Microsoft dobrze kombinuje – ma plan, by kolejny Xbox zdominował rynek

Najnowsze wyniki sprzedaży jasno komunikują, że PlayStation 4 jest niekwestionowanym liderem w branży. Konsola do końca zeszłego roku rozeszła się w liczbie 91,6 mln egzemplarzy. Co więcej, PS4 tylko w grudniu lepiej sprzedało się od Nintendo Switch. Niebiescy zatem świętują, a zieloni na czele z Philem Spencerem kombinują, jak tu wygryźć konkurenta ze szpicy. Mają całkiem niezły plan i powiem Wam, że to może się udać.

Ostatnio nic się w naszej pięknej branży nie dzieje. Deweloperzy powoli przechodzą z projektami na kolejną generację, tytuły zapierające dech w piersiach możemy policzyć na palcach jednej ręki, a ostatnie E3 dobitnie pokazały że… zbliżamy się do kresu PS4 i Xboxa One. Dlatego z każdej strony docierają do nas sygnały o planach, projektach i sprzętach, które mają zdominować rynek na kolejne lata. Microsoft przoduje w tym aspekcie, mając tuzin asów w rękawie. Jeżeli ekipa dobrze je wykorzysta, to może zawojować świat. Co dokładnie mam na myśli?

Co poszło nie tak?

Xbox One od samego początku nie miał lekko. Najpierw koszmarna prezentacja konsoli, gdzie TV TV TV przeplatało się ze sztywnymi prowadzącymi, a potem Don Mattrick, który zasugerował, że jak nie masz internetu, to masz pecha – leć po Xboxa 360. Ten człowiek był wyjątkowo udany PRowo, narobił w mediach takiego bałaganu, że smród po nim unosił się jeszcze przez wiele miesięcy. Przymus weryfikacji online co 24 godziny, brak rynku gier używanych, do tego obowiązkowy Kinect… Sam podpisywałem petycję „NIE DLA XBOXA ONE”. Takim to byłem bojownikiem o dobro graczy. Na domiar złego, Xbox One kosztował $100 więcej od PS4 – no gwóźdź do trumny.

Nie masz internetu? A to pech. Don Mattrick był jednym z powodów przez które Xbox znalazł się na dnie.

Premiera Xboxa One odbyła w grudniu 2013 roku, a Don „360” Mattrick wyleciał chwilę później. W marcu 2014 stery po nim przejął Phil Spencer, stając na czele dywizji Xboxa i Xbox Live. To był początek zmian, bo charyzmatyczny Amerykanin zdawał się doskonale orientować w potrzebach i oczekiwaniach graczy. Od razu zakomunikował, że od tej pory Xbox skupi się na grach, a nie rozrywce multimedialnej. Wycofywał stopniowo Kinecta i inwestował w rozwój marek ekskluzywnych. Wszystko na plus.

Nie uratowało to jednak sytuacji konsoli, która z czasem zaczęła sprzedawać się tak słabo, że Microsoft… zaprzestał publikowania informacji o ilości opchniętych sztuk. Ich liczba utknęła gdzieś w okolicach 50 milionów. Nie pomogło ani odpalenie Xboxa One S, ani późniejsza premiera potężnego Xboxa One X. Marka Xbox One została odgórnie skazana na porażkę. Spencer dwoił się i troił, by zainwestować w tytuły na wyłączność, w nowe studia, w kolejne nowości i dodatki dla graczy, które uprzyjemnią im czas spędzony z konsolą. Ale to dalej była kropla w morzu potrzeb.

Najmocniejsza konsola na świecie… a gdzie są najmocniejsze gry na świecie?

Dla mnie, dużym błędem marketingowym i PRowym była konsolidacja gier między Xboxem, a Windowsem. Doskonale rozumiem, że to jedno i to samo środowisko, ten sam wydawca, to samo miejsce, ale… gracze nie odebrali tego pozytywnie. Rozpoczęła się fala hejtu, a potem niemal przywara Xboxa, że nie ma on żadnych „ekskluziwów”, bo wszystkie tytuły lądują na PC. Mamy takie czasy, że gracze uwielbiają utożsamiać się z daną marką, jej przekonaniami czy podejściem, a Microsoft robił wszystko by Xboxa One nie było za co pokochać.

Jest problem, więc jak teraz odwrócić sytuację?

Tutaj nie pomoże nawet cały oddział Strażników Światynnych z obozu na bagnie. Trzeba opuścić lokal, zabierając ze sobą tylko złote figurki i zagospodarować nową przestrzeń. Kolejny Xbox musi wszystkim zerwać czapki z głów, a otoczka wokół niego powinna wrócić do pięknych czasów Xboxa 360, który oferował graczom dokładnie to, czego oczekiwali.

Kto dziś z łezką w oku nie wspomina tego kochanego szaraka? Pamiętacie to kapitalne menu?

