Recenzja Lenovo Yoga 900s – kiedy wiesz, że uroda to nie wszystko, ale jednak naprawdę dużo

Na chwilę podniosłeś wzrok nad filiżankę kawy. Stolik naprzeciwko, a tam ona. Wstrzymałeś oddech, jakby bojąc się, że najmniejszy ruch może ją spłoszyć. Dźwięki kawiarni, które dotąd nieco cię irytowały, kompletnie straciły na znaczeniu. Chłonąłeś wzrokiem każdy jej wymiar, próbowałeś zapamiętać wszystkie detale – taka była ładna. Nagle zdałeś sobie sprawę, że ewidentnie się na nią gapisz, i że to na pewno jest widoczne dla innych. Uniosłeś wzrok nieco do góry, nad połyskującą obudowę Yogi 900s, w której urodzie właśnie się zakochałeś. Mężczyzna, który przy niej pracował, uniósł nieco brwi i lekko wzruszył ramionami. Musiał być przyzwyczajony do tego, że jego laptop przyciąga ciekawskie spojrzenia.

Nieczęsto spotyka się sprzęt, przy którym człowiek zatrzymuje się na dłużej. Przechodząc przez alejki w sklepach z elektroniką, pełne identycznych laptopów, rzadko kiedy zwalniamy kroku. Kartoniki z informacjami o bliźniaczych specyfikacjach nie robią na nas specjalnego wrażenia, gdyż już od dawna jesteśmy świadomi tego, że do większości codziennych zadań wystarczy nam sprzęt o przeciętnej wydajności. Co innego, gdy urządzenie jest po prostu ładne. Nie da się zatrzeć dobrego pierwszego wrażenia – rzadko kiedy je później weryfikujemy, każdą zaletę przekuwając w kolejny argument „za” i patrząc przez palce na wady. Z tego powodu trudno jest recenzować ładne rzeczy. Takie, jak Lenovo Yoga 900s.

Yoga 900s należy do urządzeń hybrydowych lub też (jakby bardziej pasujące tu do Yogi określenie) laptopów 2w1. Klapę z dotykowym ekranem można odchylić zupełnie do tyłu, przeistaczając laptop w duży tablet. Jest to w gruncie rzeczy mniejsza wersja Lenovo Yogi 900. Jak się okazuje, zmiany w rozmiarze pociągnęły za sobą również konsekwencje w doborze podzespołów, co odbiło się też na wydajności. Ale po kolei.

CO MA W ŚRODKU ORAZ DLACZEGO, DO DIASKA, TO JEST TAKIE ŁADNE

Cena testowanej wersji w momencie publikacji recenzji: ok. 4600 zł.

Z zewnątrz Yoga 900s prezentuje się naprawdę wyśmienicie. Styl, który wypracowało sobie Lenovo, może nie jest aż tak charakterystyczny, jak w wypadku MacBooków od Apple, jednak znając inne produkty chińskiego producenta, nie sposób pomylić Yogi z czymś innym.

Wersja kolorystyczna obudowy notebooka, którego testowałem (czy też hybrydy, bo łatwo go zamienić w tablet), odznaczała się złotem, z lekką nutą różu przebijającego się przed barwę dominującą. Promienie słoneczne, padające bezpośrednio na pokrywę, dają wrażenie blasku i jasności. Obudowa zarówno z góry, jak i na spodzie pokryta jest tą samą farbą, przy czym faktura plastiku, który został tu użyty, jest leciutko matowa i ma drobniutkie ziarno, wyczuwalne pod palcem jako „pyłek”. Zatem z zewnątrz nie jest to lustrzana, zbierająca odciski palców powłoka, przez co urządzenie będzie dłużej wyglądać estetycznie. A mogłaby zbierać odciski palców, bo niewielka waga Yogi, połączona z nieprzepartym urokiem złotego koloru aż się prosi, żeby nosić sprzęt na rękach.

Na górnej pokrywie, w jednym z jej rogów, znajduje się plastikowy, wypukły i połyskujący napis „YOGA”, a wzdłuż pionowej krawędzi biegnie nieco mniej wyeksponowany autograf producenta.

