To będzie prawdziwy hit – wrażenia z bety Valorant

Podobno ta brama prowadzi do skarbca Sknerusa McKwacza. A przynajmniej tak będzie po wydaniu Valoranta na mobilki.

Po wielu miesiącach oczekiwań nareszcie dane mi było wypróbować Valorant – pierwsze poważne podejście Riot Games do gatunku innego niż niegdyś szalenie popularne gry MOBA. Okazuje się, że już w wersji beta tytuł ten przebił swoich konkurentów w bardzo wielu, istotnych aspektach. Brawo Riot, znowu to zrobiliście.

Tak, to kolejna zabawa w rozbrajanie bomby

Skłamałbym mówiąc, że darzę serię Counter Strike miłością czy nawet koleżeńską sympatią. Owszem, spędziliśmy ze sobą wiele godzin, jednak był to czas raczej przypominający wyjątkowo nieudane, pierwsze licealne imprezy – siedzenie w wyjątkowo nieprzyjemnym, momentami wręcz toksycznym gronie tylko dla towarzystwa kilku osób, z którymi faktycznie lubimy spędzać czas.

To właśnie zepsuta już w swoich fundamentach społeczność stopniowo, choć skutecznie zniechęcała mnie do dalszej rozgrywki w CS:GO, a ostatecznie poddałem się, kiedy uświadomiłem sobie, że gra rozwija się tak powoli, że aż praktycznie wcale. Owszem, Valve wydaje cykliczne (choć i tak rzadkie) aktualizacje balansu, wprowadza nowe operacje i od święta aktualizuje mapy lub bronie, ale nadal lwią część procesu rozwoju Counter Strike: Global Offensive zajmuje dodawanie do gry kolejnych skórek. I, jasne, to nie oznacza, że kultowy już CS zawodzi jako gra sieciowa – wręcz przeciwnie – bywa cholernie satysfakcjonujący, ale ja niestety nie potrafię poświęcić wielu godzin produkcji sieciowej, która jest rozwijana tak mozolnie.

Po kilku dłuższych epizodach w Rainbow Six Siege i Overwatch praktycznie zrezygnowałem z sieciowych strzelanek na rzecz innych gatunków, ponieważ trudno jest w nich się dobrze bawić na dłuższą metę bez posiadania stałej drużyny, a przynajmniej ja miałem z tym problem. Tutaj pojawia się tajemniczy Project A, zapowiedziany przez Riot Games w październiku zeszłego roku, a następnie przemianowany na Valorant – grę FPS konstrukcją przypominającą Counter Strike’a, ale jednocześnie łącząca w sobie cechy dwóch wcześniej wymienionych produkcji.

Dość niepozorne Valorant zdające się być zbitką znanych pomysłów okazuje się być dokładnie tym, czego oczekiwałem od tego segmentu rynku ja, oraz setki tysięcy innych graczy, którzy odbili się od innych przedstawicieli gatunku sieciowych strzelanin.

Samouczek świetnie spełnia swoją rolę i stanowi idealne wprowadzenie do rozgrywki

Problematyczne, choć przystępne początki

Test Valorant, w którym miałem przyjemność brać udział, miał być początkowo ograniczony do 25 000 użytkowników na całą Europę, jednak później ogłoszono, że liczba uprawnionych kont będzie bliżej nieokreślona. Tak stosunkowo niewielka liczba graczy nie powinna zachwiać posadami serwerów, prawda? No niestety, pierwszy pełnoprawny mecz udało mi się rozegrać dopiero dwie godziny po zalogowaniu do gry. Kolejki matchmakingowe były losowo uruchamiane i znów wyłączane, co z początku dość mocno mnie zdenerwowało, jednak postanowiłem się nie poddawać i cierpliwie czekałem na swoją kolej.

