Recenzja HyperX Cloud Orbit – opakowanie bez cukierka?

Kojarzycie słuchawki HyperX Cloud? Część z Was być może nadal z nich korzysta i większość zapewne jest świadoma, że model ten to tak naprawdę słuchawki Takstar PRO80 ze zmienionym logo marki. Tym razem producent posłużył się podobnym zabiegiem i, bazując na Auedeze Mobius, zaprezentował przeznaczony dla graczy model HyperX Cloud Orbit S oraz jego okrojoną wersję, HyperX Cloud Orbit. Oczywiście w niższej cenie niż oryginał, ale w przypadku drugiego wariantu i tak mam obawy odnośnie sensu jego zakupu. Dlaczego?

Zacznijmy może od krótkiego przedstawienia modelu Audeze Mobius. Wiem, zapowiada się dziwnie, niemniej analiza tej konstrukcji pozwoli na łatwiejsze zrozumienie tego, czym tak naprawdę są słuchawki HyperX Cloud Orbit.

Skupmy się tylko na najważniejszych cechach wyróżniających – wszystkie pozostałe (oraz część z wymienionych teraz) będą współdzielone przez wszystkie trzy modele. Audeze Mobius to sprzęt, który miał wprowadzić do świata gamingowego odrobinę sprzętu dla audiofili.

Słuchawki zostały wyposażone w rewelacyjne przetworniki planarne, zapewniające doskonałą jakość dźwięku (o tym, co to znaczy – za chwilę), obsługę Bluetooth, emulację pomieszczenia oraz, co chyba najważniejsze, wsparcie dla dźwięku przestrzennego wraz z technologią śledzenia głowy. Na dodatek, ta ostatnia funkcja została udostępniona użytkownikom – odpowiedni ruch głową można zaprogramować tak, aby był odczytywany jako konkretny przycisk na myszy czy klawiaturze. Brzmi świetnie, prawda?

Cóż, tak, ale za te wszystkie przyjemności zapłacić trzeba 1669 złotych. Z drugiej strony, to sprzęt bardzo kompletny – w zamyśle ma nie tylko nadawać się do muzyki (przetworniki planarne), ale także do gier oraz filmów (tryby EQ, dźwięk przestrzenny z innowacyjnym śledzeniem głowy) oraz do użytkowania względnie mobilnego dzięki technologii Bluetooth. Właściwie jedyne, czego brakuje do uczynienia tego słuchawkami „panfunkcjonalnymi”, to ANC.

Zacznijmy od tego, że słuchawki HyperX Cloud Orbit S zostały wycenione na 1399 złotych. Zapowiada się dobrze, prawda? W końcu zaoszczędzić można 270 złotych, czyli 16% ceny Audeze Mobius. Niestety, nie ma nic za darmo – w zamian za to pozbawieni zostajemy technologii Bluetooth. Czy ma to sens?

Moim zdaniem nie do końca – nawet, jeżeli nie jesteśmy fanami dźwięku bezprzewodowego, to kosztem kilkunastoprocentowej zniżki pozbawiamy się dosyć sporej funkcjonalności. Możemy jednak założyć, że pozostawiamy to ocenie indywidualnej.

Zapewne zauważyliście, że dotychczas wspominałem o modelu HyperX Cloud Orbit S, a testowany wariant to HyperX Cloud Orbit. Czym różnią się te dwie pary słuchawek? Wersja „bez S” została dodatkowo okrojona z technologii śledzenia głowy. Co w takim układzie pozostaje nam ze słuchawek Audeze Mobius? Cóż, niewiele poza planarnymi przetwornikami.

Przyznam szczerze, że… zupełnie nie rozumiem idei zakupu takiego modelu. Przecież za 1199 złotych możemy swobodnie złożyć bardzo dobry zestaw audiofilski – co innego, kiedy dopłacamy do technologii takich, jak Bluetooth czy dźwięk przestrzenny ze śledzeniem głowy, które czynią dany model wręcz unikatowym.

No dobra, ponarzekałem w teorii, ale przejdźmy do praktyki.

