Recenzja Logitech G413 SE TKL – tanio i miernie

klawiatura Logitech G413 SE TKL keyboard

(fot. Mateusz Szymański - Tabletowo.pl)

Rynek klawiatur TKL w przedziale cenowym do 300 złotych to w Polsce absolutny hit. Mamy do dyspozycji wiele naprawdę ciekawych opcji różnych producentów. Jak to się mawia – dla każdego coś dobrego. Na to pole wkroczył też niedawno Logitech, przedstawiając swoją odświeżoną wersję klawiatury G413. Tym razem ma ona być budżetową propozycją spod skrzydeł marki Logitech G, która tworzy sprzęt dla graczy. Czy Logitech G413 SE TKL ma szansę konkurować z produktami, które na stałe zadomowiły się już w sercach Polaków, szukających klawiatury turniejowej do 300 polskich złotych? Odpowiedź na to pytanie otrzymacie w dzisiejszej recenzji!

Mi osobiście Logitech nigdy nie kojarzył się z firmą celującą w rynek peryferiów gamingowych. Jasne, ma bogatą ofertę w tym zakresie, a niektóre produkty, takie jak mysz G PRO czy klawiatura G915, można już bez problemu nazwać kultowymi, ale dla mnie nigdy nie były to propozycje godne uwagi i uznawałem je raczej za wycelowane w odbiorców bez wygórowanych wymagań. Moim zdaniem szwajcarski producent najlepiej czuje się na rynku sprzętu biurowego i przeznaczonego dla osób pracujących przed komputerem i to przy nim powinien czuwać najbardziej, a próby dominacji serc graczy odstawić na bok.

Dziś jednak Logitech ma szansę zmienić moje zdanie i przekonać mnie, że potrafi zrobić dobrą klawiaturę dla gracza. Wrócił bowiem do korzeni i postanowił odświeżyć nieco serię G413, która pierwotnie oparta była na produkowanych przez firmę Omron przełącznikach Romer-G. Przez wielu uznana została za hit i najlepszą klawiaturę na Ziemi, dla mnie była jednak mierna. Model G413 SE właściwie nie ma mieć za wiele wspólnego ze swoim pierwowzorem, a ma zwyczajnie zaoferować „jakość” marki w niższym progu cenowym.

(fot. Mateusz Szymański – Tabletowo.pl)

Opakowanie

Klawiatura przychodzi do nas w szarym pudełku z niebieskimi napisami, charakterystycznym dla podmarki Logitech G. Na froncie znaleźć możemy render G413 SE TKL, a w prawym górnym rogu informację, że bazuje ona na przełącznikach typu tactile, czyli dotykowych. Obok znajduje się też naklejka z napisem US INT’L, ale – jak niektórzy z Was mogą już wiedzieć – nie oznacza to wcale, że klawiatura ma układ ANSI. Niestety dla Logitecha, US International to amerykańskie ISO, mimo, że na renderze widnieje wariant ANSI.

Na odwrocie pudełka znalazł się fragment renderu klawiatury widoczny od góry, a także kilka wyróżnionych przez producenta cech produktu. Są to:

Pomijając fakt, że w żadnej klawiaturze, opartej o PCB, nie może wystąpić zjawisko ghostingu, a nazywanie przełączników gamingowymi jest co najwyżej marketingowym bełkotem, Logitech dostarcza nam tu w miarę kompletne podsumowanie cech modelu G413 SE TKL, za co należy go pochwalić. Wiemy dzięki temu od razu z czym mamy do czynienia. Producent nie zawodzi nawet pod względem suchych danych, bo na jednym z boków pudełka umieścił krótką specyfikację klawiatury i samych przełączników. Na tych danych będę bazował w następnych akapitach.

Akcesoria

Po otworzeniu opakowania spotka nas niemiła niespodzianka. Nie znajdziemy bowiem wewnątrz absolutnie nic poza klawiaturą zabezpieczoną folią, intrukcją obsługi oraz pojedynczą naklejką z logiem Logitech G. Rozumiem, że to budżetowy produkt i nie powinienem oczekiwać za wiele, ale szanujmy się – konkurencja od dawna potrafi dorzucić w zestawie chociaż narzędzie do zdejmowania keycapów, a ostatnio recenzowany przeze mnie KFA2 STEALTH-03 za 1/3 ceny tego Logitecha ma w pudełku zarówno keycap puller, jak i switch puller. Czy więc to rzeczywiście tak drogi zabieg, żeby dorzucić do klawiatury coś więcej niż kilka kawałków papieru?

