Parlament Europejski przegłosował dyrektywę o ochronie praw autorskich

Stosunkiem głosów 348 za, 274 przeciw, przy 36 wstrzymujących się, Parlament Europejski poparł Dyrektywę w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym (2016/0280(COD)), wdzięcznie, acz całkowicie niepoprawnie zwaną ACTA 2.

Nie, internet się dziś nie skończył. Nawet nie został ocenzurowany, choć straszył tym Google i straszą dziś clickbaitowe tytuły na niektórych portalach.  Dyrektywa w zamierzeniach ma poprawić pozycję wydawcy w kontaktach z molochami w rodzaju Google. Problem w tym, że dziś to właśnie one dyktują, co i jak widzimy w Internecie. Coraz bardziej zaawansowane agregatory treści coraz mniej mają interesu w tym, by skierować czytelnika do tekstu źródłowego – lepiej zatrzymać go u siebie, pokazując przygotowaną (i wyczyszczoną z obcych reklam) wersję tekstu.

I wiecie co? Dalej będą mogły to robić. Tyle, że nie za darmo. Przyjęte dziś regulacje mają na celu zmuszenie strony silniejszej do podzielenia się zyskami z twórcą treści. Nie zostało ograniczone prawo cytatu, można dalej tworzyć Memy. Okropne, prawda?

Podczas głosowania przeciwko Dyrektywie opowiedziały się Holandia, Włochy, Finlandia, Luksemburg i (w rzadkim przypływie jedności) Polska. Część polskich parlamentarzystów gotowa była poprzeć Dyrektywę pod warunkiem usunięcia z niej kontrowersyjnych przepisów.

Wniosek o wykreślenie art 13. przepadł jednak w głosowaniu stosunkiem 5 głosów.

Oczywiście jak w praktyce będą działały i wyglądały nowe przepisy dopiero się przekonany. Dyrektywa nie obowiązuje w prawie krajowym bezpośrednio, wymaga odpowiedniej implementacji przez legislatury krajowe. Ponieważ piszę to z kawą obok klawiatury, pozwolę tu sobie na kilka wróżb z jej fusów.

Mimo że o nowych przepisach mówi się jako o wielkim zagrożeniu dla usług w rodzaju Google News, to raczej nie grozi nam wycofanie się ich z Europy. Tak jak Google robił co mógł, by nie dać się wyrzucić z Chin, tak i w Europie jest zbyt wiele pieniędzy, by firma chciała je pozostawić innym. I póki GN będzie uczciwie linkował do źródeł, pokazując tylko tyle tekstu, co wyszukiwarka, nie ma powodu, by miał się obawiać. Zagrożone mogą być natomiast aplikacje, które wyrywają treści ze stron i podają wypatroszone z reklam i gotowe do czytania, które – by przetrwać – wymagać będą zapewne podpisania odpowiednich umów (podobnie, jak Spotify podpisuje je z twórcami i płaci udział za odtworzenie). Wczorajsza prezentacja Apple News+ dowodzi, że da się to zrobić w sposób cywilizowany i korzystny dla obu stron.

Drugą częścią kontrowersji jest oczywiście odpowiedzialność wydawców za naruszające prawo komentarze czytelników i kary za niepilnowanie swojego podwórka. I wiecie co? Patrząc na rynsztok, który potrafi wybić czasem w komentarzach (nawet u nas, choć zasadniczo mamy tu dość spokojnie), to jestem za – nie wszystko wolno i nie wszystko być powinno. Jeśli udostępniamy platformę do dyskusji, to bierzemy odpowiedzialność za ogarnianie własnego ogródka.

PS. pozwolicie, że do spiskowych teorii kto i za co przehandlował ACTA 2 się nie będę odnosił, ok?