Zanim w ogóle uświadczyłem problemów z wyszukiwaniem meczu, gra wrzuciła mnie do dość krótkiego, chociaż mocno treściwego samouczka. Tutaj pojawia się pierwsze zaskoczenie – Riot już w wersji beta postanowiło pochwalić się pełną, polską lokalizacją gry. Sam dubbing według mnie wypada naprawdę wybornie. Głosy są charakterystyczne, a aktorzy wiedzieli, w jakiego typu produkcji mają podłożyć swój głos, tak więc całość wypada naprawdę nieźle i ani na minutę nie miałem ochoty przełączyć się na angielską wersję językową.

Sama mapa treningowa tłumaczy podstawy gry, takie jak strzelanie, zakup broni i podkładanie oraz rozbrajanie Spike’a – tutejszego odpowiednika bomby z innych tego typu gier. Pozwolę sobie też pochwalić mapę treningową, która również dostępna była w wersji beta. Ta ma dosłownie WSZYSTKO, czego wymagałbym od lokacji do testowania swoich umiejętności i poszczególnych broni.

Mamy tutaj ruchome cele, test refleksu, planszę zaznaczającą rozrzut naboi i wiele więcej. To naprawdę ogromny plus, bo nawet teoretycznie rozbudowanej względem konkurencji mapie treningowej z Overwatch można było wiele zarzucić, a tutaj nie mam się do czego przyczepić.

Już na pierwszy rzut oka gra wygląda na bardzo przystępną.

Pierwszy mecz i pierwsze zachwyty

Początkowe minuty po odpaleniu rozgrywki to… ogromny chaos. Na ekranie dzieje się dużo, sam sklep robi przytłaczające wrażenie ogromem uzbrojenia, a system pozyskiwania umiejętności wymaga chwili zastanowienia, jeśli nie widzieliśmy gry wcześniej na oczy poza materiałami promocyjnymi.

Z każdą rundą jednak wszystkie nasze wątpliwości zaczynają się rozmywać, a początkowy chaos mogę śmiało przemianować na poczucie ekscytacji. Gra bardzo przypomina inne produkcje z tego segmentu rynku, jednak czuć w niej ogromny powiew świeżości i swoiste zrozumienie gracza. Fani gatunku poczują się w Valorant dosłownie jak w domu.

Formuła rozgrywki jest dość typowa dla tytułu tego typu. Dwie drużyny – atakująca i broniąca się – rozgrywają łącznie maksymalnie 25 rund, po 100 sekund każda. Zadaniem atakujących jest podłożenie Spike’a, a broniący mają na wszelkie możliwe sposoby nie doprowadzić do zdetonowania bomby. Brzmi znajomo?

Owszem, ale nie gra się w to jak kolejną generyczną strzelankę. Umiejętności każdej z postaci faktycznie robią ogromną różnicę w odczuciu rozgrywki i trudno się nudzić w trakcie trwania meczu. To po prostu ewolucja doskonale znanego trybu gry search and destroy.

W trakcie rozgrywki towarzyszyć nam będzie również system ekonomii, który nagradzać nas będzie za wykonane eliminacje, asysty czy wygranie rundy. Zdobyte pieniądze możemy wydać na broń, pancerz i ładunki umiejętności.

Arsenał zadowoli fanów każdego rodzaju broni.

Sporo zawartości jak na betę

Ukończenie pierwszego meczu wrzuca nas na ekran podsumowania, w którym przydzielane są nam punkty doświadczenia za wykonanie poszczególnych misji (na przykład zakup opancerzenia odpowiednią liczbę razy), które wykorzystywane jest do zdobywania nagród kosmetycznych i darmowych odblokowań postaci. Dodatkowo naszym oczom ukaże się prawdziwa gratka dla graczy lubiących pracować nad swoimi postępami w opanowaniu mechaniki gry – ogromna, robiąca piorunujące wrażenie sekcja statystyk pomeczowych.

