Wierzę w przyszłość tabletów

Tablety jeszcze kilka lat temu miały być PC-killerami. Miały również uszczknąć kawałek ciasta przenośnych konsol do gry, a nawet smartfonów. Okazało się jednak, że pecety dają sobie radę, a smartfony rosnąc w ekranach zaczęły podgryzać tablety właśnie. Internet już teraz wróży schyłek tych urządzeń. Ale pomimo to widzę jasną przyszłość tabletów. I to już za kilka lat.

Kiedyś w ciepłych snach producentów tabletów wyglądało to pewnie tak: każdy z nas ma mniej więcej 4-calowego smartfona, który służy głównie do telefonowania, smsowania oraz jakiś drobnych operacji w internecie. Ekran i wydajność zbyt małe, by naprawdę odczuwać przyjemność z korzystania z internetu. Można na szybko sprawdzić pocztę, Facebooka, strzelić fotkę pizzy, jakieś endomondo, jakieś gierki w kulki w metrze, ale tak naprawdę to półśrodek. Do prawdziwego korzystania z internetu mieliśmy wyciągać z torby tablet. Duży ekran, dobra wydajność, a przede wszystkim wygoda użytkowania, biorąca się z dużej ilości miejsca na ekranie, oraz mobilności. Czyli tak: na przystanku patrzę, odbieram i sprawdzam, kto napisał do mnie na fejsie, w autobusie czytam i odpisuję, w pracy robię research po internecie i ślę dużo maili, w domu siadam w fotelu lub na łóżku oglądam Youtube albo piszę notkę na bloga lub oglądam filmy. Piękne? Tak, tylko że się nie spełniło.

IDC przewiduje, że w 2014 roku miało się sprzedać jakieś 233 miliony tabletów. To wzrost o jedynie 7 proc. w stosunku do 2013, który miał być przełomem (wówczas sprzedano ich o 100 proc. więcej, niż w 2012!) i początkiem dominacji tabletów na świecie. Widać wyraźnie, że jednak nie zażarło i coś wyhamowało piękny trend. Tylko co?

Tablety nie są okrętami flagowymi

Producenci tabletów to te same firmy, które produkują smartfony. W interesie takiej firmy jest cisnąć wszystkie siły na sprzedaż tego, co jest popularniejsze – a smartfony sprzedają się znacznie lepiej, niż tablety. W 2013 roku kupiliśmy ich ponad miliard. Tabletów 227 milionów.

Tablety nigdy nie były okrętami flagowymi firm takich, jak Samsung, Sony, HTC czy LG i od zawsze były traktowane po macoszemu, jako urządzenia, które trzeba mieć w ofercie (bo ma je konkurencja przecież), ale i tak zawsze będą porównywane do iPada (na niekorzyść), a walczyć o dusze klientów można jedynie za pomocą słuchawek. Taki SGS 5, LG G3, HTC One M8 to pełnoprawni gracze na rynku smartfonów, a tablety? iPad jest królem, drogie dobre urządzenia sprzedają się słabo a tanie to często nie tyle urządzenia a deski do krojenia serów z koniecznością ładowania dla utrzymania podświetlenia powierzchni… Dochodzi do tego strategia sprzedaży urządzeń w telekomach, które tablety najczęściej traktują jako dodatki do smartfonów…

W zasadzie jedyną znaczącą firmą, która miała konkretną strategię sprzedażową i wyraźną dywersyfikację smartfonów i tabletów było Apple. Ścisłe do niedawna przestrzeganie koncepcji słuchawki nie większej, niż 4 cale oraz doskonała jakość i wygoda iPadów powodowały, że tablet Apple był bardzo wyraźnym – i atrakcyjnym – urządzeniem w ofercie firmy. W istocie drugim flagowcem. Ale nawet w takim wypadku w 2013 roku Apple sprzedało 65 milionów tabletów i 153,4 milionów smartfonów. Wydaje się jasne, co jest koniem pociągowym. I własnie dlatego Apple zaczęło robić fablety.

