Apodyktyczny Nieregularnik Aperiodyczny #3 – Zimny powiew rekonstrukcji

Sowa na Niedzielę

Jest drugi tydzień listopada. Za oknem pięknie świeci deszcz, wieje słońce i pada wiatr. Balkonowe pelargonie, kwitnąc, spotykają się co noc na konferencjach klimatycznych, domagając się zwiększenia emisji dwutlenku węgla i globalnego ocieplenia, wywołując tym furię polarnych niedźwiedzi. W sąsiednim pokoju przekomarzają się cicho Alina Spalina i Janusz Wunderbaumer, a Kazimierz Szpachel przygląda się trzaskającej klawiaturze. I oto nastał dzień i poranek. Nieregularnik, wydanie trzecie, poprawione.

N7 Day

Z tej okazji BioWare opublikowało film poświęcony dziesięcioleciu serii Mass Effect. Może jeszcze nie wszystko jest stracone? Mimo wszystkich wad, ME: Andromeda była całkiem znośna. Może więc następna część jednak powstanie? A może, co też nie byłoby wcale takie złe, chociaż HD remaster oryginalnej trylogii? Bo przecież historie w nich opowiadane się bronią, tylko grafika stała się przestarzała…

 

Migracje

Jak być może pamiętacie, narzekałem jakiś czas temu na działanie internetu kablowego od Multimedii. Może być 0,67 Mbps na łączu 60 Mbps? Jak nie, jak tak? Więc teraz modem Multimedii leży sobie odpięty od kabelków i czeka na koniec umowy wraz z możliwością oddania go w cholerę.

Przez 4 lata mojego korzystania z usług Multimedii KAŻDA sprawa techniczna załatwiana z BOK (nawet tak trywialna jak zmiana stałego publicznego IP na inne) była przykładem spychotechniki i niedasizmu. Po co się trudzić rozbudową i poprawą infrastruktury, skoro tu gdzie mieszkam, w praktyce przez długi czas nie było szybszej alternatywy?  Do czasu – w wakacje pomarańczowi zaczęli na osiedlu ciągnąć światłowód. Od środy ten światłowód jest podciągnięty do mnie. Następnego dnia złożyłem w Multimedii wymówienie. Dlaczego nie tego samego dnia? Tylko i wyłącznie dlatego, że biuro było już zamknięte. Za to dwie godziny po złożeniu wymówienia uprzejma pani z Działu Utrzymania Klienta chciała mi nieba przychylić, bym tylko z nimi został. Tempo doskonałe, nawet godne podziwu. Mimo to odmówiłem. Przyznaję, z wielką satysfakcją.

 

 

iPhone X

Z dużym rozbawieniem obserwuję przeróżnych blogerów, którzy po Keynote zarzekali się na swych blogach (recenzując wydarzenie), że nie planują zakupu kosmicznie drogiego iPhone X. Dziś cichutko sprzedają posiadany sprzęt i równie dyskretnie, wrzucając co najwyżej jedną czy drugą fotkę na Twittera, zaopatrują się w 174 gramy czystego, rektyfikowanego amazingu. Nie wszyscy, oczywiście. Ale to tym bardziej zabawne :)

Play

Wracając jeszcze na chwilę do tematu migrowania, to niejako równolegle postanowiłem rozstać się z fioletowymi. Nie, nie było jakichś większych problemów technicznych. Ale zaczęło się kombinowanie przy parametrach działania. Z jednej strony na własnej infrastrukturze agregacja kanałów i wzrost maksymalnej wydajności, z drugiej wprowadzone po cichu ograniczenie prędkości do 3 Mbps w roamingu krajowym. Kolejne umowy z operatorami, roaming aż 4 sieci. Doskonale. I wprowadzenie ograniczenia prędkości maksymalnej do 1,5 Mbps, przy czym w praktyce były chwile, kiedy wszystko całkiem siadało, mimo dobrego sygnału.

Konferencja, na której rzecznik operatora oznajmił, że sieć klientom nieba przychyli, a następnie z łomotem i przyświstem ponownie zwiększono prędkość do… szalonych 3 Mbps. Jakoś wtedy zrozumiałem, że już mi wystarczy. Zabrałem swój numer fioletowym, niech się bawią beze mnie.

A samo przeniesienie przebiegło w sumie modelowo. 5 minut po północy dostałem informację o aktywowaniu mojego numeru w docelowej sieci (na wyrost, SMSy przychodziły na starą kartę SIM jeszcze przez dobrą godzinę). Półtorej godziny po północy Play odpiął numer od konta w Play24 i od tego momentu numer faktycznie został przetransferowany. O 2.00 w nocy aktywowała się taryfa docelowa u nowego operatora i… to tyle. Migracja skończona. Gdybym akurat nie grał w World of Warships przespałbym spokojnie całą procedurę.

