Niedługo po premierze odświeżonej wersji Diamond i Pearl światło dzienne ujrzało Pokemon Legends: Arceus – nowa, pełnoprawna odsłona serii. Game Freak zdecydowało się wreszcie podjąć większe ryzyko ze swoimi grami i mocniej odejść od dotychczasowej konwencji gier Pokemon.
Gwiazda z jasnego nieba
Rewolucja w Pokemon Legends: Arceus zaczyna się już od samej linii fabularnej. Główny bohater, zamiast budzić się w domu swojej mamy, dosłownie spada z nieba. Konkretniej, z tajemniczego, kosmicznego rozszczepienia, które pojawiło się nad krainą Hisui. Podnosimy się z ziemi, rozglądamy dookoła i szybko spotykamy kilku równie zdezorientowanych bohaterów.
Akcja Pokemon Legends: Arceus dzieje się na długo przed wydarzeniami z poprzednich odsłon serii. Nie ma tutaj Pokemon Center, Gymów, trenerów i wielu innych mechanik, do których przyzwyczaił nas Game Freak. Mieszkańcom wioski Jubilife, naszej głównej bazy wypadowej, imponujemy więc już na samym starcie, łapiąc trzy Pokemony z rzędu. Jak twierdzą, nikomu do tej pory nie udał się tak szalony wyczyn.
Ponownie stajemy więc w blasku reflektorów i powierzone zostaje nam zadanie skompletowania Pokedexu. Łapiąc nowe Pokemony i odkrywając kolejne lokacje regionu Hisui, poznajemy sekret rozszczepienia, które cały czas wisi nad całą krainą. Mieszkańcy się obawiają, a część z nich wini nas za całe to zamieszanie.
Mapa w Pokemon Legends: Arceus jest podzielona na pięć większych lokacji. Każda z nich reprezentuje inny biom i biegają po niej różne Pokemony. Szybko okazuje się, że rozszczepienie negatywnie wpływa na niektóre z nich i Pokemony wpadają w szał. Naszym zadaniem jest eksploracja nowej lokacji, rozmowa z lokalnymi NPC i ostatecznie uspokojenie Pokemona, który wpadł w szał i może okazać się zagrożeniem dla mieszkańców.
Po wykonanym zadaniu wracamy do wioski, raportujemy nasze spostrzeżenia i zyskujemy dostęp do kolejnej lokacji, z jeszcze silniejszym bossem i Pokemonami na wyższym poziomie.
Pokemon Legends: Arceus może dla wielu młodszych graczy okazać się doskonałym początkiem przygody z tą serią. Cofamy się bowiem do odległych czasów, kiedy wiedza na temat Pokemonów była bardzo mała, a większość mieszkańców patrzyła na tajemnicze stworzenia z bezpiecznej odległości, nie myśląc nawet o trenowaniu ich czy walczeniu między sobą. Gra regularnie tłumaczy więc nawet te najprostsze mechaniki. Dowiadujemy się o Poke Ballach, rodzajach Pokemonów, ich słabościach oraz zasadach klasycznej, turowej walki.
Do obniżenia bariery wejścia przyczynia się też kilka wprowadzonych w ramach tegorocznej rewolucji zmian. Jedną z nich jest odświeżenie i uproszczenie UI. Cały interfejs podczas walki jest teraz dużo bardziej przejrzysty, przyjemny dla oka i nie trzeba godzinami przewijać się przez nasz ekwipunek, żeby użyć tego, co nas interesuje. Gra podpowiada również najlepsze ataki przeciwko naszemu rywalowi oraz ikonkami przy nazwach Pokemonów mówi o buffach oraz debuffach.
Nawet zmiana umiejętności Pokemonów jest teraz znacznie łatwiejsza. Wystarczy po prostu wejść w opcje, kliknąć „Change Moves” i dostajemy pełną listą skilli, którymi może posługiwać się dany członek naszej drużyny. Pokemon Legends: Arceus pozbyło się z gry kilku męczących i frustrujących na dłuższą metę mechanik, za co zasługuje na ogromną pochwałę.
Jedna, wielka rewolucja
Wśród weteranów Pokemonów bardzo wielu graczy domagało się większych zmian. Z otwartymi ramionami przyjmowaliśmy kolejne remastery i cofaliśmy się do czasów swojego dzieciństwa. Nowe odsłony podążały dokładnie tą samą ścieżką, oferując kilka nowych gymów i parę uproszczeń, ale nie zbaczając mocno z drogi obranej przez pierwsze gry. Pokemon Legends: Arceus udaje się na absolutny offroad i próbuje wyznaczyć zupełnie nową drogą dla całej serii.
Gra dzieje się w odległych czasach, ludzie mało jeszcze wiedzą o Pokemonach i technologicznie wioska Jubilife nie jest jeszcze tak rozwinięta, jak niektóre miasta z innych odsłon. Zamiast Pokemon Center musimy więc odpoczywać w przeznaczonych do tego obozach, a większość przedmiotów, pokroju Potionów czy Poke Balli, musimy tworzyć samemu ze zdobywanych podczas eksplorowania lokacji surowców.