System progresji przypomina póki co znane z innych gier przepustki sezonowe, ale deweloperzy obiecują, że w grze pojawi się kilka różnych wariantów rozwoju naszego konta – w tym całkowicie bezpłatnych. Już w tym momencie w grze jest od groma skórek, graffiti, tytułów i kart służących za tła naszego profilu.

Dodatkowo, poza misjami przeznaczonymi do rozgrywki samej w sobie, pojawiły się też kontrakty, które służą do odblokowywanie skórek tematycznych dla danej postaci (których na ten moment w grze mamy 10) poprzez granie nią.

W wersji beta dane mi było zagrać na trzech mapach, które moim zdaniem są naprawdę bardzo dobre. Każda z nich ma przynajmniej jedną, własną mechanikę (na przykład portale lub liny wspinaczkowe), która ma faktyczny wpływ na rozgrywkę. Jedna rzecz mocno mnie zaniepokoiła – w trakcie przemierzania lokacji czasami miałem nieodparte wrażenie, że gdzieś już widziałem podobny układ pomieszczeń czy stylistykę danej mapy. Podobieństwa do konkurencyjnych rozwiązań są spore, ale unikalna stylistyka i nieco większe skomplikowanie plansz skutecznie to wynagradzają.

Równie dobrze prezentuje się arsenał, który jest całkiem okazały i swoją drogą naprawdę nieźle zbalansowany. Nie uświadczyłem żadnej rażącej słabości lub niesprawiedliwie dużej przewagi na żadnej z pukawek czy umiejętności postaci, ale za to przeliczyłbym na nowo ich wartość. Niektóre, tańsze bronie, są porównywalnie dobre ze swoimi droższymi odpowiednikami, co nie powinno mieć miejsca w grze z tak mocno zarysowanym aspektem ekonomicznym.

W Valorant możemy nawet spełnić pragnienia naszego wewnętrznego statystyka.

Ładnie, płynnie, ale czasami zbyt minimalistycznie

Oglądając pierwsze transmisje z Valorant jeszcze zanim otrzymałem do niego dostęp spotykałem się z opiniami, według których gra miałaby być okropnie brzydka, wręcz odrzucająca. Bzdura!

Najnowsze dziecko Riot Games oczywiście nie reprezentuje nurtu produkcji powodujących opad szczęki wodotryskami graficznymi, ale oprawa wizualna jest naprawdę ładna, oryginalna i – co najważniejsze – bardzo czytelna. Każda postać i umiejętność jest widoczna już na pierwszy rzut oka i wyraźnie wyróżnia się od otoczenia, co często bywa problemem w konkurencyjnych grach z tej samej półki.

Pod względem czytelności zawodzi niestety interfejs. Niektóre jego elementy są o wiele za małe, niektóre ikonki umiejętności zdają się być narysowane na kolanie tylko po to, żeby zapchać puste miejsce na ekranie, a w ferworze walki trudno momentami dostrzec dokładną ilość naszego zdrowia i amunicji.

To zdecydowanie największy problem Valorant, który moim zdaniem musi zostać koniecznie naprawiony przed premierą. UI nie wymaga całkowitej przeróbki, ale bez większych poprawek się nie obejdzie. Może więcej opcji personalizacji załatwiłoby sprawę?

Jedną z najważniejszych obietnic Riotu była między innymi świetna optymalizacja gry, która ruszyć miała nawet na najsłabszych komputerach. Na mojej konfiguracji, która świetnie sobie radzi z najnowszymi tytułami, gra działa wyśmienicie i w sumie ani razu nie uświadczyłem spadków płynności poniżej 140 klatek na sekundę.

Niestety, nie wiem jak Valorant działa na konfiguracjach z niższej półki, ale podejrzewam, że radzi sobie całkiem nieźle. Prosta oprawa graficzna i kilka sztuczek optymalizacyjnych z pewnością przysłużyły się budżetowym sprzętom.

