Dokąd zmierzają wyznawcy technologicznych bóstw?

Gdyby zapytać każdego geeka, jaka marka zyskała w Polsce najwięcej na przestrzeni ostatniego roku, odpowiedź byłaby jedna — Xiaomi. Firma rodem z Państwa Środka to istny ewenement na skalę świata, pokazała ona bowiem jak w krótkim czasie wytworzyć zgraną i identyfikującą się z marką społeczność. Sam poniekąd stałem się ofiarą firmy z siedzibą w Pekinie, wpadając w jej sidła. Korzystam z naprawdę szerokiego asortymentu sprzętów ze znaczkiem Mi. Począwszy od rzeczy tak oczywistej jak smartfon, przez kamerę, opaskę monitorującą aktywność, lampę na biurku po zamówiony dzisiaj długopis. Niektórzy z Was powiedzą, że to choroba, ślepe utożsamianie się z marką, która wybija się na tanich produktach, które są mieszanką innowacji innych producentów. Nie można jednak zaprzeczyć, że wspomniana mieszanka jest bardzo dopieszczona, powodując zadowolenie, a finalnie przywiązanie do marki. Jeżeli więc choruję, pozostaje mi cieszyć się, że za długopis wydałem kwotę będącą równowartością dwóch czekolad, bądź – jak kto woli – tanich piw. Zdecydowanie miałbym powody do większego zmartwienia, gdybym kupował książkę bez tekstu za cenę przyzwoitego roweru — na całe szczęście to jeszcze nie to stadium choroby, ten wirus jeszcze do mnie nie dotarł — widać jem za mało jabłek. Koniec końców, niedługo po kupnie wspomnianego długopisu, zacząłem się zastanawiać czy utożsamianie się z marką ma jakiś sens, czy daje nam to jakiekolwiek korzyści prócz próby kreowania siebie samego na osobę lepszą, bardziej interesującą? Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzie walczyli o pokój na świecie, o szeroko pojętą wolność jednostki — kiedy widzę tendencję dzisiejszego społeczeństwa — poniekąd również swoją, obawiam się, że za pięćdziesiąt lat, a może i wcześniej, możemy bić się o firmy, dla których jesteśmy tylko małym trybikiem w wielkiej machinie zysków.

Każdy z nas pamięta telezakupy, które kilkanaście lat temu były całkiem popularne, w dobie, kiedy dostęp do internetu nie był jeszcze tak rozpowszechniony. Ich cel był jeden — sprzedać zwykłą rzecz, ubraną w niezwykłe słowa. Prezentacje produktów były przekolorowane, a celem tego było tylko jedno — jak największy zysk, który generowały zamówienia od ogłupionych kłamliwym marketingiem klientów. Dzisiaj tego typu działania zeszły już na margines, choć nadal w sieci można naciąć się na uzdrawiające plastry Aikido. Marketing na przestrzeni czasów mocno ewoluował, obierając nieco inne niż dotychczas drogi. Nie są one już tak często oparte na kłamstwie i fałszu, choć nadal zawierają w sobie dawkę dezinformacji, przesyconą niesamowitymi opisami i zaletami produktów. Pomimo wielu zmian — główny trzon marketingu się nie zmienił. Wszystko nadal polega na tym, by klient zapłacił jak najwięcej za coś, co jest modne i pożądane — jednocześnie będąc sztuczną kreaturą naszych czasów.

Space Gray czy Rose Gold?

Niewątpliwie Apple to król marketingu. Nikt nie potrafi sprzedać swoich produktów tak efektywnie, jak firma z Cupertino. Nie słyszałem, by kolejka po nowe Samsungi z serii Galaxy była tak samo okazała, jak przy wielu Apple Storach na całym świecie, kilka dni przed premierą najpopularniejszego telefonu naszych czasów. Połyskliwe jabłuszko na tylnym panelu smartfona działa niczym magnes, który dla części klientów jest najważniejszym powodem do zakupu nowego telefonu. Moim zdaniem magia marki skryta jest nie tylko w świetnie działających urządzeniach oraz najwyższej klasy serwisie gwarancyjnym, ale przede wszystkim w marketingu, który poprzez swoje hasła zostaje w pamięci na długo. Apple to firma, która dyktuje warunki — gdy czarne nazwie białym, wszyscy zwolennicy marki są szczęśliwi i lecą do sklepów wydać swoje pieniądze. Space Black to przecież najzwyczajniejszy kolor szary, lecz magiczna otoczka wszechświata, fruwających w kosmosie planet, dodaje niesamowitości. I to się sprawdza.