(fot. Mateusz Szymański – Tabletowo.pl)

Od góry

Logitech G413 SE TKL to, jak sama nazwa wskazuje, klawiatura w rozmiarze turniejowym. Nie mamy tu zatem panelu numerycznego, który normalnie znajduje się po prawej stronie. Mamy tu więc standardowo rozłożone sekcje alfanumeryczną, nawigacyjną i funkcyjną. Według specyfikacji klawiatura ma wymiary 355 na 127 milimetrów, a więc jest standardowej wielkości i nie powinna zajmować na biurku miejsca potrzebnego na myszkę. Gracze kochają rozmiar TKL właśnie ze względu na brak NumPada, bo mają dzięki temu więcej miejsca na ruchy myszką po podkładce. Jestem jednym z nich, dlatego nienawidzę grać na klawiaturze pełnowymiarowej.

Logitech dał z siebie naprawdę wszystko, by jego budżetowa klawiatura mechaniczna wyglądała jak najbardziej stonowanie. W efekcie recenzowany dziś model jest praktycznie w całości czarny, a wszystkie jego elementy zlewają się ze sobą. Jedynie logo marki Logitech G umieszczone w prawym górnym rogu wyróżnia się na tle reszty swoim wykończeniem, które odbija wszelkie światło niczym lustro, a pod odpowiednim kątem jest srebrne. Również kształt całej konstrukcji jest w miarę minimalistyczny. Nie spotkamy tu żadnych przekombinowanych linii czy ścięć. Wszystko jest proste i estetyczne, a rogi są delikatnie zaokrąglone.

Wykonana z aluminium płyta mocująca jest dodatkowo szczotkowana, przez co tworzy dosyć ciekawy efekt, niemniej jednak mi taki wygląd w ogóle się nie podoba. Jestem fanem gładkich powierzchni, a szczotkowane aluminium wygląda według mnie trochę zbyt surowo i kiczowato. Dodatkowo zbiera wszystkie odciski palców i tłuste ślady (co widać nad strzałkami na zdjęciach), jeśli chociaż lekko go dotkniemy. Warto natomiast napomknąć, że przez design modelu G413 SE TKL płyta mocująca jest również górną częścią obudowy. Dzięki wykonaniu jej z metalu klawiatura jest wyraźnie sztywniejsza i nie wygina się tak bardzo, jak miałoby to miejsce w przypadku kompletnie plastikowej obudowy. Ponadto nic nie skrzypi ani luźno nie lata. Ot, w miarę solidnie wykonany produkt.

Logitech ponownie zaskakuje mnie swoim podejściem do układów klawiatur. Jak to zwykle bywa z jego produktami w polskiej dystrybucji, na pudełku widnieje wariant ANSI oraz naklejka US INTERNATIONAL, ale wewnątrz otrzymujemy wariant EU ISO albo US ISO. W przypadku G413 SE jest to ten drugi, a zatem lewy Shift jest pełnej długości, natomiast Enter ma dwa wiersze wysokości i ma kształt odwróconej litery L. Na szczęście producent zadbał o wygodę użytkowników i cały dolny rząd korzysta ze standardowych wymiarów, a zatem spacji 6,25 u i pozostałych klawiszy po 1,25 u. Dzięki temu jesteśmy w stanie z łatwością zmienić nakładki na inne, jeśli te domyślne nie przypadły nam do gustu. Dziwnym zabiegiem jest natomiast usunięcie z prawego górnego rogu trzech klawiszy: PrintScreen, ScrollLock i Pause/Break. Powstała przestrzeń została zagospodarowana przez logo i lampki kontrolne. Kojarzy mi się to z klawiaturami TKL od SteelSeries, którym podobnie brakuje tych trzech klawiszy.

(fot. Mateusz Szymański – Tabletowo.pl)

Od spodu

Spód klawiatury Logitech G413 SE TKL jest stosunkowo nudny. Mamy tu do czynienia z kompletnie płaską powierzchnią, wykonaną z matowego tworzywa sztucznego w kolorze czarnym. Z powodu użycia plastiku całość waży jedynie 650 gramów z kablem, a według specyfikacji sam przewód dodaje do tej wartości 138 g. Gdyby zatem go odjąć, to sama klawiatura waży tylko 512 g. To naprawdę mało jak na klawiaturę TKL. Spotykałem w swojej karierze cięższe klawiatury 60%.