Na spodzie urządzenia znajdziemy maskownice głośników stereofonicznych i gumowane podstawki pomagające zachować stabilność podczas leżenia na blacie stołu (skutecznie przeciwdziałają ślizgowi hybrydy nawet po gładkich powierzchniach). Jeśli naszłaby nas ochota na to, żeby otworzyć Yogę i sprawdzić, jak wygląda w środku, musielibyśmy zaopatrzyć się w klucze gwiazdkowe, gdyż śrubki mocujące obudowę najwyraźniej jednocześnie pełnią funkcje ozdobne.

Jeśli mówimy już o elementach ozdobnych, to trzeba wspomnieć o przykuwających uwagę zawiasach bransoletowych. To specjalne połączenie stali i aluminium, nie dość, że pięknie się błyszczy i stanowi znak rozpoznawczy Lenovo, to jednocześnie umożliwia stabilne ustawienie ekranu względem klawiatury.

To ważne, biorąc pod uwagę, że z Yogi można korzystać na kilka różnych sposobów. Może nam służyć za zwykły notebook, kiedy normalnie leży na biurku. Jego ekran da się wykręcić maksymalnie do tyłu – wtedy klawiatura jest wyłączana, a my możemy korzystać z dotykowego ekranu jak z tabletu. Da się też korzystać z hybrydy w formach pośrednich – na przykład postawić ją niczym namiot, wykorzystać klawiaturę jako podstawkę lub płasko rozłożyć całość na blacie. W każdym z tych ustawień nie boimy się, że Lenovo nagle się złoży/zatrzaśnie/ klapnie na stół przewrócone powiewem powietrza z przeciągu. Zawiasy są zatem nie tylko ładne, ale też wystarczająco silne i stawiają wyraźny opór.

Jedynym elementem, nad którym można by jeszcze w nich popracować, to zmniejszenie wolnej przestrzeni pomiędzy bransoletami a rzędami plastikowych zaślepek osłaniających oś, wokół której obraca się ekran. Kiedy nieco potrzęsiemy urządzeniem, usłyszymy delikatny grzechot. Wiadomo – nie są to odgłosy, które pozwalałyby nam grać na Yodze jak na tamburynie, jednak są na tyle zauważalne, że niemal od razu jesteśmy w stanie określić, skąd się biorą.

Jest moment, kiedy zawiasy dają za wygraną – w chwili zamykania hybrydy, gdy pozostaje w formie notebooka, lub gdy odchylamy klawiaturę maksymalnie do tyłu. W obu przypadkach zawiasy same „dociągają” do końca. Nie wynika to jednak z ich słabości czy niedopatrzenia producenta – to zamierzony zabieg, zwiększający komfort użytkowania. Podczas zamykania klapy usłyszymy zatem każdorazowo charakterystyczny „klik”.

Lenovo nie ułatwiło jednak jakoś specjalnie podnoszenia pokrywy. Nie ma żadnego wcięcia czy innego elementu, za który moglibyśmy chwycić lub włożyć palec, żeby wygodnie było nam otworzyć hybrydę jedną ręką. Jako że przód urządzenia jest dość wąski, szybkie otwarcie Yogi wymaga niewielkiej wprawy, którą trzeba nabyć, zwłaszcza, jeśli mamy dłonie drwala.

Patrząc na zamkniętą Yogę, można naprawdę być pod wrażeniem jej smukłości. W najgrubszym miejscu ma 1,2 cm, co czyni ją jednym z najcieńszych urządzeń tego typu na rynku. A i tak producentowi udało się wcisnąć tutaj całkiem satysfakcjonujący zestaw portów.

Gdy spojrzymy na lewy bok hybrydy, dostrzeżemy tam port USB 2.0, gniazdo USB typu C oraz przycisk OneKey Recovery, służący do szybkiego przywracania ustawień fabrycznych. Ten pierwszy port USB jest jednocześnie gniazdem ładowania, do którego podłączymy dołączoną do zestawu ładowarkę. Jednym to rozwiązanie odpowiada (gdyż żadna dodatkowa dziura nie straszy z krawędzi urządzenia), a innym niespecjalnie (bo kiedy Yoga się ładuje, mamy do dyspozycji jeden port USB mniej). Zaraz obok gniazda USB mamy dwukolorową diodę, która informuje o rozładowanej baterii – kiedy urządzenie nie jest włączone i wszystko jest ok, świeci na biało-niebiesko, a gdy bateria potrzebuje kilku elektronów, zmienia kolor na pomarańczowy.

