Bose Noise-Masking Sleepbuds – ile warty jest spokojny sen? (recenzja)

Przyznam szczerze, że bardzo, ale to bardzo lubię testować różne słuchawki. Sporą satysfakcję sprawia mi nie tylko zestawianie ze sobą różnych podejść różnych producentów starających się stworzyć słuchawki o podobnym profilu (jak np. Sennheiser PXC 550 i Sony WH-1000XM3), ale także branie na warsztat modeli zupełnie innego typu, jak chociażby gamingowe Logitech G PRO X czy dokanałowe i zupełnie bezprzewodowe Jabra Elite Sport. Dzisiaj na warsztat weźmiemy coś zupełnie innego, bowiem recenzowane słuchawki… nawet nie odtwarzają muzyki. O czym mowa? O Bose Noise-Masking Sleepbuds, które – jak sama nazwa wskazuje – nie służą zapewnieniu użytkownikowi muzycznych doznań, a raczej ułatwiają komfortowe przespanie nocy.

Na samym wstępie chciałbym poruszyć temat pozornie nieistotny, ale na swój sposób tłumaczący dziwny profil recenzowanego sprzętu. No bo czy nazwanie czegoś, co nie jest w stanie odtworzyć rozmowy telefonicznej czy piosenki ze Spotify słuchawkami nie jest pewnym nadużyciem? Warto w tym momencie nadmienić, że sam producent określa to urządzenie jako Zatyczki maskujące hałas Bose Sleepbuds, a więc Amerykanie ani przez chwilę nie próbują przekonać nas, że są to słuchawki – te budsy pełnią zupełnie inną rolę. Niemniej, dla zwykłego ułatwienia komunikacji między nami, pozwolę sobie używać określenia słuchawki zamiennie z zatyczki – po prostu umówmy się już na początku, że to nie do końca prawda ;). Na wypadek, gdyby komuś to jeszcze umknęło – choć Bose Sleepbuds wkładamy do uszu niczym klasyczne słuchawki true wireless i możemy nosić je ze sobą w etui dosyć podobnym do tego, które uświadczycie chociażby w słuchawkach Samsung Galaxy Buds, to ich funkcjonalność jest zupełnie inna. No właśnie, jaka?

Bose Noise-Masking Sleepbuds

Bose Sleepbuds łączą się z naszym telefonem i oferują trzy podstawowe funkcje – redukcja hałasów docierających do naszego ucha (wyłącznie pasywnie, a więc działają podobnie do stoperów, które można kupić w aptece za kilkadziesiąt groszy), odtwarzanie kojących dźwięków (do wyboru są zarówno spokojne, uspokajające brzmienia, jak i kompozycje skupiające się na zagłuszaniu hałasów z zewnątrz) oraz odtwarzanie alarmów wprost do naszych uszu. Wydaje mi się, że to dobry moment, żeby wspomnieć, ile kosztuje taka przyjemność, bo… kosztuje niemało. Bose Sleepbuds zostały wycenione przez producenta na 1199 złotych. Cóż, drogi ten spokojny sen…

Specyfikacja techniczna

Tym razem sekcja ta będzie wyjątkowo krótka. Pozwólcie jednak, że przy tej okazji zaznaczę, że słuchawki możemy obsługiwać z poziomu specjalnej aplikacji i w gruncie rzeczy to ona będzie pełniła główną rolę – Bose Sleepbuds są naprawdę mikroskopijne i, jak można byłoby się spodziewać, pozbawione jakichkolwiek przycisków czy elementów sterujących.

