ilością wad.

Żadna krawędź nie wykazuje obecności 3.5 mm jacka audio, co oznacza, że albo musimy posiłkować się przejściówką z USB C na mini-jacka, albo korzystać ze słuchawek na USB C lub po prostu używać słuchawek bezprzewodowych. Jakość dźwięku na słuchawkach względem P20 Pro w mojej ocenie uległa poprawie.

Wracając jeszcze na chwilę na front telefonu, warto zwrócić uwagę, że po lewej stronie głośnika jest przednia kamerka, natomiast po prawej – bardzo niewielka dioda powiadomień. Ogólnie nie miałabym nic przeciwko, gdyby nawet jej tu nie było, pod warunkiem. że… Zawsze na ekranie (tak został nazwany, a może po prostu przetłumaczony? tryb Always on Display) byłby bardziej przydatny.

W aktualnym kształcie wyświetla jedynie godzinę, datę, procent naładowania baterii oraz powiadomienia – ale tylko o oczekujących SMS-ach i nieodebranych połączeniach telefonicznych. Wszystkie pozostałe powiadomienia, niezależnie od tego, czy z Messengera, e-maila czy Discorda, nie pojawiają się w postaci ikony, przez co możemy jedynie zdać się na wspomnianą diodę. Ale ta jest za mała, więc powiadomienie można przeoczyć. I kółko się zamyka. Rozwiązaniem może być włączenie opcji podświetlania ekranu po przyjściu powiadomienia – wtedy wiemy, z jakich aplikacji przyszło powiadomienie, ale nie można mówić o dyskrecji tego sposobu powiadamiania.

Jeśli jesteście ciekawi, jak Zawsze na ekranie wpływa na ulatywanie procentów baterii, już Wam mówię. W ciągu dwóch godzin z włączonym trybem, bateria traci 4% naładowania, natomiast z wyłączonym – średnio 1% (oczywiście w tych samych warunkach – telefon nieużywany, ale z włożoną kartą SIM i podłączony do sieci). Testowałam to kilkukrotnie, więc są to wyniki jak najbardziej powtarzalne.

W mojej opinii Huawei Mate 20 Pro wygląda świetnie. Sama wielkość jest już natomiast kwestią indywidualną – ja już na tyle przyzwyczaiłam się do dużych smartfonów, że jestem w stanie jedną ręką manewrować nimi tak, by ich obsługa nie stanowiła dla mnie większego problemu. Faktem jest jednak, że trzymając ten telefon normalnie, dosięgnięcie do pierwszego górnego rzędu ikon jest strasznie trudne. I to jest idealny moment, by przypomnieć, że wymiary tego telefonu to 157,8 x 72,4 x 8,7 mm, a waga 190 g. Całość jest też odporna na zachlapania i zakurzenia (IP68).

Jest też strasznie śliska. Bardzo łatwo zjeżdża z powierzchni, które temu sprzyjają. Choć odnoszę wrażenie, że nawet z najbardziej płaskiego stołu również potrafi się ześlizgnąć, co trudno zaliczyć do jego zalet. Faktem jest jednak, że tak samo mają wszystkie pozostałe szklane smartfony.

Spis treści:
1. Wzornictwo, jakość wykonania. Gluegate. Głośnik. Zawsze na ekranie
2. Wyświetlacz. Czytnik linii papilarnych. Działanie, oprogramowanie. Zaplecze komunikacyjne
3. Akumulator i ładowanie. Aparat. Podsumowanie

Huawei Mate 20 Pro kupicie w Media Expert.

Wyświetlacz

Podobnie, jak w przypadku pierwszych smartfonów Samsunga z zakrzywionymi ekranami, tak samo w Huawei pojawiło się gros komentarzy, że to największa wada Mate’a 20 Pro. Do zakrzywienia zdecydowanie trzeba się przyzwyczaić. Raz, że niechcący można zahaczać o krawędzie ekranu (których czułość na dotyk wcale nie została zmniejszona względem reszty powierzchni wyświetlacza), a dwa – załamują w sobie światło, do czego trzeba się przyzwyczaić.

OLED, jak to OLED, charakteryzuje się genialnym odwzorowaniem czerni i, siłą rzeczy, gorszym bieli – i ów biel, patrząc pod odpowiednim kątem, wpada w delikatną żółć. Nierównomiernego podświetlenia ekranu nie uświadczyłam, podobnie jak wspomnianych wcześniej występujących w nielicznych egzemplarzach problemów z żółtawozielonymi plamami przy krawędziach ekranu.

