Gypsy

„Gypsy” – kiedy przyjaźń pomiędzy dwiema kobietami przeradza się w namiętny romans (tylko dla dorosłych)

Naomi Watts najwyraźniej odnalazła się w świecie seriali. Biorąc czynny udział w powrocie Twin Peaks, aktorka jednocześnie współpracuje z Netflixem. Efekt ich wspólnych wysiłków zobaczyliśmy niedawno w Gypsy, nowej produkcji Lisy Rubin. Wszystko wskazywało na to, że dostaniemy nie tylko solowy aktorski popis, ale również estetycznie imponujące widowisko.

Nowy Netflix Originals zadebiutował w dosyć niewygodnym dla platformy okresie. Nie tylko pojawiały się słabsze produkcje, które zaburzyły delikatnie renomę, jaką wyrabiały marce jej flagowce, ale również zdecydowano się na zakończenie przygód z kilkoma serialami. Oczekiwań Netflixa nie spełniły między innymi Bloodline czy Sense8. Najwyraźniej szefostwo nie boi się gwałtownych zmian i planuje wiązać swoje dalsze plany tylko z najlepszymi. Tym większa presja wisiała więc nad Gypsy….

fot. Netflix Media Center

Ależ jak dobrze się to zapowiadało! Pamiętam, że dawno nie podchodziłem do żadnego serialu z tak dużym entuzjazmem. Jestem nie tylko łasy na obyczajowe, kontrowersyjne tematy, ale również na produkcje, które nie boją się zabawić nieco wizualnym aspektem seriali. Obsada, opis fabuły i fragmenty scen aż krzyczały, że znów znalazłem coś dla siebie.

Zaczynając jednak od samych początków, Naomi Watts wciela się w Gypsy w rolę Jean Holloway, znudzonej psycholożki desperacko szukającej jakichś nowości w swoim życiu. Jean ma wyjątkowo beznadziejnego męża oraz wygadaną córkę. Małżonek ma co prawda sporo pieniędzy i sprawia wrażenie sympatycznego, zapracowanego mężczyzny, ale scenariusz postanawia portretować go jako nużącą część problemu, nie przypisując mu żadnych cech godnych większej uwagi.

Nuda zaprowadza Jean prosto pod drzwi małej, lokalnej kawiarni. Jej oko przykuwa młoda, atrakcyjna dziewczyna szykująca dla niej kawę, która okazuje się być byłą dziewczyną Sama, pacjenta psycholożki. W ten sposób kończy się empatia i pomoc ludziom przyświecające Jean do tej pory, a zaczyna aktywne ingerowanie w życia swoich pacjentów, żeby przy okazji polepszania ich humorów, ugrać również coś dla siebie. Głównym przedmiotem Gypsy jest więc w rezultacie niebezpieczny, pikantny związek pomiędzy Naomi Watts a Sidney (Sophie Cookson).

fot. Netflix Media Center

Pierwsze odcinki pachną odrobinę The Affair, główna bohaterka intryguje, niedopowiedziane fragmenty z Jean i Sidney intrygują… Całość zapowiadała się na pełny napięcia thriller. Niestety odcinki mijają, a razem z nimi na wierzch wychodzi przykra cecha, której w serialach nie można wybaczyć. Gypsy jest po prostu nudne. W rezultacie największą wadą staje się scenariusz. Intrygujące wątki w potencjalnym romansie odchodzą gdzieś na bok. Na ich miejsce wskakuje z kolei tona bezsensownych, pustych scen, które po kilku godzinach okazują się nie prowadzić absolutnie do niczego.

Skoro twórcy mają tyle czasu na rozwijanie swoich postaci oraz pokazywanie ich w różnych sytuacjach, powinniśmy znać je na wylot, wiedzieć o nich wszystko. Tymczasem zostajemy ciągle karmieni podobnymi frazesami, a znudzenie Jean ogranicza się do standardowego „Znowu wrócisz późno z pracy?”. Dalej Gypsy pędzi usłaną banałami autostradą. Zaczyna się od niewinnego flirtu i niepewności, przechodzi do wymykania się w nocy z domu pod pretekstem obowiązków, a kończy na kilku finałowych odcinkach, gdzie widz tłumiąc ziewanie, czeka, aż wszystkie te grzeszki ciągnące się przez ostatnie siedem godzin wybuchną w rękach Jean.

Gdyby tego było mało, Naomi Watts miewa swoje okazjonalne przebłyski, ale na dłuższą metę jest otoczona pustymi i banalnymi postaciami, które jeszcze bardziej utrudniają jej pracę. Chemii między nią a Sophie Cookson nie ma za grosz, bo niby jak tu uwierzyć w urok opierający się wyłącznie na urodzie oraz brytyjskim akcencie?

fot. Netflix Media Center

Jest jednak coś, co w Gypsy imponuje. Lisie Rubin udało się zrobić serial, który przez długi czas zwodzi swojego widza i sugeruje mu, że ma na co czekać w całym tym zamieszaniu. Nie jest to jedna z tych produkcji odpychających od pierwszych minut, a gdyby ktoś oglądał całość z mniejszą uwagą, mógłby nawet nie zwrócić uwagi na kluczowe wątki oraz marny scenariusz. Okazjonalnie udaje się bowiem wykrzesać odrobinę magii i pokazać, czym ten serial tak naprawdę powinien być. Umiejętności Naomi Watts w połączeniu ze świadomym aspektem wizualnym potrafiły momentami zaintrygować i zmusić do ponownego zastanowienia się, czy naprawdę jest aż tak źle.

Niestety, koniec końców Gypsy nudzi. Kolejne godziny spędzone z nowym serialem Netflixa wykazują liczne błędy, wzrok zaczyna uciekać w kierunku sufitu, a oczy mimowolnie zamykają się, błagając o odrobinę przerwy. Wreszcie przydaje się funkcja odtwarzacza, która sprawdza, czy nie ucięliśmy sobie drzemki przy odtwarzających się jeden po drugim odcinkach. Z niektórych kadrów z Naomi Watts w roli głównej można zrobić sobie ładny wygaszacz telefonu, ale na dłuższą metę nie dzieje się wiele, co w Gypsy wywoływałoby większe emocje, jak przystało na porządny thriller.