Postęp, rozwój, innowacje – te słowa od zawsze występowały w parze z technologią. Świat wciąż pędzi do przodu, ulepszając dotychczasowo opracowane rozwiązania. Podejmowane są też próby stworzenia nowych, rewolucyjnych koncepcji, które wyprą obecne standardy. Czasami jednak zdarza się, że „lepsze” staje się wrogiem „dobrego”, a producenci bardziej niż ogólne dobro użytkowników, wolą zwiększyć swój zysk. Czy taki los czeka nas w przyszłości, kiedy to faktycznie na rynku pojawią się rewolucyjne urządzenia i rozwiązania? Kto wygra w pojedynku biznesu z technologią?
Trochę historii
Cofnijmy się do lat 80. XX wieku, kiedy na rynku królowały produkowane przez JVC kasety VHS. Oczywiście nie był to jedyny nośnik, dostępny w tym czasie, gdyż kupić mogliśmy jeszcze kasety Betamax i Video 2000, wytworzone przez Sony i Philipsa. Produkty japońskiej i holenderskiej firmy były bardziej zaawansowane technologicznie i lepsze od kaset JVC, co oczywiście wyszłoby na dobre klientom, ale to VHSy podbiły ostatecznie rynek. Dlaczego?
Pierwszym aspektem była oczywiście cena (kasety VHS kosztowały najmniej z tej trójki), drugim natomiast… przemysł pornograficzny, który potrzebował nośnika do rozprowadzania swoich filmów. Treści dla dorosłych były w owym czasie dostępne w lwiej części na VHS-ach produkcji JVC. Silny sojusznik w postaci bardzo dochodowej branży doprowadził do tego, że samo Sony zakupiło licencje na VHS, aby zgarnąć trochę zysku, jednocześnie wycofując swój Betamax z ogólnego obiegu.
Innowacje, nie zawsze z korzyścią dla użytkownika
Z roku na rok liczba prezentowanych urządzeń jest coraz większa, a producenci dwoją się i troją, aby wymyślić nowy, rewolucyjny produkt w celu zaskarbienia sobie naszej przychylności oraz (co najważniejsze) pieniędzy z portfela. Niektórym markom idzie pod tym względem lepiej, innym gorzej. Z upływem czasu te pierwsze stają się innowatorami – kreują potrzeby rynku i dyktują standardy. Z kolei te drugie, nie chcąc za bardzo odstać lub bojąc się być innowacyjne (gdyż może się to dla nich źle skończyć), stosują te rozwiązania u siebie.
Niektóre z nich zdecydowanie poprawiły komfort użytkowania smartfonu. Do takich można zaliczyć m.in.: wodo- i pyłoszczelność (choć wiąże się to w dużej części z przymusem zastosowania nierozbieralnej obudowy), wprowadzenie czytnika linii papilarnych, zmniejszanie ramek do minimum czy podwójne aparaty (wśród których moim faworytem jest ten w LG G6). Myślę, że do niektórych rozwiązań zdążyliśmy się przyzwyczaić na tyle, że nie wyobrażamy, aby nasz smartfon był ich pozbawiony.
Oczywiście są również negatywne tredny, które – mimo że nie spotykają się z wielką przychylnością wśród społeczności – dalej są utrzymywane. Wśród takich można wymienić między innymi pojedynek na smukłość, która odbywa się kosztem poświęcenia pojemności baterii i w ostateczności bardzo krótkim czasem działania urządzenia, czego idealnym przykładem są Samsung Galaxy S6 oraz Lenovo Moto Z. Smartfony te prezentują się niezwykle okazale, nie wypychają kieszeni, są lżejsze i dobrze trzyma się je w dłoni. Niestety, komfort ten osiąga się krótkimi czasami pracy działania na jednym ładowaniu.
Oprócz tego, w dużej części tego typu konstrukcji aparat umieszczony na tyle urządzenia znacząco wystaje ponad ogólny zarys urządzenia, przez co jest bardziej narażony na uszkodzenia. Czy faktycznie produkowanie bardzo cienkich urządzeń takim kosztem jest dobre dla potencjalnego użytkownika? Moim zdaniem nie.
Innym rodzajem konkurencji jest bezsensowna walka na cyferki. Nie da się ukryć, że od dawna producenci tworząc swoje urządzenia kierowali się zasadą „wincy wincy wincy” (wyjątkiem od reguły są oczywiście baterie), gdyż zwykle „więcej znaczy lepiej” – od rdzeni procesorów i zegarów ich taktowania, przez ilość pamięci operacyjnej i wewnętrznej, liczby megapikseli w aparacie (a teraz także i ilości samych obiektywów), na wielkości i rozdzielczości ekranów kończąc. Potencjał wydajnościowy dzisiejszych urządzeń jest bardzo wysoki, przez co różnica między generacjami na tym polu nie jest już tak wysoka jak kiedyś. Ba, w dużej części osiągnęliśmy już taki poziom, że kolejne podbijanie cyferek staje się lekko bezsensowne, a nawet jest wręcz negatywnie.
Do takich rzeczy mógłbym przypiąć stale rosnącą rozdzielczość wyświetlaczy w smartfonach. Kiedyś mówiono, że Full HD jest za dużą wartością w stosunku do stosowanego powszechnie HD. To samo było później z ekranami 2K, które znajdziemy obecnie na pokładzie większości flagowców. Niektórzy zaczęli już stosować nawet rozdzielczości 4K. Ludzkie oko będzie miało trudność zauważyć różnice między Full HD i 2K, a co dopiero 4K. Rozumiem, że obraz jest ostry jak żyleta, ale jednocześnie bardziej obciąży podzespoły, w wyniku czego zwiększy zużycie baterii. Czy to jest nam naprawdę potrzebne?
