Acer Switch 10 – wirtualny masochizm zamieniłam w fizyczną przyjemność

Czym kierujecie się przede wszystkim, wybierając swój kolejny laptop czy tabletową hybrydę? Wzornictwem, producentem, ceną, możliwościami…? Domyślam się, że wszystkim po trochu. U mnie natomiast pierwsze skrzypce, niezależnie od urządzenia, odgrywa klawiatura. Musi być wygodna, mieć dobrej wielkości klawisze i odstępy pomiędzy nimi, a do tego odpowiedni skok, dzięki czemu pisanie na niej będzie naprawdę komfortowe. Dziś kilka słów na temat urządzenia, które ani nie pochodzi od marki, którą prywatnie jakoś bardzo lubię, ani nie przyciąga oka powalającym wzornictwem – wprost przeciwnie, grube ramki aż zniechęcają (nawet w netbooku Acera sprzed kilku lat te ramki są dużo węższe…). Ma jednak świetny system magnetycznego mocowania i doskonała klawiaturę, a do tego niewiele kosztuje. Mowa o Acerze Switch 10, który od dłuższego czasu towarzyszy mi we wszystkich wyprawach – krótszych czy dłuższych.

Nie będzie to recenzja Switcha 10, bo to zadanie zostawiłam Jakubowi (link). Skupię się jednak na zastosowaniu tego właśnie urządzenia w mojej pracy, typowo mobilnej, mającej swoją specyfikę.

Z Acerem Switch 10 jestem związana już od kilku ładnych tygodni. Napisałam na jego klawiaturze już całe mnóstwo tekstów, głównie w Wordzie, dzięki licencji na pakiet Office 2013 w wersji dla użytkowników domowych i uczniów. Spokojnie ilość znaków wprowadzonych na niej moimi palcami można liczyć w setkach tysięcy, o ile już nie w milionach. To właśnie jest idealnym dowodem tego, że klawiatura urządzenia jest naprawdę wygodna. Piszę na nim wszelkiego rodzaju teksty na Tabletowo, całe mnóstwo wiadomości mejlowych, etc.

Wiele osób pytało się mnie jak ma się do głównego konkurenta tego modelu, tj. Asusa Transformer Book T100 i odpowiedź jest dla mnie jednoznaczna: w produkcie Acera klawiatura jest o wiele bardziej przemyślana i przyjazna użytkownikowi, choć na pierwszy rzut oka wygląda podobnie. Co prawda mnie prywatnie irytuje głośny dźwięk wydawany przez touchpad podczas klikania czy to na lewy jego przycisk, czy prawy. Ale to nic, biorąc pod uwagę, że oceniam klawiaturę ogólnie, a nie gładzik, którego nie muszę w ogóle używać (mogę przecież podłączyć myszkę). Odpowiednia wysokość klawiszy, ich skok i wielkość powoduje, że nie mam problemu z wpisywaniem tekstów bez patrzenia na klawiaturę, czyli dokładnie tak, jak robię to zawsze na laptopie.

Na co dzień korzystam z 15,6-calowego notebooka Asusa, w którym – co łatwo zgadnąć – mam do dyspozycji pełnowymiarową klawiaturę i jestem z niej bardzo zadowolona. Ba! Byłam przekonana, że nie będę potrafiła przestawić się na mniejszą fizyczną, ale – jak się okazało – z pomocą Acera nie było to wcale takie trudne.

Ale nie jestem typowym użytkownikiem sprzętu.

Niektórzy, zwłaszcza znajomi dziennikarze/blogerzy technologiczni twierdzą, że czasem jestem masochistką. Potrafię bowiem łatwo dostosowywać się do panujących warunków – mowa o dosłownie każdej dziedzinie życia. To samo mam z tabletami i ich klawiaturami, głównie ekranowymi. Potrafię pisać dłuższe teksty zarówno na klawiaturach wirtualnych 9,7-calowych urządzeń (przez wiele miesięcy iPad 3 służył mi do tego celu), ale i na siedmiu calach daję radę (Nexus 7 okazuje się zbawienny w wielu sytuacjach). Ale od pewnego czasu w większości przypadków wyjazdów wszelakich mam ze sobą Switcha 10 – z wielu względów.

Po pierwsze, mam mobilny sprzęt na Windowsie. Nie jestem ograniczona protezami pełnoprawnego oprogramowania i zamiast np. Photoshopa, IrfanView czy Gimp, nie muszę korzystać z Androidowych czy iOS-owych odpowiedników, choć… trzeba przyznać, że był czas, że i na tych systemach obrabiałam zdjęcia w podstawowym zakresie tego słowa (zmiana rozmiaru zdjęcia, dodanie watermarka, zmiana kontrastu, etc.). Niestety, wpadłam również na ograniczenie w postaci 32-bitowej wersji Windowsa. Na laptopie mam wykupioną licencję na Sony Vegas Pro 13. Nie udało mi się, niestety, znaleźć adekwatnej wersji tego oprogramowania w wersji na Switcha. Stąd też nie mogę się wypowiedzieć jak przebiega obrabianie wideo i renderowanie na tym właśnie urządzeniu.

Po drugie – mam do dyspozycji fizyczną klawiaturę, która jednak, co tu dużo mówić, jest o wiele bardziej wygodna od wszystkich wirtualnych. Do tego hybrydowa budowa sprawia, że mam tak naprawdę dotykowego netbooka z ekranem odchylanym pod takim kątem, który świetnie sprawdza się w pracy biurowej (choć tu czasem zdarza się, że odchylam go na tyle mocno, że aż ekran przeciąża dock…). Nie muszę się martwić o potrzebę położenia tabletu na kolanach w pozycji wygodnej do pisania, bo tu za podstawkę robi mi klawiatura, będąca stacją dokującą, w dodatku z dyskiem twardym 500GB. Choć jego niewielkie wymiary sprawiają też, że czasem jest aż zbyt mały, by komfortowo korzystać z niego siedząc po turecku.

Po trzecie wreszcie – jest o wiele bardziej mobilnym sprzętem niż mój laptop ważący kilka kilogramów i jego akumulator oferuje dłuższy czas pracy, bez wiecznej konieczności posiadania zasilacza na wyciągnięcie ręki.

Biorąc jednak pod uwagę fakt, że nie wykorzystuję dotykowego ekranu Switcha 10 w żaden możliwy sposób, bo służy mi wyłącznie jako narzędzie pracy (pisanie tekstów, obróbka zdjęć zgranych do tabletu przez microSD, ogarnianie portali społecznościowych i poczty mejlowej), równie dobrze mogłabym mieć ultrabooka… Większy ekran, cieńsza obudowa, niższa waga, a co za tym idzie – podobna mobilność… tylko cena, w większości przypadków, dużo wyższa.

I weź tu bądź człowieku mądry i kup odpowiedni sprzęt. Dobrze, że rynek jest nasycony i mamy w czym wybierać, dzięki czemu każdy znajdzie coś dla siebie…