W każdym z czterech rogów znalazły się gumki antypoślizgowe, które świetnie radzą sobie z utrzymywaniem klawiatury stabilnie na biurku. Dodatkowo mamy tu dwie nóżki, które po rozłożeniu podwyższają kąt, pod którym klawiatura jest do nas pochylona. I teraz zaczynają się schody. Otóż recenzowany dziś model ma domyślnie bardzo niski kąt nachylenia, przez co leży na biurku bardzo płasko. Osoby, takie jak ja, które wolą pochylenie na poziomie 10°, na ogół mogą sobie z łatwością poradzić z takim problemem poprzez rozłożenie dodatkowych nóżek. Niestety, w tym przypadku są one bardzo malutkie i podwyższają kąt nachylenia jedynie o kilka stopni. Dla moich nadgarstków jest to zwyczajnie za mało i nie byłem w stanie w pełni komfortowo korzystać z tej klawiatury. Tyle dobrego, że na krańcach nóżek również umieszczone są gumki antypoślizgowe, dzięki którym klawiatura nie ślizga się po biurku nawet po podwyższeniu kąta nachylenia.

(fot. Mateusz Szymański – Tabletowo.pl)

Od boku

Rzućmy teraz okiem na G413 SE TKL z boku. Pierwsze, co można zauważyć, to floating-key design, czyli przełączniki wystające ponad obudowę. Rozwiązanie to jest niezwykle popularne w klawiaturach dla graczy i usprawiedliwiane jest różnymi argumentami. Najpopularniejszy i ten mający moim zdaniem najwięcej sensu to łatwość wyczyszczenia takiej klawiatury. Możemy bowiem wydmuchać wszelki syf spomiędzy przełączników za pomocą sprężonego powietrza i żadne ścianki nie będą blokować mu drogi. Poza tym tak wyglądające klawiatury mogą się po prostu niektórym podobać.

Ja jestem natomiast przeciwnikiem stosowania takiej budowy w klawiaturach, gdyż niesie ona za sobą dwie poważne wady. Pierwsza to kompletne zrujnowanie akustyki klawiatury. Pomijając fakt, że brak ścianek kontrolujących dźwięk po prostu sprawia, że klawiatura brzmi brzydko (jest to tylko moja opinia), to z tego samego powodu staje się ona o wiele głośniejsza. Gdyby fale dźwiękowe były pochłaniane przez dodatkowy budulec, który osłaniałby przełączniki, to klawiatura byłaby o wiele cichsza, a przecież który gracz nie chce cichszej klawiatury, która nie obudzi wszystkich domowników podczas nocnej sesji z grami?

Drugą wadą jest wygląd. To sprawa mocno subiektywna i część czytelników z pewnością się ze mną nie zgodzi, natomiast mi nie podoba się ten biedny wygląd klawiatur z wystającymi przełącznikami. Wyglądają one przez to bardzo kiczowato i tak jakby nie były w ogóle kompletne, ani w pełni złożone. Nieraz spotkałem się natomiast z opiniami, że to właśnie taki wygląd jest bardziej atrakcyjny i uwydatnia element klawiatury, który na ogół jest zakryty – przełączniki. Wniosek jest więc prosty – ile ludzi, tyle opinii, a moja jest następująca – nienawidzę floating-key designu.

Z tej perspektywy widać też, że konstrukcja G413 SE TKL jest mocno stonowana na każdym kroku. Obudowa jest u dołu delikatnie zaokrąglona z każdej strony do wewnątrz, co tworzy miłą dla oka estetykę. Widok z profilu ujawnia też, że choć spód klawiatury jest kompletnie płaski, to obudowa ma kształt nadający całości naturalny kąt nachylenia na poziomie kilku stopni. Widać też, że metalowa płyta mocująca, będąca też górną częścią obudowy, nie nachodzi na jej dolną część, a więc nie usztywnia konstrukcji tak bardzo, jak ma to miejsce w droższych produktach. Wysokość, zgodnie ze specyfikacją, to 36 milimetrów razem z keycapami, a więc standardowo jak na klawiaturę o normalnym profilu.

Wspomnieć muszę też o kablu, który niestety nie jest odpinany. Ulokowany został z tyłu klawiatury bliżej prawej krawędzi. Szkoda więc, że nie został chociaż wyśrodkowany. Chciałbym natomiast, żeby więcej producentów decydowało się na montowanie w swoich klawiaturach wejścia USB-C. Dzięki niemu jesteśmy w stanie o wiele wygodniej przenosić klawiaturę, a ja jestem w stanie robić im ładniejsze zdjęcia – bo odpięty kabel nie wchodzi w drogę. Tym bardziej dziwi to w przypadku G413 SE TKL, która przecież nie jest jakoś bardzo tania, a konkurencja już dawno w tym progu cenowym zaoferowała opcję odpięcia przewodu. Jeśli chodzi o sam kabel, to ten jest bez oplotu – zwyczajny gumowy i, niestety, nie do końca plastyczny, przez co nie chciał się układać na biurku tak, jak od niego wymagałem. Gdybym mógł go odpiąć, to miałbym dodatkowo możliwość wymiany go na lepszy.