Na drugiej krawędzi Lenovo umieściło włącznik, port słuchawkowy i USB 3.0. Włącznik ma wbudowaną diodę, która informuje, czy urządzenie jest w użyciu (świeci się), jest wyłączone (nie świeci się) czy też aktualnie znajduje się w stanie uśpienia (pulsuje).

Osobiście, choć uważam, że USB typu C to niekwestionowany standard, to jednocześnie jest to standard następnej generacji urządzeń. Wciąż jest za mało peryferiów, które możemy podłączyć do takiego portu, bez używania przejściówek. Bardziej praktyczne wydawałoby się tu zastosowanie microHDMI, które sprawdziłoby się wyśmienicie do podłączania większych monitorów do Yogi 900s. Nie można jednak tego zaliczyć do minusów, gdyż w opinii sporej ilości osób, takie rozwiązanie jest bardziej perspektywiczne.

Niektórzy mogą czuć pewną tęsknotę za slotem kart microSD. Jeszcze inni mogą zwrócić uwagę na to, że próżno na obudowie szukać przyciskami do sterowania głośnością – ich po prostu nie ma. Podczas korzystania z urządzenia w trybie tabletu osoby te pewnie odruchowo będą macać krawędzie Yogi w ich poszukiwaniu.

Otwórzmy pokrywę. Mamy przed sobą 12,5-calowy ekran. Nad nim znajduje się kamerka o rozdzielczości 2 Mpix, a pod nim logo producenta i oznaczenie modelu oraz, centralnie na dolnym pasku, dotykowy symbol Windowsa. Na pewno ramki mogłyby być węższe. Jak mogłoby to wyglądać, chociaż z trzech stron – pokazuje design Della XPS 13. Lenovo, jest nieźle, ale można się jeszcze czegoś nauczyć od konkurencji.

Logo Windows – spełnia ono dwie role: pierwszą jest przywoływanie menu Start lub ekranu startowego z kafelkami (w trybie tabletu), a drugą – sprawianie wrażenia, że ta spora przestrzeń pod ekranem nie wydaje się zbyt pusta. Bez tego elementu ten gruby pasek pod wyświetlaczem straszyłby niewykorzystaną przestrzenią, co nie znaczy, że jego obecność całkowicie zaciera to odczucie.

Nie mówiąc już o tym, że jeśli ktoś rzeczywiście często miałby korzystać z przycisku Windowsa pod ekranem (nie należę do tych osób), to mógłby dostać białej gorączki. Panel dotykowy raz reaguje jak trzeba, a raz nie reaguje w ogóle. W zamyśle ma to być coś, co szybko przywoła kafelki na ekran, a w praktyce wygląda to tak, że tylko 8/10 dotknięć jest wykrywanych. Coś nie halo.

Spis treści:

  1. Specyfikacja. Design.
  2. Ekran. Klawiatura. Łączność. Bateria.
  3. Multimedia. Podsumowanie.

CO NA EKRANIE, CO POD EKRANEM – WYŚWIETLACZ I KLAWIATURA

W takim razie teraz co nieco o ekranie. Jest dotykowy, ma 12,5 cali, rozdzielczość 2560 x 1440 pikseli i raczej daje radę. Jeśli chodzi o wyświetlane treści, to nie można niczego zarzucić ich szczegółowości. Wszystko jest ostre, dobrze widoczne, zero poszarpanych krawędzi czy niewyraźnych czcionek. Matryca IPS zachowuje bardzo dobre kąty widzenia, co może mieć znaczenie podczas korzystania z urządzenia w trybie namiotu czy podstawki, kiedy ekran niemal zawsze nie jest do nas ustawiony bezpośrednio, a skierowany lekko do góry. Biel wyświetlacza wydaje się być odrobinę zaniebieszczona, i w ogóle temperatury barw są nieco chłodniejsze – dlatego nie wydają się być idealnie naturalne. Pokrycie palety sRGB wynosi 92%, a Adobe RGB – 66%, więc nie są to wyniki na medal, jednak i tak niedaleko poza czołówką. Jeśli nie zajmujemy się grafiką, w codziennym użytkowaniu absolutnie tego nie odczujemy.