Tablet od smartfona różni jeden cal ekranu

Wielkość ekranu to było to, co miało “czynić różnicę”. Przeglądanie internetu na ekranie 4-calowym a 7-calowym to jak jazda na tylnym siedzeniu Fiata Seicento a Forda Galaxy. Niby można, ale nie jest to wygodne i na dłuższą metę powoduje frustrację. I już nieważna jest gęstość upakowania pikseli, ale po prostu przestrzeń i swoboda dla gestów i palców. Przy tym urządzenie 7-calowe nadal jest przenośne, mieści się bowiem w kieszeni spodni.

Tylko że wojna całego świata z Apple iPhone poszła właśnie drogą powiększania ekranów. Dziś smartfon 5,5 czy 6-calowy (czyli już nie smartfon a fablet) to standard w ofercie każdego producenta – i nie są to jedynie najdroższe wypasy, a średniaki. Na dodatek nie są drogie – taki 5,5 calowy Lenovo A850 można dostać za niecałe 600 zł, zaś 6-calową Nokię Lumię 1350 za około 700 zł. Fablety podbiły rynek, czego dowodem to, że średnia wielkość ekranu smartfona z 4 cali w styczniu 2012 roku urosła do 5 cali w styczniu 2014 roku. I najpewniej nadal rośnie.

IDC przewiduje, że w 2014 roku sprzedało się 175 milionów fabletów, zaś w 2018 roku sprzeda się ich 593 miliony. Tabletów w 2018 roku mamy kupić 304 mln. Przyczyna jest jasna. Nikt nie ma ochoty nosić dwóch dużych urządzeń, jeśli może nosić jedno w miarę duże. Nie ma też powodu, by kupować tablet “do domu”, skoro między 7 a 6 calami jest już niewielka różnica. Natomiast urządzenie 10 calowe jak najbardziej, tyle że tu tablet ma konkurencję w… Małych laptopach.

Brak specjalizacji i czynnika “wow”

Tablety mają służyć konsumpcji rozrywki dostarczanej przez internet. I to jest ich główna zaleta i wada jednoczenie, albowiem nie są jedynymi urządzeniami do tego służącymi. Przeglądanie sieci, gry, youtube – to wszystko można robić na innych urządzeniach.

Tym, co niesłychanie podkręciło niegdyś sprzedaż telefonów komórkowych (jeszcze przed czasem smartfonów) było zamontowanie w nich aparatu fotograficznego. Obecnie każdy smartfon, nawet najtańszy, ma na pokładzie aparat minimum 5MPx (jakość zdjęć wynikająca z układu optycznego i chipu jest nieważna, cyferki działają przecież na wyobraźnię). I choć specjaliści wskazują, że megapiksele to akurat najmniej ważna sprawa i świetne zdjęcia można robić już aparatem 3,2 MPx, to prawdopodobnie właśnie “za słaby aparat” był przyczyną gorszej, niż spodziewana sprzedaży smartfona HTC One (4 MPx jakiś ultrapixeli HTC w porównaniu do 13 MPx w Samsungu Galaxy S4 chociażby marketingowo po prostu jest słabe). W smartfonach standardem są już więc dwucyfrowe ilości megapikseli (SGS 5 ma ich 16, Sony Xperia Z3 – ponad 20, a taka Nokia Lumia 1020 aż 38! Przy okazji, szykuje sie już jej następca – Lumia 1030, która ma mieć aż 50 MPx!). Czy przekłada się to na lepsze zdjęcia – niekoniecznie. Dłuższy pędzel nie czyni lepszym obrazu a dłuższy gryf gitary – riffu.  Ale zdecydowanie wskazuje na to, co można robić z takim urządzeniem. Uwaga – możesz nie brać ze sobą aparatu, przecież masz smartfon!