Przetworniki planarne vs. dynamiczne

Większość z Was zapewne nawet nie zwraca uwagi na fakt, jaki rodzaj przetwornika zastosowano w kupowanych przez niego słuchawkach. Powód jest całkiem prosty – technologia przetworników dynamicznych w zupełności zdominowała rynek. Kojarzycie, jak wygląda głośnik po zdjęciu osłony? Dokładnie tak samo wyglądają od środka słuchawki z przetwornikiem dynamicznym – membrana na zawieszeniu i cewka z magnesem.

HyperX Cloud Orbit (wraz ze swoimi braćmi) są jednak wyjątkowe. Kiedyś przetworniki planarne, tudzież ortodynamiczne, były na rynku bardzo popularne, zostały jednak wyparte przez swoich dynamicznych braci. W tym przypadku, brzmienie jest rekonstruowane przy pomocy pól magnetycznych, które oddziałowują na pokrytą cewką membranę. Mówi się, że technologia ta oferuje gorszą sceniczność niż dynamiczne odpowiedniki (choć recenzowany model zdaje się temu zaprzeczać), niewątpliwie jednak odczuwalna jest ich masa – na pewno miała ona wpływ na to, że całe słuchawki ważą 368 gramów.

HyperX Cloud Orbit wyposażone są w 100-milimetrowy ortodynamiczny przetwornik magnetyczny firmy Audeze. Co to oznacza? Technicznie rzecz ujmując, nie powinno nas to przejmować, bo liczy się rezultat. Zapowiem jednak już teraz, że efekt jest niezwykle dobry – a wspominam o tym dlatego, że teraz trochę ponarzekam…

HyperX Cloud Orbit – niezrozumienie od samego początku

Ta recenzja nie będzie tak liniowa, jak te dotychczas przeze mnie opublikowane. Jest to model zbyt nietypowy, żebym chciał się na to pokusić – myślę, że zrozumiecie, co mam na myśli przy okazji Podsumowania.

Za 1199 złotych do naszej dyspozycji trafią nie tylko słuchawki, ale także trzymetrowy przewód USB typu C – USB typu A do ładowania/używania w duecie z komputerem, półtorametrowy dwustronny USB typu C o takim samym zastosowaniu, mierzący 120 centymetrów, 3,5-milimetrowy kabel jack-jack, mikrofon typu gęsia szyja oraz cienki woreczek ochronny. Tylko tyle i aż tyle.

Pozwolę sobie jednak nadmienić, że o tyle, o ile długi przewód USB typu C – USB typu A sprawia wrażenie naprawdę solidnego i ma całkiem przyzwoity oplot, tak obustronny USB typu C jest „najzwyklejszy”, a kabel AUX należałoby już określić, jako „kiepskiej jakości”.

No dobra, tyle w zestawie sprzedażowym, ale zacznijmy od użytkowania. Okazuje się, że nawet przy podłączeniu słuchawek do komputera za pośrednictwem USB typu C, HyperX Cloud Orbit wymagają włączenia przed użytkowaniem właściwym. Na dodatek, jest to całkiem uciążliwe – przycisk Power trzeba trzymać przez pięć sekund i nie ma żadnej możliwości automatyzacji tego procesu. Cóż, konieczność włączania słuchawek wydaje się być całkiem logiczna, kiedy jest to model bezprzewodowy (lub chociaż oferujący taką możliwość), a w przypadku modelu zupełnie przewodowego?

Rozumiem również, że możliwość włączania oraz wyłączania słuchawek jest konieczna ze względu na możliwość wykorzystywania połączenia za pomocą zwykłego kabla jack-jack, ale nie wierzę, że nie dało się tego rozwiązać inaczej. W końcu HyperX Cloud Orbit to słuchawki zaprojektowane głównie z myślą o połączeniu za pomocą USB, nie widzę więc powodu, aby słuchawki automatycznie włączały się po wykryciu napięcia, ewentualnie włączały się w takiej sytuacji po ledwie krótkim wciśnięciu przycisku Power, a może nawet umożliwiały ustawienie preferowanej przez siebie opcji w oprogramowaniu.

Aktualna sytuacja wygląda tak, że słuchawki o wartości jednej trzeciej mojego laptopa włączają się dwukrotnie dłużej niż on sam.