Wymiary/waga
  • Zatyczki sleepbuds: 2,38 cm wys. × 2,69 cm szer. × 1,42 cm gł. (2,3 g każda z zatyczek)
  • Pokrowiec: 2,70 cm wys. × 7,70 cm szer. × 7,70 cm gł. (111,41 g)
Dodatkowe informacje
  • Akumulatory srebrno-cynkowe
  • Czas ładowania: do 8 godzin
  • Czas pracy akumulatora: do 16 godzin po pełnym naładowaniu
  • Pokrowiec z ładowarką: czas ładowania do 3 godzin

Zestaw sprzedażowy

Muszę przyznać, że w tej sekcji Bose naprawdę pokazało klasę. Cena Sleepbuds wyraźnie wskazuje, że jest to produkt kategorii premium, a być może nawet luksusowy i już od samego początku użytkownik ma poczucie, że ma do czynienia z czymś drogim. Po zdjęciu białej obwoluty z wizerunkiem produktu, naszym oczom ukazuje się solidne, kartonowe pudełko – całkiem spore, jak na tak niewielki sprzęt. Ale w środku jest naprawdę bogato – pierwsza warstwa to plastikowa wytłoczka, w której znajduje się etui zawierające same zatyczki. Głównego bohatera tej sekcji już mamy, ale w środku jest jeszcze sporo interesujących rzeczy. Po pociągnięciu pierwszego listka, w naszych rękach ląduje niewielkie kartonowe pudełko, a w nim trochę papierków. Warto nadmienić, że naprawdę niewiele – kilkustronowa książeczka z obrazkową instrukcją pierwszego uruchomienia oraz nieco dłuższa papierologia stosowana, czyli Important Safety Instruction.

Idziemy dalej – kolejna warstwa kryje w w sobie całkiem długi i solidny kabel microUSB służący do ładowania słuchawek. Cóż, to niewielki zgrzyt – w tej cenie moglibyśmy spokojnie spodziewać się nowszego USB typu C. Na szczęście wrażenie szybko naprawiają dwa woreczki, w których znajdują się dwie pary tipsów (czy raczej, jak określa je producent, końcówek StayHear+ Sleep) – na zatyczkach domyślne znajdują się M-ki, które w razie potrzeby możemy wymienić na S-ki lub L-ki. A obok znajduje się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem – niewielki, czarny prostopadłościan, który okazał być się częścią zasilacza. A gdzie druga część? W następnej części pudełka, pod woreczkiem ze ściąganym sznurkiem. A żeby tego było mało, do wyboru mamy zarówno znaną z Polski wtyczkę europejską, jak i tę, która jest wykorzystywana m. in. w Wielkiej Brytanii.

Cóż, muszę przyznać, że w tej sekcji producent zaskoczył mnie pozytywnie. Bose zadbało nie tylko o to, żebyśmy mieli jak naładować nasze słuchawki w wielu konfiguracjach – w końcu nikt nie zabroni nam też użyć samego kabla USB. Warto też nadmienić, że dołączony zasilacz może dostarczyć nawet 1,6A przy 5V, a więc z powodzeniem nada się do względnie żwawego naładowania większości sprzętów. Producent, oprócz stylowego i robiącego bardzo dobre wrażenie, aluminiowego pudełka, dostarcza solidny, miękki woreczek. Tutaj nie zabrakło naprawdę niczego – no, może poza wspominanym już USB typu C. Ewentualnie pokusiłbym się o to, żeby pudełko było ładowane bezprzewodowo (w końcu w scenariuszu domowym, prawdopodobnie większość osób trzyma(łoby) je cały czas na szafce nocnej), a w scenariuszu idealnym mogłoby pojawić się także NFC – tak, aby przyłożenie telefonu do pudełka powodowało jego sparowanie ze słuchawkami. Co prawda to rozwiązanie mogłoby wcale nie być takie wygodne – żeby sparować telefon ze słuchawkami, trzeba je włączyć, a więc wyjąć z etui, ale… w tej cenie można trochę pomarzyć. Niemniej, powtórzę się raz jeszcze – zestaw sprzedażowy pozostawił na mnie bardzo, bardzo dobre wrażenie.

Wzornictwo i jakość wykonania

Wzornictwo i jakość wykonania to kolejna sekcja, w której recenzowany sprzęt zasługuje na najwyższą notę. Poczynając od woreczka, do którego z chęcią wrzucałem całość kiedy brałem gdzieś wkładki ze sobą, przez aluminiowe etui z gumowanym spodem, aż po same wkładki douszne, tym razem zupełnie plastikowe. Etui ma czytelne i całkiem eleganckie diody sygnalizujące stan swojego naładowania oraz wykrycie danej słuchawki, zaś same elementy douszne są pozbawione czegokolwiek i zdecydowaną większość ich objętości zajmuje gumowy tips. I nie ma co się dziwić, bo jeśli chcemy mieć coś w uszach przez całą noc, to warto byłoby, żeby nie było zbyt uciążliwe. Spójrzcie sami – Bose Noise-Masking Sleepbuds sensu stricto robią wrażenie swoimi mikroskopowymi wymiarami.