Keycapy

Logitech zdecydował się zamontować na swojej budżetowej klawiaturze keycapy wykonane z tworzywa PBT, których nadruki powstały z użyciem techniki podwójnego wtrysku. Zarówno tworzywo, jak i metoda nadruku, wybrane przez producenta, są uznawane za te najwytrzymalsze na rynku, za co ogromny plus dla Logitecha za podjęcie takiej decyzji. PBT o wiele lepiej znosi czynniki zewnętrzne od ABS-u, a więc nie odkształci się tak łatwo od kąpania we wrzątku, a także nie zatraci tak szybko swojej tekstury od dotykania tłustymi palcami. Z kolei podwójny wtrysk sprawia, że znaki są jedną częścią tworzywa, a reszta bryły nakładki drugą, przez co literki nigdy nie zejdą z powierzchni – są bowiem jej częścią, a nie zwyczajnym nadrukiem.

Nietrudno dostrzec, że producent postanowił użyć tutaj dosyć nietypowego koloru dla znaków. Są one bowiem prześwitujące, natomiast jeśli wyłączymy podświetlenie, to mają bardzo ciemny odcień i są prawie niewidocznie w kontraście do matowej czarnej bryły. Z jednej strony wygląda to elegancko, z drugiej wyklucza jednak możliwość korzystania z klawiatury z wyłączonym podświetleniem, jeśli zerkamy czasami na nakładki w celu przypomnienia sobie gdzie jest jaki klawisz.

Powierzchnia użytych tu nakładek jest lekko chropowata i przez to dosyć dobrze znosi wszelkie zabrudzenia – to znaczy nie zostają na niej żadne tłuste ślady. Dodatkowo gracze mogą docenić szorstkie nakładki, bo nie ślizgają się po ich powierzchni palce. Moim zdaniem nie jest to jednak tak mocno zauważalna różnica i ja sam do grania wolę gładkie jak lustro nakładki, bo magicznie kleją się do moich palców. Większość ludzi wydaje się natomiast lubić bardziej właśnie te szorstkie. Pamiętajmy też, że ze względu na użycie tu tworzywa PBT, faktura nakładek nie wytrze się prawdopodobnie przez najbliższych kilka lat, a może nawet i więcej.

Niektóre z keycapów otrzymały dodatkowe nadruki na boku, a jeden z nich na powierzchni. Wszystkie nadruki powstały z użyciem metody pad-print, która nie jest zbyt wytrzymała, jednak jeśli nadruk znajduje się na boku i nie wchodzi w kontakt z palcem, to nie ma co się obawiać. Gorzej, jeżeli nadruk ten jest wystawiony na bezpośredni kontakt z naszymi palcami – wówczas może on zejść bardzo szybko. Takie ryzyko jest więc w przypadku symbolu €, który z jakiegoś powodu znalazł się jako dodatkowy nadruk na klawiszu 5. To dziwne o tyle, że aby wprowadzić ów symbol potrzeba kombinacji klawiszy Alt+U, a nie Alt+5. Pozostałe nadruki dodatkowe symbolizują poboczne funkcje, takie jak multimedia czy sterowanie podświetleniem.

Użyty w tym przypadku profil to popularny OEM, a zatem nakładki te są nieco wyższe niż Cherry, ale nie należą też do najwyższych. Ich bryła wyraźnie przypomina prostopadłościan, natomiast powierzchnia jest delikatnie wgłębiona dla lepszej wygody podczas pisania. Dodatkowo rogi nie są ostre, a lekko zaokrąglone.

Czcionka użyta przez Logitech jest dość kanciasta, ale nie wykracza poza granice eleganckiej. Nie jest to jeszcze ten poziom, jak w klawiaturach typowo kiczowatych, gdzie krój pisma wygląda jak z Cyberpunka. Wszystkie słowa zostały napisane wielkimi literami. Każda legenda jest wycentrowana w górnej części powierzchni keycapa. Producent zdecydował się na domknięcie wszelkich brzuszków, w znakach takich jak O i P czy 6 i 8. Normalnie wiązałoby się to z brzydkimi ciemniejszymi punktami, przez które podświetlenie ma problem się przedrzeć, natomiast nie jest tak w tym przypadku. Jest to dziwne, ale podejrzewam, że ma to coś wspólnego z użyciem tak ciemnego plastiku do stworzenia literek. Może dzięki temu wiązania między tworzywami są lepsze i można zamykać brzuszki literom bez dodawania do nich wsporników?