Bardzo narzekam na brak funkcji Bluetooth, ale… dlaczego? Po pierwsze – uważam, że opisany powyżej problem jest tak co najmniej po części pokłosiem dostępnego w Audeze Mobius połączenia bezprzewodowego. Na upartego dałbym się przekonać, że są ludzie, którym to nie przeszkadza, ale druga wada jest już znacznie poważniejsza. Słuchawki HyperX Cloud Orbit… szumią.

Kiedy słuchawki są włączone, to nawet kiedy nic z nich nie leci, do naszych uszu dociera względnie cichy, bezustanny szum. Oczywiście już przy cichym odtwarzaniu multimediów artefakt przestaje być słyszalny. Ja sporo siedzę przy komputerze w słuchawkach, w których niekoniecznie coś jest odtwarzane, więc to bezustanne przebicie jest irytujące. Warto nadmienić, że słychać je nawet wtedy, kiedy do słuchawek nie jest podpięty żaden przewód.

Same wady?

No dobra, ponarzekałem, ponarzekałem, ale… czy to wszystko, co mam do powiedzenia na temat HyperX Cloud Orbit? Absolutnie nie.

To nie są słuchawki pozbawione zalet – po prostu powiedziałbym, że liczba wad jest zbyt duża, jak na tę cenę. Żeby jednak osłodzić nieco gorycz poprzedniego akapitu, powiedzmy słowo o komforcie użytkowania. W tej kwestii słuchawki muszą do nas „dojrzeć” – i to dosłownie, bowiem wraz z czasem konstrukcja pałąka podobno dostosowuje się do kształtu naszej głowy.

Początki z HyperX Cloud Orbit były naprawdę trudne – dawno nie miałem słuchawek, w których pierwsze godziny skutkowały bólem głowy wynikającym ze zbyt dużego nacisku i wagi. Wystarczyło jednak trochę czasu i przyzwyczajenia, abym mógł z czystym sumieniem przyznać, że HyperX Cloud Orbit z powodzeniem nadają się do spędzania w nich długich godzin.

Słuchawki są co prawda całkiem ciężkie, ale przy tym dobrze wyważone, przez co duża waga na dłuższą metę nie jest odczuwalna aż tak, jak mogłoby się wydawać. Słuchawki są wygodne, choć mają całkiem mocny docisk do głowy – co jest zresztą zrozumiałe, przez wzgląd na ich wagę.

Choć początki mogą być dosyć ciężkie, to za komfort spory plus. Właściwie specjalnie nie wspomniałem do tej pory o nausznikach – nie są zbyt duże, choć uszy chowają się tam bez zbędnego upychania.

Panel sterowania – koło ratunkowe dla HyperX Cloud Orbit?

Spory plus słuchawkom trzeba przyznać za sterowanie. Do dyspozycji użytkownika oddany jest szereg przycisków na lewej muszli i te, choć wymagają przyzwyczajenia, to z czasem stają się nieodłącznym kompanem. Najwygodniejszy jest, w gruncie rzeczy, suwak do wyciszania mikrofonu znajdujący się w górnej części muszli.

Co ważne, stan mikrofonu jest komunikowany nam przez żeński głos wydobywający się w słuchawkach, nie więc możliwości, że coś przypadkiem zmienimy. Choć tak właściwie, ma on na tyle wyraźny opór i skok, że i tak byłoby to niewykonalne.

Dalej do naszej dyspozycji oddawane są dwa pokrętła – jedno służące do regulacji głośności odtwarzania oraz drugie, do regulowania głośności mikrofonu. Choć początkowo nie mogłem przywyknąć do tego, który suwak służy do czego, to wystarczyło trochę czasu, abym na ślepo sięgał dokładnie tam, gdzie należy.

Warto jeszcze nadmienić, że skok głośności zmieniany przez jeden obrót kółka nie jest zbyt duży, co należy odnotować jak najbardziej na plus – w końcu na ogół podczas gry czy filmu chcemy tylko trochę doregulować głośność, a nie skakać między zerem a setką. Co ważne, tak naprawdę sterujemy głośnością naszego komputera.