Odczujemy jednak coś innego, a jest to niezbyt szczęśliwa kombinacja nie najlepszego podświetlenia ekranu oraz jego błyszczącej powłoki. Nie chodzi o to, że podświetlenie jest nierównomierne – tutaj nie można niczego zarzucić. W gruncie rzeczy, dopóki pracujemy w zamkniętych pomieszczeniach, sprawa wydaje się być podrzędna, ale zabierzcie tylko Yogę na spacer, a przekonacie się, o czym mówię. Ekran jest po prostu za ciemny.

Nie mogłem uwierzyć, że ustawiając jego jasność na wartość maksymalną, nadal nie dało się komfortowo korzystać z hybrydy na zewnątrz, nawet w dość pochmurny dzień. Rozstawiając Yogę na stoliku w kawiarni, musiałem nieźle wpatrywać się w ekran, ponieważ kiepskie podświetlenie mocno przeszkadzało w zwykłym przeglądaniu internetu. Szkoda, bo 900s mogła by być idealnym sprzętem do tego, żeby wykorzystywać go w takich sytuacjach. Jasność podświetlenia sięga 260 cd/m2 – i jest to zdecydowanie mniej, niż w tańszej hybrydzie o podobnych parametrach, którą testowałem ostatnio – Lenovo Miix 700 (tam wartość ta wynosiła 380 cd/m2). Chyba jedynym plusem takiej sytuacji jest fakt, że minimalne podświetlenie nie wypala gałek ocznych podczas pracy z urządzeniem w nocy. Dodatkowo zainstalowano w nim funkcję Paper Display, który jeszcze bardziej przyciemnia ekran i ociepla kolory, zmniejszając emisję niebieskiego światła. Czyżby Yoga 900 była pierwszą hybrydą, na której rzeczywiście da się czytać wieczorami? Praktyczne to, choć jeśli chodzi o aplikacje ratujące wzrok, osobiście i tak korzystałem ze starego, dobrego f.lux.

Matryca z jakąś niezdrową przyjemnością zbiera odciski palców. Jeśli ktoś lubi sobie pomagać w nawigacji korzystając z dotykowego ekranu, nawet w trybie laptopa, na pewno to zauważy. Do tego wspomniana wcześniej właściwość powłoki ekranu typu glare – odbicia będą irytować, i to nawet w dobrze nasłonecznionym pokoju, a nie tylko podczas pracy na zewnątrz. W specyficznych warunkach wprawne oko dostrzeże także siatkę digitizera. Jeśli chodzi o czułość ekranu na dotyk, Yoga sprawdza się nienagannie– w każdym miejscu ekran jest tak samo czuły, nawet przy krawędziach, szybko reaguje na komendy dotykowe i nie ma żadnych zauważalnych opóźnień. Odległość powłoki dotykowej od ekranu też jest odpowiednia, dzięki czemu unikamy wrażenia, że pomiędzy naszym palcem a właśnie dotykaną ikoną jest spora przestrzeń.

Koniec końców – jeśli miałbym komuś polecić Lenovo Yogę 900s, to na pewno nie ze względu na ekran. Nie jest to najjaśniejszy punkt tego urządzenia – dosłownie i w przenośni.

Co ciekawe, dysponując złotą wersją kolorystyczną, po otwarciu pokrywy wzrok nie kieruje się w stronę ekranu, a przyciąga go co innego. W oczy od razu rzuca się kontrastująca z czernią wnętrza, wyspowa klawiatura o klawiszach pokrytych farbą w złotym kolorze. Ten czarny materiał, który dominuje, przypomina nieco z wyglądu oraz faktury skórę. Dzięki temu trzeba się postarać, żeby go ubrudzić, nie przyklejają się do niego okruszki, a ewentualny kurz usuwa się łatwo.

Klawiatura jest w porządku. Spasowanie jest na piątkę, nie ma żadnych luzów, a pisząc w trybie tabletu wszystko jest stabilne. Widać od razu przewagę pomiędzy 900s a hybrydami z odłączanymi klawiaturami – takie często potrafią sprężynować, przez co pisanie może męczyć. Tutaj dzięki temu, że klawiatura jest na stałe przymocowana do ekranu, jest stabilnie i sztywno. Klawisze mają trochę twardy skok, a do tego nie jest on zbyt wysoki. Da się na nich działać bezgłośnie, co wymaga wprawy, jednak normalnie wydają z siebie lekki stukot. Pisanie może być satysfakcjonujące, ale nad przyjemnością płynącą ze stukania w klawisze nie będę się nadmiernie rozpływał. Satysfakcję czerpie się chyba głównie z faktu, że jest to naprawdę ładna klawiatura, która działa, jak trzeba. Zatem, jak na laptop – raczej średnio, jak na hybrydę – dobrze „z plusem”.