Niestety muszę wspomnieć, że podobnie jak w wielu klawiaturach projektant z jakiegoś powodu zdecydował się reprezentować wszystkie modyfikatory słowami, ale nie Backspace, Enter, Menu i Windows. O ile ten ostatni jest zrozumiały, o tyle pozostałe nigdy nie dadzą mi spokoju. Czemu wszystkie klawisze zostają oznaczone słowami, a tylko te konkretne zawsze muszą mieć jakąś ikonkę? Nie ma to dla mnie żadnego sensu i psuje to moim zdaniem wygląd klawiatury, bo tworzy zbędną niespójność.

Stabilizatory

Logitech nigdy nie był znany ze smarowania stabilizatorów w swoich klawiaturach. Podobnie jest niestety w modelu G413 SE TKL, który ma standardowe stabilizatory montowane do metalowej płyty na zatrzaski. Na ich drucikach nie znalazłem ani grama smaru, co skutkuje niezbyt przyjemnym dla uszu klekotaniem podczas wciskania klawiszy stabilizowanych. Dodatkowo obudowy stabilizatorów nie siedzą zbyt stabilnie w płytce i bujają się pod wpływem jakiegokolwiek nacisku. To również negatywnie wpływa na brzmienie klawiatury.

Dziwi mnie, że tak wiele producentów nadal nie dba o stabilizatory. To jedna z najprostszych operacji, które można wykonać na klawiaturze przed dopuszczeniem jej do obiegu. Wystarczy odrobina smaru i różnica od razu jest słyszalna. Nie tłumaczy tego nawet cena, bo w tej samej kwocie konkurencja jest w stanie bardzo dobrze nasmarować stabilizatory. Nie potrzeba nawet smarować stabilizatorów perfekcyjnie, jeśli ktoś chce idealnego brzmienia to dopracuje je samodzielnie. Chodzi tu o jakikolwiek ruch w kierunku dostarczenia klientowi przyjemnych doznań z korzystania z klawiatury. Logitechowi najwidoczniej na tym nie zależy.

(fot. Mateusz Szymański – Tabletowo.pl)

Przełączniki

Recenzowana dziś klawiatura to pełnoprawny mechanik, choć ogólna definicja klawiatury mechanicznej różni się w zależności od zapytanej osoby. W przypadku G413 SE TKL nikt jednak nie zaprzeczy, że jest to mechanik, gdyż oparty jest on o przełączniki klonujące projekt Cherry MX. W tym przypadku mamy do czynienia z niezbyt popularnym modelem marki Long Hua, którego koloru nie jesteśmy niestety w stanie wybrać – Logitech skazuje nas na wariant Brown. Dla mnie to nie problem, natomiast fani przełączników liniowych i klikających mogą się poczuć pominięci.

Long Hua Brown są produkowane przez znanego producenta Kaihua, którego kojarzyć możecie ze stworzenia marki Kailh. Można właściwie założyć, że różnice pomiędzy Long Hua Brown, a standardowymi Kailh Brown są marginalne lub kompletnie nie istnieją. Wychodzą one przecież z tej samej fabryki i prawdopodobnie nawet tej samej linii produkcyjnej. Logitech często korzysta z modeli tego producenta, ale moim zdaniem nie jest to zbyt dobry ruch. Kaihua nie jest raczej kojarzone z jakością i dopiero ich seria Kailh BOX jest w stanie zaoferować naprawdę dobrą jakość. Podstawowe modele tej firmy niestety nie reprezentują sobą nic specjalnego.

Brązowe przełączniki, użyte w tej klawiaturze, to typ „tactile”, co można przetłumaczyć jako „dotykowy”. Oznacza to, że podczas wciśnięcia jesteśmy w stanie wyczuć palcami moment aktywacji. Sprzężenie zwrotne, które daje nam o nim znać, może być bardzo lub słabo wyczuwalne, aczkolwiek jego zadaniem jest poinformować nasz palec o aktywacji, w wyniku czego możemy puścić klawisz zamiast dociskać go do samego dołu. Z tego też powodu jesteśmy w stanie pisać szybciej, a gracze mogą szybciej reagować. Dlatego też uważam, że głupotą jest traktowanie liniowców jako jedynych przełączników nadających się do grania. Osobiście o wiele lepiej gra mi się właśnie na przełącznikach dotykowych, a nie na liniowych.