Wydaje mi się, że tej sekcji nie trzeba rozwijać bardziej i możemy poprzestać na tym, co się już w niej znalazło z uzupełnieniem w postaci zdjęć. Z prostego powodu – horrendalnie wysoka cena w zupełności przekłada się na dbałość producenta o szczegóły konstrukcyjne.

Aplikacja Bose Sleep

Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że testowanie Bose Noise-Masking Sleepbuds będzie dla mnie aż tak… dziwne. Wiecie, tak naprawdę 90% czasu w nich spędzonego przespałem, więc trudno wydać mi jednoznaczny werdykt, jednak starałem się odkryć przed sobą jak najwięcej możliwości oferowanych przez „elektroniczne stopery”. Biorąc pod uwagę, że z poziomu samych słuchawek nie możemy zrobić nic poza… włożeniem ich do uszu, przejdźmy od razu do aplikacji.

Na wstępnie zacznę od tego, że Bose przyłożyło się do aplikacji i jej pierwsze uruchomienie krok po kroku prowadzi nas przez proces przygotowania słuchawek do pracy wraz z bardzo dokładnym opisem dobrania odpowiednich wkładek. Do tego ostatniego podszedłem z przymrużeniem oka, bo ostatecznie zamieniłem idealnie spasowane pode mnie M-ki na S-ki i czułem się w nich po prostu bardziej komfortowo, ale to być może jakieś moje dziwne zboczenie. Po uruchomieniu aplikacji wita nas logotyp słuchawek wraz z ich stanem naładowania (a raczej stanem naładowania słuchawki o niższym poziomie baterii), przycisk służący do ustawiania alarmów oraz umożliwiający odtworzenie muzyki. Ale zacznijmy od ustawień, bo zaraz po zerknięciu w kolejne etapy zamkniemy oczy i będziemy starać oddać się w objęcia Morfeusza.

W ustawieniach możemy zmienić nazwę naszych słuchawek, sprawdzić kilka informacji – takich jak wersja oprogramowania czy numery seryjne, a także sprawdzić stan naładowania baterii. Co ciekawe, w tym miejscu możemy, kierując się szacunkiem aplikacji, ustalić na ile godzin odtwarzania wystarczy stan naładowania wkładek. Dosyć zaintrygował mnie Alert niskiego poziomu naładowania baterii, ale po przeanalizowaniu tego, że użytkownicy tych słuchawek mogą polegać wyłącznie na tym alarmie dochodzę do wniosku, że zdecydowanie lepsza jest pobudka w środku nocy, niż zaspanie do pracy. Warto byłoby wspomnieć o jeszcze jednym, dosyć istotnym „zabezpieczeniu”. Jeśli zdarzy się tak, że z jakiegoś powodu słuchawki stracą połączenie w nocy, to do naszych uszu cały czas będą spływać dźwięki, a także odtworzony zostanie pierwszy z zaprogramowanych alarmów. Niemniej, podczas całego okresu testów nie zdarzyło mi się uświadczyć tego kłopotu, choć dwie noce z rzędu połączenie z „centralą” traciła lewa słuchawka – wystarczyło jednak w pełni naładować etui i zatyczki, aby ten problem nigdy wrócił. No, chyba że to był przypadek ;). A co z doraźnym poradzeniem sobie z kłopotem? Po raz kolejny z pomocą przychodzi aplikacja, która krok po kroku, wręcz prowadząc mnie za rękę, poradziła co robić z tym fantem.

