Huawei logo

Recenzja Huawei Mate 20 Pro. Niby niewiele brakuje do ideału, ale wciąż jest co poprawiać

W sieci możecie przeczytać i obejrzeć masę pozytywnych recenzji Huawei Mate 20 Pro. Pozytywnych nie bez powodu – to jeden z najlepszych smartfonów na rynku. Ba, może nawet najbardziej kompletny ze wszystkich, jakie są dostępne w sprzedaży. Nie twierdzę jednak, że jest idealny. Bo choć z Mate’a 20 Pro korzysta mi się bardzo przyjemnie, tak wciąż jest sporo rzeczy, które Huawei ma do poprawienia.

Jeśli spodziewaliście się laurki w stronę Mate 20 Pro – trafiliście pod zły adres. Zawsze, ale to zawsze, niezależnie od tego czy byłam na premierze sprzętu i otrzymałam go chwilę po konferencji (jak miało to miejsce w tym przypadku), czy dostałam go po jakimś czasie, zawsze staram się znajdować wszystkie aspekty, które mogą Wam się nie podobać i możecie je traktować jako wady. Często czepiam się rzeczy, które dla Was wadami wcale nie są, ale mogą nimi być dla innych osób. Nie inaczej podeszłam do Mate’a 20 Pro, na premierę którego trzy tygodnie temu zaprosił mnie Huawei do Londynu.

Parametry techniczny Huawei Mate 20 Pro:

  • wyświetlacz OLED 6,4″ o rozdzielczości 3120 x 1440 pikseli,
  • procesor Kirin 980 z Mali-G76 MP12,
  • 6 GB RAM,
  • 128 GB pamięci wewnętrznej,
  • Android 9.0 Pie z EMUI 9.0,
  • szeroki kąt 40 Mpix f/1.8 kąt 77°, ultra szeroki 20 Mpix f/2.2 107°, teleobiektyw: 8 Mpix f/2.4, OIS,
  • kamerka 24 Mpix f/2.0,
  • LTE,
  • dual SIM (2x nanoSIM lub nanoSIM + nanoSD),
  • NFC,
  • GPS,
  • Bluetooth 5.0,
  • WiFi 802.11 a/b/g/n/ac 2,4&5 GHz,
  • USB typu C,
  • akumulator o pojemności 4200 mAh,
  • czytnik linii papilarnych w ekranie,
  • wymiary: 157,8 x 72,4 x 8,7 mm,
  • waga: 190 g,
  • IP68.

Cena Huawei Mate 20 Pro w momencie publikacji recenzji: 4299 złotych

Wzornictwo, jakość wykonania

Patrząc na Mate’a 20 Pro na myśl nasuwa się… Samsung. Cóż, trudno uniknąć tego porównania, skoro dotychczas zakrzywione ekrany były domeną tego koncernu właśnie. Nic zatem dziwnego, że Huawei trochę obrywa za to, że z przodu przypomina Galaxy S9+, choć… nie popadajmy w przesadę – mamy tu sporego notcha, którego koreańska konkurencja do swojego flagowca nie wprowadziła.

Nie mam nic przeciwko notchowi, pod warunkiem, że jest optymalnych rozmiarów – nie zajmuje większej części paska przy ekranie i wyświetla powiadomienia na górnej belce systemowej. Tymczasem w Mate 20 Pro wcięcie w ekranie jest na tyle spore, że w zupełności rozumiem, że może Wam się nie podobać. Zwłaszcza, że jeśli mamy włączony Bluetooth; wtedy na górnej belce pojawia się wyłącznie ikona Messengera – żadna inna się tam nie mieści. Notcha oczywiście można wyłączyć w ustawieniach, ale to wyłącznie obejście problemu, a nie jego eliminacja.

Jeśli korzystamy z telefonu z notchem (czyli domyślnie), na Netflix filmy wyświetlają się bez notcha, podobnie jest z Playerem i Iplą. Co ciekawe, w grach sytuacja jest zgoła odmienna i np. w Asphalt 8: Airborne czy Real Racing 3 tytuły są wyświetlane na full screenie, przez co notch zasłania kawałek widoku gry.