Pokemon Legends: Arceus odchodzi jeszcze bardziej w kierunku RPG i wprowadza kilka charakterystycznych mechanik z tego gatunku. Dostajemy prosty system craftingu oraz pór dnia i pogody, wpływających na pojawiające się na mapie Pokemony. Wioska jest również zasypana różnego rodzaju zadaniami pobocznymi, które odblokowują dla nas nowe przepisy, różne nowe funkcje wewnątrz wioski albo dają nam po prostu kilka cennych przedmiotów. Oprócz wątku fabularnego i dziesiątek zadań pobocznych mamy do skończenia Pokedex.
Najbardziej ze wszystkich elementów gry zmienia się gameplay loop. Do tej pory zostawaliśmy trenerem i wyruszaliśmy na podróż w celu pokonania wszystkich Gym Leaderów i podbicia Ligi. Tutaj idea trenerów jeszcze nie istnieje i wszystko kręci się wokół Pokedexu.
Naszym zadaniem jest eksplorowanie odblokowanych stopniowo biomów, łapanie Pokemonów i obserwowanie ich w różnych sytuacjach. Zdobyte informacje raportujemy później do profesora, który przyznaje nam za nie punkty doświadczenia. Im więcej punktów, tym wyższa ranga w zespole badawczy Galaxy Team i możliwość kontrolowania Pokemonów na coraz to wyższych poziomach.
Kiedy pierwszy raz spotykamy jakiegoś Pokemona, w naszym Pokedexie pojawia się nowy zapis i lista zadań do wykonania. Musimy złapać określoną liczbę tych Pokemonów, zobaczyć jak używają konkretnych ataków, nakarmić je albo obserwować w określonych sytuacjach. Po wykonaniu dziesięciu takich zadań strona Pokemona zostaje uznana za skończoną i dostajemy za nią maksymalną liczbę punktów doświadczenia u Profesora. Obok pokonywania bossów w każdej lokacji i odblokowywania kolejnych biomów naszym zadaniem jest więc badanie nowych Pokemonów i wspinanie się po rangach Galaxy Teamu, którego strój dumnie nosiłem przez całą grę.
W znajdowaniu potrzebnych nam do Pokedexu Pokemonów znacząco pomaga kolejna rewolucja – brak losowych walk w krzakach. Pokemon Legends: Arceus przeszło wyłącznie na tzw. system „overworld” z poprzednich odsłon. Wszystkie Pokemony chodzą więc teraz po powierzchni ziemi. Możemy wejść im w drogę, spróbować je złapać, wdać się z nimi w walkę albo całkowicie zignorować.
Co najważniejsze, wiemy, z jakim Pokemonem walczymy i którego z naszych członków drużyny powinniśmy przeciwko niemu postawić, co czyni Pokemon Legends: Arceus dużo przyjemniejszym i mniej frustrującym doświadczeniem.
Mocno podwyższono jednak poziom trudności Pokemonów chodzących sobie swobodnie po poszczególnych biomach. Bezpośrednich walk z trenerami jest tutaj bardzo mało i zwykłe Pokemony stają się dużo większym zagrożeniem. Trudno jest oczywiście przegrać walkę, mając w swojej drużynie sześć jednostek, ale utrata nawet jednego Pokemona oznacza, że nie dostanie on żadnych punktów doświadczenia, spowalniając tym samym nasz progres. Trzeba więc wybierać do walki odpowiednie Pokemony i uważnie dobierać ataki.
Z wprowadzeniem systemu overworld wiąże się również nowy sposób łapania Pokemonów. Krzaki służą w Pokemon Legends: Arceus do zakradania się niezauważonym do Pokemonów i łapania ich z ukrycia. Jeżeli Pokemon jeszcze nas nie zauważył, możemy rzucić do walki kogoś z naszej drużyny albo od razu wyciągnąć Poke Ball i spróbować go złapać. Słabsze Pokemony wrzucone w Poke Ball z zaskoczenia często ulegną i nie będziemy musieli w ogóle walczyć, żeby ukończyć niektóre zadania z Pokedexu.
Przeprowadzona w Pokemon Legends: Arceus rewolucja powinna wyjść całej serii na dobre. Gra jest teraz zwyczajnie relaksująca. Można rozsiąść się wygodnie na kanapie, wejść do któregoś biomu i biegać pomiędzy różnymi lokacjami w poszukiwaniu interesujących nas Pokemonów. Gameplay loop jest dużo mniej zobowiązujący, a do skończenia Pokedexu po raz pierwszy wyraźnie motywuje nas wątek fabularny. Mimo wielu udanych zmian, w powietrzu wciąż wisi kilka problemów.