Ale oba pokrętła mają jeszcze dodatkowe zastosowania po przyciśnięciu – krótkie kliknięcie i przesunięcie regulatora głośności powoduje zmianę piosenki na następną lub poprzednią, wykonanie tego samego z drugim pokrętłem zmieni dostępny tryb dźwięku (o tym za chwilę). Długie przytrzymanie przycisku głośności umożliwi nam wyłączenie ładowania słuchawek, pokrętło od mikrofonu pozwoli natomiast na zmianę trybu dźwięku przestrzennego.

Na deser przycisk służący do włączania i wyłączania dźwięku 3D – jest tu naprawdę wszystko. Zatem jeszcze zanim przejdziemy do jakości odtwarzanego dźwięku, słowo wypadałoby powiedzieć o oprogramowaniu.

Oprogramowanie przypomina o brakach

Aplikacja HyperX Orbit może wygląda niezbyt porywająco, ale kryje w sobie naprawdę wiele bardzo przydatnych funkcji. Niestety, większość z nich skrywa się natychmiast po wykryciu przez komputer tego, że mamy okrojoną wersję słuchawek.

Niemniej, rzućcie sami okiem na cztery zakładki, jakie do naszej dyspozycji oddaje HyperX (czy raczej Audeze).

Jakoś sporo tam pustej przestrzeni, prawda? Jest jeszcze gorzej, kiedy klikniemy Disable animation – wtedy znika nawet ta głowa, która i tak nie jest animowana ze względu na brak detekcji ruchów głowy.

Rzućcie jednak okiem, jak pierwsza zakładka wygląda po odłączeniu słuchawek – czyli wtedy, kiedy oprogramowanie myśli, że będzie miało do czynienia z modelem HyperX Cloud Orbit S.

Naprawdę nie ma żadnych zalet? Są – brzmienie

Cóż, tego słuchawkom nie da się odmówić – grają naprawdę rewelacyjnie. Sporo ponarzekałem, ale akapit o jakości dźwięku to ta chwila, w której na chwilę można o wszystkim zapomnieć i nieco się porozpływać.

Przed sięgnięciem po efekty, brzmienie jest bardzo neutralnie, nieco U-kształtne. Powiedziałbym, że reprodukowany dźwięk jest nacechowany dokładnie tak, jak konstrukcyjnie ma wyglądać pierwotny model słuchawek, Audeze Mobius – bardzo uniwersalnie. Takie zestrojenie sprawdzi się zarówno do gier, jak i filmów, muzyki elektronicznej czy muzyki poważnej.

Z przyjemnością odnotowuję fakt, że choć niskie tony są jak najbardziej słyszalne i przyjemnie łechtają nasze bębenki, to zdecydowanie nie przeważają, co w gruncie rzeczy w słuchawkach gamingowych jest rzadkością. Całość jest zestrojona jednak na tyle dobrze, że w odpowiednim momencie da się wyczuć moc basu.

Bardzo zaskoczyła mnie oferowana przez HyperX Cloud Orbit scena. Mam wrażenie, że to zasługa planarnych przetworników sporych rozmiarów, choć technologia ortodynamiczna miała wpływać na nią negatywnie. Wszystkie dźwięki są prawidłowo umiejscowione i odseparowane.

Wspomniałem o tym, że HyperX Cloud Orbit są zestrojone na słuchawki uniwersalne i… w istocie tak jest. W ich szerokim zastosowaniu pomagają jednak dostarczone do naszej dyspozycji tryby przygotowane przez Audeze. Nie chcę już przedłużać tej recenzji, ale Default to ledwie skromny pokaz możliwości słuchawek. W zależności od tego, czy wybierzemy Flat, Foot Steps, Ballistics, Music, Racing, RPG czy Warm, nasze słuchawki brzmią, w odpowiedniej sytuacji, jeszcze lepiej

O dźwięku przestrzennym słów kilka

Osobiście zupełnie nie przepadam za symulacjami dźwięku 3D. Czuję się też niemal oszukany – w końcu model HyperX Cloud Orbit S ma zdolność umieszczania tego dźwięku tak, aby ten zawsze wydobywał się od strony monitora. Cóż, dźwięk 3D reprodukowany przez słuchawki jest naprawdę dobry, nie jest sztuczny, i umożliwia cieszenie się lokalizacją poszczególnych obiektów, niemniej nie jestem w stanie odnieść się do zasadniczo flagowej funkcji pierwowzoru.