Dodatnie punkty należą się za „odwrócenie” klawiszy funkcyjnych. Klawisze F1, F2, F3 itd. są dostępne dopiero po wciśnięciu klawisza funkcyjnego, a „na wierzchu” dostępne są zdecydowanie częściej używane: zwiększanie i zmniejszanie głośności, wyciszanie, przełączanie pomiędzy ekranami, manipulujące jasnością wyświetlacza czy nawet skrót zamykania okna i odświeżania strony internetowej. Proste i przydatne. Układ jest specyficzny i osoby piszące bezwzrokowo mogą początkowo nieco się mylić, głównie z powodu prawego Shiftu, przesuniętego za górną strzałkę kierunkową. Rzecz do przeskoczenia, zwłaszcza dla ludzi, którzy nie spędzają pół życia przy klawiaturze.

I coś, za co Lenovo należy się uznanie – jej podświetlenie. Jasnoniebieskie, „lodowe” światło, wystarczająco mocne do odpowiedniego reagowania na nagłe, nocne napady grafomańskiej kreatywności. Dwa stopnie podświetlenia, równomierne rozłożenie mocy diod – żadne klawisze nie toną w mroku. Widać, że funkcja nie została zrobiona „na słowo daję”. Świetnie.

Gładzik ma ładną, błyszczącą ramkę i dobrze komponuje się ze złotą klawiaturą. Jest wystarczająco duży i ma dwa standardowe przyciski, które odpowiadają klawiszom myszki. Jako że płytka jako całość jest trzecim przyciskiem, wyczuwalny jest leciutki luz. Zupełnie tak, jakby gładzik nie był do niej odpowiednio przyklejony. Dziwne to nieco, biorąc pod uwagę, z jaką dbałością o detale ją zaprojektowano. Touchpad nie stawia oporu dla palców – suną one po nim bez przeszkód. Wspiera podstawowe gesty Windowsa, takie jak przewijanie strony dwoma palcami czy szczypnięcie, które pozwala powiększyć obraz. Precyzja stoi na wysokim poziomie. Myślę, co jeszcze można o nim napisać, ale po wymienieniu tych cech stwierdzam, że jest po prostu dobry. Nie ma w nim jednak czegoś, co wybijałoby go znacznie ponad konkurencję. Owszem, powierzchnia była przyjemna w dotyku, ale nie na tyle, żebym zrezygnował na jej rzecz z wykorzystywania dotykowego ekranu – był nie do pobicia. Nie ukrywam, że kiedy chciałem zrobić coś na szybko, myszka zawsze była w pogotowiu.

CZYM TO SIĘ ŁĄCZY, JAK DZIAŁA, I JAK DŁUGO

Z internetem nie połączymy się standardowym złączem RJ-45, ale miejsca na te wtyczki nie ma w hybrydach prawie od samego początku ich istnienia. Zamiast tego, mamy do dyspozycji bardzo dobrze sprawdzającą się w boju, dwuzakresową kartę sieciową. Nie miałem absolutnie żadnych problemów z łączeniem się z siecią przy jej pomocy.

Jeśli już jesteśmy przy modułach łączności i dobrego działania tego, co jest, mogę od razu nadmienić, czego w Yodze nie ma. Nie ma modemu 4G. Fakt, w hybrydach to nadal rzadkość, ale gdyby ktoś się pytał, to odpowiadam: nie ma.

W najmocniejszych Yogach 900s drzemią mobilne IntelCore’y m-7. I wersję z takim procesorem otrzymałem do testów: m7-6Y75. Dwa rdzenie, 1.2 GHz taktowania i do 3.1 GHz w trybie Turbo. To identyczny chip, w jaki była wyposażona poprzednia testowana przeze mnie hybryda Lenovo: Miix 700. I tu też wlutowano grafikę Intel HD 515 oraz zamontowano 8 GB pamięci RAM. Jak to hula?