Przekątna zastosowanego w Mate 20 Pro wyświetlacza to 6,4”, a rozdzielczość – 3120 x 1440 pikseli, co już samo w sobie wypada pochwalić. Zagęszczenie pikseli na cal to 537 ppi, więc o jakość wyświetlanego obrazu nie ma się co obawiać.

Z pozostałych rzeczy – jasność ekranu, zarówno minimalna, jak i maksymalna, są świetne. Niewielkie zastrzeżenia mam natomiast do dość agresywnej regulacji jasności ekranu – zazwyczaj ustawiana była na wyższą, niż było to potrzebne.

W ustawieniach ekranu znajdziemy:

Do tego w ustawieniach możemy zmienić rozdzielczość wyświetlanego obrazu – z WQHD+ na FHD+ lub HD+, albo ustawić automatyczną (trudno jednak zweryfikować czy ta funkcja rzeczywiście działa). Ja korzystałam z telefonu stale na najwyższej.

Z ekranem nierozerwalnie związany jest też czytnik linii papilarnych, więc pozwólcie, że nietypowo skupię się na nim właśnie w tej części recenzji. Żaden ze smartfonowych gigantów (Apple, Huawei, Samsung) nie ma jeszcze w ofercie masowego smartfona z czytnikiem linii papilarnych w ekranie (Mate RS nie biorę pod uwagę, bo to raczej egzotyczna ciekawostka). Takowy zastosowany został natomiast w modelu Vivo X20 Plus UD. Huawei nie chciał pozostać w tyle i jako pierwszy z wielkiej trójki pokazał, że też to ma u siebie. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że zrobił to trochę na pokaz.

Super, że czytnik linii papilarnych w ekranie znalazł się w Mate 20 Pro – to nie ulega wątpliwości. Te natomiast budzi jego szybkość działania, o czym wspominałam przy okazji pierwszych wrażeń z użytkowania nowości od Huawei. Producent ten słynął z najszybszych czytników w smartfonach. Wystarczyło dosłownie musnąć skaner, by telefon został odblokowany. W przypadku czytnika w ekranie sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Należy przyłożyć palec w konkretne miejsce ekranu (niezależnie czy ekran jest wygaszony czy podświetlony) i chwilę przytrzymać, co automatycznie trwa dłużej. Sprawę komplikuje też zabrudzenie palca czy wilgotność.

https://www.tabletowo.pl/2018/10/16/premiera-smartfon-huawei-mate-20-pro-mate-20-specyfikacja-cena-dostepnosc-przedsprzedaz-pierwsze-wrazenia-wideo/

Żeby było ciekawiej, rozpoznawanie twarzy działa na tyle błyskawicznie, że najczęściej biorąc Mate’a 20 Pro do ręki, odblokuje się szybciej niż w ogóle zdążymy przyłożyć palec do ekranu. Trudno zatem nie odnieść wrażenia, że ten czytnik to bardziej forma pokazania swojej siły (bo tak naprawdę nic by się nie stało, gdyby go tu nie było), niż rzecz naprawdę użyteczna. Dodatkowo można mieć zastrzeżenia, że skaner w ekranie został umieszczony nieco za wysoko, choć ja przyzwyczaiłam się do tego już po chwili.

Ktoś pytał w komentarzach jak to jest z czytnikiem w ekranie w aplikacjach bankowych. Cóż, nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie szerzej, bo korzystam tylko z jednego banku, w każdym razie w aplikacji ING działa.

Działanie, oprogramowanie

6 GB RAM zamiast 8 GB – to chyba największy zarzut, który słyszę w stosunku do warstwy komponentowej z Mate’a 20 Pro. Prawda jest jednak taka, że w połączeniu z procesorem Kirin 980 z Mali-G76 MP12 i Androidem w wersji 9.0 Pie działa… fenomenalnie. Jest sporo rzeczy, o których mogę powiedzieć, że w tym urządzeniu można by było dopracować jeszcze bardziej, ale zdecydowanie jedną z nich nie jest to, jak ten sprzęt działa. I to właściwie powinno zamknąć temat. Zresztą, wyniki w testach syntetycznych też nie pozostawiają złudzeń.