Kolejną zakładką jest biblioteka dźwięków, gdzie wszystkie multimedia zostały podzielone na dźwięki relaksujące i maskujące hałasy. Co ciekawe, na moich słuchawkach domyślnie zainstalowane były wszystkie dźwięki maskujące, zaś żaden relaksujący. Po przesłuchaniu próbek wybrałem coś odpowiedniego dla siebie i napotkałem komunikat informujący, że… przesyłanie nowego dźwięku do słuchawek sleepbuds może potrwać nawet kilka godzin. Na szczęście, aplikacja radzi co zrobić w związku z tym – zalecaną porą na pobieranie jest przesłanie plików podczas snu i wytrzymanie jeszcze jednej nocy bez niego, a także jak dopilnować bezproblemowego przesłania, a w razie jego przerwania plik zostanie pobrany do końca przy najbliższej okazji.

Następną godną uwagi funkcją jest tryb bez telefonu. Przyznam szczerze, że testowałem go tylko „na sucho”, gdyż ani nie wyłączam smartfona na noc, ani nie trzymam go w innym pomieszczeniu, ale aplikacja ponownie prowadzi użytkownika za rękę podczas konfiguracji tej opcji. To bardzo dobre rozwiązanie – jesteśmy informowani o wszystkich z pozoru oczywistych lub nieistotnych sprawach, jak chociażby to, że podczas używania tego trybu słuchawka odtwarza dźwięk automatycznie po wyjęciu z pudełka ładującego, a więc żeby zsynchronizować całość, trzeba wyjąć obie wkładki jednocześnie. Po przeczytaniu tych (i innych) informacji pozostaje wybrać interesujący nas dźwięk, wyłącznik czasowy lub jego brak oraz głośność odtwarzania multimediów. Jeszcze raz jesteśmy instruowani, że w tym przypadku musimy obyć się bez alarmów i alertów i gotowe – możemy włączać. Jeżeli będziemy chcieli wrócić do połączenia z telefonem, to nie da się o tym zapomnieć.

Dalej do naszej dyspozycji oddana jest możliwość włączenia trybu ciemnego (całkiem przydatne w kontekście tego, że są to słuchawki do spania, prawda?), ustawienie wyłącznika czasowego (brak czy raczej „odtwarzaj przez całą noc”, 30 min, 45 min, 60 min, 1,5 godz., 2 godz., 4 godz., 6 godz., 8 godz.), a także alertów. Mówiąc „alerty”, producent ma na myśli powiadomienia o połączeniach przychodzących – do wyboru mamy kilka dzwonków, a także ich głośność. To by było wszystko, jeżeli chodzi o interesujące ustawienia – dalej mamy już tylko samouczki, które w istocie są bardzo przydatne, ale nie będziemy skupiać się na nich w tej recenzji.

Skoro wszystko mamy ustawione pod siebie, przejdźmy do ekranu głównego. Zacznijmy od wybrania interesujących nas dźwięków – po kliknięciu strzałki znajdującej się w lewym, dolnym rogu jesteśmy przeniesieni do podglądu wybranego dźwięku, możemy go zapauzować lub odtworzyć, wybrać interesującą nas głośność (po przekroczeniu danego poziomu pojawia się informacja, że Zatyczki sleepbuds maskują hałas i niepożądane dźwięki, zwłaszcza przy tej głośności). 

Jeszcze tylko alarmy i możemy iść spać – na szczęście od drugiej nocy jedyne, co będziemy musieli robić, to wyjmować słuchawki z futerału, uruchomić aplikację i odłożyć telefon. Aplikacja umożliwia stworzenie wielu alarmów – po dziesięciu przestałem sprawdzać, czy mogę dodać kolejne. Możemy wybrać interesującą nas godzinę, dni powtarzania (lub pozostawić to pole puste i uczynić alarm jednorazowym), wybrać jeden z siedmiu predefiniowanych dźwięków budzika, ustalić jego głośność, a także włączyć lub wyłączyć stopniowe zwiększanie głośności alarmu. Oprócz tego, do naszej dyspozycji oddana jest informacja jak włączyć drzemkę (nigdy mi się to nie zdarzyło, ale o tym później), a także wybrać, czy po drzemce chcemy nadal słyszeć dźwięki maskujące. Gotowe? To ułóżmy się do snu…