Phil Spencer ma pewien plan. Po pierwsze, Xbox Anaconda powinien kosić wszystkich swoją specyfikacją. Po drugie, powinien skupiać się na graczach. Po trzecie, powinien mieć lineup doskonałych gier na wyłączność. Po coś zresztą kupiono tych kilkanaście studiów deweloperskich (w tym genialne Playground Games czy Ninja Theory). Ale co jeszcze? Sama konsola nie wystarczy, potrzebne są dodatkowe działania.

Xbox Game Pass – jedna z najlepszych usług dla graczy

Microsoft potrafi zaskoczyć graczy podczas walki o klienta, a jednym z takich wspaniałych zaskoczeń jest Xbox Game Pass. Świetna usługa, trochę „netflixopodobna”, oferująca wybrane gry w ramach jednego abonamentu, które możemy odpalać w dowolnym momencie i na dowolnej konsoli. Wystarczy zalogować się na konto. W tej chwili znajdziemy tam 140 tytułów, a ich liczba stale rośnie. Bardziej opłaca się wykupić abonament, by pograć w Forze Horizon 4, niż kupować ją na własność.

To taki growy Netflix, z którego z każdym miesiącem co raz bardziej opłaca się skorzystać

Pewniakiem w lutym jest Crackdown 3, którego z pewnością ogra wielu graczy w ramach dostępu do tej usługi. Bardzo dobrze, bo w przeciwnym wypadku niewiele osób w ogóle zwróciłoby uwagę na ten tytuł. Powstaje w bólach od kilku lat, a jego założenia przerabiano kilkukrotnie. Aż dziw bierze, że gra wreszcie ujrzy światło dzienne. Do tego dojdą jeszcze cztery inne szpile, których Microsoft chwilowo nie chce ujawniać. Z ogrywaniem musimy się spieszyć, bo gry po jakimś czasie wymieniane są na nowe (jest jednak stała pula wybranych tytułów).

Project XCloud, czyli streaming pełną parą

Tam w Redmond mają wyjątkowo dużą chrapkę na rozwiązania strumieniujące rozgrywkę, zresztą, tak jak pisałem w jednym z moich wcześniejszych tekstów, Microsoft przygotowuje prawdopodobnie dwie wersje nowej konsoli. Jedna pod streaming, druga pod klasyczną rozgrywkę z wykorzystaniem nośników optycznych. Właśnie ta pierwsza miałaby wykorzystać rozwiązania Projectu XCloud, którego twórcy mają jednak znacznie większe aspiracje.

Podoba Wam się takie rozwiązanie? Granie na telefonie w „duże” gry?

Założenie jest całkiem słuszne – bez pobierania i bez czekania, mamy mieć możliwość ogrania najnowszych gier w możliwie jak najlepszej jakości. Sugerowałem wcześniej i podtrzymuję to zdanie, że według mnie na streaming (globalnie) jest jeszcze za wcześnie. Przepustowość łączy, serwerów czy technicznych możliwości pozostawia zbyt wiele do życzenia, by taka usługa mogła działać na pełnych obrotach. Ale do rozdzielczości 1080p powinno wystarczyć. Tylko kto chciałby grać w 1080p w 2021 roku?

Z drugiej strony, kto nie robi postępów, ten się cofa, a znam też wiele osób, które na rozdzielczość 1080p nie narzekają. Kto wie, być może za kolejne dwa lata taka jakość dalej będzie satysfakcjonować co drugiego, co trzeciego gracza. Nie do tego jednak zmierzałem. Project XCloud ma obsługiwać telefony, tablety i dowolne urządzenia z dostępem do internetu, co teoretycznie umożliwi dostęp do platformy Xbox kiedy chcemy i jak chcemy. Według zapowiedzi, Microsoft rozpocznie publiczne testy Project XCloud + Xbox Game Pass jeszcze w tym roku. Kozak.

Wsteczna kompatybilność to kluczowy element

Spencer już dawno zrozumiał, że gracze OCZEKUJĄ wstecznej kompatybilności i nie wolno im tego odbierać. Też tak uważam. Przy przesiadce na kolejną konsolę, fajnie byłoby móc ograć na niej dotychczas posiadane gry. Bez konieczności trzymania dwóch urządzeń pod telewizorem. Ani to fajne, ani energooszczędne, miejscooszczędne czy estetyczne. Spodziewam się, że Microsoft nie zrezygnuje z dotychczasowej polityki i na Xboxie Anaconda odpalimy nie tylko produkcje z Xboxa One, ale także z Xboxa 360 i pierwszego Xboxa, a TAKĄ biblioteką gier można się swobodnie chwalić na prawo i lewo.

Jak często gracie w gry z Xboxa 360 na swoich Xboxach One?

