Ostatni Yeti (ANA #9)

Po dwutygodniowej przerwie czas na kolejny Nieregularnik. Wypadło tak jakoś, że w niedzielę jest Sylwester, więc nie mam większych złudzeń, że felieton zostanie przeczytany tylko przez Ojca Redaktora, pełniącego odpowiedzialną służbę w niedzielny poranek (czyli raczej miłościwie panującą nam Królową Chaosu), kilka zdesperowanych botów od Google i Binga, a także – być może – i przez jakiegoś zbłąkanego poszukiwacza szampana na wieczorną imprezę. Tym niemniej, nastrajając siebie do pisania, a Was do czytania, rozpoczynamy program artystyczny od pieśni masowej.

To Ostatnia Niedziela

Lataj nisko i powoli

Tytuł, kojarzący się z umysłowością Podkomisji do Spraw Połączenia Lądowania MiGa i Katastrofy Smoleńskiej w Spójną Hipotezę, dotyczyć będzie jednak czegoś zupełnie innego, a mianowicie najnowszych Gwiezdnych Wojen. Ostrzegam lojalnie przed spojlerami (nie dotyczy fanów domowego tuningu w przaśnym stylu, tu ostrzegałbym raczej spojlery przed nimi), bo zamierzam uzewnętrzniać się nad filmem. A konkretnie nad paroma bzdurami, które mnie szczególnie uwierają.

Zacznijmy od tego, że film mi się w zasadzie podobał. Z założenia, jak każdy z cyklu, wymaga zawieszenia niewiary na czas seansu. Tylko ten akurat jakby bardziej niż zwykle. No to po kolei…

Zimno, ciepło, gorąco

Rozwojowa afera ze sztucznym spowalnianiem jabłuszkowych telefonów ma się świetnie, kwoty pozwów zbiorowych pobiją zapewne wszelkie możliwe rekordy (w chwili gdy to piszę, wiem o prawie bilionie dolarów: ~1,000,000,000,000 $), ale raczej na tym wcale się nie skończy. Adwokaci zwęszyli nie tylko pieniądze, lecz i krew w dużej ilości, więc biada pokonanym. Anemiczne na ten moment i niepewne działania Apple na pewno ułatwią im pracę, może nawet będzie z tego jeden albo dwa sezony „W garniturach”, ratując podupadający serial?

Z dosyć dużym rozbawieniem obserwuję rozwój sytuacji. Jako pecetookienkowiec z iPhonem w ręku niejako z definicji stoję w rozkroku we wszelkich wojenkach, bywa, że i dokładając do pieca obu stronom. Co więcej, na iPhone’a przeszedłem z Nexusa, który jak większość ówczesnych urządzeń z Androidem, funkcję spowalniania w miarę eksploatacji miał wbudowaną w system (co prawda w mniejszym stopniu niż urządzenia z Androidem brandowanym). Tymczasem sprawa wygląda dość jasno; baterie są takie, jakie są, próby ukręcenia bicza z piasku i zwiększenia pojemności bez zwiększania rozmiaru boleśnie odczuł Samsung w zeszłym roku, konstruując doskonałą przenośną minę Claymore Note 7. Topowy telefon powinien być szybki jak inflacja w Zimbabwe przed 2009 rokiem i trzymać na baterii długo jak Prezydent Mugabe prezydenturę tegoż kraju. Że się nie da? Klient płaci, to i wymaga.

Nie mam zamiaru bronić tu Apple. Firma sobie dobrze zasłużyła na problemy swoim podejściem „my wiemy, co jest dla użytkownika najlepsze” i nieinformowaniem o wprowadzonych modyfikacjach. Być może założenie, że użytkownik woli telefon działający nieco wolniej, ale za to stabilnie, jest statystycznie słuszne. Ba, osobiście też tak uważam – telefon to nie serwer, ani stacja robocza, benchmarki dawno mnie już nie bawią i ich nie robię. Co szkodziło jednak zostawić możliwość pozostawienia pstryczka, umożliwiającego wyłączenie takiego trybu bezpiecznego, dla użytkowników, którzy benchmarki robią trzy razy dziennie, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku? Samo spowalnianie to przecież nic nowego – HTC M9 miał zaprojektowany tak doskonały układ chłodzenia, że się nie zmieścił w obudowie i wrzucono tam byle co; przyszło się później ratować programowymi cuglami dla Snapdragona, który nawet po włączeniu trybu pełnej wydajności (jak już ktoś znalazł dobrze schowany przełącznik) nigdy się do granicy możliwości konstrukcyjnych nie rozpędził. W laptopowym świecie też nietrudno znaleźć wśród wydajnych ultrabooków jednostki tak lekkie, że obciążony procesor pracuje w permanentnym throttlingu termicznym, żeby tylko nie zagotować siebie i najbliższego hektara stawów rybnych. Tam też nie ma mowy o przełącznikach, więc klient wg specyfikacji kupuje procesor mający taktowanie X MHz, a w rzeczywistości pod obciążeniem niezdolny do osiągnięcia nawet 80% wydajności nominalnej. Tymczasem Intela nikt za wbudowanie zabezpieczeń do sądów nie pozywa… jeszcze.

I ostatnie trzy grosze. Apple wprowadziło programowe spowolnienie sprzętu w zależności od stanu baterii jakiś rok temu. Minął cały rok, kiedy nikt nic złego nie zauważył. Jaki to musi być gigantyczny spadek wydajności, że go bez analizy benchmarków przez rok nikt w realnym użytkowaniu nie zauważył? To chyba się nadaje na podsumowanie, czyż nie?

Kącik Muzyczny

Dziś w kąciku muzycznym jazz w stylu retro duetu Jazz Band Młynarski – Masecki.

A na deser Kult koncertowo:

Sowy. Z wyglądu to już raczej na noworoczny poniedziałek i to po południu.

 

Exit mobile version