Zimny powiew rekonstrukcji

Pani Minister Streżyńska poczuła się niepotrzebna. Bardzo niepotrzebna. I postanowiła udowodnić, że zwierzchnicy się mylą. Myślała więc, myślała i wymyśliła: sądy dwudziestoczterogodzinne, mające zająć się szybkim karaniem hejtu w internecie. Dobrze brzmi, prawda?

Jak każdy pomysł dobry na pierwszy rzut oka, traci on niestety sporo po jego przemyśleniu. Fałszywe wiadomości, hejt i przepychanki, mniej i bardziej poważne, stały się niestety tak częste, że trudno dzień przeżyć, żeby się na coś nie natknąć. Daleko nie trzeba szukać, w komentarzach na tabletowo.pl też się znajdą odpowiednie przykłady. Drastyczniejszych oczywiście też nie brak, lecz oszczędzę wam przykładów, bo nie o nie tu chodzi.

 

Osobiście chciałbym wiedzieć, jak sobie pani minister zupełniemocna i wielemożliwa wyobraża, by w ciągu 24 godzin sędzia, z wykształceniem, jakby nie było prawniczym, a nie informatycznym, był w stanie zweryfikować fake news albo ustalić, kto i gdzie fizycznie jest stroną naruszającą prawo. Wyobraźnia podsuwa widok prawników biedzących się z obłędem w oczach nad ustaleniem IP przestępcy i na jego bazie adresu zamieszkania (boć oskarżać póki co trzeba konkretnych ludzi, a nie nicki), bez pomocy odpowiednich służb i nie dysponując najczęściej żadną wiedzą i narzędziami potrzebnymi do poczynienia takich ustaleń. Pani minister zapomniała, że sądy są wciąż instytucją analogową, bo żaden rząd do tej pory nie uczynił nic, by choćby podstawowy obieg dokumentów scyfryzować.

Kolejne pytanie, jakie się nasuwa, to kto miałby się tym dwudziestoczterogodzinnym sądzeniem zajmować? Polacy – niestety – to pieniacze. Ilość spraw o pietruszkę już jest ogromna. Można się procesować w zwykłym trybie o podział telewizora o wartości 150 zł? Ależ oczywiście! A sędziowie już teraz mają po kilkaset spraw (sporo grubszych niż fake news czy hate speech) i nie wyrabiają się z pracą. Dorzucenie im kilku tysięcy spraw tygodniowo (a tyle pewnie minimum ich by było) spowoduje automatycznie gigantyczne zatory – jak nie w sprawach dwudziestoczterogodzinnych, to w zwykłych. Orzekają póki co ludzie, nie maszyny, posiadają więc domy, rodziny, a nawet – o zgrozo, dzieci. Które to dzieci domagają się czasem, by rodzic – sędzia nie przypominał zombie i nie nadganiał zaległości po nocy, tylko uczciwie poczytał książeczkę, czy pobawił się samochodzikami.

A poza tym sędziów jest i tak za mało. Ministerstwo Sprawiedliwości (sic!) od dwóch lat nie umożliwia naboru nowej kadry sędziowskiej. Nieobsadzonych jest już w tej chwili ponad 800 etatów, prawo nie przewiduje takiego stanowiska, jak „sędzia na zastępstwo”. Dorzucić pracy zawsze można, ale kiedy będą dorzuceni do tej pracy również mogący ją wykonywać ludzie? Sąd to nie fabryka śrubek… i może dla wszystkich lepiej, by tak pozostało?

 

 Muzyka

Skoro wyżej było słowo o N7 Day, to przyznam się, że bardzo lubię ścieżki dźwiękowe ze wszystkich gier z serii Mass Effect. I dlatego poniżej zachęta, by posłuchać tej ostatniej, z Mass Effect: Andromeda. To może nie jest arcydzieło, ale bardzo solidny kawał muzyki elektronicznej.

Drugi album to też muzyka filmowa. Otóż kto ma Canal+ może obejrzeć koncert Hansa Zimmera w Pradze. Robi duże wrażenie. Kto jednak nie ma, może posłuchać albumu nagranego przy okazji tego wydarzenia.

 

Belfer

Czekaliście aż coś o Belfrze napiszę? Otóż dziś nic nie napiszę :) Za to oglądajcie Watahę. To dużo lepsze spożytkowanie czasu. W okolicach drugiego odcinka miałem, co prawda, chwilę zwątpienia, ale na szczęście z każdym odcinkiem jest coraz ciekawiej. A jeśli nie Wataha, to włączcie sobie coś na Netflixie :) Na przykład Star Trek: Discovery :)

Sowa na niedzielę