Bose Noise-Masking Sleepbuds w praktyce

Warto byłoby zacząć od krótkiego wstępu zdrowotnego – nawet nie tyle w kontekście medycyny, co higieny. Jeśli chcecie zdecydować się na używanie recenzowanego urządzenia, to warto podwójnie przeszkolić się w zakresie higieny uszu. Bose Noise-Masking Sleepbuds nie uszczelniają idealnie kanału słuchowego, a ich maksymalna głośność jest ograniczona, więc nie obawiałbym się tutaj o pogarszanie słuchu, ale o woskowinę. Częste używanie recenzowanych wkładek może powodować jej nadmierną produkcję, a więc warto przyłożyć podwójną uwagę do higieny naszych uszu, aby nie narobić sobie kłopotów. Warto też nadmienić, że bakterie bardzo lubią ciepło i wilgoć, a więc Bose Noise-Masking Sleepbuds mogą zwiększać tendencję do powstawania zapaleń ucha środkowego. Podobnie zresztą jak słuchawki dokanałowe, a więc nie jest to żadne odkrycie ;).

Część osób, którym opowiadałem o testowanych zatyczkach pytała, czy nie łatwiej i taniej byłoby kupić stopery do uszu. Coś w tym jest – dopasowujące się do kształtu ucha jednorazówki można kupić mniej więcej za złotówkę, a więc w cenie Bose Noise-Masking Sleepbuds mamy ponad 3 lata spokoju. Muszę jednak przyznać, że te zatyczki oferują coś więcej. Nie mam tu na myśli wyłącznie kojących/maskujących dźwięków, ale także możliwość odtwarzania kojących dźwięków. Można byłoby spytać – czy nie to samo zapewnią zwykłe słuchawki? Teoretycznie tak, ale osiągnięcie aż takiego komfortu nie jest możliwe – wszystkie słuchawki true wireless, z jakimi miałem styczność, były znacznie większe. Takie same jest zresztą wytłumaczenie producenta, dlaczego Bose Noise-Masking Sleepbuds nie odtwarzają muzyki – producent skupił się na zminimalizowaniu ich wymiarów.

Zatyczki maskujące hałas Bose sleepbuds zostały zaprojektowane w celu rozwiązania problemów z niepożądanymi hałasami, które uniemożliwiają zaśnięcie i spokojny sen. Aby uzyskać konstrukcję wystarczająco małą, by była wygodna do spania, a jednocześnie pomieściła akumulatory umożliwiające odtwarzanie dźwięku przez całą noc, zdecydowaliśmy, że nie wprowadzimy obsługi bezprzewodowego odtwarzania dźwięku do zatyczek sleepbuds. Zamiast tego pliki dźwiękowe są przechowywane w każdej zatyczce sleepbuds i odtwarzane lokalnie, co zdecydowanie wydłuża czas odtwarzania dźwięku.

Muszę przyznać, że w tym zakresie Bose poradził sobie perfekcyjnie. Co prawda śpiąc na boku delikatnie czujemy obecność czegoś w uchu, ale zatyczki są niezwykle wygodne i nie przeszkadzają przez całą noc bez względu na to, jak mocno się wiercimy, nie zdarzyło mi się też, żeby kiedykolwiek wypadły. Do tego, rewelacyjny jest budzik – po pierwsze, jeśli tylko śpicie z kimś w jednym łóżku (czy nawet pokoju), to możecie obudzić tylko siebie. Po drugie, jako osoba zupełnie niewrażliwa na zwykłe alarmy muszę przyznać, że budzik odtwarzany bezpośrednio do ucha jest wyjątkowo skuteczny i Bose Noise-Masking Sleepbuds zmuszały mnie do pobudki dużo lepiej.

W robieniu tego zdjęcia przydały się pierścienie makro :)

A co z jakością mojego snu? Czy ta się polepszyła? Trudno mi to stwierdzić, bo okres testowy przypadł na czas wakacyjny, a więc na niedobór snu nie narzekam. Niestety, przez okres testów nie udało mi się zupełnie uzależnić od zatyczek – kilkukrotnie wracając późno w nocy padałem zmęczony na łóżko zupełnie o nich zapominając, choć nigdy nie zdarzyło mi się, żeby raz założone sleepbudsy z jakiegoś powodu wyjąć. Zdarzyło mi się natomiast obudzić w środku nocy i zdecydować się na ich założenie w celu lepszego uśnięcia. Niewątpliwie recenzowany sprzęt ułatwia wyciszenie się i przyznam szczerze, że kiedy nie mogłem się skupić, sięgałem po maskujące dźwięki, dzięki którym szło mi to dużo sprawniej.

