Im bardziej jesteśmy świadomi, tym częściej zapominamy o podstawach

Jestem przekonana, że niejednokrotnie zdarzyło Wam się mieć mniejsze lub większe problemy ze swoimi urządzeniami. I że zaczynaliście szukać ich rozwiązania nie tam, gdzie faktycznie było trzeba. Wszystko przez to, że mając sporą wiedzę w jakimś temacie, często zapominamy, że to podstawy lubią nawalać. Tak mnie dziś naszło na przykłady z życia wzięte.

Wychodzę z domu. Na uszach bezprzewodowe słuchawki podłączone z telefonem przez Bluetooth. W pewnym momencie zaczynają przerywać, choć nigdy, przenigdy nie miałam z nimi najmniejszego problemu. Wyłączam słuchawki. Wyłączam Bluetooth w smartfonie. Zapominam sparowane urządzenia. Włączam Bluetooth. W słuchawkach włączam opcję parowania. Słuchawki podłączone. Muzyka gra, ale znowu przerywa.

Operacja zakończona niepowodzeniem.

Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że przecież odpalone mam Spotify. A że noszę przy sobie zawsze dwa smartfony, Spoti działa zawsze na tym drugim, żeby nie drenować baterii w głównym. W tym drugim (czyli moim prywatnym) zawsze znajduje się karta z darmową paczką internetu o niskiej przepustowości – awaryjnie, tylko po to, żeby była. Teraz już wiecie, do czego zmierzam?

To nie była wina słuchawek, że coś przerywało na łączu. To była moja wina, bo słuchałam składanki online na słabym internecie. Po przejściu do trybu offline i pobranych playlist, jak się domyślacie, problem zniknął jak ręką odjął.

Czasem trzeba zacząć od podstaw…

No i właśnie, podstawy. Kolejny przykład z życia wzięty. Dostałam do testów jakiś chiński smartfon – nie pamiętam już przy okazji testów którego z nich ta sytuacja miała miejsce. Wyszłam z domu zaraz po tym, jak sobie wszystko skonfigurowałam – pocztę, najważniejsze aplikacje oraz oczywiście zsynchronizowałam kontakty i kalendarz. Dopóki siedziałam w domu, internet działał bez zająknięcia. Gdy tylko oddaliłam się na kilka metrów od niego, nagle straciłam dostęp.

Myślę: „co jest? Niemożliwe przecież, żeby ten sprzęt nie obsługiwał żadnych polskich częstotliwości”. Wchodzę w ustawienia sieci komórkowych, wybieram punkty dostępu, patrzę czy aby na pewno wszędzie wszystko jest dobrze skonfigurowane (bo czasem nie jest i trzeba ręcznie zmieniać – o czym pisałam tutaj). Jak widzicie, zaczęłam od skrajności, zamiast pomyśleć o podstawach… Bo wiecie czego nie zrobiłam?

Nie włączyłam transmisji danych. Tak po prostu. Nie włączyłam. Podstawa…

To coś jak dziwienie się, że woda w czajniku się nie gotuje, bo zapomnieliśmy go włączyć…

Dlaczego o tym piszę? Bo takie sytuacje zauważam coraz częściej – nie tylko u siebie, ale i u znajomych. A że bardzo łatwo jest nas zirytować… to emanujemy negatywnymi emocjami. A czasem po prostu warto wyzbyć się przeświadczenia, że się jest dobrym znawcą tematu i zacząć tak, jakby to zrobił laik.

Bo przecież w wielu przypadkach pomaga ponowne uruchomienie urządzenia ;).

_
Napisałam ten tekst trochę się naśmiewając sama z siebie, żeby pokazać Wam, że każdemu zdarzają się technologiczne wtopy. Jestem ciekawa czy i Wam przytrafiły się podobne historie? Chętnie poczytam – zwłaszcza w weekend ;)