Pokemon Legends: Arceus nie jest grą doskonałą
Postawmy sprawę jasno – Pokemon Legends: Arceus jest okrutnie brzydkie. Wszystkie biomy są nudne, puste, a na horyzoncie widać głównie drzewa i krzaki. Sytuacja zmienia się delikatnie w późniejszych częściach gry, kiedy dostajemy nowe, szybsze sposoby na pokonywanie terenu, ale wciąż brakuje w tym świecie różnorodności. Na samym końcu gra jakby przypomina sobie, że kiedyś w Pokemonach były różne zawiłe lokacje, zagadki i jaskinie. Wszystkie te pomysły zostają zrealizowane w jednym miejscu, odhaczone z listy i gra wraca do tych samych, pozbawionych życia przestrzeni.
Biomom brakuje jakiegoś elementu eksploracji, niespodzianki. Poprzednie Pokemony stosowały mechaniki rodem z metroidvanii, gdzie przejście w niektóre miejsca było niemożliwe, dopóki nie odblokowaliśmy Rock Smasha czy Cuta. Większość tych elementów odchodzi w niepamięć i jedyne, co Pokemon Legends: Arceus ma nam do zaoferowania, to Pokemony biegające po wielkich, pustych przestrzeniach.
Z jednej strony kończenie Pokedexu i wbijanie kolejnych rang Galaxy Teamu sprawiało mi sporo frajdy. Z drugiej jednak frustrowało mnie, jak źle wygląda i działa Pokemon Legends: Arceus w wersji stacjonarnej Switcha. Kiedy na monitorze 144 Hz przełączałem się z PC na Switcha, musiałem odsunąć się dalej od monitora, żeby nie bolały mnie oczy.
Gra jest nie tylko brzydka, ale regularnie gubi klatki, nawet przy bardziej dynamicznych ruchach kamerą w otwartym świecie. W niektórych walkach z bossami, robiąc unik podczas animacji przeciwnika, czułem się jak w zasypanym slow motion filmie Michaela Baya. Gry z tak dużym budżetem, jak nowe Pokemony, nie mogą wyglądać i działać w ten sposób.
Żadnym wytłumaczeniem nie jest też fakt, że Nintendo Switch ma swoje ograniczenia. Owszem, ma. Raptem rok temu ekskluzywnie na tej konsoli pojawił się jednak Monster Hunter Rise, gdzie spadki klatek prowadziłyby do natychmiastowej śmierci, a stworzone przez Capcom lokacje są dużo bogatsze w detale i dużo bardziej rozbudowane niż jakikolwiek biom w Pokemon Legends: Arceus. Port Monster Hunter Rise na PC wygląda oczywiście znacznie lepiej, ale switchowej wersji daleko jest do tego, co odstawiło Game Freak.
Pokemon Legends: Arceus ma też kilka frustrujących, uproszczonych do bólu mechanik, których potencjał nie został w pełni zrealizowany. Oprócz pustych lokacji jest to chociażby sama wioska Jubilife. Po raz kolejny Game Freak mógł tutaj wziąć kilka lekcji od Capcomu i zobaczyć, jak dokładnie ten sam problem rozwiązał Monster Hunter Rise.
Brakuje chociażby komunikatu, który mówiłby nam o tym, że można zebrać już uprawy zasianych roślin. Brakuje bardziej kreatywnych rozwiązań pokroju wysyłania naszych Pokemonów na misje czy pasywnego treningu. Wioska powinna tętnić życiem i oferować więcej funkcji, które ułatwiłyby nam zdobywanie surowców i przedmiotów.
Podobnie sytuacja wygląda z bossami. Game Freak również tutaj podjęło spore ryzyko i zamieniło na chwilę swoją grę w Action RPG. Kiedy stajemy oko w oko z potężnym Pokemonem, musimy rzucać w niego specjalnymi przedmiotami, unikając jego ataków. Abstrahując już nawet od tego, że przy każdym uniku gra gubi klatki, walki są nudne i sprawiają wrażenie niepotrzebnych.
Pierwszy boss ma dosłownie jeden atak. Drugi ma dwa, może trzy. Wszystkie wykonywane w długich odstępach czasu. Jedynym wyzwaniem w większości tych walk jest w rezultacie to, żeby nie usnąć w trakcie. Pokemon Legends: Arceus ma kilka bardzo dobrych pomysłów, które realizuje w zadowalający sposób, ale też kilka kolejnych, które wykonano przy pomocy planu absolutnego minimum.
Mimo że Pokemon Legends: Arceus daleko jest do ideału i gra miejscami frustruje niewykorzystanym potencjałem, trudno się na nią gniewać. Szczególnie teraz, kiedy po tylu latach płonnych nadziei Game Freak wreszcie podjęło większe ryzyko i pokusiło się o rewolucję w swojej serii. Popularność gry cały czas rośnie, coraz więcej osób dowiaduje się, że nie jest to kolejna podróż po odznaki do naszej wizytówki trenera.
Arceus może okazać się przełomową grą w historii tej serii i, mimo licznych mankamentów, warto stać się częścią tej rewolucji.