Windows 10 ma gdzie się wyszaleć. Pamięci operacyjnej jest od groma, także nie ma mowy o zapchaniu się jej mniej więcej przez następną dekadę. Edytor tekstu, naście otwartych kart w przeglądarce Chrome, Spotify w tle, i nadal spadki wydajności nie były zauważalne.
Tak to wygląda w przypadku typowego, niemal biurowego użytkowania. Można obrobić sobie RAW, można pobawić się samplami i ciąć kawałki, tworząc muzykę. Byle nic ponadto.

Biada jednak temu, kto wpadłby na pomysł montowania wideo na Yodze – nie polecam. Oczywiście, że się da, jednak edytory filmów są dla hybrydy Lenovo nieco zbyt ciężkie. Da się poprzycinać sobie ścieżki w HD, jednak jeśli zdecydujecie się pójść nieco wyżej (np. w Full HD), to będzie to droga usłana wydajnościowymi cierniami. Ogólnie, rzeczy wymagające zmuszenia grafiki Intela do myślenia, kończą się spadkami wydajności. Dlatego na tym sprzęcie da się zagrać jedynie w Simsy 4 czy starszą Cywilizację. Owszem, odpalimy nawet Battlefielda 4, ale tutaj jedynie na najniższych możliwych ustawieniach graficznych. Nie muszę chyba mówić, że w takim wypadku piksele mogą zabić użytkownika.

Gdyby kogoś to interesowało: porcja wyników z graficznych benchmarków poniżej.

Z filmami jest zdecydowanie lepiej – zapas mocy jest wystarczający, żeby bez problemów coś oglądnąć, nawet w 4K. Nocni pochłaniacze seriali mogą czuć się docenieni.

Pewne zadania, które postawimy przed Yogą 900s, będą wymagać szybkiego dysku – i tu jest znakomicie. SSD Samsunga, zamontowany w hybrydzie, należy do najlepszych. Prędkości zapisu i odczytu osiągają wartości, których Lenovo nie ma się prawa wstydzić. Między innymi dzięki temu system uruchamia się błyskawicznie. Brawa.

Druga generacja intelowskich układów niskonapięciowych charakteryzuje się tym, że nie potrzebują dodatkowego chłodzenia, co jest bardzo dobrą wiadomością dla tych, którzy cenią sobie ciszę i spokój. W środku nie wierci się niecierpliwie żaden wiatraczek, gdyż temperatury panujące w obudowie nie wymagają wymuszonego przepływu powietrza przez podzespoły. Rzecz jasna, kiedy przyciśniemy nieco Lenovo, to wyda z siebie więcej ciepła. Zauważymy to, trzymając hybrydę na kolanach w trybie laptopa. Wystarczy włączyć na godzinę jakąś bardziej wymagającą grę lub renderować film w edytorze, żeby prawa górna część urządzenia (patrząc na część z klawiaturą, nie ekran), zaczęła grzać. Yoga nie parzy, bo ciepełko nie przekracza 40 stopni Celsjusza, ale jest ze dwa rzędy bardziej niż „letnie”.

Są różne sposoby na testowanie baterii. Zabawa w sztuczne benchmarki mi nie w smak, dlatego napiszę Wam, jak Yoga 900s sprawowała się podczas typowego użytkowania. Producent obiecuje nawet 10 godzin odtwarzania filmów. Ok, rozumiem marketing i osiąganie takich wyników na jasności ekranu 5%, kinematografii puszczanej z dysku, i pewnie jeszcze zawierającej w większości odcienie czerni w kadrach. Normalnie takie wyniki są nie do powtórzenia w warunkach normalnej eksploatacji. Dlatego Yoga 900 s przetrwała:

Zapewne byłbym w stanie wycisnąć z hybrydy Lenovo więcej, na przykład ustawiając jasność ekranu, dajmy na to, na 40%. Tyle że, jak wspomniałem wcześniej, używanie 900s, kiedy podświetlanie ekranu jest tak niskie, to po prostu samoumartwianie się. Jeśli podczas typowego dnia ciągłej pracy wyciśniecie z Yogi więcej niż 6h, to możecie się uznać za szczęściarzy.

Bateria od 5% do 100% ładuje się przez 1h 50 min – to dobry wynik, można być z niego zadowolonym.

Spis treści:

  1. Specyfikacja. Design.
  2. Ekran. Klawiatura. Łączność. Bateria.
  3. Multimedia. Podsumowanie.

CZY DA SIĘ TEGO SŁUCHAĆ I CZY MNIE OCZY NIE MYLĄ

Tutaj dwa aspekty: aparat i głośniki.