Wśród tabletów nie znalazłem żadnego, który miałby aparat o większej ilości MPx, niż 8. Czyli tyle co zwykły smartfon średniak z Androidem czy Windows, czy też… iPhone (który akurat robi z taką kamerą bardzo dobre zdjęcia). Czy to jest decydujący powód dla kogoś, kto lubi pstrykać, by nosić ze sobą tablet prócz fabletu? Czy to jest powód, dla którego by zrobic zdjęcie tęczy czy zachodzącego słońca, zamiast sięgnąć po smartfona, wyciągniemy z torby tablet? (Marcin Mierzejewski w swoim tekście ma trochę inne zdanie, niż ja)

To może kręcenie wideo? W tabletach nie jest złe, ale ci, którzy np. na tym zarabiają (blogerzy, youtuberzy), używają specjalnych kamer przenośnych (np. GoPro) lub dobrych kamer internetowych, (których koszt jest często o połowę mniejszy, niż tabletu). A tabletem w czasie koncertu gorzej się nagrywa, niż smartfonem. Tworzenie treści? Można, ale najczęściej wygodniej jest na laptopie… Dźwięk, jakość odtwarzania MP3 również nie jest w tabletach czymś kuszącym dla audiofila lub kogoś, kto chciałby, by tak go nazywać. Bateria? Trzyma krócej, niż w smartfonie. Gry? Działają świetnie na droższych sprzętach, ale w pełnoprawną Cywilizację, HOMM6 czy Wiedźmina 3 zagrać nie można, a poza tym nikomu jeszcze nie udało się zrobić czegoś, co przyćmiłoby sukces Game Boyów.

Czynnik „wow”? Miały go (i nadal w sumie mają) iPady – opierał się w nich głównie na wygodzie użytkowania. Czynnikiem „wow” droższych tabletów opartych na Windowsie jest ich hybrydowość, czyli możliwość podłączenia klawiatury i uczynienia z tabletu laptopa (z ekranem dotykowym), ale… Nie jest to aż tak atrakcyjne, by przestano z tego powodu kupować laptopy. A tablety z androidem? Oferują w zasadzie tylko elastyczność użytkowania, która dla jednych jest zaletą, a dla innych wadą.

Niestety, po prostu nie ma konkretnej, jasnej zarówno dla producentów, jak i klientów koncepcji użytkowania tabletu. Dowodzi tego tworzenie tabletów z możliwością dzwonienia i odbierania SMSów, jako rozpaczliwym posunięciem w wojnie z fabletami. Tablet w zamierzeniu producentów może służyć do wszystkiego i zastepować każde urządzenie, ale przez to nie daje nic takiego, czego nie mają inne urządzenia. Jako taki, po początkowym zachłyśnięciu się, wydaje się skazany na porażkę, bo jak wskazuje pewna dawna reklama proszku: „Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”.

I faktycznie tak jest. Nie tędy droga. Dlatego tablet albo umrze, jak przenosne odtwarzacze wideo (MP4), albo… Musi czekać na rewolucję w innych urządzeniach. A dokładnie na ich miniaturyzację, która zabije ich największego wroga – duży ekran innych urządzeń. Tablet musi stać się przenośnym ekranem dla innych urządzeń, które z uwagi na wygodę, tego ekranu po prostu nie mogą mieć. Tylko co może stać się takim urządzeniem, bo przecież nie smartfon?

Smartwatche

Paradoksalnie to właśnie w urządzeniach, które również obecnie nie mają tak naprawdę żadnego konkretnego i sensownego celu dla klienta (poza zaspokojeniem manczkinizmu-gadżeciarstwa) upatruję nadzieję dla tabletów. Ale tylko w sytuacji, w której przejęłyby rolę głównego urządzenia komunikacyjnego. Czyli zastąpiłyby smartfony. Obecna koncepcja smartwatcha to założenie, że jest to urządzenie służące głównie powiadamianiu – służy w zasadzie jak lampka sygnałowa lub dzwonek telefonu i informuje, że coś się dzieje. Jest w ten sposób w pełni zależne od innego – smartfona lub tabletu, które posiadają kartę SIM lub WiFi. Smartwatch pika – wyciągam smartfon. I jest to z gruntu skazane na porażkę, ponieważ to jak dołożenie kozy do ciasnego mieszkania (to ze starego żydowskiego dowcipu). Oczywiście są przykłady wykroczenia poza tę koncepcję i uczynienia ze smartwatcha urządzenia w miarę samodzielnego – przez taki np. Samsung Gear można odbierać połączenia, czy odpisać na SMS, ale nawet pomimo tego, że ma gniazdo na kartę SIM, nadal jest jedynie pośrednikiem. Musisz mieć smartfona by smartwatch działał. Na dodatek zamiast ładować codziennie jedno urządzenie, musisz ładować dwa. Kretyńskie.