Nie mogę za to pochwalić niektórych, moim zdaniem, przesadnie uproszczonych efektów graficznych. Każdy model „dymu” wygląda identycznie. To po prostu wielka, nieprzezroczysta tekstura w kształcie kuli. Rozumiem, że trudno jest stworzyć model 3D tego konkretnego zjawiska bez przesadnego męczenia sprzętu gracza, ale nie popadajmy w skrajność.

Równie słabo wypadają efekty niektórych umiejętności, które momentami wyglądają tak, jakby osobie odpowiedzialnej za ich modelowanie nie chciało się pokombinować z bardziej kreatywnym podejściem do problematycznego tematu. Szkoda, ale to nie jest rzecz, której nie da się naprawić.

Takich tematycznych powiadomień w Valorant jest więcej.

W to się po prostu świetnie gra

Powiem wprost – Valorant robi wszystko to, czego nie potrafiły zrobić inne gry, które pretendowały do miana lidera gatunku. System strzelania jest bardzo wymagający, ale jednocześnie piekielnie satysfakcjonujący. Owszem, do bólu przypomina ten znany z CS-a, ale to coś jak jego wersja 2.0. Czuć tutaj staroszkolny sznyt pierwszych edycji Counter Strike’a, ale całość jest według dużo mniej toporna i w praktyce bardziej płynna.

Granaty zostały zastąpione super mocami naszych bohaterów, które częściowo również musimy zakupić. Niektóre zdolności są odblokowane już na początku każdej z rund. Dodatkowo pojawiły się kojarzone z gier MOBA tak zwane ulty, które są potężnymi, ładowanymi przez kilka rund umiejętnościami. Zbieranie siły na wykorzystanie superumiejętności możemy przyspieszyć poprzez wykorzystanie specjalnych kul, które znajdują się w kilku miejscach na każdej z map.

Samo dodanie umiejętności do tego typu produkcji ma ogromny wpływ na rozgrywkę, bo dość ciasne mapy stanowią idealne tło do wykorzystania poszczególnych mocy w kreatywny sposób. To nie jest pusty slogan marketingowy. W Valorant o zwycięstwie decyduje nie to, która postać ma lepsze przeliczniki, a kreatywność zawodnika i jego obycie z grą. To świetny kompromis dla osób, które odbiły się od gatunku hero shooter ze względu na problemy z balansem.

W to naprawdę chce się grać i obserwować rozwój projektu, ponieważ ma on gigantyczny potencjał. Nie na zdominowanie swojego segmentu rynku, ale na utworzenie własnej niszy tak, jak Riot zrobiło to w przypadku League of Legends, które również było udoskonaleniem dobrze znanej z modyfikacji Dota formuły.

W tym przypadku również nie każdy przekona się do wprowadzonych zmian, niektórzy będą mówić nawet, że jest to gra przeznaczona dla graczy bardziej casualowych, ale to to nadal nie umniejszy Valorant w żaden sposób.

Celowniki to miłe i naprawdę użyteczne udogodnienie.

Największa zaleta Valorant? Wie, dlaczego i dla kogo powstało

Zabrzmi to dziwnie, ale Valorant jest grą samoświadomą. Ludzie z Riot Games pokazali, że są nie tylko deweloperami, ale przede wszystkim graczami i rozumieją, czego oczekujemy od ich nowego dzieła. Pasję i ogrom czasu włożony w myślenie nad implementacją konkretnych mechanik widać na każdym kroku!

Pierwszy przykład z brzegu – nazwy konkretnych, charakterystycznych miejsc, zostały wypisane na mapie wewnątrz gry. Osoby zaczynające przygodę z CS:GO musiały albo uczyć się z początku problematycznych nazw na pamięć, albo pobrać zewnętrzną łatkę, która podpisywała konkretne punkty na naszej minimapie. Za mało? Okej, podam kolejne przykłady.