Kamerę, którą zamontowano nad ekranem, nie jest najlepszą, jaką możemy spotkać w laptopach czy nawet hybrydach. Kręcenie wideo w HD z 30 klatkami na sekundę wywoływało może jeszcze parę lat temu efekt „wow”, ale już nie dzisiaj. Zdjęcia są zadowalające, jednak nie można pisać poematów na temat ich szczegółowości. Za to zaskakuje fakt, ze obiektyw ma szerokie kąty widzenia i w kadrze zmieszczą się spokojnie dwie siedzące obok siebie osoby – za to plusik.

Głośniki stereo umieszczone są na spodzie laptopa. Projektanci pomyśleli, i będąc najwyraźniej zmuszeni umieścić membrany na dole, przesunęli je nieco bardziej w kierunku zaobleń obudowy, dzięki czemu hybryda, położona głośnikami do płaskiego blatu stołu, nie tłumi muzyki. Mało tego, odbity dźwięk zyskuje dzięki temu pewnej głębi, której brakuje podczas odsłuchu z głośników umieszczonych bezpośrednio przed nami.

Co godne uwagi, umieszczenie głośników na spodzie, ma swoje logiczne uzasadnienie, gdy zmienia się tryb używania urządzenia. Odchylając klawiaturę maksymalnie do tyłu, przewracamy hybrydę „na lewą stronę” i przechodzimy do trybu tabletu. Wtedy głośniki trafiają pomiędzy spód, a wierzch pokrywy i dźwięk wydobywa się jakby ze środka urządzenia. Dodatkowo, Lenovo zadbało o to, żeby taka konfiguracja nie kastrowała dźwięku z odpowiednich tonów i nie brzmiały one, jakby wydobywały się z jakiegoś zamkniętego pudełka. W tym celu, każdorazowo po ustawieniu hybrydy w tryb tabletu, Yoga automatycznie przełącza się na inny setting korektora graficznego, który łagodzi wrażenie błądzenia dźwięku po urządzeniu. Po złożeniu hybrydy w jakikolwiek inny tryb – ustawienie brzmienia wraca do normy. Jestem pod wrażeniem takiej dbałości o ten detal. Same głośniki są stosunkowo głośne: to prawie 70 dB. Nie przesterowują, nie skrzeczą ani nie „mielą”, kiedy ustawi się głośność na max. Czystość brzmienia jest naprawdę dobra, co szanuję.

Jeśli chodzi o złącze słuchawkowe, to nie wyróżnia się niczym szczególnym – gra dobrze, bez większych braków. Może przydałoby się odrobinę więcej mocy na jacku, jednak w ostatecznym rozrachunku nie ma na co narzekać.

DLACZEGO TAK, I DLACZEGO TAK

Lenovo Yoga 900s to przede wszystkim ładna wariacja na temat tego, jak dobrze mogą obecnie wyglądać ultrabooki. Pod względem designu Yoga ustępuje chyba tylko MacBookom. Dzięki odchylanemu panelowi wyświetlacza może z powodzeniem zastępować większy tablet, jednocześnie będąc laptopem, wystarczającym do większości zastosowań. Jednak nawet najpiękniejszy klejnot czasem nosi jakąś skazę – w przypadku Yogi 900s jest to słabe podświetlenie ekranu. Życzyłbym sobie też odrobinę lepszego czasu pracy, choć wiem, że to trudne do osiągnięcia, kiedy urządzenie jest tak smukłe.

Trudno wypowiedzieć się na temat opłacalności zakupu tego modelu. Praktycznie identyczne parametry oferuje Lenovo Miix 700 – i za 800 zł mniej mamy dodatkowo funkcjonalny rysik oraz równie responsywną, ale znacznie jaśniejszą matrycę. Sęk w tym, że 900s-ka to laptop prawdziwie nietuzinkowy. Uroda tej Yogi to powód, dla którego chętnie bym do niej wrócił. I dalej zbierał ciekawskie spojrzenia w kawiarni.

Spis treści:

  1. Specyfikacja. Design.
  2. Ekran. Klawiatura. Łączność. Bateria.
  3. Multimedia. Podsumowanie.
Exit mobile version