Odpuszczę więc nadmierne rozwodzenie się nad tym tematem, bo to tak jakby zachwycać się właściwościami jezdnymi felgi bez opony – niby można, ale to zdecydowanie niekompletna informacja.

A co z baterią?

Napomknę jeszcze, że skoro słuchawki trzeba włączać, to zasadniczo trzeba je też ładować. Oczywiście zupełnie nie musicie się nad tym zastanawiać, jeśli chcecie skorzystać z HyperX Cloud Orbit przy użyciu połączenia USB, ale gdybyście jednak skusili się na jacka, to producent oferuje do dziesięciu godzin na jednym ładowaniu. Wartość ta wydaje mi się być nieco zaniżona, ale mam odczucie, że w tym przypadku nie ma to szczególnego znaczenia.

Podsumowanie. Czy HyperX Cloud Orbit mają rację bytu?

Recenzja ta nie bez powodu jest inna niż zwykle i przybrała formę pseudofelietonu. Recenzowany model ma bowiem całą masę zalet, których nie sposób odmówić. Zalet, które zupełnie bledną w obliczu tego, co tracimy w zamian za względnie niewielką oszczędność.

Zgadzam się, że dwieście złotych to całkiem sporo, ale w obliczu ceny ostatecznej… Jestem w stanie w zupełności zrozumieć, że ktoś chce pokusić się o niemal trzysta złotych oszczędności względem modelu Audeze Mobius i kwota ta w zupełności wynagradza mu brak komunikacji bezprzewodowej. Ale:

Różnica w cenie rzeczywiście jest zauważalna, ale same słuchawki na pewno oferują znacznie więcej. Przyrost funkcjonalności w obliczu tej ceny staje się wręcz niewielki. W przypadku HyperX Cloud Orbit po prostu brakuje tej wisienki na torcie. Producent okroił te słuchawki z tego, co czyniłoby je wyjątkowym. W cenie 1199 złotych jestem w stanie wskazać wiele lepszych wyborów niż HyperX Cloud Orbit, o takiej samej funkcjonalności – zwykłych, przewodowych słuchawek, które można dodatkowo doposażyć w mikrofon.

Sprawa skomplikowałaby się, jeśli miałbym wskazać konkurentów godnych stanięcia w szranki ze słuchawkami HyperX Cloud Orbit S czy Audeze Mobius – innowacyjne i ciekawe technologie czynią je wyjątkowymi, są dzięki temu bardzo wszechstronne i nie da się w tak oczywisty sposób znaleźć alternatywy.

Z tego powodu zdecydowałem się na wystawienie tym słuchawkom „piątki” w dziesięciostopniowej skali. Potraktujcie to jako akademicką „tróję” – HyperX Cloud Orbit mają zbyt wiele do zaoferowania, aby móc z czystym sumieniem je oblać, jednak są w moich oczach sprzętem zwyczajnie niekompletnym.

Jestem przekonany, że model HyperX Cloud Orbit S miałby wynik znacznie lepszy i celowałby w szczyt skali – oczywiście pod warunkiem, że śledzenie głowy działałoby tak, jak powinno. Audeze Mobius, jako model wyposażony w Bluetooth, być może sięgałyby właśnie po dziesiątkę, nawet mimo pojedynczych wad. Jednak HyperX Cloud Orbit stanowi coś w rodzaju nieporozumienia – brakuje tu tego, co czyniło pierwowzór wyjątkowym.

Oczywiście to nie oznacza, że nie ma ludzi, którym recenzowane słuchawki nie przypadną do gustu – być może jest grupa docelowa, której takie złożenie sytuacji nie przeszkadza. Niemniej. wszystkie zalety są przyćmione przez blask modelu HyperX Cloud Orbit S i ciekawych technologii, które oferują tamte słuchawki. Bo obok tych bardzo łatwo przejść obojętnie…

Recenzja HyperX Cloud Orbit – opakowanie bez cukierka?
Wnioski
Ocena użytkownika0 głosów
0
Zalety
wygoda użytkowania
panel sterowania
rewelacyjne brzmienie
Wady
konieczność każdorazowego włączania słuchawek
szumy, przebicia
brak tu tego, co najważniejsze...
5
OCENA