W menu opcji gry znajdziemy specjalny segment poświęcony dostosowaniu naszego celownika, co w innych grach z nastawieniem na rozgrywkę rywalizacyjną (z wyjątkiem Overwatch) nie było możliwe w tak rozbudowanej formie. Równie miłym zaskoczeniem jest bardzo precyzyjny system pingów, które pozwalają na skuteczne informowanie sojuszników o naszych planach nawet, jeśli nie zdecydujemy się na używanie komunikacji głosowej i czatu tekstowego.

Ostatnim świadectwem zainteresowania głosem społeczności niech będzie spora nowość w gatunku, która pojawiła się w Fazie Zakupów przed każdą rundą. Gra pozwala nam zasygnalizować, że potrzebujemy danego oręża ale nie mamy wystarczających funduszy, a nasi towarzysze broni mogą opłacić nam zakup bezpośrednio, bez zabawy w rzucanie sobie pistoletów przez całe pomieszczenie. Takich smaczków jest w grze więcej i razem tworzą zespół silnych argumentów, które staną za Valorant w walce o uwagę graczy.

W grze nie uświadczymy skrzynek, ale możemy dokonać zakupy interesujących nas skórek bez zabawy w loterię.

(NIE)mikropłatności

W grze pojawią się wcześniej wspomniane elementy kosmetyczne. Za pomocą Kontraktów uda nam się odblokować między innymi skórki do broni inspirowane motywami niektórych postaci, ale są też skiny, za które niestety będziemy mogli zapłacić jedynie przy pomocy realnej gotówki.

Valorant ma być grą free to play, co oznacza, że chcąc nie chcąc muszą pojawić się w niej mikropłatności. Szkoda tylko, że cena za doładowanie punktów premium jest tak komicznie wysoka. Dla zobrazowania sytuacji powiem tylko, że za przykładowo skórkę do noża przyjdzie nam zapłacić ponad sto złotych. Istnieją osoby, które są w stanie tyle zapłacić za malowanie do wirtualnej broni, jednak nie uważam, aby była to rzecz wyceniona adekwatnie i to w tak wczesnym stadium rozwoju gry.

Póki co, skórki do oręża to jedyne rzeczy, na które możemy wydać jedną z wirtualnych walut (drugą zdobywamy za postępy w grze i służy do ulepszania skórek) i najprawdopodobniej w przyszłości zobaczymy również nieco inne możliwości na spożytkowanie naszych pieniędzy. Nie jest to absolutnie zły zabieg. Valorant musi na siebie zarabiać, ale szkoda, że ceny są tak wysokie.

Cennik doładowań Valorant Points jest całkiem… okazały.

Król nie umarł, ale przydałby się drugi tron

Najlepszym podsumowaniem moich wrażeń niech będzie powyższy nagłówek. Najwięksi fani Counter Strike’a raczej nie porzucą swojej ulubionej gry dla produkcji Riotu, ale z pewnością przyciągnie ona bardzo wiele osób, które wciąż szukały tytułu w pełni rozumiejącego i spełniającego ich potrzeby. To nie jest gra dla każdego. Jeśli odrzucił was model strzelania w CS-ie to tutaj również raczej się wam on nie spodoba, ale nie zmienia to faktu, że były Project A z pewnością odbije się szerokim echem na rynku gier wideo.

Valorant to tytuł z ogromną szansą na podbicie rynku sieciowych strzelanek. Pełne ocenianie wersji beta nie ma większego sensu, więc pozwolę sobie na wystawienie tymczasowej noty biorąc pod uwagę jeden czynnik gry, a mianowicie jej potencjał. Najnowszy FPS od Riot Games na ten moment otrzymałby ode mnie ocenę w okolicach 9/10.

Twórcy League of Legends nie starali się wprowadzić rewolucji na rynku, a jedynie doprowadzili niemalże do perfekcji to, co pokazali nam już inni deweloperzy. Z Valorant spędziłem już wiele przyjemnych chwil i z pewnością wrócę po więcej.

Szpital dla chorych inaczej – recenzja Two Point Hospital na PlayStation 4

Exit mobile version