Benchmarki:
AnTuTu: 301932
Geekbench 4:
single core: 3323
multi core: 9680
3DMark:
Ice Storm: max
Ice Storm Extreme: max
Ice Storm Unlimited: 37935

Inną kwestią natomiast jest oprogramowanie, które najczęściej wskazujecie za największą wadę smartfonów Huawei. I trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że albo się je kocha, albo nienawidzi. W Mate 20 Pro mamy EMUI 9.0, które względem poprzednich wersji nakładki zostało nieco odchudzone – zmniejszono liczbę dostępnych ustawień, a w tych, które zostały, łatwiej jest się połapać. Ktoś wreszcie poszedł do głowy i postanowił posegregować wszystkie funkcje tak, jak powinny być umieszczone od samego początku. Serio, pod tym względem jest dużo lepiej.

Zmieniłabym głównie jedną rzecz – działanie podpowiedzi sugerowanych programów. Zamiast szukać aplikacji, przekopując się przez wszystkie zainstalowane na telefonie, często przesunięciem palcem po ekranie w dół otwieram wyszukiwanie aplikacji. Z założenia powinny pokazywać się tu sugerowane aplikacje, wśród których, jak sądzę, powinny znajdować się te programy, których najczęściej szukam lub najczęściej używam (w końcu po coś tu jest ta sztuczna inteligencja). Niestety, najczęściej wyświetla się lista pięciu aplikacji sugerowanych. Mała rzecz, którą jednak warto ulepszyć.

To, co mnie cieszy, to wreszcie możliwość korzystania ze smartfona Huawei za pomocą gestów (podobnych do tych chociażby z OnePlusa czy… iOS). A zatem:

Gesty działają świetnie, choć problem pojawia się w przypadku aplikacji mających wysuwane menu z lewej strony, jak np. ma to miejsce w Discordzie. Wtedy wyjściem z sytuacji jest wyciągnięcie menu i chwilowe przytrzymanie go – w przeciwnym razie gest zadziała jako wstecz.

W ustawieniach standardowo znajdziemy sporo opcji, którym warto poświęcić uwagę, ale pozwólcie, że ograniczę się do minimum – wyłącznie wspomnienia o nich (większość z nich opisywałam przy okazji recenzji Huawei P20 Pro):

Podczas prezentacji Mate’a 20 Pro, Richard Yu pokazał działanie 3D Live Object na przykładzie pandy wzorowanej na nim samym. Niestety, funkcja ta wciąż nie jest oficjalnie dostępna w telefonach. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, ma zostać udostępniona w jednej z kolejnych aktualizacji – kiedy konkretnie, niestety, nie wiadomo.

A skoro już o aktualizacjach mowa. Firmie Huawei zarzuca się szybkie porzucanie wsparcia urządzeń. Trudno odnieść się do wsparcia produktu, który jest na rynku od dosłownie kilku tygodni. W tym czasie pojawiła się jedna aktualizacja oprogramowania. Patrząc jednak przez pryzmat aktualizacji poprzedniego flagowca, P20 Pro, nie jest kolorowo (poprawki bezpieczeństwa z… lipca)i faktycznie można mieć obawy, że podobnie może być w przypadku Mate’a 20 Pro. To jednak poddaję w wątpliwość, bo może jednak Huawei cokolwiek zmieni w kwestii dbania o kolejne łatki? W czasie trwania testów pojawiła się jedna aktualizacja oprogramowania, która poprawiła dwa występujące pomniejsze błędy – wyświetlanie wiadomości po ściągnięciu górnej belki i ciągle widoczne powiadomienie o zakończeniu konfiguracji na ekranie zablokowanym.

Zaplecze komunikacyjne jest pełne. Mamy tu LTE, dual SIM (2x nanoSIM lub nanoSIM + nanoSD), NFC, GPS, Bluetooth 5.0 i dwuzakresowe WiFi 802.11 a/b/g/n/ac. Wszystkie moduły działają bez zająknięcia, podczas prawie trzech tygodni intensywnych testów nie napotkałam na żadne problemy z którymkolwiek z nich. Na jakość rozmów również nie można narzekać – jest bardzo dobra.

Zastosowane tu USB typu C standardowo służy nie tylko do ładowania telefonu, ale też przesyłania plików (również na pendrive’y). A co do nanoSD… nie uważam, by wprowadzenie nowego standardu kart pamięci wyszło komukolwiek na dobre. Zwłaszcza osobom, które na bieżąco przechowują zdjęcia na dobrej karcie microSD i wcale nie zamierza kupować nowej tylko dlatego, że Huawei ma takie widzi mi się. Dobra wiadomość natomiast jest taka, że mamy tu 128 GB pamięci wewnętrznej (a tak na dobrą sprawę 107 GB – tyle zostaje do dyspozycji użytkownika), której zapełnienie będzie wymagało sporo czasu.