Long Hua Brown mają skok o standardowej długości 4 milimetrów, natomiast aktywacja ma miejsce na poziomie 1,9 mm. Aby je aktywować musimy użyć siły 50 gramów. Niestety, producent nie podaje nam informacji, jaka jest potrzebna siła do doprowadzenia trzonu do samego dołu, natomiast moje paluszki mówią mi, że oscyluje ona w okolicach 65 gramów. Sprzężenie zwrotne, zwane też bumpem, jest tutaj naprawdę nieduże – jak na brązowe przełączniki przystało. Dlatego też moim zdaniem pełni ono tutaj rolę dodatku, a nie informacji dla palca, że ten ma się cofnąć. Nie można natomiast powiedzieć, że jest to przełącznik taki sam jak liniowce. Bumpa czuć, może nie wyraźnie, ale czuć. Jest to takie delikatne zahaczenie w połowie skoku, taki mały wybój na drodze – niczym przejechanie przez płytką dziurę rowerem. W mojej opinii taki typ bumpa jest mocno niedoceniany i spotyka się ze zbyt dużym hejtem. Ludzie uważają, że sprzężenie zwrotne musi być gigantyczne, ale w takiej sytuacji nasze palce bardziej się męczą. Dlatego ja uwielbiam właśnie przełączniki z malutkim bumpem, który po prostu jest przyjemnym dodatkiem do skoku.

Niestety, jakość przełączników Long Hua nie jest na najwyższym poziomie, co skutkuje wyczuwalnie większym tarciem i zauważalnie większym bujaniem się trzonu na boki. Nie jest to może jeszcze poziom Outemu, ale oczekiwałbym od marki, jaką jest Logitech, zamontowania trochę bardziej jakościowych przełączników w klawiaturze – na przykład Gateronów. Tarcie sprawia tutaj, że poza małym bumpem czujemy też bardzo nieprzyjemne ocieranie trzonu o prowadnice w obudowie, zaś trzon buja się nieco na boki, gdy naciśniemy na niego palcem.

(fot. Mateusz Szymański – Tabletowo.pl)

Brzmienie

Recenzowana dziś klawiatura nie należy do najcichszych z kilku powodów. Po pierwsze – ma ona wspomniany wcześniej floating-key design, który przez brak ścianek dookoła przełączników nie jest w stanie kontrolować dźwięku i pozwala falom dźwiękowym rozlewać się w każdym kierunku. To skutkuje o wiele głośniejszą klawiaturą niż gdyby dodatkowo ją obudować, co wcale nie jest dużym dodatkowym kosztem, czego dowodzi konkurencja. Dodatkowo brzmienie jest tu bardzo nierówne, natomiast dzięki keycapom z tworzywa PBT i przełącznikom dotykowym jest wyraźnie skierowane w stronę niższych częstotliwości, choć to jeszcze nie bas. Ponadto materiał keycapów nieco niweluje głośność całej konstrukcji, dzięki czemu nie jest ona aż tak głośna, jak moglibyśmy się spodziewać po klawiaturze z wystającymi przełącznikami.

Drugim czynnikiem są nienasmarowane stabilizatory, które klekoczą przy każdym wciśnięciu dowolnego klawisza stabilizowanego. Oczywiście najbardziej hałasuje spacja, ale Shifty, Enter i Backspace również szeleszczą. Nie są to co prawda najgłośniejsze stabilizatory, z jakimi się spotkałem, ale nie można ich w żadnym wypadku nazwać dobrymi. To po prostu niedopracowany produkt, który można było jeszcze dopieścić i brzmiałby o wiele lepiej i ciszej. A tak, grając na G413 SE TKL jesteśmy w stanie obudzić domowników, gdy ci już śpią.

Trzecim i ostatnim powodem brzydkiego brzmienia recenzowanej dziś klawiatury są sprężynki zamontowane w przełącznikach Long Hua Brown. Nie są one w żadnym stopniu nasmarowane, przez co przy każdym wciśnięciu głośno rezonują. Efektem jest donośny metaliczny pogłos, który wcale nie jest przyjemny dla uszu.

https://www.tabletowo.pl/wp-content/uploads/2022/09/recenzja-Logitech-G413-SE-TKL-soundtest.mp3
Tak brzmi klawiatura Logitech G413 SE TKL

Podświetlenie

Logitech postawił w przypadku swojego budżetowego modelu klawiatury na jednokolorowe podświetlenie, które ma barwę białą. To wspaniała decyzja i uważam, że więcej producentów powinno w tańszych klawiaturach oferować takie właśnie rozwiązanie. Zamiast pchać najtańsze diody RGB, które nie potrafią sobie poradzić z mieszaniem kolorów, lepiej wrzucić jednokolorowe LED-y, które zapewnią czytelność literek na keycapach i przy okazji nie będą obrzydzać wyglądu klawiatury.