Jeśli chodzi o czas pracy na baterii, to w pełni naładowane zatyczki powinny wystarczyć Wam na mniej-więcej dwie przespane noce. Na dzień warto włożyć je do etui z ładowarką, które nieco podkarmi skromne ogniwa srebrno-cynkowe w zatyczkach, zaś samo upomina się o prąd tylko raz na jakiś czas. Muszę przyznać, że częściej ładowałem futerał „dla zasady”, bo mi się przypomniało, niż dlatego, że było to potrzebne – choć warto nadmienić, że cztery zlokalizowane wewnątrz diody informują nas o tym, kiedy przydadzą się dodatkowe amperogodziny. Jeśli chodzi o samo etui, to warto upewnić się czy dobrze wcelowaliśmy słuchawkami – te, zwłaszcza z końcówkami S, mogą „zaskoczyć” tylko pozornie i trzeba je lekko przesunąć, żeby zaczęły się ładować, co zasygnalizuje dioda. Wystarczy jednak naprawdę szczątkowa ilość wprawy, żeby robić to bez namysłu.

Podsumowanie

Bose Noise-Masking Sleepbuds to słuchawki, które rewelacyjnie spełniają swoje założenia, mają jednak bardzo zasadniczą wadę, jaką jest… po prostu cena. Spokojny sen jest bezcenny, pytanie czy trzeba wydawać 1199 złotych na zatyczki do uszu, żeby go osiągnąć? Domyślam się też, że nie wszyscy zakochają się w Bose Noise-Masking Sleepbuds, ale z pomocą naprzeciw wychodzi producent, który przy zamówieniu internetowym oferuje 30-dniowy okres próbny.

Mimo zatrważającej kwoty, jaką trzeba wydać na słuchawki, zdecydowałem się na wystawienie im wysokiej noty – zatyczki spełniają swoją rolę, są dobrze wykonane, nie sprawiają kłopotów przy użytkowaniu i rzeczywiście umilają zasypianie czy leniwe, senne poranki. Myślę, że osoby potrzebujące wyciszenia na czas snu, nie tylko w nocy – ale także w czasie popołudniowych drzemek, mogą śmiało zainteresować się tym produktem. Ale zdecydowanie nie jest on stworzony dla każdego – jeśli należycie do tego grona, to prawdopodobnie jesteście tego świadomi ;).

O tyle, o ile rozumiem tłumaczenie producenta, dlaczego nie odtwarzają muzyki, to żeby być sleepbudsami perfekcyjnymi musiałyby, moim zdaniem, śledzić sen. Podejrzewam, że to również byłoby kłopotliwe w przypadku wymiarów, ale skoro już śpimy… to czemu by nie pośnić i pomarzyć? ;) Tę recenzję chciałbym zakończyć nietypowo, bo poprzez odesłanie osób poszukujących dodatkowych informacji na stronę producenta – Bose przyłożyło się do tego tematu i być może uda się rozwiać jakieś Wasze wątpliwości, chociażby dzięki odpowiedziom udzielonym w strefie FAQ.

Bose Noise-Masking Sleepbuds – ile warty jest spokojny sen? (recenzja)
Wnioski
... ale czy to dobrze zainwestowane 1199 złotych? To chyba każdy musi osądzić na własną rękę, bo nie sposób ukryć, że zatyczki Bose Noise-Masking Sleepbuds są sprzętem niezwykle unikatowym.
Zalety
jakość wykonania
design
komfort użytkowania
mikroskopijne wymiary
zestaw sprzedażowy
przystosowanie do podróżowania
aplikacja
Wady
cena
ładowanie przez microUSB, a nie USB typu C
8
OCENA
Exit mobile version