Test pamięci systemowej przeprowadzony w aplikacji AndroBench:
– szybkość ciągłego odczytu danych: 823,5 MB/s,
– szybkość ciągłego zapisu danych: 195,04 MB/s,
– szybkość losowego odczytu danych: 152,74 MB/s,
– szybkość losowego zapisu danych: 147,06 MB/s.

Spis treści:
1. Wzornictwo, jakość wykonania. Gluegate. Głośnik. Zawsze na ekranie
2. Wyświetlacz. Czytnik linii papilarnych. Działanie, oprogramowanie. Zaplecze komunikacyjne
3. Akumulator i ładowanie. Aparat. Podsumowanie

Huawei Mate 20 Pro kupicie w Media Expert.

Akumulator, czas pracy

Chyba nie spotkałam się z osobą, która narzekałaby na czas pracy Mate’a 20 Pro. Bo faktycznie powodów do narzekań zastosowany tu akumulator o pojemności 4200 mAh nie daje żadnych. Bez najmniejszych problemów pozwala na dzień pracy z daleka od ładowarki, a przy mniej intensywnym użytkowaniu czas ten wydłuża się nawet do pełnych dwóch dni.

Podczas testów najnowszego smartfona Huawei w telefonie znajdowały się dwie karty SIM, do tego stale włączony był Bluetooth (do połączenia z zegarkiem) i transmisja danych; oczywiście do tego w miejscach, w których miałam bezprzewodowy internet, działało też WiFi. W takich scenariuszach Mate 20 Pro pod wieczór (tj. w okolicach północy) pokazywał jeszcze średnio 40% baterii po ok. 15 godzinach od odłączenia od ładowarki. Czas na włączonym ekranie (SoT) w moim przypadku był bardzo powtarzalny i wynosił średnio 5,5-6 godzin.

A gdy już rozładujemy telefon… Szybkie ładowanie jest naprawdę szybkie! Trwa równo godzinę – od 0 do 100%. Serio, przy pojemności 4200 mAh trudno nie krzyknąć: wow! Przy czym muszę wspomnieć, że telefon delikatnie (odczuwalnie, ale lekko) nagrzewa się podczas tego procesu. Wyprzedzając Wasze pytania: szybkiego ładowania nie da się wyłączyć. Jest tu też ładowanie bezprzewodowe (indukcyjne).

Nowością wprowadzoną przez Huawei właśnie w modelu Mate 20 Pro jest ładowanie zwrotne. Nie ma z(a)wrotnego ;) tempa, ale awaryjnie może uratować znajomego w potrzebie. Wystarczy włączyć odpowiednią funkcję w ustawieniach i położyć na nim telefon (koniecznie z ładowaniem indukcyjnym – wiadomo).

Dla przykładu, Mate 20 Pro z 75% baterii, w cztery godziny naładował Galaxy Note’a 9 w 30% (z czego 11% w pierwszą godzinę). Z naszej matematyki z Robertem wynika, że sprawność tego rozwiązania to ok. 60%.

Aparat

Przy okazji premiery P20 Pro zastanawiałam się, w którą stronę Huawei pójdzie przy okazji swojego kolejnego flagowca, skoro tak na dobrą sprawę mogliby wsadzić ten sam moduł aparatu i mieć z głowy. Bo po co cokolwiek zmieniać, skoro się sprawdza, w dodatku w dwóch konkretnych aspektach (tj. trybie nocnym i zoomie) lepiej od konkurencji? Na szczęście Huawei nie osiadł na laurach i zaproponował coś, na co chyba faktycznie czekaliśmy.

Nie ukrywam i nigdy tego nie ukrywałam – monochromatyczna matryca nieszczególnie przypadła mi do gustu. Ba, korzystałam z niej naprawdę rzadko, przez co dla mnie była bezużyteczna. Podobne głosy można było usłyszeć w internecie od wielu użytkowników smartfonów Huawei – tym bardziej cieszy, że w Mate 20 Pro zamiast niej, otrzymaliśmy ultraszeroki kąt. To był strzał w dziesiątkę!