Jako że są to jednokolorowe białe diody, to nie ma tu problemu z reprodukcją tej barwy. Wygląda ona perfekcyjnie, chłodno, bez żadnych przebarwień. Nie jest to co prawda najjaśniejsze podświetlenie, ale moim zdaniem daje radę nawet w niesprzyjających warunkach. Trybów jest kilka do dyspozycji, a zmieniać możemy je kombinacją klawiszy FN+F12. Nie byłem jednak w stanie wyłączyć podświetlenia kompletnie, co jest o tyle dziwne, że nie każdy chce mieć ciągle włączone lampki, które pobierają więcej prądu i rozświetlają biurko w środku nocy.

Wyłączyła się natomiast dioda pod klawiszem End. Tak po prostu, któregoś dnia zaczęła gasnąć i nie do końca rozumiałem czemu się to dzieje. Na początku uznałem, że to jakaś dziwna funkcja klawiatury, ale nie dokopałem się do żadnej informacji o tym. Sprawdziłem więc kilka recenzji i zauważyłem, że na jednym z filmów również się ona nie pali. Zapytałem też znajomego recenzenta, który miał G413 SE TKL na testach, i przyznał, że pierwszy egzemplarz miał wadliwą diodę pod tym samym klawiszem, co w moim przypadku, ale Logitech wymienił mu go na działający. Wychodzi zatem na to, że albo jest to ogólna wada tego modelu i dioda montowana pod End ma predyspozycje do szybkiego umierania, albo Logitech nie utylizuje wadliwych egzemplarzy i wprowadza je dalej w obieg, a ja przypadkowo na niego wpadłem. Dodam jeszcze, że przez pierwszych kilka dni dioda po prostu mrugała – raz świeciła jaśniej, raz ciemniej, raz wcale. Po tygodniu użytkowania LED umarł kompletnie i nie chce się w ogóle zapalić.

Lampki kontrolne

Jak wspomniałem już w tym artykule, z prawego górnego rogu usunięte zostały trzy klawisze, a w ich miejsce umieszczono logo Logitech G oraz dwie lampki kontrolne. Świecą one na biało i są ukryte pod mlecznymi owalami, które mają na celu lepiej rozprowadzić światło. Ta po lewej informuje o włączeniu CapsLocka, zaś ta po prawej – ScrollLocka. Jest to o tyle dziwne, że ScrollLock jest pośród trzech klawiszy, które zostały z klawiatury usunięte.

Mamy do niego jednak dostęp pod kombinacją klawiszy FN+Home, więc jest to na swój sposób zrozumiałe. Obie diody są podpisane białym tekstem, złożonym z cienkich literek, który jest podatny na wycieranie się, ale raczej nikt nie będzie po nim jeździł brudnymi palcami. Uważam więc, że są to ładnie wykonane lampki kontrolne, które świetnie wpasowują się w resztę estetyki klawiatury.

(fot. Mateusz Szymański – Tabletowo.pl)

Oprogramowanie… albo raczej jego brak

Po podłączeniu klawiatury do komputera i włączeniu programu G HUB wita nas komunikat, że model Logitech G413 SE TKL nie wymaga do działania osobnej aplikacji. Kolejny raz napotykamy więc bardzo dziwne podejście Logitecha do swoich klientów. Zamiast zaoferować wsparcie klawiatury w postaci oprogramowania, ten każe nam radzić sobie bez niego. Może być to oznaka chciwości – wiecie, firma każe nam kupić droższą klawiaturę, żeby dostać dodatkową funkcję, jaką jest oprogramowanie.

Problem leży w tym, że komunikat w aplikacji jest po prostu błędny na dwóch płaszczyznach, zależnie od naszego spojrzenia. Po pierwsze – praktycznie żadna klawiatura na świecie nie wymaga oprogramowania do działania. Zdecydowana większość obecnie produkowanych peryferiów jest plug-and-play i oprogramowanie służy w nich tylko jako dodatek, a nie jako wymagany do działania sterownik. Stwierdzenie, że G413 SE TKL nie wymaga G HUB-a do działania nie jest więc nieprawdą, ale nie jest też niczym specjalnym – nie jest to bowiem żadna cecha specjalna tej konkretnej klawiatury.

Po drugie – klawiatura jak najbardziej wymaga oprogramowania do działania, przynajmniej w moim przypadku. Niezły obrót o 180 stopni, prawda? Najpierw mówię, że żadna nie wymaga, a teraz nagle zmieniam zdanie, że każda wymaga. Ale wysłuchajcie mnie – jestem nietypowym człowiekiem i korzystam z nieco innego układu klawiszy niż ten spotykany w większości obecnie produkowanych klawiatur. Mam bowiem ustawiony lewy Control w miejscu CapsLocka i vice versa. Jeśli to możliwe, to dodatkowo ustawiam multimedialne Play/Pause w miejscu Pause/Break. Jeśli zatem klawiatura nie ma oprogramowania, które pozwala na tę zmianę, to jest ona dla mnie bezużyteczna, bo nie jestem w stanie z niej korzystać. Jasne, mogę nadal na niej pisać, ale tracę elementarną funkcję, którą jest lewy Control. Bez niego nie mogę chociażby poruszać się w grach, ani kopiować i wklejać tekstu.