Domagajmy się prawdziwej rewolucji

Ślepe podążanie za marką generuje wiele minusów, poprzez które cierpię ja i Ty. Wśród największych wad obecnych smartfonów użytkownicy wymieniają w pierwszej kolejności małą pojemność baterii, poprzez którą wszystkie inne cudowne feature odchodzą w niepamięć. Nic nam bowiem nie pomoże cudowny zakrzywiony wyświetlacz, kiedy będzie emitować naturalną czerń, wynikającą z braku energii. Pomimo tego, iż wada ta jest powszechnie znana, telefony, które z generacji na generację mają mniejszą pojemność baterii, wciąż są kupowane w milionach egzemplarzy, bowiem użytkownicy zapominają o tym, co naprawdę istotne, będąc omamionym boskim marketingiem. Poniekąd rozumiem producentów, którzy chcą wywołać efekt WOW i zyskać grono nowych zwolenników, lecz nie rozumiem użytkowników, którzy dają się ogłupiać. Gdybyśmy, jako geekowa społeczność powiedzieli nie poprzez swoje portfele, giganci mobilnego rynku musieliby coś faktycznie zmienić — na lepsze.

Usuńmy porty!

No bo na co to, komu potrzebne. Wciąż mam w pamięci moment, kiedy Apple zaprezentowało nowe Macbooki z Touchbarem. Ile było gadania o tym, że jest to najgorszy Macbook wszech czasów, gdzie niemal wszystkie zmiany stały się zmianami na gorsze. Prześmiewamy Touchbar, miał być ekranem wyłącznie do emotek, a usunięte porty gwoździem do trumny firmy Apple, no bo przecież Apple się kończy. Okazało się jednak, że użytkownicy, którzy tak narzekali, wydali jednak swoje pieniądze. Sprzedaż Macbooka z dwoma portami USB-C i portem jack 3,5 mm okazała się rekordowa. Tim Cook możliwe, że przecierał oczy ze zdumienia, widząc falę krytyki oraz późniejsze dolary nieustannie wpływające na konto firmy. Patrząc przez pryzmat tej historii, nie rozumiem zdziwienia, że Apple usunęło złącze jack 3,5 mm w najnowszych iPhonach. Czy firma z Cupertino otrzymała od użytkowników żółtą kartkę? Nie, więc można grać dalej, nie zmieniając taktyki.

Wyznacznik trendu

Apple od zawsze takim było. Wiele zmian na przestrzeni lat było kopiowanych przez innych producentów, zarówno lepszych, jak i gorszych. Z każdą kolejną premierą nowych smartfonów, urządzeń z jackiem 3.5 mm będzie coraz mniej. Xiaomi Mi 6 już zagościło na rynku bez tego złącza, w sumie nie ma w tym nic dziwnego. Skoro Apple jest trendy, dyktuje warunki na rynku i kontrowersje nie zyskały sprzeciwu, firmy będą kontynuować tę politykę. Każdy z nas zapewne zna moment na imprezie, kiedy na stole ląduje pizza — wzrok lata po całej sali, aż nagle następuje upragniony moment. Ktoś, z reguły ten najgłodniejszy, częstuje się pierwszym kawałkiem, cała reszta po chwili bez skrępowania podąża za nim, wcześniej bojąc się łatki największego głodomora. Apple jest głodne pieniędzy, dokonuje więc ruchy, które wyprzedzają konkurencję — niektóre z nich są jednak złe. Dopóki jednak my, jako użytkownicy, nie okażemy swego sprzeciwu niekorzystnym rozwiązaniom i fałszywym rewolucjom — będziemy zmuszeni z decyzjami rynkowych gigantów żyć, pijąc przy tym własne, nawarzone przez siebie piwo.

Możemy się bronić

Naszą bronią są nasze portfele. Powinniśmy porzucić swoje przywiązania do marek i na chłodno podchodzić do nowych produktów. Oczywiście, przed świetnym marketingiem nawet najwytrwalsi nie muszą się obronić, ale stawiajmy opór. Powiedzmy NIE i spróbujmy nowych rozwiązań, chociażby konkurencyjnych, które po prostu są lepsze, bądź zostańmy z rocznym flagowcem na kolejny rok. Myślenie o rocznym smartfonie, jako o takim, który nie nadaje się do użytku po roku od premiery, to tylko wytwór marketingu, poniekąd presja otoczenia. Ja postanowiłem, że nie dam porwać się w wir corocznych zakupów, nawet pomimo tego, że Xiaomi Mi 6 jest smartfonem naprawdę dobrze prezentującym się technicznie. Poprzednia generacja tego smartfonu daje mi jednak satysfakcję z codziennego używania — nie uważam by się zestarzał, więc po co zbędnie wydawać pieniądze. Wyleczmy się z geekowej choroby, nie bójmy się powiedzieć nie. Dajmy jasny znak, że potrzebujemy naprawdę istotnych zmian, a nie lichych dodatków, które w rzeczywistości są tylko zbędną ewolucją podbijającą cenę produktu. Pokażmy żółte kartki, tak by producenci nie czuli się bezkarni, bo to my powinniśmy wpływać na ich politykę, a nie oni na nasze zakupowe zwyczaje. Bez nas nie istnieją i niech lepiej zaczną się bać.

 

Źródła ilustracji:

  1. Obrazek ilustracyjny: applefix.pl
  2. www.fossbytes.com