Skoro wiemy już, jaki telefon jest z przodu, spójrzmy na tył. A tu wystający moduł z aparatami, który w dodatku wygląda jak kuchenka czteropalnikowa – bardzo śmieszą mnie te porównania ;) Moduł z aparatami faktycznie wystaje ponad poziom obudowy, ale raz, że nieznacznie, a dwa – skoro w zamian mamy otrzymywać tak dobrą jakość zdjęć, to chyba trzeba to po prostu przeboleć.

Jasne, przez to aparaty narażone są na zarysowanie, ale rozwiązaniem może się okazać każde dedykowane etui dla Mate’a 20 Pro, które sprawia, że nie kładziemy telefonu narażając aparaty na kontakt z podłożem. Ja przez trzy tygodnie korzystałam z telefonu bez żadnego etui i żadnej rysy na tym elemencie się nie dopatrzyłam.

Ciekawa jest też sama tekstura obudowy, podobna trochę do płyty winylowej. W teorii miała zbierać mniej odcisków palców, w rzeczywistości może faktycznie bardziej je maskuje, ale wciąż nie jest to lek na całe zło.

Idźmy dalej. W ostatnich dniach sieć obiegły informacje, jakoby pewna partia sprzedawanych egzemplarzy Mate 20 Pro cierpiała na problem z wyświetlaczem. Objawiają się one żółtawozielonymi plamami przy krawędziach ekranu. Z racji tego, że w internecie opisów podobnych przypadków jest co najmniej kilkanaście, trudno uznać, że problem nie istnieje. A jak to jest w przypadku mojego modelu?

https://www.tabletowo.pl/2018/11/02/gluegate-huawei-mate-20-pro-ma-problem-z-ekranem/

Z ekranem jest wszystko w porządku. Nie ma żadnych żółtawozielonych przebarwień ani nic z tych rzeczy. Jest za to klej. A raczej resztka kleju, która, jak się domyślam, nie została odpowiednio usunięta po montażu smartfona, w dwóch miejscach krawędzi ekranu, co możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej.

Jak widać, nie jest to coś, co jakoś szczególnie przeszkadzałoby w użytkowaniu telefonu. Ba, sam fakt, że dostrzegłam to po dobie lub dwóch od momentu otrzymania Mate’a 20 Pro sugeruje, że nie ma się czym przejmować. Myślę też, że gdybym się bardziej postarała, po chwili udałoby mi się ten wystający klej usunąć. Pytanie tylko czy ów problem ograniczy się do samego kleju, czy spowoduje większe zniszczenia. Jestem jednak przekonana, że skoro do tej pory wyświetlacz nie przejawia żadnych problemów (a przecież minęły trzy tygodnie, odkąd zaczęłam go używać), to już tak zostanie. Jeśli coś się w tym temacie zmieni, z całą pewnością poinformuję Was o tym w osobnym wpisie.

A z tyłu… szczeliny. To jest dość ciekawa kwestia – bo o ile przedni panel i krawędzie są ze sobą połączone tak, że trudno mieć do tego jakiekolwiek zastrzeżenia (poza wspomnianym klejem widocznym gdzieniegdzie), tak co innego muszę powiedzieć o tyle. Okazuje się bowiem, że między krawędziami telefonu a tylną obudową jest sporej wielkości szczelina, która uwielbia zbierać wszelkie drobinki brudu, kurzu i innych zanieczyszczeń (pozdrowienia dla Pawła ;)).

A skoro już o krawędziach mowa. Na prawej mamy mój ulubiony detal w tym telefonie, a mianowicie czerwony włącznik, znajdujący się podregulacją głośności. Przeciwległy bok z kolei nie został zagospodarowany. Na górnej krawędzi ulokowano port podczerwieni i jeden z mikrofonów, natomiast na dolnej – drugi mikrofon, gniazdo dual SIM (dwie karty nanoSIM lub nanoSIM + nanoSD) i… USB typu C z głośnikiem, co stanowi ciekawy eksperyment.