Najpierw jednak usystematyzujmy z tyłu mamy:

Cóż, zdjęcia robione za pomocą Huawei Mate 20 Pro są świetne. Szeroki zakres tonalny momentami wręcz imponuje. Dopóki do gry nie wkroczy AI, odwzorowanie kolorów jest naturalne, a końcowy obrazek po prostu może się podobać. Nie ma tu miejsca na nieostrości, artefakty czy szumy – te pojawiają się dopiero po zmroku, ale łatwo jest je wyeliminować, korzystając z trybu nocnego. Aparat świetnie rozmywa tło za obiektami, a tryb portretowy pokazuje się z bardzo dobrej strony.

Wszystkie zdjęcia załączone poniżej były robione z włączonym AI – za wyjątkiem tych, gdzie znajduje się stosowny podpis.

i pionowe:

O zdjęciach wykonywanych za pomocą ultraszerokiego kąta również trudno powiedzieć cokolwiek złego. Efekt beczki występuje, ale jest tak nieznaczny, że przez wielu będzie po prostu pomijalny. Odkąd zaczęłam testy Mate’a 20 Pro, przerzuciłam się w większości na robienie zdjęć pionowo, z ultraszerokiego kąta właśnie. Jest to okupione nieco zmienionym balansem bieli względem szerokiego kąta i jasnością zdjęć, ale wciąż wychodzą one bardzo dobre.

Pionowe:

i poziome:

Oprócz szerokiego kąta cały czas mamy do dyspozycji rewelacyjny zoom stabilizowany sztuczną inteligencją – AIS (AI Image Stabilization). Dla przypomnienia, mamy tu 3-krotny zoom optyczny, 5-krotny hybrydowy i 10-krotny cyfrowy; oczywiście wyłącznie w rozdzielczości 10 Mpix (przy 40 Mpix opcje te nie są dostępne).

Na temat trybu nocnego nie będę się rozpływać, nie dlatego, że nie warto, a przez wzgląd na fakt, że już to robiłam przy okazji recenzji P20 Pro. Tutaj nic się nie zmieniło. Tryb nocny jak był rewelacyjny, tak jest dalej. A momentami można odnieść wrażenie, że działa jeszcze lepiej, a na pewno nieco inaczej – różnice są minimalne, w większości przypadków ograniczają się do balansu bieli; ale to również będziemy dogłębnie sprawdzać przy okazji bezpośredniego porównania obu modeli. Przypomnę tylko, że tryb nocny pozwala na robienie zdjęć z ręki z wykorzystaniem stabilizacji wspieranej sztuczną inteligencją, z kilkusekundowym naświetlaniem.

I pionowe:

Aparat Mate’a 20 Pro oczywiście wspomagany jest sztuczną inteligencją, która w ciągu ostatniego półrocza nauczyła się rozpoznawać jeszcze więcej scen, a do tego potrafi zasugerować, że powinniśmy przełączyć się z szerokiego kąta na ultraszeroki. Odnoszę wrażenie, że AI w Mate 20 Pro jest mniej agresywna niż w P20 Pro, ale to będę dokładniej sprawdzała podczas testów porównawczych obu modeli – ich wyniki już niebawem! Odpowiadając na pytanie jednego z czytelników, w galerii nie ma możliwości wyłączenia efektu AI (jak ma to miejsce z kolei w niektórych smartfonach Honora).

Tym, nad czym Huawei może jeszcze popracować, jest jakość zdjęć z przedniej kamerki. Selfie nigdy nie były najmocniejszym elementem w smartfonach tej marki i odnoszę wrażenie, że wciąż nic się w tej kwestii nie zmieniło. Zdjęcia potrafią wyjść nieostre i charakteryzują się często sporymi szumami. Efekt bokeh jest niezły, ale już na pierwszy rzut oka widać, że strasznie sztuczny. Ciekawostką jest fakt, że może przybierać różne kształty – serduszka, dyski, okręg czy wir.

Huawei przebył długą drogę, jeśli chodzi o nagrywanie wideo – to mu trzeba oddać. Przez wiele długich lat, gdy ktoś pytał o stabilizację w smartfonach tej firmy, odpowiadałam, żeby przestał żartować. Cóż, po prostu była słaba. Ostatnio jednak widać, że coś się zaczyna ruszać w temacie. Już w P20 Pro jakość wideo była bardzo poprawna, a w Mate 20 Pro też widać, że starano się, by wyszło jak najlepiej. I prawie się udało.