Samsung Galaxy Gear smartwatch

Ale w sytuacji, w której to smartwatch byłby głównym urządzeniem komunikacyjnym, czyli przede wszystkim posiadałby kartę SIM i w bardzo wydajną baterię, smartfon lub tablet stałyby się urządzeniami drugiej kolejności, dodatkowymi, które można np. zapomnieć wziąć z domu. Takimi, które mają po prostu większy ekran i więcej możliwości, na których można obejrzeć coś dokładniej. I takimi, z którymi można posiedzieć i się nimi pobawić, a nie po prostu być w stanie social standby.

Czy w tej sytuacji wybierzemy jako urządzenie ekranowe fablet, czy tablet? Wydaje się naturalne, że to większe i stworzone właśnie do tych celów.

Miniaturyzacja i komunikatory jak z filmów SF

Kolejnym krokiem jest technologia ubieralna pełną gębą. Niewielkie komunikatory (jak te ze Star Treka) przypinane gdzieś na swetrze czy sukience, a idąc jeszcze dalej – po prostu maleńkie słuchawki wszczepione w ucho to przyszłość właśnie. Coś, czego nie zapomnimy zabrać, z czym można się wykąpać czy skoczyć na bungee, co nie potrzebuje ładowania (bo ładuje się np. energią cieplną naszego ciała), przez co możemy rozmawiać, podyktować SMS czy mail – to właśnie taka wygoda jest następnym krokiem w rozwoju urządzeń komunikacyjnych. I wówczas nadal będziemy mieć potrzebę urządzeń z ekranem do wyświetlania treści i rozrywki. Do zagrania, obejrzenia filmu, zdjęć, przejrzenia statusów społecznościowych. I znów naturalnym urządzeniem do tych celów jest właśnie tablet. Większy lub mniejszy, zależy, czy chcemy go nosić w kieszeni, czy w plecaku, ale służący zobaczeniu i dotknięciu tego, o czym zostaliśmy powiadomieni.

Komunikator z serialu Star Trek

To wszystko to pieśń przyszłości, następne powiedzmy 5-10 lat, ale chyba jest nieuniknione, albowiem dalsze powiększanie ekranów smartfonów nie ma już sensu. Urządzenia 7 czy 8-calowe nie są już wygodne w rozmowach „przy uchu”. To właśnie miniaturyzacja jest tym, czego wielu z nas pragnie, miniaturyzacja połączona z wygodą i bezpieczeństwem. Komunikator który nie zajmuje rąk, z którym można biegać, jeździć na rowerze, wspinać się na skałki, ale również np. karmić dziecko czy gotować obiad. I do tego urządzenie z ekranem…

Chyba, że ktoś wymyśli np. składany tabletofon, który złożony jest smartfonem, a rozłożony tabletem. Chyba, że do tego czasu tablety przestaną byc produkowane, bo już nikt nie będzie nimi zainteresowany. Chyba, że ktoś wymyśli składane laptopy o wydajności i możliwościach konsol do gier. Lub parowane ze smartfonami ekrany zwijane w rolkę czy składane jak płaszcz przeciwdeszczowy do rozmiarów pudełka od zapałek…

Ups. Składane smartfony-tablety już są. Taki NEC Medias na przykład…

A składane w kostkę interaktywne też już są… W planach Samsunga. Hmm…

Specjalizacja/segmentacja głupcze!

Ostatnim sposobem, i to sposobem, który myślę, że jest chyba najprostszy i narzucający się samo przez się, a na dodatek możliwym do realizacji już teraz jest specjalizowanie tabletów pod konkretne grupy użytkowników.

I wiecie co? Tego nie trzeba wymyślać. To jest już opisane w książkach i pokazane w filmach sprzed 20-30 lat. A producenci nie sa głupi. Dlatego… Wierzę w tablety. I czekam. Może w tym roku.

Exit mobile version