Ozark

Walter White meksykańskich karteli – recenzja serialu „Ozark”

Wszystkim ostatnio tęskno za Breaking Bad. Niedawno widziałem dyskusje o tym, czy doczekamy się jakiegoś serialu o podobnym klimacie i równie wysokim poziomie. Kilka tygodni później oglądałem zwiastun Ozark, nie widząc jeszcze tego powiązania. Teraz mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że Billowi Dubuque, twórcy nowego serialu Netflixa, musi brakować Waltera White’a nawet bardziej…

Marty Byrde, główny bohater serialu, wiedzie pozornie szczęśliwe życie. Dwójka dzieci, humorzasta, dojrzewająca córka, żona sprawiająca świetne pierwsze wrażenie, własny dom i praca zapewniająca niezbędne do egzystencji środki. Jak to zwykle bywa w thrillerach, wszystko sypie się w tym samym momencie. Chwilę po tym jak Marty poznaje imię kochanka swojej żony, jego biznesowy partner przyznaje się do kradzieży pieniędzy drugiego największego kartelu narkotykowego w Meksyku. Główny bohater, na kilka sekund przed śmiercią, sprzedaje mafiozie plan doskonały. Swoją dotychczasową działalność, pranie pieniędzy mafii, chce przenieść z Chicago do stanu Missisipi, z dala od podejrzliwego FBI.

fot. Netflix Media Center

Marty bierze więc pod pachę meksykańskie osiem milionów dolarów i pakuje swoją rodzinę do samochodu, odjeżdżając z misją ‘wyczyszczenia’ całej kwoty nad malowniczym jeziorem Ozark. W ten sposób zaczyna się przygoda rodziny Byrde’ów z dala od cywilizacji. Małżeństwo zamienia się w ‘relację biznesową’, napięcie w powietrzu można kroić nożem, a zaniepokojone dzieci zaczynają podejrzewać tarapaty. Gdyby tego było mało, Marty wzbudza niezdrowe zainteresowanie wśród mieszkańców miasteczka, do którego wprowadził się z rodziną. Nie budzi zaufania w tej uczciwej części społeczeństwa, a ciemniejsza strona interesuje się jego potencjalnym majątkiem.

W ten sposób Ozark tworzy Waltera White’a 2017 roku. Widz doskonale zdaje sobie sprawę, na czym polega pranie pieniędzy jeszcze przed pierwszymi monologami Marty’ego, ale i tak w głębi serca życzy mu jak najlepiej. Główny bohater w kółko opowiada o istocie rodziny, o tym, że jest ona głównym powodem takiego rozwoju jego „kariery”, a skoro wygląda i brzmi rozsądnie, nikt raczej nie chce zobaczyć go w więzieniu.

Od samego początku serial uderza mrocznym klimatem i brutalnością. Marty szybko ląduje z bronią przystawioną do głowy, a przez kolejnych dziewięć odcinków czuć wiszący w powietrzu strach. Najpierw boi się o swoje życie, później martwi o własną rodzinę, by z czasem zaczynało zależeć mu na coraz większej liczbie osób. Porachunki z mafią niestety nigdy do przyjemnych nie należały. Dodatkowo miasteczko, do którego trafił Marty, nie pomaga w rozluźnieniu ciężkiej atmosfery.

Widzowie podczas seansu na relaks też raczej nie powinni liczyć. Jedyną odskocznią od mrocznego jeziora jest humor, który okazjonalnie udaje się wplatać w interakcje pomiędzy bohaterami. Scenariusz stawia mocno na swoje postaci, zrzuca sporo roboty na gadatliwego, inteligentnego Batemana i często to z jego powodu nieśmiały uśmiech może zawitać na naszych twarzach. Wciąż bawi jednak absurd lub specyficzny, czarny humor.

fot. Netflix Media Center

Bohaterowie są bardzo wyraźni – głównemu brakuje co prawda sporo do idealnej kreacji, ale na szczęście swoimi umiejętnościami nadrabia świetna Laura Linney. Widać pracę nad złożonymi dialogami, Marty regularnie wygłasza głębokie idee siedzące mu w głowie, a postaci drugoplanowe mają wystarczająco dużo czasu na ekranie, żeby wzbudzić w nas jakieś emocje. Za dużo jednak dzieje się rzeczy, które obok tego rozwijania bohaterów, nie wnoszą zupełnie nic.

Marty cały czas ma coś do zrobienia, jego żona angażuje się w życie miasteczka i nawet dzieci w pewnym momencie mają swoje pięć minut. Na dłuższą metę wszystko sprawia niestety wrażenie wątków pobocznych, główna intryga zanika gdzieś pomiędzy niepotrzebnymi scenami, a całego zamieszania dopełnia finałowy odcinek. Dziesiąty epizod wygląda niczym paniczna próba zamknięcia wszystkich wątków zaczętych gdzieś w połowie sezonu. Na wszystko zaczyna brakować czasu, ekran ogarnia chaos, a niektóre budowane przez całe odcinki dramaty zostają zgaszone w zarodku.

Ozark bardzo skutecznie tworzy pozory. Koniec końców, nie jest to zły serial. Twórcom może zabrakło jakiegoś konkretnego, bezpośredniego prowadzenia fabuły, ale już nawet na samą Linney patrzy się z ogromną przyjemnością. Kilka postaci idealnie wpisuje się w panujący mroczny klimat, czyniąc seans udanym. Jeżeli nie przeszkadza Wam okazjonalne zamieszanie oraz momentami przedłużające się odcinki, Ozark może wchłonąć swoim klimatem i puścić dopiero w ostatnich minutach finału.