Jeden głośnik umieszczony został nad ekranem, drugi… no właśnie, tego chyba nikt się nie spodziewał – wewnątrz portu USB typu C. Super, że dzięki temu głośniki są stereo, ale ma to też niepodważalną wadę – słuchanie muzyki czy oglądanie jakiegokolwiek wideo z telefonem podłączonym do ładowania, nie ma nic wspólnego z komfortem, bowiem dźwięk jest stłumiony. I trudno nie zgodzić się z tym, co napisał Miron ;)

Przechodząc jednak do samej oceny głośników. Przede wszystkim są one strasznie ciche w porównaniu do konkurencji. Do tego wysokie tony są sztucznie podbite i jakby podkoloryzowane, za to z dobrej strony pokazuje się bas, bo faktycznie można go tu uświadczyć. I właśnie dzięki temu stawia go to w czołówce smartfonowych głośników. Co nie zmienia jednak faktu, że ze sporą ilością wad.

Żadna krawędź nie wykazuje obecności 3.5 mm jacka audio, co oznacza, że albo musimy posiłkować się przejściówką z USB C na mini-jacka, albo korzystać ze słuchawek na USB C lub po prostu używać słuchawek bezprzewodowych. Jakość dźwięku na słuchawkach względem P20 Pro w mojej ocenie uległa poprawie.

Wracając jeszcze na chwilę na front telefonu, warto zwrócić uwagę, że po lewej stronie głośnika jest przednia kamerka, natomiast po prawej – bardzo niewielka dioda powiadomień. Ogólnie nie miałabym nic przeciwko, gdyby nawet jej tu nie było, pod warunkiem. że… Zawsze na ekranie (tak został nazwany, a może po prostu przetłumaczony? tryb Always on Display) byłby bardziej przydatny.

W aktualnym kształcie wyświetla jedynie godzinę, datę, procent naładowania baterii oraz powiadomienia – ale tylko o oczekujących SMS-ach i nieodebranych połączeniach telefonicznych. Wszystkie pozostałe powiadomienia, niezależnie od tego, czy z Messengera, e-maila czy Discorda, nie pojawiają się w postaci ikony, przez co możemy jedynie zdać się na wspomnianą diodę. Ale ta jest za mała, więc powiadomienie można przeoczyć. I kółko się zamyka. Rozwiązaniem może być włączenie opcji podświetlania ekranu po przyjściu powiadomienia – wtedy wiemy, z jakich aplikacji przyszło powiadomienie, ale nie można mówić o dyskrecji tego sposobu powiadamiania.

Jeśli jesteście ciekawi, jak Zawsze na ekranie wpływa na ulatywanie procentów baterii, już Wam mówię. W ciągu dwóch godzin z włączonym trybem, bateria traci 4% naładowania, natomiast z wyłączonym – średnio 1% (oczywiście w tych samych warunkach – telefon nieużywany, ale z włożoną kartą SIM i podłączony do sieci). Testowałam to kilkukrotnie, więc są to wyniki jak najbardziej powtarzalne.

W mojej opinii Huawei Mate 20 Pro wygląda świetnie. Sama wielkość jest już natomiast kwestią indywidualną – ja już na tyle przyzwyczaiłam się do dużych smartfonów, że jestem w stanie jedną ręką manewrować nimi tak, by ich obsługa nie stanowiła dla mnie większego problemu. Faktem jest jednak, że trzymając ten telefon normalnie, dosięgnięcie do pierwszego górnego rzędu ikon jest strasznie trudne. I to jest idealny moment, by przypomnieć, że wymiary tego telefonu to 157,8 x 72,4 x 8,7 mm, a waga 190 g. Całość jest też odporna na zachlapania i zakurzenia (IP68).

Jest też strasznie śliska. Bardzo łatwo zjeżdża z powierzchni, które temu sprzyjają. Choć odnoszę wrażenie, że nawet z najbardziej płaskiego stołu również potrafi się ześlizgnąć, co trudno zaliczyć do jego zalet. Faktem jest jednak, że tak samo mają wszystkie pozostałe szklane smartfony.

Spis treści:
1. Wzornictwo, jakość wykonania. Gluegate. Głośnik. Zawsze na ekranie
2. Wyświetlacz. Czytnik linii papilarnych. Działanie, oprogramowanie. Zaplecze komunikacyjne
3. Akumulator i ładowanie. Aparat. Podsumowanie

Huawei Mate 20 Pro kupicie w Media Expert.