Moje stanowisko jest więc jasne: Logitech nie ma żadnego powodu, żeby nie wspierać G413 SE TKL swoim oprogramowaniem. Ani nie podniosłoby to znacznie kosztów produkcji (Logitech ma już gotowy program), ani nie jest to funkcja zarezerwowana dla droższych produktów (konkurencja oferuje klawiatury z oprogramowaniem za niższe ceny). Wychodzi więc na to, że to tylko Logitech ma uprzedzenie do oferowania swoim klientom pełnej funkcjonalności i zwyczajnie nie chce, żeby korzystało im się komfortowo z ich produktów.

(źródło: G HUB)

Logitech G413 SE TKL – ocena końcowa

Trudno było mi testować tę klawiaturę Logitecha. Z jednej strony firma zbudowała sobie dosyć dobrą renomę, jeśli chodzi o sprzęt biurowy, z drugiej jednak ich podmarka, zajmująca się sprzętem dla graczy, nie nadąża za konkurencją i innowacjami, które są ciągle wprowadzane na rynek. Odświeżona wersja popularnych klawiatur G413 miała być budżetowym produktem dla graczy, a okazała się miernym tworem, który niknie w tłumie o wiele lepszych ofert od konkurencji.

Mamy tu co prawda naprawdę solidne nakładki double-shot z tworzywa PBT, których powierzchnia jest przyjemnie chropowata, a literki są nietypowo ciemne. Natomiast poza tym aspektem nie widzę w tej klawiaturze absolutnie nic, co mogłoby skusić mnie do jej zakupu, gdybym był potencjalnym klientem szukającym klawiatury TKL do 300 złotych.

No właśnie, Logitech wycenił model G413 SE TKL na kwotę 369 złotych, natomiast inne sklepy z elektroniką oferują go za maksymalnie 299 złotych, a często nawet w promocjach za 239 złotych. Nie da się zatem ukryć, że jest to tania klawiatura, jak na standardy gamingowego sub-brandu Logitecha, ale niestety nie oferuje nic, co mogłoby usprawiedliwić nawet taką cenę.

Przyznam szczerze, że takich potknięć spodziewałbym się co najwyżej od klawiatury za 150 złotych, ale nie za dwukrotność tej kwoty. Kompletnie suche stabilizatory, maleńkie nóżki do regulacji kąta nachylenia, przełączniki wystające ponad obudowę i brak oprogramowania – te wszystkie cechy sprawiają, że zwyczajnie w świecie nie mogę nikomu polecić tej klawiatury. Po prostu, G413 SE TKL to klawiatura niegodna Waszych pieniędzy, bo w tym budżecie można dostać takie produkty, jak Krux Atax Pro na Gateronach, Dream Machines DreamKey TKL czy Silver Monkey X SMGK1000. Wszystkie z nich zmiatają pod każdym aspektem z planszy propozycję Logitecha w rozmiarze TKL do 300 złotych.

To nie tak, że odświeżonego G413 od Logitecha nie da się używać, są jednak moim zdaniem na rynku o wiele lepsze i solidniejsze propozycje, które świetnie zamieniają każdą złotówkę, którą na nie wydamy, w funkcje i cechy godne dobrej klawiatury. Dlatego też – jeśli poszukujecie dobrej klawiatury turniejowej w tym budżecie – weźcie sobie coś z tych trzech wspomnianych przeze mnie opcji, a G413 SE TKL pozostawcie najbardziej zagorzałym fanom marki.

klawiatura Logitech G413 SE TKL keyboard
Recenzja Logitech G413 SE TKL – tanio i miernie
Zalety
elegancki, stonowany wygląd
wytrzymałe keycapy double-shot PBT
jednolite podświetlenie w kolorze białym zamiast taniego RGB
Wady
suche, klekoczące stabilizatory
zbyt małe nóżki do regulacji kąta nachylenia
brak odpinanego kabla
brak wsparcia przez jakiekolwiek oprogramowanie
przełączniki wystające ponad obudowę
niezbyt ciekawe przełączniki, które są nieco szorstkie, a ich sprężyny rezonują
5
Ocena
Exit mobile version