To zresztą będzie kluczowy element przy rzucaniu asami z rękawa i chciałbym, żeby PlayStation 5 również było wstecznie kompatybilne. Mam trochę gier, których zapewne nie zdołam ograć jeszcze przez rok (zakładając, że będę na bieżąco kupować nowe produkcje) i w momencie premiery następnej konsoli, pierwszy stanę w kolejce z plikiem gotówki w łapie i śliną na ustach. Chciałbym mieć możliwość ogrania tego, co mi pozostało.

Multiplatformowy multiplayer złotym środkiem?

Od wielu miesięcy zmagamy się z problemem zabawy po sieci z użytkownikami różnych konsol. Microsoft wykupił swego czasu markę „Minecrafta”. Założenie było takie, żeby niezależnie od posiadanej platformy, każdy mógł pograć z każdym. Niestety, świat nie wygląda aż tak kolorowo, a we wszystko wplątał się czysty biznes.

Wydaje się to jednak całkiem logiczne, gdy pomyślimy o grach typowo multiplayerowych, jak „Overwatch”, „Call of Duty” czy „Fortnite”. Pod względem czysto technicznym, na każdej z platform funkcjonuje to identycznie. Dlaczego więc posiadacz Xboxa nie może zagrać z użytkownikiem PlayStation? Musicie przyznać, że fajnie by tak było. No i po części zresztą, to już działa!

Kto rozumie fenomen Minecrafta?

Sony prowadzi w czołówce z dużym marginesem i nie ma żadnej realnej zachęty – finansowej – do współpracy z Microsoftem w celu uzyskania wieloplatformowej zabawy pomiędzy PlayStation 4 i Xboxem One. Wszystko zmienił ten niesamowity Fortnite (który notabene dawno już przekroczył barierę 200 mln graczy).

Od września 2018 roku, po miesiącach wymyślnych reakcji na graczy i twórców gier wymagających obsługi wielu platform, Sony oficjalnie zezwala graczom „Fortnite” na PlayStation 4 na wspólną zabawę z użytkownikami Androida, iOS, Nintendo Switch, Xbox One, Microsoft Windows i Mac. Co więcej, jeśli kupisz cokolwiek w sklepie „Fortnite” na PlayStation 4, pojawi się to także na innych platformach (tzw. wsparcie „cross-commerce”). Dobre, nie?

Wspólne granie na wielu konsolach – hit czy kit?

Epic Games przetarł tutaj szlak, który może zdefiniować wspólną zabawę na konsolach w przyszłości i chwała mu za to. Ciekawi mnie, jak Wy się na to zapatrujecie, ale dla mnie to sensowne i dobre rozwiązanie, które opłaci się wszystkim, bez żadnego wyjątku. Mam wielu znajomych z Xboxem One i wielokrotnie narzekaliśmy, jaka szkoda, że mają Xboxa, bo pogralibyśmy razem. Oby niebawem to było standardem, a nie epicką usługą.

Microsoft otworzył się na graczy i wychodzi z inicjatywą

Phil Spencer po awansie na stanowisko dyrektora całego segmentu gamingowego, zrobił jedną prostą, ale jakże kluczową rzecz. Wyszedł do graczy, do studiów deweloperskich, z inicjatywą podjęcia współpracy. Zmienił retorykę postępowania, rozpoczął dialog na temat kolejnej generacji konsol i zrobił to w sposób oczywisty i bezpośredni. Gracze lubią, gdy nie wciska im się kitu. Chociaż Spencer ma swoje za uszami, to pozostaje jednym z najmilszych gości w naszej branży.

Taki niepozorny gość, a wykonuje kawał dobrej roboty! Oby gracze to docenili.

A to procentuje. Po absolutnie koszmarnej opinii o Xboxie jeszcze 4-5 lat temu, dziś sytuacja jest zgoła odmienna. Wiele dały ostatnie ruchy giganta, w tym ogromne zakupy, usługi abonamentowe czy dopracowana wersja Xbox One X, która pod względem mocy obliczeniowej pozwala na znacznie więcej, niż PS4 Pro. To ma swoje plusy, bo mogę z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że to właśnie Spencer pchnął w Xboxa nieco ludzkiej tkanki, zbliżając markę do graczy.

Dziś pozostaje już tylko poczekać na rozwój wydarzeń. Żałuję, że nie ma tutaj wielkich gier na wyłączność, chociaż premiera Halo: Infinite zapowiada się smakowicie. Dla mnie absolutnym fenomenem jest Forza Horizon, którą wielbię całym serduchem, a jestem jeszcze fanem Gearsów. Wiem, że to oklepane, ograne już przez wszystkich marki, którymi gracze są nieco znużeni. Właśnie dlatego trzymam kciuki za Spencera i kolejnego Xboxa. Niech oni klepną coś, co wywróci świat do góry nogami. Sony zresztą też ma trochę asów w rękawie.