Ostatnią rzeczą, którą chciałbym wymienić, są zagięte krawędzie. Po raz pierwszy pojawiły się wraz z Samsungiem Galaxy Note Edge oraz Samsungiem Galaxy S6 Edge. Mimo początkowej popularności tego rozwiązania, gorsza ergonomia oraz mniejsze walory użytkowe (przez zmniejszenie powierzchni użytkowej) sprawiły, że więcej osób zaczęło narzekać na zagięte ekrany, aniżeli je chwalić. Nie przekonało to jednak Samsunga, który dalej „trzyma się” tego pomysłu, umieszczając go w swoich następnych flagowcach – S7 Edge, Note 7 i Galaxy S8/Galaxy S8+. Co więcej, inni producenci, zazdroszcząc wielkich sprzedaży koreańskiej firmie, również wprowadzili do swoich ofert urządzenia z zagiętymi krawędziami, tak samo nie zwracając uwagi na opinie użytkowników.
Działania marketingowe ukazały wymienione wyżej cechy jako innowacje na rynku smartfonów, które są nam niezbędnego do godnego życia. Nie wiem jak Wam, ale w niektórych przypadkach „mnie się to nie dodaje”. Jednakże – jak widać – to działa, bo urządzenia wciąż sprzedają się świetnie, a producenci raczej nie planują szybkiego wyeliminowania wcześniej wymienionych trendów.
Postarzanie produktu i konszachty producentów
Postarzanie produktu nie jest dla nas niczym nowym. Firmy specjalnie projektują swoje urządzenia, aby te ulegały awarii idealnie po okresie gwarancji. Do tego również udostępniają aktualizacje specjalnie spowalniające działanie, zmuszając nas do zastąpienia swojego modelu czymś nowym z oferty. Współczesne konstrukcje są na tyle rozwinięte i wydajne, że nie ma potrzeby częstej zmiany smartfona, gdyż może on posłużyć spokojnie przez dłuższy czas. Trzeba więc sobie poradzić w inny sposób.
Jednym z najlepszych trików jest oczywiście zamontowanie niewielkiego ogniwa. Akumulator, który nie oferuje zbyt dobrego czasu pracy na jednym ładowaniu zacznie z biegiem czasu tracić na żywotności, jeszcze bardziej pogarszając ten wynik, aż w końcu będzie on już na tyle niekorzystny, że koniecznością stanie się wymiana ogniwa lub kupno nowego urządzenia. Oczywiście z racji tego, że w praktycznie wszystkich obecnych smartfonach nie da się wymienić baterii samodzielnie bez ingerencji we wnętrze, zastąpienie akumulatora nowym będzie wymagało prac serwisowych, które oczywiście wiążą się z dodatkowym zyskiem dla serwisu oraz producenta.
Od czasu do czasu zdarza się również, że producenci dogadują się między sobą. Niedawno głośno było o zmowie Samsunga, Sony, Sanyo i Panasonica. Firmy te w latach 2004-2007 porozumiały się i wspólnie podnosiły ceny produkowanych akumulatorów litowo-jonowych na rynku europejskim. W wyniku tego na kontach bankowych wszystkich firm pojawił się znaczący zysk. A wszystko to oczywiście kosztem biednych klientów, dla których producenci „starają się z całych sił uczynić życie lepszym”.
Czy taka będzie również przyszłość?
Śledząc technologiczne nowości możemy zauważyć zapowiedzi innowacji, które jeszcze niedawno wydawały się niczym z produkcji Sci-Fi, a dzisiaj mówi się o realnym wprowadzeniu ich na rynek (i to w ciągu maksymalnie kilku lat).
Jednym z takich konceptów jest samonaprawiający się ekran, o którym mogliście przeczytać na naszym portalu. Projekt chemików z Uniwersytetu Kalifornijskiego jest świetnym przykładem wizji smartfona przyszłości. W końcu kto by nie chciał, żeby ekran jego urządzenia sam zregenerował każdą powstałą rysę, a nawet pękniecie wyświetlacza? Ja chyba wiem kto by potencjalnie mógł tego nie chcieć. Producenci elektroniki i akcesoriów. Dlaczego?
Zakładając, że taki ekran ostatecznie powstanie i zostanie użyty w urządzeniu, jego umiejętności regeneracyjne sprawią, że zbędne stanie się kupowanie wszelkiego rodzaju akcesoriów chroniących ekran – folii, szkieł hartowanych czy etui. W ten sposób klient zaoszczędzi swoje ciężko zarobione pieniądze, zmniejszając zyski producentów.
Taka sama sytuacja występuje w kwestii regeneracji pęknięć. Tafla szkła pokrywająca przedni panel (a czasami także i tylny) to jedna z najdroższych części zamiennych do smartfonów/tabletów. W przypadku zastosowania wyświetlacza nowej generacji, każde pęknięcie zregenerowałoby się samo, przez co nie trzeba by było oddawać telefonu do serwisu, co powoduje stratę zarówno czasu, jak i pieniędzy. Ideał dla konsumenta, ale dla producenta już niekoniecznie.
Nasuwa się ostateczne pytanie. Czy producenci będą w stanie zastosować taki typ ekranu (bądź inną rewolucyjną cechę) mając świadomość że może to obniżyć ich ostateczny zysk? Jakie będzie ostateczne starcie naszego pojedynku?