Prawie, bo o ile stabilizacja pokazuje się z dobrej strony podczas spokojnego chodzenia, tak przy szybszym marszu lub poruszaniu ręką robi się, jak to ktoś określił, mała galareta. Możecie to dostrzec na poniższym wideo, nagranym w Londynie:

Pozytywny jest fakt, że podczas nagrywania wideo (maksymalnie w 4K), możemy się płynnie przełączać pomiędzy kadrami – szerokim a ultraszerokim, jak również przeskakiwać na zoom 3- lub 5-krotny.

Podsumowując

Wiele osób zarzuca Huawei, że Mate 20 Pro jest za drogi. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie aspekty, wydaje się, że jego cena jest… uzasadniona. Temu tematowi poświęciłam osobny artykuł i nie chciałabym się powtarzać. Pozwólcie zatem, że zacytuję część tekstu:

Dotychczas Huawei wypuszczał na rynek smartfony, o których nie można było powiedzieć, by były jakoś ponadprzeciętnie zaawansowane technologicznie – oferowały dokładnie to, czego oczekiwali użytkownicy i niewiele ponadto. O ile faktycznie technologicznie modele Huawei odstawały od choćby Samsunga, tak teraz podobne stwierdzenie nie przejdzie mi przez usta.

Mate 20 Pro jest najdroższym masowym smartfonem Huawei (edycji Porsche Design nie biorę pod uwagę), co z całą pewnością będzie szeroko komentowane w sieci jako argument, że Huawei zaczął się cenić. Trudno jednak, by tak nie było, skoro technologicznie zaliczył niesamowicie duży przeskok względem zarówno Mate’a 10 Pro, jak i P20 Pro, które w momencie premiery kosztowały po 3499 złotych (oba w wersji 6 GB / 128 GB). Bardziej przystępny cenowo, a wciąż bardzo przyzwoity, jest Mate 20, którego cena wynosi 2999 złotych i warto o tym pamiętać, bo coś mi się wydaje, że model ten będzie mocno pomijany.

https://www.tabletowo.pl/2018/10/16/smartfon-huawei-mate-20-mate-20-pro-przedsprzedaz-cena/

A teraz już maksymalnie streszczając to, jaki jest Huawei Mate 20 Pro. Gdybym miała go podsumować jednym zdaniem, stwierdziłabym, że jest to najbardziej kompletny smartfon na rynku pod względem hardware’owym, w którym jednak wciąż widać pole do usprawnień.

Świetny aparat z ultraszerokim kątem, genialnym trybem nocnym i zoomem, do tego bateria dotrzymująca kroku z opcją bardzo szybkiego ładowania (i ładowania też indukcyjnego), bardzo dobry wyświetlacz i świetna wydajność – czego chcieć więcej? No dobra, jednak znajdzie się kilka rzeczy: 3.5 mm jacka audio, głośnika może jednak na dolnej krawędzi (zamiast w USB C), mniejszego notcha (albo jego usunięcia?) i kilku zmian w EMUI. Odnoszę jednak wrażenie, że dla wielu użytkowników mogą to być mało istotne szczegóły, które nie przesądzą o tym, że odpuszczą sobie zakup tego modelu.

Z drugiej strony – Huawei Mate 20, czyli model tańszy, pod wieloma względami bije wersję Pro. Łezka zamiast notcha, 3.5 mm jack audio, dużo niższa cena, a i czytnik linii papilarnych z tyłu obudowy. Trudno to skomentować inaczej niż “czekam na egzemplarz testowy, by sprawdzić jaka różnica pomiędzy tymi modelami jest w rzeczywistości” ;).

Słowo na zakończenie. Czytając ten tekst przed publikacją (bo wiecie, nie puszczam czegoś “ot tak w eter”) odnoszę wrażenie, że podeszłam do Mate’a 20 Pro strasznie ofensywnie, a wcale nie taki był mój zamiar. Prawda jest jednak taka, że jeśli chcę Wam przedstawić pełną wizję tego urządzenia, nie sposób było potraktować tę recenzję inaczej. Jak zawsze starałam się, by recenzja była maksymalnie kompletna i, co najważniejsze dla mnie, rzetelna. Mam nadzieję, że to w niniejszym tekście dostrzegliście. I że komuś udało się przebrnąć przez całą recenzję ;)

Spis treści:
1. Wzornictwo, jakość wykonania. Gluegate. Głośnik. Zawsze na ekranie
2. Wyświetlacz. Czytnik linii papilarnych. Działanie, oprogramowanie. Zaplecze komunikacyjne
3. Akumulator i ładowanie. Aparat. Podsumowanie

Huawei Mate 20 Pro kupicie w Media Expert.

Exit mobile version